Ups, nie umiem go zabić
Zlecenie jak zawsze. Niebieskowłosy magik musiał jakoś zarobić, nie samym spontanicznym zabijaniem człowiek żyje. Tym opłacanym też.
Zachichotał i przykleił sobie plaster na zadrapany policzek. Pochodził z nieciekawej okolicy, rodzinę miał biedną, więc fajnie było zarobić, zwłaszcza że było coraz więcej ubrań, które mu się podobały. Chciał je kupić, nie ukraść.
Jakiś tam facet opowiedział mu całą historię o tym jak Zoldyckowie zabili jego ojca, nieszczególnie go to zainteresowało. W każdym razie chciał się zemścić i uśmiercić ich pierworodne dziecko - i ta informacja się liczyła dla Hisoki. Dwudziestolatek dostał zlecenie na zabicie nastolatka. Czarne włosy, czarne oczy, spokojny, dość niski. Łatwizna, miał nawet plan.
Jako, że Illumi Zoldyck na pewno był szkolony w walkach, wyzywanie go na pojedynek (choć kuszące) było niepraktyczne, jeśli chciał zarobić. Dlatego też obmyślił koncepcję, w której będzie bardziej skuteczny.
Gdy przyszedł do baru, zastał tam pijącego w ciszy nastolatka. - Nieletni nie powinni pić alkoholu. - zaczepił go i usiadł obok w ten swój flirciarski sposób.
- To cola. - odparł ciemnowłosy, nie patrząc nawet na niego. Był absolutnie niezainteresowany jakimkolwiek towarzystwem. Obserwował salę, wzrok skupiając na jakimś grubym facecie w garniturze. Miał na niego zlecenie.
- Oh... lubisz słodkie rzeczy? To znaczy, że polubiłbyś mnie! - droczył się z nim, w tym samym czasie za pomocą niewidocznej bungee gum dosypując środek usypiający do picia chłopaka. Powinien zadziałać za dwie godziny a wtedy z pewnością Illumi będzie w łóżku, w końcu szesnastolatki rzadko włóczą się po nocach, jak to Hisoka miał w zwyczaju. Nie w tygodniu szkolnym.
Illumi w ciszy sączył napój - zostaw mnie albo cię zabiję. - powiedział spokojnie, gdy skończył.
- Ah...? - Morrow udawał rozczarowanego (choć szkoda, że podryw nie zadziałał!) i niby posłusznie odszedł, w rzeczywistości śledząc Zoldycka do końca dnia.
Widział go jak sprząta ciało zabitego przez siebie mężczyznę, widział jak dzwoni do ojca, żeby powiedzieć o sukcesie misji... widział jak się kąpie i kładzie do łóżka.
I teraz właśnie narkotyk powinien zacząć działać.
I zadziałał, bo nie minęły dwie sekundy od jego położenia się na łóżku, gdy nastolatek spał mocno.
Wślizgnął się do pokoju przez szyb dla służby i przyjrzał się bladej postaci na łóżku. Nigdy nie było mu żal kogoś zabijać, ale tym razem poczuł lekki zawód. Ten cały Illumi Zoldyck był niezłą dupeczką.
A, w zasadzie to był jedną z piękniejszych osób jakie widział, taki nieoszlifowany diament. Prawda, fryzura i ciuchy okropne, ale to wszystko da się naprawić.
Bezszelestnie zamknął za sobą drzwiczki i zastanowił się jak zabić takiego aniołka. Chyba udusi go... albo po prostu spuści mu krew przez aortę szyjną, bo żal masakrować tak przystojne ciało.
Zrobił krok do przodu, gotów popełnić grzech ciężki.
- dobrze, że tu jesteś. Zamknij okno, bo już się położyłem a wieje zimnem. - odezwał się całkiem sympatyczny, ale niepokojąco spokojny głos.
Hisoka stanął wbity w ziemię.
Jak?
Jak to jest możliwe? Dobrze dobrał dawkę...
Szybko się jednak ocknął i wykonał prośbę, a raczej rozkaz nastolatka.
Od dawna nikt mu nie rozkazywał. Nie śmiał rozkazywać.
Ludzie błagali o litość, prosili o łaskę, przeklinali jego i jego rodzinę... ale nie kazali mu robić takich czynności jak zamknięcie okna.
Przygładził swoje niebieskie włosy. - nie wypiłeś swojej coli? - zgadł.
- wypiłem. - Illumi zdawał sobie nie robić nic z tego, że w jego pokoju stoi obcy człowiek. Mógłby go zabić, ale powstrzymywały go trzy rzeczy.
Po pierwsze, wyczuwał Nen od przeciwnika. Słaby, ale i on sam był dopiero początkującym. Po drugie, nikt mu za to nie zapłaci.
Po trzecie... ten tutaj był chyba niezłym dziwakiem. Niebieskie włosy, makijaż, ciekawe ruchy...
- jesteś klaunem? - podniósł się do siadu i poprawił yukatę, w której spał.
Hisoka prychnął oburzony - jestem magikiem!
- aha. Ile miałeś dostać za zabicie mnie?
Morrow zamilkł. Młody zabójca wszystko wiedział...
Illumi nagle wstał i w ułamku sekundy znalazł się przy nim, tak szybko, że normalny człowiek nie zauważyłby nawet tego.
Hisoka jednak nie był normalny.
Zablokował atak szesnastolatka, unikając poderżnięcia swojego gardła przez ostre szpony Zoldycka.
- pozwól mi cię doedukować. Za mało.
Wysłali cię na pewną śmierć. Jesteśmy szybsi niż pocisk z jakiejkolwiek broni, odporni na truciznę i od małego przyzwyczajani do bólu. Jak więc zamierzasz mnie zabić, głupcze?
- może wrzucę ci toster do wanny? - zaproponował głupawo Hisoka.
- jestem odporny na prąd. A teraz odejdź i daj mi spać. - to był niezwykły akt litości.
Drapieżnik pozwolił odejść swojej ofierze.
Bo nie mógł go zabić. Znaczy mógł, ale... jakoś tak tego nie zrobił.
Kolejny raz spotkali się zupełnie przypadkiem. Hisoka, z zielonymi już włosami i eyelinerem na oczach i Illumi, przytłoczony tym, że nigdy nie będzie najlepszym synem Zoldycków i z nieco dłuższymi włosami.
- fajna grzywka, Illumi. Lumi. Lu. - odkąd zauważył go w mrocznym lesie, podążał za nim.
- to ty, klaunie. - przypomniał sobie nastolatek, spoglądając nań bezemocjonalnie.
- ...niewiele się zmieniłeś, co? - westchnął i gdy podszedł bliżej, dostrzegł łzy na policzkach chłopaka. Nie był pewny co się dzieje, przecież to był chłodny zabójca. - ej, laleczko, co się...
Nim się obejrzał, nos miał obolały i skrwawiony. Strużka krwi cudownie pociekła po ustach i brodzie Morrowa. Otarł ciecz z twarzy i oblizał palec.
- Pozwoliłem ci dotykać mnie albo mówić do mnie? - uniósł cienkie brwi. Illumi patrzył na niego chłodno, choć drżał z niewytłumaczonych emocji i chciał tylko schować się pod jakimś grubym kocem. Łzy płynęły z oczu jak grochy, choć minę miał tą samą co zawsze. Wpatrywał się w ciemność, cierpiał, ale o powrocie do domu nie było mowy. Ojciec właśnie powiedział mu wprost, że Killua zostanie następcą. Illumi, całym swoim czarnym sercem kochał braciszka, ale jak mogą woleć pięciolatka, od zawsze wiernego im najstarszego syna? Chciał odejść od tego dziwaka, ale gdzie by poszedł? Nigdy nie wychodził z domu bez powodu, miał zlecenie, wykonywał je, by przynieść rodzicom dumę, po czym wracał i siedział w ciemnościach.
- możemy...- zaczął już prawie mu coś proponować, ale w końcu odwrócił się i odszedł.
Hisoka oblizał usta. To był idealny moment, by zaatakować. Szkolił się od ich ostatniego spotkania, a nastolatek był teraz w rozsypce. Wyjął kartę, zawsze przyjemnie jest zabić potężnego człowieka, a za Zoldycka mógłby dostać sporą sumkę.
Nie miał pojęcia jak skończył z nim na dachu Grand Hotelu, spoglądając na auta i ludzi, małych jak mróweczki.
Żuli gumę balonową w milczeniu. Bungee gum nie produkowano już od lat, Hisoka tęsknił za nią. Spojrzał na bladego młodzieńca z włosami za uszy, który wlepił w niego spojrzenie martwej ryby.
- Wow, jesteś przerażający - można powiedzieć, że poniekąd go pochwalił.
- Nie umiem cię zabić. - odpowiedział na to Illumi, jakby to była standardowa odpowiedź na wszystko. Jego głos nie wyrażał żadnych emocji, lecz Morrow uśmiechnął się.
- ja ciebie też nie - objął go ramieniem, gotowy na cios w twarz, lecz ku jego zdziwieniu, ten nie nadszedł. Włosy Zoldycka dziwnie wzleciały tylko w górę, lecz nic nie mówił. - sojusz?
- zabójcy nie potrzebują przyjaciół. - wyskubana brew siedemnastolatka powędrowała w górę.
- czyli tak.
- czyli tak. - westchnął i niepewnie oparł głowę na ramieniu Hisoki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top