7.


Po długiej drodze dotarły do budynku, który znajdował się w środku lasu. Od miasta dobiegał jedynie szum niektórych pojazdów, który był zagłuszany przez lasek, oddzielający miasto od zacisznego miejsca.

Przed oczami Molly ukazały się olbrzymie ściany tworzące piękny, stary, duży pałacyk, który musiał zostać opuszczony i zapomniany. Stał on na pięknym placu otoczonym dużymi starymi drzewami oraz gdzieniegdzie dało się zaobserwować zarośnięte miejsca, które kiedyś musiały być alejkami.

Budynek kształtem przypominał zamek, który tak naprawdę nie był w bardzo złym stanie. Potrzebował jedynie lekkiego remontu i odświeżenia.

- Wow. – tylko tyle dała radę wyrzucić z siebie tuż po tym jak stanęła naprzeciwko budowli. W jej oczach pojawiło się mnóstwo skaczących iskierek, a w środku poczuła ogromny spokój i radość, która uchodziła z niej jedynie przez oczy, które zdradzały jej uczucia. Reszta ciała była jak zazwyczaj... jej mina była poważna, postura wyprostowana z wysoko uniesioną głową.

- Czemu ktoś zostawił tak piękne miejsce... - dodała po chwili.

- Kiedyś mieszkała tu starsza pani, która miała szlacheckie korzenie. Gdy zmarła jej rodzina przestała tu zaglądać, a przez to, że natura przejęła nad wszystkim kontrolę, pojawiły się plotki, że w pałacyku straszy. – Powiedziała z lekkim grymasem Hooper. Widziała fascynację w oczach towarzyszki i wcale jej się nie dziwiła. – chodź, pokażę ci coś jeszcze piękniejszego. – pokazała jej gestem dłoni, by ta podążała za nią.

Obie kobiety weszły do budynku, przez jedyne wybite okno na pierwszym piętrze, do którego wspięły się po kracie, na której dziko rosły jakieś kwiaty pnące się w górę. Znalazły się w pomieszczeniu, które niegdyś musiało być sypialnią.

Na środku znajdowało się piękne stare łoże z pięknie wyrzeźbionymi ramami. Naprzeciwko stałą piękna stara szafa z lustrem, którą pokryły warstwy kurzu. Najbardziej jednak zachwyt w Molly wywołała podłoga. Była ona obłożona pięknym starym parkietem, którego stan tylko przy oknie przez wilgoć, został naruszony. Brunetka potarła butem po podłodze przesuwając brud znajdujący się na niej i „wydobyła" piękny blask parkietu, który był taki jak przewidziała.

Na pierwszym piętrze znajdowały się trzy podobne sypialnie i dwa pomieszczenia, które musiały służyć za łazienki. Na korytarzu znajdowała się drabina prowadząca na strych. Najwyższym piętrem okazało się być jedno wielkie pomieszczenie zagracone wieloma kartonami, które musiały być wypełnione masą pamiątek i rodzinnych wspomnień właścicieli.

Na samym końcu brunetki udały się na parter, który zabierał dech w piersiach. Po zejściu po starych schodach, obłożonych pięknym kamieniem, weszły do przestronnego przedpokoju. Schody znajdowały się na środku przedpokoju, a po ich bokach były murowane poręcze, obłożone tym samym rodzajem kamienia. Po prawej stronie od schodów znajdowały się drzwi, za którymi krył się niewielki pokój przypominający garderobę. Zaraz za nim, znajdowały się kolejne drzwi. Były one nieco głębiej niż te pierwsze. By dostać się do nich trzeba było przejść między ścianą, w której były drzwi, a tą stworzoną przez murowane poręcze od schodów, przez co zostały tworzone prowizoryczne korytarzyki, po ich jednej i po drugiej stronie, gdzie można było odnaleźć kolejne pomieszczenia.

Na wprost schodów znajdowały się główne drzwi złożone z dwóch skrzydeł, a przed nimi, odgrodzona filarami przestrzeń, była miejscem na zostawianie ubrań wierzchnich. Pierwsze drzwi, po prawej stronie od wejścia kierowały do olbrzymiej kuchni, która wielkością przypominała Molly jej salon. Pomieszczenie było jasne i przestronne. Dosyć nowoczesnym stylem odbiegało nieco od pozostałych pomieszczeń, które były zaprojektowane zdecydowanie wcześniej niż kuchnia. Po kilku niedoskonałościach Molly stwierdziła, że po prostu kuchnia była ostatnim remontowanym pomieszczeniem w budynku.

Stamtąd można było przejść do wielkiego salonu, do którego wejście znajdowało się również po lewej stronie schodów na korytarzu. Pomieszczenie było podzielone na dwa mniejsze. Pierwsza część była pewnego rodzaju jadalnią, w której stał piękny, duży stół z krzesłami oraz kilka przeszklonych mebli z widocznymi w środku pamiątkami, zastawami, wazami, które nie mogły dużo kosztować, gdyż nie zostały skradzione. Druga część była „oddzielona" dość wysokim stopniem, który po środku miał schodki, dzięki którym schodziło się w dół. Ta część należała do bardziej balowych i oficjalnych części wydarzeń, gdyż znajdował się tu parkiet, który był najbardziej porysowany od damskich obcasów, oraz wyodrębnione miejsce, które kiedyś musiało służyć za niewielką scenę, gdyż stał tam stary fortepian. Za „sceną" znajdował się oszklony wykurz w kształcie półkola. Po obu bokach miejsca przeznaczonego dla artystów znajdowały się piękne stare, czerwone kurtyny ze złotymi detalami. Całe pomieszczenie było niezwykle wysokie, a pod sufitem znajdował się piękny, olbrzymi żyrandol, oszklony kryształkami ze szkła.

Przez brak sztucznego światła, a obecność promieni słońca, które dobiegały jedynie zza zasłoniętych zasłon dało się dostrzec ogrom kurzu i pyłków unoszących się w powietrzu. Molly zastanawiała się jakim cudem tak mało rzeczy zostało stąd skradzionych.

Brunetka obejrzała jeszcze ogród i starając się nie pokazać swojego zachwytu towarzyszce, obie wróciły do swoich mieszkań. Ciemnooka od razu zajęła się szukaniem informacji o spadkobiercach tegoż pałacyku. Po godzinie szukania odnalazła kontakt do wnuczka staruszki, o której opowiadała Molly. Był nim bogaty biznesman, który wyjechał z Londynu kilka lat temu i zamieszkał w Bedford, gdzie zaczął inwestować w lotnictwo. Do Londynu wracał jedynie do swojej siostry, która znajduje się obecnie w szpitalu psychiatrycznym.

Ciemnooka od razu znalazła sprawę morderstw, która była powiązana z tym szpitalem i łącząc przyjemne z pożytecznym postanowiła przyjąć tą sprawę. Liczyła na korzyści ze strony rodziny Howardów.Dlatego jeszcze tego samego dnia udała się do wcześniej odnalezionego szpitala i za pomocą kilku sztuczek psychologicznych udało jej się dowiedzieć w jakie dni pan Howard przyjeżdża do siostry.

Ku jej miłemu zaskoczeniu odwiedziny miały nastąpić dziś za niecałe 2 godziny. Dzięki temu brunetka miała czas na rozmowę z Caroline. Oczywiście wcześniej powołując się na policję otrzymała pozwolenie na rozmowę z kilkoma pacjentami ośrodka, oraz zyskała przychylność części personelu, który był dość dziwny. Po przesłuchaniu kilku pacjentów co nie należało do najprostszego zadania, patrząc na ich stan zdrowia, udała się do Croline. Dziewczyna siedziała tyłem do niej w białej koszuli, wpatrując się w okno. Podeszła spokojnie do stolika, za którym powoli usiadła.

- Nikt oprócz mojego brata nie odwiedza mnie odkąd tu jestem. – brunetka nie musiała czekać na jakąkolwiek reakcję ze strony blondynki, gdyż ona sama postanowiła zrobić pierwszy krok. Molly była jej za to wdzięczna. Nie lubiła rozpoczynać rozmów. Nigdy nie wiedziała od czego zacząć.

- Przyszłam porozmawiać i pomóc wam. Słyszałam co tu się dzieje. – powiedziała ze spokojem w głosie. – Nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać.

- Każdy boi się, że tym razem to jego nawiedzi. – odwróciła się do brunetki i spojrzała jej w oczy.

Nie śpi od dawna. Jest przemęczona, o czym świadczy jej opuchlizna pod oczami, którą próbuje ukryć pod makijażem... jest nerwowa, pomimo, że teraz próbuje być spokojna i opanowana. Patrząc na obgryzione paznokcie, musi spędzać większość czasu w nerwach i stresie. Jej pokój jest posprzątany do perfekcji, czym różni się od reszty pomieszczeń pacjentów. Ma dostęp do kosmetyków więc jest wyróżniana przez personel, a jej rodzina ma na to wpływ.

Podeszła do niej bez zbędnych problemów i usiadła naprzeciwko niej. Molly podała jej kubek z herbatą, którą przyniosła ze sobą w dwóch naczyniach. Blondynka przyjęła od razu napój starając się ogrzać zimne dłonie, po czym upiła ostrożnie gorącą ciecz.

- Skąd wiedziałaś, że słodzę? – spojrzała na nią z uśmiechem.

- Przeczucie. – rzuciła szybko, nie chcąc tracić czasu na zbędne rozmowy. Molly od początku podejrzewała kto stoi za całą sprawą, jednak potrzebowała dowodów, by policja jakkolwiek zareagowała w tej sprawie. – powiesz mi co wiesz?

- Pod warunkiem, że nikomu nic nie powiesz. – szepnęła ledwie słyszalnie, nerwowo zerkając na kamerę, która była na ścianie za plecami pani detektyw. Na te słowa Molly skinęła delikatnie głową.

Caroline wstała od stołu i skierowała się w stronę łóżka chwiejnym krokiem. Złapała się za głowę, po czym oparła się o łóżko, kładąc dłonie na brzegu łóżka. Ciemnooka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co robi blondynka. Wstała szybko i podeszła do niej obejmując ją. Obie były pochylone tyłem do kamer, a płaszcz brunetki zasłaniał większość tego, co działo się przed nimi. Dziewczyna wyciągnęła spod materaca malutki notatnik i podała go szybko brunetce. Ta za to cały czas starała się grać zmartwioną i zaniepokojoną rzekomym, nagłym bólem głowy pacjentki.

W tym momencie do pokoju weszły dwie osoby, które od razu podbiegły do Caroline.

- Caroline, siostrzyczko, co ci jest? – powiedział mężczyzna pochylając się nad nią. Ta wciąż trzymała się za głowę i nic nie mówiła. Stała się jakby nieobecna gdy tylko zobaczyła przybyłe osoby.

- Podam za chwilkę odpowiednie leki. – powiedziała pielęgniarka i wyszła z pomieszczenia. W tym czasie blondyn położył swoją siostrę na łóżko i z troską okrył ją kołdrą.

- A pani kim jest? – spojrzał tym razem na brunetkę.

- Przybyłam w sprawie nawiedzeń tutejszego szpitala, przez tajemniczą zjawę. – brunetka nie do końca wiedziała jak opisać to, czego, a raczej kogo szukała. – tak przynajmniej zostało to opisane w mailu do mnie. – stała wyprostowana z dłońmi za plecami.

- I dlatego męczy pani moją siostrę? Nie widzi pani w jakim stanie jest? – powiedział zmieszany i zły jednocześnie.

- Niedawno przyszłam, ale widzę, że niczego nie dowiem się od niej. Od początku była małomówna i nic mi nie powiedziała. – Molly skrzywiła usta. Twarz blondyna złagodniała, a do pokoju weszła pielęgniarka, podała leki blondynce, a ta po chwili zasnęła.

- Myślę, że pani obecność jest już tu zbędna. – Powiedziała uprzejmie młoda pielęgniarka, na co brunetka uśmiechnęła się równie uprzejmie i skinęła głową. – właścicielka szpitala właśnie przyjechała do pracy, więc myślę, że znajdzie chwilę dla pani. – Molly ruszyła w kierunku drzwi i gdy już miała przekroczyć próg pomieszczenia rzuciła przez ramię:

- Do zobaczenia panie Howard. Mam nadzieję, że znajdzie pan wolny czas i skontaktuje się pan ze mną po wizycie u siostry. – położyła wizytówkę na półce i wyszła z pokoju. Jej mina zmieniła się na obojętną, a wręcz dość wredną i wścibską. Podążała za pielęgniarką, która zostawiła ją pod gabinetem dyrektorki.

- Witam. Możemy porozmawiać? – weszła bez pukania, co wywołało niezadowolenie na twarzy kobiety za biurkiem.

- Nie koniecznie mam wolny czas, jednak słucham o co chodzi? – brunetka w tym czasie rozglądała się dyskretnie po pomieszczeniu.

- Zostałam poproszona o zbadanie sprawy, przez jednego z pańskich pacjentów. – powiedziała oschle.

- Doprawdy? Czego ona ma dotyczyć? – powiedziała obojętna przeglądając papiery.

- Śmierci jednego z pacjentów... – rozpoczęła odpowiedź na zadane jej pytanie, jednak kobieta przerwała jej, przez co ciemnooka zmierzyła ją ostrym spojrzeniem.

- Ach tak... Pan Pears... taki kochany człowiek. Nie chorował bardzo, jednak rodzina uparła się, by przebywał w naszym ośrodku. Wciąż jesteśmy wstrząśnięci tym wydarzeniem. Najbardziej pacjenci, którzy widzieli go martwego. – kobieta kręciła głową ze zrezygnowaniem i zmartwieniem w oczach.

- Cóż za piękna gra aktorska...- szepnęła do siebie brunetka.

- Słucham?

- Nie nic, nic. Mówiłam, że to przykra sytuacja. – mruknęła zamyślona.

- Jeszcze nigdy nie przydarzyła się nam taka sytuacja. Od zawsze nasz ośrodek był spokojny i cieszył się dobrą opinią. – westchnęła, a Molly usiadła na fotelu.

- Nie zauważyła pani niczego niepokojącego, ani dziwnego?

- Nie. Raczej nie. To niedorzeczne, żeby coś nawiedzało ośrodek. Wciąż uważam, że śmierć pana Pearsa to zwykły wypadek, a ta cała zjawa to wytwór wyobraźni pacjentów. – zaczęła denerwować się i lekko uniosła głos. – Przypominam pani, że to chorzy ludzie, którzy często plotą brednie.

- Skąd pani może wiedzieć, że jestem tu również w sprawie nawiedzeń? Nic o nich nie wspomniałam. – zmierzyła ją wzrokiem i uśmiechnęła się zwycięsko.

-Ah... myślałam, że tak jak policja, uważa pani te sprawy... te pomówienia i oskarżenia, za jedną sprawę. – Powiedziała zmieszana, próbując wymigać się od podejrzliwego wzroku kobiety. Ta jednak wstała i wyszła bez słowa, zostawiając właścicielkę ośrodka w osłupieniu.

Wróciła do mieszkania i po lekkim obiedzie postanowiła usiąść i poczytać notatnik blondynki. Potrzebowała czegoś, co odsunie jej myśli od Moriarty'ego i pozwoli chociaż na chwile odetchnąć.

Przeczytanie notatek nie zajęło jej dużo czasu, a jedynie upewniło ją w tym, co podejrzewała. Zadzwoniła do Lestrade'a, aby upewnić go, że w najbliższych dniach będzie jej potrzebny i wyszła na spacer. Po ostatnich wydarzeniach z Arthurem nie było już śladu. Pogoda wróciła do normy, a niektóre dni były na tyle ciepłe, że Molly nie musiała nosić ciepłego płaszcza.

Od 2 godzin kobieta spacerowała po Londynie zwiedzając nowe miasto. Nie miała wcześniej czasu na takie przyjemności, jednak gdy mieszkanie było już wyremontowane, a inne sprawy związane z pracą układały się poprawnie, mogła śmiało poświęcić więcej czasu dla siebie.

Wiedziała również, że na razie nic nie będzie działo się w ośrodku, w którym znajdowała się Caroline. Brunetka podczas spokojnego popołudnia analizowała zachowania, notatki i to co zobaczyła w ośrodku. Nie chciała pominąć ważnych szczegółów, tak jak zdarzyło jej się to w poprzednich sprawach. Być może tak jedynie to tłumaczyła sobie, gdyż nie chciała myśleć o niebezpieczeństwie, które mogło czyhać na nią wszędzie. Nie bała się standardowych spraw od Scotland Yardu, które dało się zazwyczaj rozwiązać w jedną dobę. Nie chciała przyznać się przed samą sobą, ale bała się czegoś innego. Bała się Moriarty'ego, który pojawił się w momencie, gdy ona zaczęła sobie wszystko układać.

To prawda, uwielbiała adrenalinę i niebezpieczne zagadki, ale wiedziała do czego jest zdolny ten człowiek, a nie chciała być źródłem problemów dla Molly i Lestrade'a, którzy w ostatnich dniach zaczęli odgrywać ważne role w jej życiu. Może jeszcze nie była gotowa na starcie z kimś taki? Może nie chciała, żeby spokój jaki wkradł się do jej życia, odszedł i zastąpił go chaos? A może, to było właśnie to czego chciała, ale nie wiedziała jak to wszystko się zakończy... Przecież zawsze uwielbiała wiedzieć, jakie będzie zakończenie.

Widoki z London Eye i sama konstrukcja, były dla Molly ciekawym doświadczeniem. Gdzieś w głębi jakaś cząsteczka dziewczyny należała do romantyczki. Żałowała, że nie przyszła tu wieczorem, gdy byłoby już ciemno, a wszystko wokół byłoby ślicznie pooświetlane. Z drugiej strony wiedziała, że czeka ją bardziej intrygująca noc.

Każdy z nas ma takie chwile w życiu, że rozpiera go energia, nawet gdy przed chwilą był zmęczony. Tak właśnie miała Molly, która jeszcze 15 minut temu zasypiała w swoim fotelu, a teraz żwawymi krokami podążała przed siebie, czując wewnętrzny dreszczyk i energię, którą uwielbiała.

Po krótkiej przejażdżce taksówką znalazła się na obrzeżach miasta. Ciemność owładnęła każdy zakątek przestrzeni, a ona jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie z uśmiechem na twarzy i udała się za duży biały budynek.

Rzuciła delikatnie kamieniem w okno należące do blondynki i czekała na jakąkolwiek reakcje z jej strony. Po chwili w oknie ukazała się Caroline, która widząc Molly od razu uśmiechnęła się blado i pokazała jej, by ta poszła do głównego wejścia. Brunetka nie do końca wiedziała o co chodzi, jednak skierowała się w wcześniej wskazane miejsce.

Szła powoli, schylając się pod oknami tak, by nikt z personelu ośrodka nie zauważył czegoś podejrzanego. Nagle poczuła jak coś dotyka jej ramienia. Odwróciła się powoli i dostrzegła dłoń wystającą zza parapetu. Wyprostowała się i spojrzała na właściciela kończyny. Był nim uroczy staruszek, który patrzył na nią z uśmiechem i ciepłem w oczach.

- Panienka jest od Caroline? – na to pytanie brunetka uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową. Molly miała słabość do starszych osób, od których biło dobro. Mężczyzna podał jej dłoń, by pomóc jej wspiąć się na parapet jednak ona odszepnęła krótkie podziękowanie oraz wyjaśniła, ze da rade wejść przez okno sama. Nie chciała by coś stało się uprzejmemu staruszkowi, który i tak chodził o ulach.

Wspięła się zwinnym ruchem i po chwili znajdowała się w pokoju. Usłyszała zamykanie okno i zasłanianie zasłon za swoimi plecami.

- Dobrze, że nikt nie zobaczył panienki. – szepnął i podał jej latarkę.

- Skąd pan wiedział, że tu będę?

- Caroline na obiedzie mi powiedziała i poprosiła o pomoc. To jedyny sposób, by dostać się tu bez przepustki.

- Widział pan coś podejrzanego? – szeptała najciszej jak tylko umiała.

- Chodzi panience o zjawę? Nie miałem okazji. Od początku jestem w tym pokoju i nie bywałem w innych.

- Chce mi pan powiedzieć, że ktoś straszy jedynie osoby, które maja pokoje po drugiej stronie? – zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, jak tajemnicza osoba mogła popełnić taki błąd planując całe zamieszanie.

- Tylko oni przychodzą przestraszeni na śniadania. Śniadania i obiady mamy razem, chyba, że ktoś jest bardzo chory i jest niebezpieczny dla otoczenia. – powiedział cicho po czym dodał. – zostało pani 10 minut, później jest obchód i nie będzie pani mogła przejść na 2 piętro do Caroline, bo pielęgniarki chodzą po korytarzu.

- Dziękuję za pomoc. – mężczyzna uśmiechnął się na te słowa, po czym podszedł do brunetki i najzwyczajniej w świecie ją przytulił. Tym razem Molly nie czuła się niezręcznie. Było jej miło i cieszyła się, że poznała kogoś takiego.

- Przypomina mi panienka moją wnuczkę. Daaawno jej nie widziałem. – pokręcił głową ze smutkiem i wrócił do swojego łóżka. Brunetka przykryła go kołdrą i z delikatnym smutkiem ruszyła do drzwi.

- Dobranoc. – szepnęła.

- Dobranoc. Pomóż Caroline. Jest z nią coraz gorzej. – na te słowa jedynie pokiwała głową i najciszej jak tylko mogła ruszyła po schodach na drugie piętro.

Otworzyła lekko uchylone drzwi, weszła i zamknęła je za sobą. Spojrzała na kobietę, która z sekundy na sekundę, robiła się coraz bardziej spięta.

- Niedługo.... To niedługo... po obchodzie... to przyjdzie po obchodzie. – szeptała otulając się kołdrą.

- Nie możesz się poddawać. Jestem przy tobie. – ciemnooka podniosła twarz dziewczyny, by ta spojrzała na nią. – to chce sprawić, żebyś się bała i postradała zmysły. – blondynka pokiwała delikatnie głową, co w świetle księżyca było prawie niewidoczne. Jedyne światło przez ten cały czas stanowił księżyc oraz latarka od staruszka, której nie używała, by nikt jej nie zauważył.

Po krótkiej wymianie zdań blondynka położyła się do łóżka, a brunetka schowała się za szafą, by pielęgniarka nie zauważyła jej podczas obchodu. Po kilku minutach drzwi otworzyły się, a w drzwiach pomieszczenia pojawiła się stara pielęgniarka, która widząc „śpiącą" pacjentkę opuściła pokój, zamykając drzwi na klucz.

Brunetka odczekała kilka minut i gdy nie słyszała już kroków pielęgniarek wyszła z ukrycia. Podeszła do okna i spojrzała na drzewa, które zasłaniały widok na miasto. Blondynka podeszła do niej. Obie stały przy oknie, jednak to Caroline można było zobaczyć z zewnątrz. Molly stała tuż obok niej, jednak jej sylwetka znajdowała się bardziej za ścianą niż za oknem.

W pewnym momencie blondynka spięła się i patrzyła jakby zahipnotyzowana w jeden punkt. Zaczęła się trząść. Ciemność nie stanowiła już problemu dla Molly, która przyzwyczaiła się do niej i widziała dokładnie większość szczegółów.

Brunetka spojrzała w kierunku gdzie patrzyła Caroline. Dostrzegła między drzewami postać, która była ubrana w biała długą koszulę. Materiał był śnieżnobiały i odbijał światło księżyca, jakby był podświetlany. Postać nie miała butów, a jej twarz była cała biała z szarymi detalami. Brunetka nie była nawet w stanie stwierdzić czy była to kobieta, czy mężczyzna. Biała koszula zbliżała się wolnym krokiem do budynku. Gdy znalazła się wystarczająco blisko uśmiechnęła się szeroko. Między jej zębami pojawiła się czerwona ciecz, która zaczęła spływać po jej ustach, brodzie, a następnie po białej koszuli.

W okna zaczęły uderzać kamyki, które po chwili zmieniały się w czerwone plamy na oknach, a płyn spływał po nich cienkimi stróżkami. Z każdą chwilą uderzeń było coraz więcej, a blondynka zaczynała coraz bardziej panikować. Nie zwracała już uwagi na zjawę, tylko na okno ociekające czerwonym płynem. Po chwili w oknie pojawił się upiór, który stał na parapecie i machał do niej z przeraźliwym uśmiechem.

- Pokażę ci, że nie zwariowałaś, dobrze? – brunetka spojrzała na nią zła. Ta jedynie zamrugała kilkukrotnie na znak, że słowa dziewczyny dotarły do niej i zostały zrozumiane. Brunetka wyjęła telefon i napisała wiadomość:

„Teraz"

Na dworze włączyły się światła, a z obu stron budynku zaczął padać deszcz. Prowizoryczny, co prawda, jednak spełnił swoje zadanie. Zjawa z przerażenia prawie spadła z parapetu, liny do których była przymocowana odbiły się o szybę, a makijaż z twarzy potwora zaczął magicznie spływać na już mokrą, nocną koszulę. Z koszuli za to zaczęła spływać biała farba, która na czarnym parapecie stanowiła idealny kontrast. Farba fluorescencyjna spływała ze zdezorientowanej osoby, którą okazał się być nie kto inny jak właścicielka ośrodka.

Jej zdezorientowanie, zdziwienie i strach w oczach wzrosły, gdy zza ściany, przed oknem, ukazała się Molly z szerokim uśmiechem na twarzy. Do właścicielki prawdopodobnie dopiero teraz dotarło co tak naprawdę dzieje się wokół niej.

Ciemnooka otworzyła okno i ponownie spojrzała w przestraszone oczy „zjawy".

- Witam. – powiedziała zadowolona. Szok i brak zrozumienia widniał również na twarzy Caroline, która usilnie próbowała poukładać sobie wszystko w głowie. W tym samym czasie Molly dostrzegła jeszcze jedną, podobną postać oddalającą się w lesie. – O, proszę zobaczyć. Pani kochaś panią zostawił i uciekł. Jak romantycznie. – westchnęła po chwili i widząc brak reakcji ze strony policji na uciekającego zbiega wyskoczyła przez okno, chwyciła się właścicielki szpitala i obie zjechały na dół na linach, do których było przywiązane straszydło w postaci dyrektorki.

Molly od razu ruszyła w pogoń za mężczyzną, a policja zajęła się drugim upiorem. Po dłuższej gonitwie i zabawie w berka, brunetka dogoniła uciekiniera, który próbował jeszcze ratować się, przez co kobieta doznała nielicznych obrażeń w postaci rozciętej wargi, lekko podbitego oka i kilku uderzeń w brzuch, co zakończy się bolesnymi siniakami.

Po kilku minutach oddawania sobie nawzajem ciosów, uciekinier został skuty w kajdanki i zaprowadzony do radiowozu, przez panią detektyw. Na miejscu zobaczyła również karetki i personel medyczny, który zajął się przestraszonymi pacjentami ośrodka. Wtedy też Molly podeszła do jednego z lekarzy i poprosiła o wyniki wszystkich badań Caroline, które były w szpitalu. Jak się później okazało, zgodnie z przypuszczeniami Lopez, kobieta wcale nie była chora, jedynie jej wyniki zostały sfałszowane.

- Skąd wiedziałaś gdzie mamy lać tą wodę? – zapytał Greg, który przyniósł dziewczynie kocyk i ciepłą herbatę. – Nic nie rozumiem z tej sprawy. Czemu ta sprawa trafiła do innego komisariatu?

- Bo pieniądze pana Howarda sprawiły, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, a nie tak jak w anonimowym mailu zostało napisane, że mężczyzna miał ślady szarpaniny i podduszenia. – kobieta w tym momencie zmarszczyła brwi zastanawiając się kto mógł być autorem maila. Po chwili szepnęła do siebie: - kochany staruszek...

- Słucham? – spojrzał na nią Greg, a zaraz po nim jeden z policjantów.

- Nie, nic. Tylko myślę. – odparła i wsiadła do radiowozu. Zaraz po niej do środka wszedł Greg oraz Caroline, która usiadła obok brunetki na tylnym siedzeniu. Policjant usiadł za kierownicą i ruszył przed siebie.

- Czemu mój brat to zrobił...? – blondynka szeptała do siebie, jakby próbowała znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania.

- Pan Pears musiał dowiedzieć się o spisku pani brata i właścicielki, co było dla nich co najmniej niewygodne. Postanowili pozbyć się go, jednak nie spodziewali się, że staruszek będzie miał tyle siły i będzie stawiał taki opór. Zafundował nawet kilka siniaków i zadrapań pani bratu, który zapłacił sporą sumkę, by sprawa nie trafiła na policję do Lestrade'a, bo ten oddałby ją Holmesowi. – opowiadała niczym najzwyklejszą bajkę czytaną dziecku na dobranoc.

- Ale po co te straszenie... to wszystko...

- A gdyby w pani rodzinie wcześniej pojawiały się osoby z chorobami psychicznymi, a pani ukochana babcia przepisałaby majątek pani rodzeństwu, nie wykorzystałaby pani tego? – spojrzała na nią z podniesioną brwią. – Pański brat doskonale to obmyślił. Została pani zapisana w testamencie jako jedyna spadkobierczyni. Pałacyk w lesie należy do pani, a to właśnie tam, pani brat chciał wybudować nowoczesne osiedle. Nie mógł jednak przekonać pani do sprzedaży ziemi i wyburzenia pałacyku, więc umieścił panią w szpitalu i postanowił sprawić, by pani myślała, że naprawdę jest z panią coś nie tak. Gdyby pani zły stan psychiczny utrzymywał się dłużej lub zastraszanie pani doprowadziłoby do pani samobójstwa, to on przejął by pałacyk. – spojrzała na nią, a ta siedziała zesztywniała.

- Proszę nie udawać, że jest pani tym zaskoczona. Obie wiemy, że pani wiedziała, że pani brat byłby do tego zdolny. – parsknęła. Była zła. Nie na siebie. Nie na Caroline, a na jej brata. Nigdy nie potrafiła pojąć jak rodzeństwo, które nie ma już żadnej bliskiej rodziny może robić sobie takie rzeczy.

- Nie dam rady utrzymać tego pałacyku. – szepnęła po chwili zamyślenia. Molly za to niecierpliwie czekała na to stwierdzenie ze strony blondynki. – Sprzedam to i kupię małe mieszkanie.

- Z chęcią od pani odkupie tą posiadłość. – brunetka powiedziała od razu bez zawahania.

- Stawia mnie pani w niezręcznej sytuacji. – zaśmiała się gorzko. – Nie wezmę od pani takiej kwoty jaką wzięłabym od kogoś innego. Uratowała mi pani życie, źle bym się z tym czuła.

- Nie będę pani namawiała na wyższą kwotę, bo to bez sensu. – powiedziała bezuczuciowo, jednak na jej twarzy widniał delikatny uśmiech.

Dalsza część drogi przypominała pewnego rodzaju licytację między kobietami, którą zakończył rozbawiony Lestrade. Podjechał pod Scotland Yard, gdzie zostawił Caroline pod opieką innych policjantów i ruszył w kierunku mieszkania Molly.

- Wiedziałaś od początku kto za tym stoi i o sytuacji z pałacykiem też wiedziałaś, prawda? – spojrzał na nią w lusterku.

- Ależ skąd. – prychnęła ironicznie.

- Jednak potrafisz nie być bezinteresowna i podstępem zdobywać coś, co ci się podoba. – zaśmiał się krótko. Zatrzymał się na parkingu przed blokiem.

- Zmęczona? – zapytał odwracając się do niej. W odpowiedzi dostał jedynie zaprzeczenie ruchem głowy. – jesteś czymś zdenerwowana. – bardziej stwierdził niż zapytał.

- Mam złe przeczucia. – powiedziała ledwie słyszalnie. Greg po raz pierwszy widział ją zdezorientowaną i nawet lekko przestraszoną.

- Zostać z tobą? – spojrzał na nią zatroskany.

- Nie... Nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwo. – pokręciła głową. Wciąż coś zakłócało jej wewnętrzny spokój. Nie potrafiła zidentyfikować, co jest jego przyczyną.

- Nie będę się nawet pytał o twoje zdanie. Ty byłaś przy mnie gdy miałem gorszy dzień. – wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku drzwi, by otworzyć je dziewczynie.

- To nie gorszy dzień, Greg. – spojrzała mu w oczy surowym wzrokiem, przez co przeszedł go dziwny dreszcz. – Coś się wydarzy. Czuję to.

- Jeśli coś się dzieje i wiesz co to, to nie mów mi tajemniczymi kodami, tylko powiedz wprost co się dzieje, a ja ci pomogę. – objął ją ramieniem po tym jak wyszła z pojazdu.

- To nie żadne kody. Problemem jest to, że ja naprawdę nie wiem co się dzieje. To wszystko... - machnęła ręką ze zrezygnowaniem, które było wymalowane również na jej twarzy. – to wszystko to przeczucia.

- Dlatego zostanę z tobą, żebyś czuła się bezpieczniej. – Brunetka wiedziała, że nie wygra z policjantem więc uśmiechnęła się słabo i ruszyła powoli w kierunku budynku.

Gdy tylko weszli do pomieszczenia Greg przeszukał każde pomieszczenie, by mieć pewność, że nikogo tam nie ma. W tym czasie brunetka zdjęła płaszcz i gdy ruszyła do salonu poczuła kolejną falę niepokoju. Weszła powoli do pomieszczenia gdzie na ścianie zobaczyła napis „To dopiero początek. Nie lubię się spieszyć. Sherlock jest bezpieczny?"

- Czemu pyta o Sherlocka... - zapytała samą siebie cicho i w tym momencie do pokoju wszedł Greg. Widząc napis, który zapewne wcześniej umknął jego uwadze. – Gdzie jest Sherlock...? – wciąż jakby w transie rozmawiała do siebie.

- Pewnie u siebie. – stwierdził policjant i położył dłoń na jej ramieniu.

- Tu nie chodzi o niego... - wciąż przeszukiwała wszystkie dotąd zaobserwowane elementy próbując zrozumieć z nich cokolwiek. – On jest bezpieczny... Ale ja nie jestem... my nie jesteśmy... - spojrzała na niego ze smutnym wzrokiem. Wtedy do niej dotarło, że być może widzą się po raz ostatni. 



Hej. Mam nadzieję, że nadal tu jesteście. Drwal już w sprzedaży. Polecam z całego serduszka. Do następnego rozdziału!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top