7. Psychiatryk cz.1
21.04.2011r, Breaking Spirit Asylum.
Biel ścian raziła ją w oczy, a zakratowane okno wzburzało w niej ogromną żałość. Była przyodziana w kaftan bezpieczeństwa. Jej ciemne włosy były w zupełnym nieładzie, a obłąkane jasne oczy błądziły po pomieszczeniu wystraszone. Naprzeciwko niej siedziała trzydziestoletnia lekarka w ciasno upiętych czarnych włosach. Coraz to marszczyła swoje idealnie wyregulowane brwi, patrząc z odrazą na pacjentkę, z którą przyszło jej przeprowadzić sesję. Stukała długopisem o podkładkę pod kartkę wyraźnie znudzona dziewczyną zachowującą się jak zwierzę w zoo. W swoim życiu zawodowym zetknęła się już z wieloma przypadkami. Jednak teraz te poprzednie wydały jej się niczym w porównaniu z tym, co miała przed sobą.
- Dobrze - powiedziała w końcu. Dziewczyna jednak ignorowała ją, wystukując jakiś rytm stopą o podłogę. Psychiatra jednak ciągnęła dalej: - Blair. Powiedz mi proszę, jak się tutaj czujesz? Z tego, co słyszałam, przebywasz tu dość krótko.
Żyjąc w swoim własnym świecie, tańcząc z potworami, uciekała przed koszmarami. Uciekała przed świtem, chowała się w mroku uważnie strzegąc swojego uroku. Wybijając rytm, odnajdując rym, chwytała muzykę i wypijała z niej litry krwi... Ale przecież o to chodziło... Tak właśnie miało być i było.
Blair, odużona już nieco działaniem środków uspokajających odparła od niechcenia:
- A jak można czuć się na oddziale zamkniętym?
Wywróciła oczami, co miało na celu zdenerwowanie trzydziestolatki. Jednak ta nie dała się sprowokować.
- Cóż, na pewno nie jest to miejsce twoich marzeń. Chodzi mi bardziej o to, jakie emocje ci towarzyszą.
Prychnęła.
- Gówno pani o mnie wie. Gówno pani wie, co czuję. Wszyscy zamykacie w psychiatrykach ludzi, których najzwyczajniej w świecie nie rozumiecie. Pastwicie się nad nimi, nazywając to pomocą.
- Blair...
- Nie rozumiecie nic! Nie chcecie zrozumieć. Takich jak ja traktujecie jak śmieci, nie dając nawet szansy na tłumaczenia. Z góry mnie skreśliliście, bo z dumą na twarzy nazwaliście mnie niepoczytalną...
- Dość! - ryknęła zirytowana kobieta. Szybko nabazgrała coś długopisem na kartce, po czym kazała wyprowadzić Blair. Ta wizyta zupełnie wyprowadziła ją z równowagi.
Dziewczyna została odprowadzona do świetlicy. Zdjęto jej kaftan bezpieczeństwa; nie mogła mieć siły na wybryki po zażyciu silnych leków uspokajających. Senna usiadła przy stole i oparła głowę na dłoni. Rozejrzała się wśród pacjentów w poszukiwaniu Cindy. Kiedy jej nie dostrzegła, odetchnęła z ulgą. Za godzinę zaczynała jej się terapia. Do tego czasu miała czas na przymusową integrację. Tylko wyczekiwała pojawienia się swojej psycholożki.
Każdy wariat żył swoim własnym życiem. Riley - schozofreniczka siedziała na skórzanej powycieranej beżowej kanapie. Nogi miała podkulone pod klatkę piersiową, a jej dłonie przyciskały skronie w desperacji. Jakaś pielęgniarka podeszła do niej i zaczęła nią potrząsać. Prócz Riley było jeszcze kilka innych osób, z którymi kiedyś rozmawiała, bądź zamieniła choć słowo. Kylie - nimfomanka, Rebecca - maniaczka, Ben z ciężką depresją... Właśnie grali w karty. Kylie świeciła swoim biustem przed Benem, który, nauczony doświadczeniem, ignorował ją. Blair cicho zaśmiała się na ten widok. Zastanawiała się jak długo Ben będzie w stanie wytrzymać. Kylie była naprawdę atrakcyjną dziewczyną. Jednak miała rywalkę. Rebecca była zakochana w Benie. I chociaż była maniaczką, naprawdę go kochała. Blair to widziała. Widziała, jak jej serce się łamało, kiedy Ben okaleczył się w zeszłym miesiącu. Było to w dzień przyjazdu Blair. Właściwie... to wlaśnie wtedy się z nim poznała.
- Witaj Blair. - Obok dziewczyny usiadła uśmiechnięta młoda kobieta. Dopiero zaczynała swoją pracę w szpitalu i była naprawdę pozytywnie nastawiona.
Od niechcenia spojrzała na terapeutkę i westchnęła.
- Nie będę z nikim rozmawiać - zaznaczyła od razu już lekko poddenerwowana. Psycholodzy i psychiatrzy działali jej na nerwy jak mało kto. Nienawidziła ich pozytywnego nastawienia i chęci zmienienia jej.
- A Rebecca, Ben i Kylie? - Psycholog wskazała na grupkę nastolatków w wieku Blair. - Widziałam jak nieraz z nimi rozmawiałaś.
- Raz. Rozmawiałam z każdym z nich może raz. Najwyżej dwa - poprawiła. - Poza tym, nie pani sprawa z kim się zadaję - dodała opryskliwie.
- Dlaczego stawiasz taki opór?
- Bo mogę! - wrzasnęła, gwałtownie wstając. Przez leki uspokajające płynące w jej żyłach zakręciło jej się w głowie, jednak nie usiadła.
- Blair, uspokój się. Możemy porozmawiać o czymś innym.
Zaczęła ogarniać ją senność. Usiadła z powrotem niepocieszona. Skrzyżowała ręce na klatce puersiowej i wlepiła wzrok w ścianę.
- Powiedz mi. Co denerwuje cię najbardziej?
- Wszystko. Od tych czubów po samych psychiatrów.
- A co czujesz, kiedy się złościsz? Czy jest to może jakiś rodaj...
- Mam ochotę zabić każdego, kto stanie mi na drodze - odpowiedziała bez wahania Blair, ziewając. Już sama nie była w stanie kontrolować tego, co wychodziło z jej ust.
Kobieta zadała jeszcze Blair kilka pytań odnośnie snu i przeprowadziła długi wykład na temat tego, jak ważne jest obcowanie wśród ludzi i, jak źle wpływa na człowieka samotność. Na końcu jeszcze zapytała:
- Powiedz mi tylko, czy masz coś takiego jak głosy w głowie?
- Co? - Blair delikatnie roześmiała się na tyle, na ile pozwoliły jej siły. Była absolutnie pewna, że nic nie słyszała. Cóż... bynajmniej chciała niesłyszeć. To, co działo się w jej głowie było nieuniknione i niepokonane. I wiedziała o tym i ona i nawet ta tandetna małolata prosto po studiach, siedząca naprzeciwko niej. ,,Wszystko jest oczywiste, więc po co pytają"? - zastanawiała się. Była przekonana, że i tak pewnie nigdy nie opuści zakładu psychiatrycznego i, że do śmierci będzie skazana na przyjmowanie leków mózgojadów.
- Nooo, takie coś, co mówi do ciebie i słyszysz to tylko ty.
- Aha - skomentowała niezainteresowana dziewczyna, zupełnie pogrążona w swoim świecie. Choć zrodził się w niej lęk. Chciała potrząsnąć psycholożką za ramiona i wydusić z niej, co też takiego dzieje się w jej własnej chorej, psychopatycznej głowie. Chciała poznać odpowiedź. Bała się siebie, tego kim będzie jutro, czy za pięć lat. Myśl ta za każdym razem topiła ją w krwawym jeziorze szaleństwa.
Siedząc w swoim pokoju gapiła się na zegarek i liczyła sekundy, starając się nie myśleć o zgrzybiałych ścianach i smrodzie panującym wokół. W jej oczach rysowała się histeria i obłąkanie. Usilnie próbowała wyobrazić sobie, że siedzi we własnym, ciepłym pokoju, a te kraty w oknach i drzwiach to tylko jej kolejna wizja lub też sen. Jednak zdawała sobie sprawę z gorzkiej prawdy. Nie była jeszcze na tyle obłąkana, by całkiem odleciała. Co jakiś czas do jej uszu dobiegały krzyki bądź też szatańskie śmiechy. Oczami wyobraźni zobaczyła odprawianie egzorcyzmów gdzieś w podziemiach szpitala. Ale to byli tylko pacjenci. Wariaci, którzy dla tego świata znaczyli tyle, co nic. Źrenice dziewczyny powiększyły się, gdy nagle usłyszała głos Rebeccki. A właściwie krzyk dziewczyny.
Łzy w jej oczach przyćmiewały ciszę panującą dokoła, a ciche popłakiwanie tej zranionej psychopatki mogłoby poruszyć niejedno lodowate serce. Nie chciała tu być. Nie wiedziała, dlaczego rodzice ją tu przywieźli. Owszem, zabiła. Ale czuła się zagrożona przez swojego adoratora, który niemal non stop nawiedzał ją w jej własnym domu i nigdy nie dawał spokoju. Tak bardzo chciała go zabić po raz drugi, żeby jakoś wyładować swoje cierpienie. Ale przecież już nie żył...
Została na tym świecie zupełnie sama. Nie miała już nikogo. Rodzice ją porzucili, siostra była za granicą. Nie było nikogo, kto przejął by się stanem Blair.
Nie było nikogo kto podałby jej dłoń. Nie było nikogo, kto wyciągnął by ją z tego całego zamętu i koszmarnej ciszy samotności. A zresztą nawet jeśli ktoś taki by się znalazł, czy potrafiłby przechytrzyć inteligencję Blair? Nikt nie mówił tego na głos, ale Blair była naprawdę trudnym przypadkiem. Nie sposób było jej cokolwiek przetłumaczyć. Żyła we własnym świecie i tak naprawdę praktycznie wcale z niego nie wychodziła.
Ta noc była dla niej koszmarem - zresztą jak każda inna w psychiatryku. Przez cały czas płakała. Co jakiś czas wstawała z łóżka i chodziła po pokoju, po czym znów się kładła. Tym sposobem zleciała jej cała noc. Tym sposobem miało zlecieć jej całe życie. A to wszystko przez to, że za bardzo wkręciła się w swoje szaleństwo i oddała mu całą siebie. Wystarczyło pół roku. Pół roku, żeby bezpowrotnie stracić wolność. Była idealnym odzwierciedleniem tego, co niepoczytalność może zrobić z człowieka. Jak bardzo może uczynić go bezbronnym i niezdolnym do samodzielnego życia. Zadziwiające jak szybko można stać się marionetką w jej rękach. Rękach niepoczytalności.
*
Rano po śniadaniu Rebecca zasiadła w świetlicy, czekając na Blair. Tym razem sama - bez Kylie i Bena. Pokłóciła się z nimi. Zaczęło się od tego, że wpadła w szał na widok przyjaciół całujących się. Wszystko w niej wybuchło. Wszystkie skrywane uczucia. Straciła kontrolę, przez co skończyła przykuta do łóżka z silnymi środkami uspokajającymi płynącymi w żyłach. Od wczoraj - czyli od dnia tego całegi incydentu - ani razu nie widziała się z przyjaciółmi. Ale cieszyła się z tego. Nie chciała na nich patrzeć. Była załamana. Naprawdę coś czuła do Bena. Myślała, że on nigdy nie poleci na Kylie... Wierzyła w niego, w jego doświadczenia, racjonalne myślenie, którego mu zazdrościła. Teraz to wszystko jakby rozsypało się w małe opiłki żelaza, które przywarły do jej serca. Miała świadomość, że Blair nie jest odpowiednią osobą do rozmawiania o sprawach sercowych, ale nikt inny jej nie pozostał, a psychiatrze wolała nic na ten temat nie mówić. Znała ich podejście.
- Blair, możemy porozmawiać? - złapała dziewczynę za rękę, kiedy ta przechodziła obok. Ta skinęła głową i usiadła obok Rebecki.
- Co jest? - zapytała Blair na wstępie. Nie lubiła owijać w bawełnę.
- Ben i... Kylie - wyszeptała cicho.
Nie musiała mówić nic więcej, by Blair zrozumiała. Wiedziała, że Ben prędzej czy później prześpi się z Kylie. Nie miała pojęcia jak się zachować.
- Uwierz mi, nie jestem odpowiednią osobą do takich rozmów. - Wstała, ale Rebecca ponownie złapała ją za rękę. Blair spojrzała na nią jak na intruza, ale mimo wszystko z powrotem usiadła.
- Blair. To, że inni mówią, że nie masz uczuć, nie znaczy, że tak jest.
- A jak w takim razie?
Rebecca spojrzała jej głęboko w oczy.
- A to już ty sama wiesz najlepiej.
Blair głęboko westchnęła. Chciała za wszelką cenę uniknąć rozmowy z Rebeccą. Nie umiała dobrze doradzać. Zawsze była wycofana i żyła za szkłem. Skąd więc miała wiedzieć jak żyć?
- Becca, ja nie umiem doradzać. Jestem wycofana, żyję w innym świecie. - Zaczęła wyliczać na palcach, chcąc sobie narobić możliwie jak najwięcej odpowiednich wymówek.
- Jak każdy tutaj - powiedziała w końcu dziewczyna. - Nikt z nas nie umie.
- O mnie mówisz? - oburzyła się Blair. - Ja doskonale sobie radzę. I nie mam pojęcia po jaką cholerę tutaj jestem.
- My nie wiemy, ale oni - wskazała na kilku lekarzy w białych kitlach - oni wiedzą. Najwidoczniej widzą coś, czego nie widzimy my. Nasze małe światy są zupełnie inne niż ten jeden, ogromny, po którym wszyscy stąpają.
- I ty masz manię - skwitowała Blair. - To... jak to się stało? - wróciła do tematu.
Rebecca spuściła głowę i wypuściła powietrze, chcąc jakoś powstrzymać łzy.
- Przyłapałam ich razem.
- O cholera - wyrwało się Blair. Nie miała zamiaru tego powiedzieć, ale sama była zaskoczona. Co prawda nigdy nie wierzyła w rzekomą niewinność Bena, ale wolała nie mówić o tym Rebecce. - I co zamierzasz teraz zrobić? - To było głupie pytanie. Przecież doskonale znała odpowiedź. Determinacja w oczach Becki wymieszana z psychotyzmem mogła znaczyć tylko jedno.
- Czy mogłabyś mi pomóc?
- Jasne - odpowiedziała bez wahania.
Wiedziała, że żadna normalna dziewczyna nie pozwoliłaby swojej przyjaciółce popełnić samobójstwa. Ale Blair nie widziała przeszkód. Dla niej samobójstwo nie było niczym strasznym; był dla niej chlebem powszednim i rzeczą zupełnie normalną. ,,Nie zatrzymam jej" - powtarzała sobie. - ,,Jak będzie chciała, i tak to zrobi. I nikt jej nie powstrzyma". I miała rację. Samobójca doskonale sam wie, czego chce.
- Naprawdę aż tak go kochasz? - spytała Blair, kończąc wieszając grubą linę na haku.
- Tak. Ja nie chcę bez niego żyć. Jeśli woli Kylie...
- Dobra. Wystarczy - ucięła zirytowana Blair widząc, jak Rebecca po raz pięćdziesiąty od godziny się rozkleja. - Na tym oddziale nie kręci się zbyt wielu sanitariuszy, więc możesz być spokojna. Nikt cię nie przyłapie. Właź na stołek, a ja stanę przy drzwiach i będę pilnować wejścia. Na wszelki wypadek. - Blair była osobą bardzo dokładnie realizującą każdy podpunkt swoich planów, więc wszystko musiało być wręcz idealnie.
- Blair?
- Tak?
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. I pamiętaj, to od ciebie zależy kim będziesz i żadne zaburzenie osobowości o tym nie zdecyduje. - Po tych słowach Rebecca zacieśniła linę na szyi, kopnęła stołek i zawisnęła w powietrzu. Z jej zamkniętych oczu przecisnęły się ostatnie łzy. Twarz jej pokryła się fioletem, a usta lekko rozwarły. Blair oglądała to wszystko z zaciekawieniem, zupełnie tracąc poczucie rzeczywistości. I wtedy po raz pierwszy dotarło do niej, że to jest to, co ona lubi najbardziej: cierpienie. To tego przez cały czas tak jej brakowało. Dlatego tak dobrze czuła się, zabijając. Zrozumiała siebie. Zrozumiała to, co przez cały czas czuła. Była psychopatką. Krwiożerczą, zimną psychopatką ze zniekształconą parszywą osobowością o dziwnych cechach i potrzebach. Ze łzami w oczach wybiegła z pomieszczenia i wymykając się goniącym ją sanitariuszom, zastanawiała się nad sobą i nad tym, kim jest i kim MUSI być. Wiedziała, że po tym wszystkim wyląduje na oddziale dla psychopatów. Widzieli ją. Na pewno pobiegli do wiszącej Rebecki. Wszystko będzie na nią. Oczami wyobraźni widziała swoje najgorsze, milion razy przerobione - żeby wyglądało groźnie - zdjęcie na pierwszej stronie gazety. Będąc już w swoim ponurym pokoju, padła na łóżko i wlepiła wzrok w lekko przybrudzony sufit. Były na nim szarawe odciski dłoni. Jakby ktoś na siłę próbował się wydostać. Podobne ślady zauważyła jeszcze na sąsiedniej ścianie naprzeciwko siebie. Ktoś nagle krzyknął zbolałym głosem, wypełniając pokój Blair głuchym dźwiękiem żałości. Ale ona była w zbyt wielkim amoku, by usłyszeć ludzi, którym aktualnie próbowano wetknąć leki psychotropowe.
Zwinęła się w kłębek, przyciskając nogi do klatki piersiowej. Jedyne, czego chciała w tamtym momencie, to śmierć. I tak nie widziała sensu w swoim nędznym życiu, którego resztę miała spędzić w psychiatryku na oddziale dla tych najgorszych czubów.
Niespodziewanie drzwi do jej pokoju gwałtownie się otworzyły. Do środka wbiegła lekarka Blair z obstawą.
- Blair? Blair? Jak się czujesz? - Ukucnęła przy leżącej na łóżku dziewczynie ze łzami w oczach. - To ty kazałaś jej się powiesić? Powiedz. - Psychiatra potrząsnęła nią, ale Blair nie odezwała się ani słowem. Była w transie. - Wiedziałam... Panowie - zwróciła się do sanitariuszy. - Przenieście ją do izolatki na jakiś czas.
- Co ze mną będzie? - zapytała wystraszona dziewczyna. Z obłąkaniem w oczach przyglądała się sanitariuszom szarpiącym ją za ramiona.
- Będę wnioskowała o przeniesienie cię na oddział D.
Nogi się pod nią ugięły. Prawie upadła. Oddział D to była ostateczność. Oddział D był dla tych najgorszych. Słyszała od pacjentów, którzy stamtąd wrócili, że tamto miejsce to prawdziwy horror: brak klamek w drzwiach, porządnie zabezpieczone okna, zdecydowanie lepiej niż na oddziale B, na którym aktualnie przebywała.
- Niech pani tego nie robi - zdruzgotana padła na kolana, cała się trzęsła. Wolała umrzeć, niż trafić na oddział dla najgorszych psycholi. - Ja tego nie przeżyję.
- Wystarczy tych scenek, Blair. Wstawaj.
- Proszę... - wyjęczała płaczliwie.
- Blair - westchnęła psychiatra. - Zabiłaś swoją koleżankę.
- To ona chciała zginąć. I tak bym jej nie zatrzymała.
- Dobrze, wystarczy. Zabierzcie ją.
I tak oto Blair została zaciągnięta do sąsiedniego budynku na oddział dla tych najgorszych. Idąc już korytarzem oddziału D wsłuchiwała się w myśli łopoczące w jej głowie niczym kowadło. Czuła się jak śmieć. Jej oczy przepełnione były obłąkaniem i łzami. Nawet nie zauważyła, kiedy wylądowała w pokoju gorszym od izolatki; bez klamek i z łóżkiem z pasami. Wokół nie było nic prócz porządnie zakratowamego okna, przez króre ledwie przeciskały się promienie słoneczne.
Zrozumiała, że przegrała, że teraz już nie ma ratunku...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top