8.
Ogień. Dym. Ciemność. Szum w uszach. Scena jak z filmu akcji czy horroru. Na podłodze dwa ciała pogrążone w bólu i bezruchu. Żyli? Jedno z nich na pewno.
Mężczyzna biorąc płytkie oddechy próbował przypomnieć sobie co się stało. Co sprawiło, że przed chwilą stał ze swoją przyjaciółką, a teraz leżał na podłodze cały poobijany z raną na plecach i dłoni. Jego myśli przemijały się też z tymi o Molly, która zniknęła z jego pola widzenia.
Głosy, krzyki, kroki... a później ciemność.
Pikanie maszyn, zdrętwiałe kończyny, ból głowy i innych części ciała. Jaskrawe światło.
- Witamy, panie Lestrade. – pierwsze co usłyszał to słowa młodej lekarki patrzącej na jego wyniki badań. Tuż za nią stał obojętny Mycroft.
- Co tu robisz? – wyszeptał bezsilnie. – Co z nią... - tym razem poderwał się gdy przypomniał sobie o przyjaciółce. Skończyło się to z przeszywającym bólem w okolicach brzucha.
- Spokojnie. Żyje. – powiedziała lekarka i wyszła.
- Bardziej martwisz się o nią, niż o siebie. – prychnął starszy Holmes.
- Jak się ma kogoś bliskiego to tak jest – powiedział oschle.
- Co tam się stało? – Mycroft zmienił temat. Na to pytanie przed oczami Grega pojawiła się scena z tamtego momentu, którą opisał szczegółowo Holmesowi. Łącznie z dziwnym zachowaniem brunetki.
Stali naprzeciwko siebie. Wpatrywał się w jej przepraszający wzrok, po czym w pomieszczeniu udało się usłyszeć piknięcia. Usłyszał ich kilka. Wtedy powstał ogłuszający hałas i poczuł uderzenie, które wyrzuciło go w powietrze razem z wszystkim, co było w pobliżu. Zaraz po tym poczuł bolesne spotkanie z podłogą. Ocknął się, ale nie wiedział po jakim czasie. Wszystko płonęło i mało co widział przez dym.
Mężczyzna siedział z przerażeniem w oczach i patrzył tępo przed siebie. Dopiero teraz dotarło do niego co tak naprawdę wydarzyło się w mieszkaniu. Zaraz po tym wpadł w szał, który był połączony z rozpaczą. Nie krzyczał, nie szarpał się. Jedyne co robił to szeptał do siebie i nie dopuszczał innych słów do świadomości.
- Muszę ją zobaczyć... Musze... - powtarzał co chwila. Mycroft widząc to opuścił salę i ruszył do pielęgniarek. Poinformował je o stanie policjanta i wyszedł z budynku.
W sali obok na łóżku leżała brunetka podpięta do różnych pikających urządzeń. Na jej twarzy widniały siniaki i rany, a jej lewa dłoń była pokryta różnymi odcieniami skóry, która gdzieniegdzie odklejała się i tworzyła pęcherze wypełnione cieczą. Jej poparzenia nie były aż tak poważne, tak samo jak inne rany. Jedyne co zagrażało jej zdrowi w większym stopniu to wstrząs mózgu i rana na brzuchu, która prawdopodobnie była skutkiem wbicia się jakiegoś ostrego przedmiotu w brzuch dziewczyny.
Obok jej łóżka na krzesełku siedziała jej przyjaciółka. Przychodziła do niej od dwóch dni po trzy razy dziennie licząc na wybudzenie się kobiety ze śpiączki. Do odwiedzin brunetki dołączył się również John, który chciał wspierać panią patolog, która bardzo przeżywała stan swojej znajomej. Sam Sherlock pofatygował się i odwiedził ją raz.
Mijał już trzeci dzień kiedy brunetka była pogrążona w spokojnym śnie. Jej stan zdrowia nie zmieniał się. Lestrade natomiast po wielu kłótniach z pielęgniarkami zdołał przekonać je do krótkich odwiedzin przyjaciółki.
Teraz jednak Molly była w sali sama. W pomieszczeniu unosił się dziwny zapach oraz drażniący dźwięk pikających maszyn. Drzwi otworzyły się spokojnie. Szelest zanieczyszczeń spod butów rozniósł się po pomieszczeniu.
Chwila ciszy.
Skrzypnięcie krzesełka.
Ktoś na nim usiadł.
- Poczekam... - do uszu brunetki dobiegł czyjś głos. – będę czekał długo...
Molly zaczęła otwierać powoli oczy. Światło raziło ją powodując jeszcze większy ból głowy. Jej niepokój, który pamiętała z ostatniego wieczora zniknął. Czuła pustkę i spokój.
- Miło mi panią poznać, panno... Lopez. – ciemnooka po dłuższej chwili spojrzała w lewo, gdzie zobaczyła mężczyznę. Na oko trzydzieści parę lat. Może czterdzieści.
- To ty... - przełknęła ślinę próbując pozbyć się suchości w gardle. Wciąż mrużyła oczy i czuła każdy fragment obolałego ciała. – to ty wtedy strzeliłeś z dachu do tego mężczyzny.
- No proszę, proszę. Faktycznie masz coś w sobie. – powiedział wpatrując się w nią. Nie mrugał. Wyglądał jak przerażający robot. Jednak kobieta patrzyła na niego spokojnie zmrużonymi oczami. Oddychała ciężko. Mężczyzna widząc to podał jej maskę podłączoną do tlenu.
- Nie zadajesz pytań. – stwierdził surowo.
- Nawet gdybym je zadała... - zaczęła po kilku głębokich wdechach. – odtrzymałabym niejasne odpowiedzi.
- A nie zapytałaś nawet czemu cię nie zabiłem... i czemu ci teraz pomagam... - powiedział poruszony robiąc smutną minę.
- Oboje wiemy, że nie taki był cel i to dopiero początek. – Powiedziała już z większą łatwością. – Tylko nie wiem czego to początek.
- Ciekawe... Jednak przeceniłem cię. Myślałem, że mam do czynienia z profesjonalistką, która wie wszystko. Tak jak Sherlock. – powiedział spokojnie, przechylił głowę w bok i posmutniał ponownie.
- Tu nie chodzi o mnie... Tu chodzi o Sherlocka...
- Widzę, że się nie poddajesz.
- To początek końca Sherlocka. – zaśmiała się gorzko. – tego chcesz.
- Jeśli mi pomożesz...
- Nie pomagam nikomu. – powiedziała ostro.
- Błąd. Wielki błąd. Koniec nie jeden, a kilka. – powiedział chłodno i ruszył do wyjścia. – pozdrów ode mnie Sherlocka.
- Nie widuję się z nim.
- W takim razie zrobię to sam, innym razem. – wyszedł. Brunetka za to leżała wpatrzona w sufit i zbierała siły. Nie chciała tu być. Chciała jak najszybciej stąd wyjść.
- Panno Lopez, witamy z powrotem. – powiedziała lekarka, którą dopiero teraz zauważyła.
- Kiedy stąd wyjdę? – sapnęła krótko.
- Musi pani odpoczywać. Myślę, że tydzień lub dwa. Zależy od tego jak szybko organizm będzie się regenerował. – powiedziała nieco speszona. Na jej słowa brunetka zaśmiała się gorzko.
- I tak nie mam gdzie mieszkać... W której sali jest Lestrade? – zapytała nagle.
- Skąd pewność, że żyje? – odpowiedziała lekarka, którą zirytowało zachowanie dziewczyny. Chciała jej dopiec jednak nie spodziewała się braku reakcji emocjonalnej z jej strony.
- On żyje w porównaniu do pani męża. – wypaliła po chwili. Na jej słowa pani doktor wzięła głęboki wdech. – Wypadek? Ah... no tak samobójstwo.
- Skąd pani... - w tym momencie do pokoju wszedł Lestrade.
- Molly!!! – rzucił się do niej nie zwracając uwagi na obolałe ciało.
- A było tak spokojnie... - westchnęła rozdrażniona dziewczyna. – Jak się czujesz?
- Już lepiej. Tak bardzo się martwiłem... - usiadł obok niej łapiąc ją za dłoń.
- Mówiłam ci, że coś się wydarzy.. teraz przeze mnie leżysz w szpitalu. Mogłeś zginąć... - patrzyła przed siebie. Tym razem siedziała już podparta o dużą poduszkę.
- Najważniejsze, że się obudziłaś. – po tych słowach do pomieszczenia weszło dwóch zniesmaczonych mężczyzn. Ich miny i odległość między sobą idealnie ukazywała ich niechęć do siebie.
- Cześć George. – powiedział jeden z nich.
- Cudowni bracia Holmes... - warknęła niezadowolona.
- Ciebie też miło widzieć. – tym samym tonem odpowiedział jej Mycroft.
- Po co przyszliście... - rzuciła obojętnie.
- Przyszedłem ci powiedzieć, że w twoim mieszkaniu nie da się na razie zamieszkać. – powiedział starszy Holmes, który usiadł po prawej stronie łóżka.
- Naprawdę?! – brunetka ironicznie i teatralnie wywróciła oczami. – mogłeś mi to napisać, skoro tak bardzo cię to zaskoczyło i wywołało tyle emocji.
- Nie odczuwam ich. – powiedział oschle.
- A ja jestem do ciebie rodziną. – zaśmiała się ironicznie sugerując mu, że nie wierzy w jego brak uczuć.
- Możesz zamieszkać na ten czas u mnie. – powiedział Greg. Wciąż gładził delikatnie jej dłoń co dopiero teraz rzuciło się w oczy braci.
- Masz małe mieszkanie. – powiedział Mycroft. – Pani Hudson ma wolny pokój po Johnie. Możesz tam zamieszkać.
- O ile będziesz za nie płacił i nie obcinał mi za to pensji. – uśmiechnęła się do niego uroczo. Nie liczyła na zgodę ze strony mężczyzny to też jej mina zmieniła się drastycznie, gdy usłyszała:
- To nie problem. – Holmesowie widząc jej minę zaśmiali się oboje.
- Zamieszkam z Lestrade'em. – stwierdziła szybko.
- Za późno. Pani Hudson już szykuje ci pokój. – powiedział Mycroft patrząc zadowolony w telefon. – Czemu zapytała, cytuję: „Ale, że pokój Johna, czy sypialnię Sherlocka?"? a na odpowiedź, że pokój Johna odpisała: „Bez sensu"?
Molly spojrzała rozbawiona na Holmesa, który odchrząknął znacząco. Spojrzał na nią błagalnie, szukając ratunku w jej osobie.
- Długo by opowiadać. – powiedziała rozbawiona. Cała sytuacja wyglądała dość dziwnie, patrząc na zdezorientowanie starszego Holmesa i Grega, rozbawienie Molly i zakłopotanie Sherlocka. – Miło, że decydujesz za mnie. – spojrzała tym razem zła na Mycrofta, który posłał jej zwycięski uśmiech i opuścił pomieszczenie.
- Cieszę się, że się wybudziłaś. – powiedział cicho Lestrade i podniósł jej dłoń, by schować ją w uścisku jego rąk. Na ten gest brunetka uśmiechnęła się ciepło.
- Po co tu przyszedłeś? – tym razem zwróciła się do Sherlocka.
- Byłem u Molly i prosiła mnie, żebym cię odwiedził, bo nie ma czasu. – swoje słowa skierował do dziewczyny.
- I ty wykazałeś się tak niesamowitą uprzejmością w stosunku do Hooper? – policjant podniósł brew przyglądając mu się podejrzliwie.
- Masz pozdrowienia. – Molly widząc, że Greg nie otrzyma odpowiedzi od bruneta, postanowiła zmienić temat. Tym razem to Sherlock obdarował ją podejrzliwym i zaciekawionym spojrzeniem. – Moriarty. – powiedziała z tak wielkim spokojem, że Lestrade chyba bardziej przestraszył się jej opanowania i spokoju, niż tego od kogo były pozdrowienia.
- Jak to? – zapytała dwójka mężczyzn.
- Był tu. – wzruszyła ramionami. – rozmawialiśmy. – ułożyła usta w wąską kreskę.
W oczach Sherlocka pojawiło się wiele emocji. Jego twarz wyrażała ich tysiące, ale i tak nie dało się wyczytać z niej czegokolwiek. Wyciągnął telefon, napisał jakąś wiadomość, sądząc po ruchu jego palców i opuścił pomieszczenie bez słowa.
****
W pokoju siedziało kilka osób pochłoniętych w swoich myślach. Sherlock – szukał odpowiedzi na wiele pytań odnośnie Moriaty'ego, John – zastanawiał się czy znowu pojawiło się coś co może mu zagrażać, a przede wszystkim jego córeczce. Lestrade, który wyszedł po 3 dniach ze szpitala, rozmyślał co będzie dalej, czy coś zagraża jego przyjaciółce.
- Chłopcy moglibyście pomóc mi w przygotowaniu pokoju dla Molly. – do pokoju wparowała pani Hudson, jak zwykle przepełniona energią.
- Ze szpitala wychodzi za półtora tygodnia, mamy czas. – odparł bez większego entuzjazmu John.
- Moglibyście wykazać jakieś chęci. – powiedziała urażona. – Sherlocku... - zaczęła.
- Może się pani zamknąć! Myślę! Wszyscy się zamknijcie! Gavin ty też! – krzyknął zdenerwowany brunet, wyrwany ze swoich rozmyślań. – Może mi pani zrobić kawę. – dodał spokojniej podchodząc do czaszki na kominku.
- Greg. – sapnął z rezygnacją policjant.
- Co? – Brunet spojrzał na niego mrużąc oczy. W rzeczywistości jednak doskonale wiedział o co chodzi Lestrade'owi.
- Nie jestem twoją gosposią. – parsknęła obrażona i zeszła na dół. Po dłuższej chwili na biurku pojawiły się pachnące kawy, a gosposia ruszyła na górę, by posprzątać przyszły pokój brunetki. Po chwili zastanowienia dołączyli do niej Greg z Johnem. Holmes został w swoim fotelu próbując wrócił do Pałacu Pamięci.
- Powodzenia. – usłyszał damski głos i skrzypiącą futrynę, o którą oparł się jego gość.
- Staram się, ale ciągle ktoś mi przeszkadza. – wciąż z zamkniętymi oczami odezwał się ze złością w głosie.
- Molly?! – ze schodów dobiegł głos policjanta. – Miałaś być w szpitalu jeszcze tydzień. – podszedł do niej po odłożeniu kartonu. – Masz tam wrócić. – rzucił z troską, złością i lekkim zawodem. Martwił się o nią bardziej niż ona o samą siebie. Na jego słowa brunetka zachichotała, a brunet siedzący w fotelu parsknął ironicznym śmiechem.
- Pomogę wam z tym pokojem. – powiedziała i skierowała się na schody. Została jednak zatrzymana przez mocny uścisk na jej dłoni, spowodowany ręką policjanta.
- Musisz odpoczywać.
- Nic mi nie będzie. – powiedziała i ruszyła na górę. W pokoju stali zszokowani pani Hudson i John.
- To co zrobiłaś jest bardzo nieodpowiedzialne. – John krótko skwitował jej zachowanie i przywitał ją delikatnym przytulasem, jakby bojąc się, że coś może jej zrobić.
- Dziękuję za pomoc w przygotowaniu pokoju. – uśmiechnęła się ciepło do starszej pani.
- Ależ to żaden problem. – odwzajemniła uśmiech i wyszła z pokoju z kartonami.
- Trzeba było jedynie wynieść resztę moich rzeczy. Cały ten czas było tu czysto, więc dużo się nie napracowaliśmy. – powiedział lekarz.
- Będę musiała iść na zakupy. Nie mam w czym chodzić. – powiedziała patrząc w lustro na ubrania, które miała na sobie.
- Z całego mieszkania przetrwał jedynie twój płaszcz, garnki, kilka naczyń i fortepian. – powiedział smutno John.
- Chcę tam pojechać. – powiedziała krótko. Od razu skierowała się na dół nie zwracając uwagi na Grega i jego gadanie.
Szare ściany, spalone materiały, a raczej ich resztki, okopcona podłoga i ściany. Puste pomieszczenia, bez większości mebli. Tak właśnie wyglądało pomieszczenie, które do niedawna było salonem. Kuchnia i sypialnia wyglądały nieco lepiej, jednak z tego drugiego pomieszczenia udało się uratować jedynie obudowę od łóżka, na którym były resztki spalonego materaca.
Brunetka od razu rzuciła się pod łóżko i wyjęła spod niego 2 małe pudełka i sprawdziła ich zawartość. Po 15 minutach spakowała wszystkie rzeczy, które ocalały, do przywiezionej ze sobą, walizki.
Wychodząc z mieszkania, spojrzała jeszcze raz smutno na nie i wróciła do samochodu Grega. Ból brzucha wciąż jej towarzyszył, a poobijane ciało uniemożliwiało wykonywanie szybkich ruchów, jednak nie to teraz bolało ją najbardziej. Straciła swój kąt, w który włożyła wiele starań, poprawek i pieniędzy, a doskonale wiedziała, że nie może ciągle polegać na starszym Holmesie, który i tak prawdopodobnie czuł do niej żal o słowa jakie wypowiedziała na temat jego brata. Miała również wrażenie, że Mycroft po części obwinia ją o całą sytuację z Moriartym. To nie ona go tu sprowadziła i to nie ona stanowi zagrożenie dla Sherlocka, a Mycroft zachowuje się jakby miała ona swój wpływ na to co obecnie działo się w ich otoczeniu.
Po powrocie na Baker Street, Molly od razu zabrała się za rozpakowanie się oraz lekkie przemeblowanie, które musiała zakończyć, przez narastający ból i ciągłe zmęczenie. Usiadła pod ścianą i trzymając się za obolałe miejsce na brzuchu zaczęła przeklinać to, że nie posłuchała rad lekarza i przyjaciela. Po dłuższym odpoczynku ból nieco zmalał, a ona siedząc wciąż w tej samej pozycji zaczęła sobie przyśpiewywać i nucić piosenki, które przychodziły jej do głowy. Część z nich była po angielsku inne po polsku, a część z nich nawet po hiszpańsku.
W pewnej chwili wstała i podeszła do dużej szafy, by sprawdzić czego najbardziej brakuje w jej garderobie. Wtedy też poczuła ostry ból i oparła się o duży mebel, który zachwiał się pod wpływem jej ciężaru. Zaraz po tym brunetka usłyszała kolejny hałas spowodowany upadnięciem czegoś na podłogę. Spojrzała za szafę. Na podłodze leżały jakieś przedmioty, które były owinięte w skórzany pokrowiec i wystawały w połowie zza szafy. Najwolniej i najdelikatniej Molly podeszła do nich, wzięła je i wraz z nimi położyła się na dużym, dwuosobowym łóżku.
Zaczęła rozwiązywać sznurki i odwijać materiał. Zza skóry wyłoniły się dobrej jakości strzały, oraz piękny łuk z ręcznie rzeźbionymi zdobieniami. Ostrożnie wyjęła przyrząd i wytarła go delikatną ściereczką.
****
Sherlock siedział spokojnie w swoim fotelu nie zwracając uwagi na krzątającą się starszą panią. Wciąż nie rozumiał całej sytuacji z Moriartym, który kilka lat temu przyczynił się po części do oddalenia się jego przyjaciela. Przyjaciela, który cierpiał również po części przez niego, a teraz ma swoje sprawy i nie ma już czasu dla niego, tak jak to było kiedyś. Po kilku godzinach sprzątania pani Hudson poszła na dół z narzekaniem na Sherlocka, jednak mężczyzna postanowił to przemilczeć.
Dochodziła 19 kiedy to brunet usłyszał rytmiczne uderzenia na górze, które pojawiały się regularnie i za każdym razem stawały się coraz głośniejsze, aż z czasem stały się systematyczne. Postanowił więc pójść na górę i zobaczyć co dzieje się u jego nowej współlokatorki, której swoją drogą nie widział odkąd tu przyszła.
Przed drzwiami do pokoju zawahał się na chwilę, nie do końca wiedząc jak wytłumaczyć jego odwiedziny. Przecież nie mógł powiedzieć, że się martwił skoro tak nie było. Otworzył drzwi bez pukania i energicznym ruchem wszedł do pokoju. Jego krok był szybki i zdecydowany, jednak nie wyglądał groźnie.
Teraz wyglądał raczej komicznie, gdyż przy jego prawym uchu widniała strzała wbita w ścianę, na której były poprzyklejane zdjęcia kilku osób, których nie znał. Nie znał wszystkich z wyjątkiem jednej. Dopiero gdy ostrożnie odkręcił się by upewnić się co mignęło tuż przy jego twarzy, zauważył już podziurawione zdjęcia i nieznane mu postaci.
- Do Moriarty'ego strzeliłaś tylko raz. – stwierdził szybko. Spojrzał na brunetkę leżącą na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i łukiem w dłoni. Druga dłoń trzymała strzałę i celowała w ścianę. Huk. Po raz kolejny cienki patyk z ostrym końcem mignął tuż przy detektywie, którego oczy pociemniały, a serce zaczęło bić szybciej.
- Czyżbyś się bał? – widząc lekkie wzdrygnięcie i ciemniejsze oczy bruneta, Molly uśmiechnęła się zadziornie. – Ach, no tak... adrenalinka zaczęła działać. – na jej słowa brunet podniósł brew i ponownie odwrócił się w jej kierunku.
- Przeszkadza mi ten hałas. – skwitował krótko zmieniając temat.
- Trudno. Mi się nudzi. – powiedziała robiąc smutną minę niczym małe dziecko. – A Greg powiedział, że nie da mi na razie żadnej sprawy dopóki nie wrócę do zdrowia.
- Kto? – skwasił minę, jednak w odpowiedzi dostał jedynie przewrócenie oczami. Pani detektyw wstała powoli z łóżka i wyjęła strzały ze ściany, odłożyła przedmioty na łóżko i wzięła do ręki płaszcz.
- Jak coś to nie wiesz gdzie jestem. – powiedziała obojętnie. Próbowała włożyć płaszcz, jednak ból poobijanych i poranionych pleców nie ułatwiał jej tego zadania. Sherlock jednak patrzył uważnie na jej poczynania i gdy w końcu udało jej się włożyć materiał na ramiona wyszedł z pokoju.
Molly ruszyła na dół gdzie spotkała detektywa zakładającego szalik. Zmrużyła oczy i zeszła do wyjścia. Gdy tylko opuściła budynek rozejrzała się uważnie i ruszyła przed siebie. Korzystając z cieplejszych dni, środka tygodnia i otwartych do późna sklepów, postanowiła przejść się na spacer i kupić sobie kilka potrzebnych rzeczy.
Po przejściu kilkunastu metrów usłyszała szybki chód za nią, a po chwili u swojego lewego boku dostrzegła Holmesa. Westchnęła zrezygnowana i nie zadając mu pytań szła dalej przed siebie.
- Czego szukamy? – pytanie Sherlocka zabrzmiało naprawdę poważnie.
- Nie wiem czego ty szukasz, ale ja idę na zakupy. – sapnęła jakby zmęczona.
- Dlatego pytam czego szukamy. – odpowiedział.
- Dobra, słuchaj. – zatrzymała się i odkręciła się do niego. – Wiem, że próbujesz wyczytać ze mnie wszystko i chcesz pogadać o tym co stało się w szpitalu, ale naprawdę nie mam na to teraz ochoty. I proszę cię, chcę kupić sobie kilka ładnych rzeczy, a wiem jakim typem człowieka jesteś, więc nie wciskaj mi, że chcesz mi pomóc w zakupach, bo to niedorzeczne. – ruszyła dalej przed siebie chowając dłonie do kieszeni.
- Patrząc na twój styl, to ciężko nazwać to ładnym. – brunetka miała ochotę wydrzeć się na niego, jednak na jej twarzy wciąż widniała oschła mina. Przygryzła jedynie wargę i zmierzyła go od góry do dołu.
- Spójrz w swoje odbicie w tej szybie. – kiwnęła na szybę z dużego sklepu, który stał za nią. – Co widzisz?
- Siebie?
- W co jesteś ubrany?
- Biała koszula, spodnie, płaszcz i szal.
- A w co ja jestem ubrana? – uśmiechnęła się do niego sztucznie. – W to samo Sherlocku, więc na następny raz jak chcesz mi dopiec, to zastanów się czy nie tyczy się to ciebie. – ruszyła ponownie przed siebie zostawiając go w tyle.
W pierwszych dwóch sklepach nie znalazła nic co mogło przykuć jej uwagę. Dopiero w trzecim sklepie wpadła w szał zakupów. Chodziła od szafek do szafek w tak zawrotnym tempie, że brunet nie nadążał za nią i postanowił poszukać czegoś dla siebie na dziale dla mężczyzn. Tam również ją spotkał i ku jego zdziwieniu nawet tu brunetka odnajdowała się perfekcyjnie. Po szybkim wybieraniu ubrań od razu ruszyła do przymierzalni. Holmes jednak znał ten sklep i nie musiał mierzyć. Wystarczyło, że zobaczył rozmiar.
- Masz coś? – zapytał siedząc przed przymierzalnią na kanapie.
- Nie będę ci się pokazywać, bo i tak uznasz, że brzydko wyglądam. – parsknęła. – dodatkowo, nie jesteśmy razem, żebyś musiał ze mną chodzić na zakupy i doradzać mi co wziąć, a co nie. Nie zmuszałam cię do tego. Sam się przykleiłeś. – brunet od razu zrozumiał, że większą irytację u dziewczyny wywołał problem z mierzeniem ubrań niż jego obecność. Musiało jej być naprawdę ciężko patrząc na jej ciągłe westchnienia rezygnacji i ciche narzekanie zza kurtyny.
- Cholera jasna! – warknęła w pewnym momencie. W tym samym czasie w sklepie pojawił się Greg, który widząc Sherlocka podszedł do niego zaciekawiony. Ten jedynie spojrzał na niego obojętnie.
- Na kogo czekasz? – zapytał zaciekawiony.
- Greg, to ty? – zza zasłony wychyliła się głowa brunetki. Szok na twarzy Grega był na tyle widoczny, że rozbawiło to Sherlocka. – Hej, pomożesz mi? – na te słowa Greg spojrzał na detektywa i zrobił się cały czerwony na twarzy.
- Em, jasne. – wszedł za zasłonę i pomógł brunetce zapiąć suwak. Po przymierzeniu kilku rzeczy brunetka zadowolona udała się do kasy. Mężczyźni za to stali za nią z już zapłaconymi zakupami.
- Stwierdziłbym, że jesteście razem, ale kobiety cię nie pociągają. – Zaczął Sherlock. – Tak przynajmniej myślałem. Ciekawe co mój braciszek powie na takie plotki. Uwielbia je. – na te słowa Lestrade zakrztusił się własną śliną i spojrzał na Holmesa. Wtedy też brunetka podeszła do nich i nie wiedziała co się dzieje. Na twarzy Grega widniała złość, zawód, smutek, szok i niezrozumienie oraz coś na zasadzie wstydu?
- Co tu się dzieje? – spojrzała zła na Sherlocka.
- Nic takiego, Molly. Uważaj na siebie. Jutro do ciebie przyjdę i będę udawał, że nie widziałem cię tu dziś. Powinnaś odpoczywać. – odpowiedział sucho policjant, dał jej buziaka w policzek, po czym odszedł. Brunetka ruszyła przed siebie, a zaraz za nią zrobił to samo brunet.
- Co mu powiedziałeś? – warknęła od razu.
- Nic takiego. – wciąż szedł za nią z uśmiechem na twarzy.
- Jeśli to się tyczy mojej relacji z nim, to sobie odpuść i daj mu spokój. – odwróciła się do niego gwałtownie, tak że detektywa zatrzymał ciało brunetki, która stała teraz przed nim na tyle blisko, że czuł on jej oddech na twarzy. – Twój braciszek też powinien się od niego odwalić, zanim go zniszczy. – dodała wściekła i ruszyła do pobliskiej apteki, gdzie kupiła rzeczy do apteczki, kilka leków, głównie przeciwbólowych i maści.
Wróciła od razu do pokoju, gdzie zamknęła się i nie wychodziła z niego do północy. Wtedy też zeszła na dół i zrobiła sobie herbatę oraz coś do jedzenia. Usiadła w jednym z foteli, po czym dołożyła kilka drewek do kominka, w którym tlił się jeszcze żar. Wzięła ciepły napój i parząc w ogień co chwila przygryzała zrobione przed chwilą kanapki. Nie zorientowała się nawet, że jej myśli pochłonęły ją na tak długo i gdyby nie gra na skrzypcach Holmesa, prawdopodobnie siedziałaby tak całą noc.
Wsłuchiwała się w melodie graną przez mężczyznę. Zastanawiała się przez chwilę czy nie otworzyć drzwi od jego sypialni, by lepiej ją słyszeć, jednak wiedziała z bloga Johna, że Sherlock lubił chodzić skąpo ubrany, toteż od razu zrezygnowała z tego pomysłu.
Gdy po kilkunastu minutach grania drzwi od sypialni otworzyły się powiedziała ponuro:
- To było... piękne. – wciąż patrzyła w ogień.
- To fotel Johna. – powiedział ostrym tonem na co brunetka lekko przestraszyła się, jednak nie wstała z fotela.
- I co z tego? – uniosła brew jednak brunet nie mógł tego dostrzec.
- I to, że tylko on może tam siedzieć. – Prawie krzyknął na nią, przez co ona wstała i podeszła do niego.
- I ty niby jesteś socjopatą? – warknęła na niego. – ty, który ma sentymenty? Przecież to niedorzeczne. – zaśmiała się gorzko. – żyjesz sentymentami, wspomnieniami i historiami, które przeżyłeś z Johnem, a sam przecież twierdzisz, że sentymenty są do niczego, że wyniszczają człowieka. – prychnęła ze złością. Na jej słowa brunet ruszył jedynie przed siebie. Nie ominął jej przez co trącił ją ramieniem. Brunetka zachwiała się na nogach po czym upadła na podłogę, na kartony, z których wyleciała chmura kurzu. W pomieszczeniu rozległ się krzyk dziewczyny, a zaraz po tym bieg po schodach pani Hudson, która otulała się szlafrokiem.
- Molly!!! – krzyknęła przerażona widząc dziewczynę trzymającą się za brzuch jedną ręką całą we krwi, a drugą podpierająca się o podłogę. – Sherlock co ty zrobiłeś?! – starsza pani z przerażeniem patrzyła na broń, którą mężczyzna wziął do ręki przed nadejściem Marthy. Na jego twarzy widniało jeszcze większe przerażenie. Od razu rzucił się do dziewczyny, by podnieść ją z brudnej podłogi. Ta jednak odtrąciła jego dłonie, które zaczynały ją oplatać i spojrzała na niego smutno. Nie była zła. Sherlock to wiedział. Była smutna.
- Nie potrafisz... - próbowała powiedzieć coś do mężczyzny na tyle głośno, by ją usłyszał. – Nie potrafisz przyjąć bolesnej prawdy, Sherlocku. Masz uczucia, których się wypierasz, a tym samym ranisz innych. Siebie przede wszystkim. – Patrzyła na niego z bólem wymalowanym na twarzy. Łzy, z bólu, napłynęły jej do oczu, jednak nie pozwoliła im na spłynięcie po policzkach. W tym samym czasie pani Hudson zadzwoniła po Johna i Grega, którzy praktycznie od razu wyruszyli z domu, by pomóc dziewczynie.
- Co tu się stało? – zapytał zmartwiony John, który od razu zabrał się za oczyszczanie rany brunetki. Ta jedynie spojrzała na detektywa, który nie wiedział co powiedzieć. Patrząc mu głęboko w oczy odpowiedziała sycząc z bólu:
- Źle się poczułam i zakręciło mi się w głowie. Upadłam na te kartony, a w nich było coś ostrego. – syknęła ponownie z bólu.
- Miałaś odpoczywać. – powiedział John. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że będzie miał tyle samo problemów co z Sherlockiem. – Czemu ona leży na tej brudniej podłodze? – spojrzał na Sherlocka. Ten próbował coś wydusić z siebie, jednak brunetka ubiegła go.
- Za bardzo bolało. Nie chciałam, żeby ktoś mnie przenosił. – odkręciła głowę w drugą stronę, by nie patrzeć na poczynania mężczyzny przy jej brzuchu.
- A teraz może wdać się zakażenie. Sherlock przynieś mi apteczkę. Mam za mało gazy.
- Nie mam apteczki. Od ostatniej sprawy wszystko zużyłeś. – powiedział szybko. Wciąż patrzył na twarz brunetki, która z minuty na minutę robiła się coraz bledsza.
- U mnie w pokoju. – szepnęła już bez sił. Greg, który od początku nie wiedział co ma ze sobą zrobić ruszył pędem na górę. Przyniósł apteczkę i podał ją lekarzowi. John opatrzył ranę i podał dziewczynie leki, jednak ta już od kilku dobrych minut była nieprzytomna. Położył ją w jej pokoju i ruszył do salonu żeby posprzątać. Gdy tylko przekroczył próg pokoju dostrzegł Sherlocka wyrzucającego do kosza ostatni papierek po jego zabiegach medycznych.
- Od kiedy ty sprzątasz? – zaśmiał się na ten widok.
- Odkąd pani Hudson pogoniła mnie patelnią. – uśmiechnął się do niego słabo. – George jest z nią?
- Tak GREG, jest przy niej. – kładąc nacisk na imię znajomego John spojrzał na pomieszczenie, a później na przyjaciela. Od kilkunastu dni widział, że coś się z nim dzieje, więc uznał, że to idealny moment na poważną rozmowę. Usiadł więc w swoim fotelu, po czym założył nogę na nogę, tak jak miał w zwyczaju robić to podczas trudnych rozmów. Holmes widząc przyjaciela siadającego w fotelu, który swoją drogą zaczął mu się teraz źle kojarzy, postanowił zrobić to samo co John.
- Sherlock... co się z tobą dzieje? – spojrzał na niego marszcząc brwi. – Ostatnio chodzisz zamyślony, ciągle wszystko irytuje cię bardziej niż zazwyczaj. Nawet swoje nawyki pozmieniałeś i nie tłumacz się naciskiem Pani Hudson, bo w to nie uwierzę.
- Nic się nie dzieje, John. – powiedział z powagą patrząc mu prosto w oczy.
- Widzę, że coś jest nie tak... Chodzi o Molly? Odkąd ją poznałeś ciągle chodzisz z głową w chmurach.- uśmiechnął się pod nosem na co brunet skrzywił się delikatnie.
- Wszystko jest dobrze, John. Nie chodzę z głowa w chmurach. Po prostu myślę o sprawach ze Scotland Yardu. Próbuję nie myśleć o Moriartym, dopóki nie pojawił się w moim życiu ponownie. – na te słowa John jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
- Od kiedy mówisz mi o tym co cię dręczy? Nigdy nie byłeś taki wylewny.
- Czemu doszukujesz się problemów tam, gdzie ich nie ma?
- Bo nie wiem co się z tobą dzieje! – krzyknął lekarz.
- Nic się nie dzieje. – powiedział oschle i poszedł do swojej sypialni.
Do salonu wszedł Greg zmieszany i zmartwiony całą sytuacją.
- Czemu krzyczycie? – otarł twarz dłonią i spojrzał wyczekująco na lekarza.
- To nic takiego. Co z Molly?
- Obudziła się i cudem udało mi się ją namówić, żeby została w łóżku. Nie wiem jak długo tam wytrzyma. – na te słowa John uśmiechnął się przypominając sobie jak Sherlock uciekał ze szpitali i bagatelizował swój stan zdrowia. Nagle z góry dobiegły ich strzały z broni połączone naprzemiennie z głuchymi uderzeniami. Od razu pobiegli na górę. Od razu rzuciła im się w oczy brunetka trzymająca w dłoni broń, a obok niej leżał łuk.
- Oddaj mi moją broń. – warknął Sherlock, który właśnie dołączył do nich po tym, jak strzały brunetki rozdrażniły go bardziej niż sam John.
- Nie. – powiedziała ostro. Zanim zemdlała była zadziwiająco miła dla niego, a teraz stała się oschła, co wprowadziło detektywa w lekkie zakłopotanie.
- Molly, co ty robisz? – wtrącił się John. Na to dziewczyną jęknęła bezsilnie.
- Nuuudze się. – i odłożyła broń na szafkę nocną.
- Co tu robi łuk? – zmarszczył brwi policjant.
- To Sherlocka. Schował za szafą Johna. – uśmiechnęła się uroczo.
John spojrzał na detektywa i pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Dał dziewczynie leki i rozpisał jej kiedy ma jakie brać i wrócił do siebie. Zaraz po nim wyszedł Greg, który uparcie starał się przekonać Lopez, że dla niego to nie problem, by z nią zostać. Dziewczyna jednak nie chciała, by szedł do pracy niewyspany, dodatkowo zaczynała mieć dość całego zamieszania. Reszta nocy minęła w miarę spokojnie.
Brunetka otworzyła powoli oczy i spojrzała na ścianę przed nią. Zdjęcia, dziury, drzwi. Wszystko takie jak w nocy, jednak coś nie dawało jej spokoju. Coś było inne. Nie jej. Podeszła do drzwi, a następnie do drugiej ściany, gdzie było okno. Na parapecie, który wczoraj był idealnie wytarty z kurzu, dziś leżało mnóstwo brudu. Nie były to żadne ścinki papieru, tylko najzwyklejsza ziemia. Na samym środku narysowane były dwie kropki i łuk. Całość tworzyło uśmiechniętą buźkę.
Brunetka poczuła zimny dreszcz na plecach. Włożyła ciepłą bluzę z kapturem i ruszyła na dół. Wciąż myślała nad zaobserwowaną zmianą z pokoju, toteż nie zwracała nawet uwagi na natarczywe spojrzenia bruneta, który siedział w salonie w swoim fotelu. Po dłuższym wpatrywaniu się w brunetkę robiącą herbatę wstał z fotela i ruszył do kuchni. Molly stała oparta o blat kuchenny i zapatrzona w podłogę popijała parujący napój.
- Jak się czujesz? – zaczął oschle. Sam skrzywił się na swoje słowa zdając sobie sprawę z tego, że nigdy nie zadawał takich pytań, tylko wnioskował to po zachowaniu i wyglądzie innych. Tym razem jednak nie mógł z niej wiele wyczytać. Była zamyślona jak zawsze, a jej twarz nie ukazywała bólu, była bezuczuciowa.
Po wczorajszej kłótni brunet czuł coś czego nie miał w zwyczaju czuć. Było mu przykro, że brunetce coś mogło stać się przez jego nieostrożność i złośliwość. Dodatkowo nie dopuszczał do siebie słów Molly dotyczących jego uczuć i sentymentalności. Wciąż co chwila je słyszał i to nie dawało mu spokoju tak samo jak obraz krwawiącej brunetki, leżącej na podłodze.
- Tak jak wyglądam. – powiedziała próbując go zbyć. Dziewczyna intrygowała go coraz bardziej. Nie potrafił z niej nic wyczytać, mało o niej wiedział. Ona za to wiedziała o nim więcej niż mógł przewidzieć. W głębi duszy podziwiał jej zachowanie, dedukcję, spostrzegawczość i wiele innych umiejętności, które odkrywał każdego dnia.
Molly spojrzała na niego i dopiero wtedy zauważył coś innego. Niemoc? Nie był to strach, ale nie była w stanie określić co tak naprawdę w nich widział.
- Co się dzieje? – wyprostował się. Czuł, że coś jest nie tak i nie chodziło tu o stan zdrowia brunetki.
- Od kiedy jesteś taki rozmowny? Czemu w ogóle zadajesz mi tyle pytań skoro wszystko wiesz... - prychnęła pod nosem. Wbrew domysłom Sherlocka, dziewczyna mało o nim wiedziała. Ona o wszystkim mało wiedziała. Nie lubiła nie wiedzieć. A teraz nie wiedziała wiele rzeczy. Nie wiedziała co planuje Moriarty. Nie wiedziała czemu wczoraj broniła Holmesa przed Johnem i Gregiem. Nie wiedziała gdzie się podzieje przez cały ten czas. Dodatkowo jej myśli wciąż krążyły wokół mężczyzny, który z opowieści innych był inny, a przy niej wydaje się być kimś całkowicie inną osobą. Miała do niego mnóstwo pytań.
Co ją powstrzymywało? Prawdopodobnie to, że nie chciała go pytać. Nie chciała być nim, przecież to on ciągle zadaje jej pytania. Nie chciała być przez niego wyśmiana. Nie chciała słuchać przykrych komentarzy od niego, których i tak zdążyła wiele usłyszeć. Nie chciała zbłaźnić się przed nim, czy jej pewność siebie i honor nie pozwalały jej na pokazanie słabości i braku wiedzy?
- Chce ci pomóc. – prawie warknął przez brak cierpliwości do dziewczyny.
- Wielki Sherlock Holmes chce pomóc... Umiesz pomagać tylko gdy widzisz w tym korzyści. – rzuciła szybko. Nie powiedziała prawdy na temat wczorajszego wypadku, ale wciąż czuła urazę do mężczyzny. Holmes widział jej złość w każdym jej ruchu.
- Słuchaj.... – zaczął po chwili ciszy. – nie chciałem żeby to tak się potoczyło. – oczy pani detektyw poszerzyły się z zaskoczenia. Wiedziała, że to były pewnego rodzaju przeprosiny. Jej szok wypisany na twarzy zauważył sam Sherlock przez co zaśmiał się krótko.
- Był tu. – powiedziała po chwili zmieniając temat. Nie chciała dłużej tego ciągnąć i zachowywać się jak dzieciak. Na jej słowa brunet zmarszczył brwi. Wtedy zrozumiał o kim mówiła kobieta.
- Skąd wiesz? – wyprostował się szybko i spojrzał na nią.
- Był w moim pokoju. – Sherlock od razu ruszył do pokoju brunetki. Wpadł tam jakby wpadł w jakiś szał. Przeszukał szafę i miejsca gdzie ktoś mógłby się schować.
- Nie ma go. – powiedziała ze spokojem Molly oparta o futrynę. – Sprawdziłam. – upiła łyk kawy i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Skrzywiła się na ten widok i znowu skierowała swój wzrok na Sherlocka, który analizował każdy kąt pokoju. – parapet. – dodała ciszej. Holmes od razu skierował się do wskazanego miejsca, spojrzał na nie i odwrócił się z pytającym spojrzeniem. Kobieta podeszła do niego i sama przyjęła ten sam wyraz twarzy. Po raz kolejny poczuła nieprzyjemny dreszcz przechodzący po jej ciele. Spojrzała na Sherlocka, jednak on nie wiedział o co jej chodzi. – Jest tu. – szepnęła i wyjęła spod poduszki broń.
- Po co brałaś moją jak masz swoją?
- Greg mi oddał wieczorem jak ze mną leżał. – dodała cicho i przeładowała pistolet. Ruszyła powoli na dół. Od razu weszła do salonu pokazując mężczyźnie, który podążał za nią, żeby trzymał się z tyłu. Odkręciła się szybko wchodząc do kuchni, skąd słyszała ciche szelesty. Westchnęła głośno i obróciła się wokół własnej osi z dłońmi przystawionymi do skroni i bronią skierowaną w sufit.
- Pani Hudson mogłaby pani informować, że pani tu jest. – powiedziała spokojniej.
- Och, wystraszyłam cię? Przecież przy Sherlocku powinnaś czuć się bezpiecznie. – puściła oczko do mężczyzny stojącego za brunetką po czym dodała: - tak jak John kiedyś.
- Nie potrzebuje kogoś by czuć się bezpiecznie. – prychnęła dosyć wrednie jak na nią, na co Martha machnęła ręką i udała się do siebie.
- Skąd podejrzenie, że tu był?
- To nie podejrzenie. Jestem tego pewna. Gdy wstałam – zaczęła powoli i zamknęła oczy, by przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Zaczęła przy okazji gestykulować dłońmi. – podeszłam do parapetu. Greg zostawił wczoraj otwarte okno. Dziś rano było przymknięte. Na parapecie leżała ziemia i narysowana palcem buźka. Gdy poszliśmy na górę już jej nie było. – Holmes patrzył na nią z lekkim rozbawieniem.
- Nie zmyślam! Widziałam to! Przysięgam! – uniosła się brunetka.
- Wyobraźnia musiała ci płatać figle. Tam nie było śladu ziemi, a okno było otwarte tak jak zostawił je Gavin wczoraj.
- Ale ja je zamknęłam! – na te słowa Holmes dotknął czoła dziewczyny.
- Masz gorączkę. Wtedy w szpitalu też pewnie miałaś i miałaś zwidy. – powiedział spokojnym głosem, w którym dało się wyczuć nutkę troski. Wciąż czuł się winny i odpowiedzialny za stan brunetki. Na jego stwierdzenie kobieta jedynie spojrzała na niego z niedowierzaniem, które zamieniło się w złość i smutek. Nie rozumiała czemu Holmes jej nie wierzy i traktuje ją jak niedoświadczoną nastolatkę szukającą atencji. Widząc zachowanie mężczyzny, udała się do siebie i położyła się na łóżku. Spojrzała zdenerwowana na sufit i krzyknęła z przerażenia.
Do sufitu było przyczepionych 7 ludzkich rąk ułożonych w uśmiechniętą buźkę. Oczy składały się z czterech skrzyżowanych ze sobą kończyn, a usta były ułożone z pozostałych trzech.
Do sypialni wbiegł Holmes zaniepokojony krzykiem brunetki. Ta szybko poderwała się z łóżka i podeszła wściekła do mężczyzny.
- Teraz masz swoją gorączkę! – krzyknęła na niego pokazując mu na miejsce na suficie za nią. Złapała się jedną ręką za głowę, a drugą chwyciła ramie bruneta. Ten widząc stan dziewczyny doprowadził ją do łóżka w salonie. Ruszył po leki i podał je zgodnie z rozpiską Johna. Brunetka miała gorączkę i zawroty głowy. Okryła się kocem, który leżał na kanapie i wpatrywała się w kominek.
Holmes w tym czasie przeszukał dokładnie każdą część budynku. Nie obeszło się bez dociekliwości nie-gosposi, jednak Sherlock zbył ją tak samo szybko jak miał to w zwyczaju robić. Wrócił do salonu, rozejrzał się po pomieszczeniu i bez słowa podszedł do okna, gdzie leżały skrzypce w futerale. Wyjął je ostrożnie i zaczął powoli sunąć smyczkiem po strunach. Do uszy brunetki dotarła piękna melodia, która pozwoliła jej uspokoić się. Sprawiła również, że jej złość na Sherlocka zniknęła, co zostało spostrzeżone przez mężczyznę, który co chwila zerkał na nią ukradkiem.
Molly siedziała otulona kocem ze wzrokiem skierowanym na kominek, zaś Holmes kontynuował grę na instrumencie. Wiedział, że brunetka męczy się na Baker Street. Nie zachowywała się tu tak jak u siebie i widział, że chce wrócić do swojego mieszkania jak najszybciej. Oczywiście on też nie chciał by tu przebywała, jednak postanowił umilić jej czas chociaż podczas choroby. Sam przyczynił się do jej złego stanu zdrowia, co sprawiło, że ostatnią noc spędził na przemyśleniach, które tyczyły się jedynie kobiety, która wtargnęła w jego życie niczym burza. Próbował rozszyfrować ją w jakikolwiek sposób. Starał się dowiedzieć o niej jak najwięcej, jednak nie był w stanie. Było w niej wiele sprzeczności, które pojawiały się zaraz po tym, gdy myślał, że w końcu udało mu się dowiedzieć o niej czegoś nowego.
Nawet teraz gdy zobaczyła coś obrzydliwego i zarazem dla wielu osób strasznego, nie panikowała, nie trzęsła się, nie robił rzeczy, które robiłaby pierwsza lepsza osoba z ulicy. Był tego pewny. Rzadko się bała. Nie poddawała się emocjom i panowała nad nimi. To wiedział na pewno.
Jego gra zmieniała się co chwilę. Z początku delikatna, spokojna, a za chwile szybka, nerwowa i dynamiczna. Każda nuta była przepełniona emocjami, które wirowały w nim, ale nie mogły przebić się przez maskę jaką przybierał każdego dnia.
Gdy skończył grać odłożył instrument i odwrócił się do dziewczyny, która zasnęła na siedząco. Przyglądał się jej z uwagą przez dłuższą chwilę, gdy na twarzy brunetki pojawił się grymas. Jej oddech przyspieszył, a twarz zaczęła okazywać nietypowe miny.
- Molly! – krzyknęła przerażona i otworzyła gwałtownie oczy. Rozejrzała się po pomieszczeniu i odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz docierało do niej, że życie bez bliskich osób było o wiele łatwiejsze. Odkąd wprowadziła się na Baker Street nawiedzały ją koszmary i niepokojące myśli. Zanim przeniosła się do Londynu nie miała nikogo bliskiego, a co za tym idzie, nie pojawiały się żadne zamartwienia o najbliższych. Gdy mieszkała w swoim mieszkaniu nie działo się nic niepokojącego. Dopiero w mieszkaniu pani Hudson czuła ciągły niepokój.
Hejka. Kolejny rozdział, dosyć długi. Mam nadzieję, że historia przypadła wam do gustu. Gwiazdki i komentarze mile widziane :) Do kolejnego rozdziału!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top