5.
Mgła tego wieczoru wydawała się być jeszcze bardziej gęsta niż zazwyczaj. Na ulicach panowała grobowa cisza jakby całe miasto zamarło.
Oczy dziewczyny pociemniały gdy tylko zobaczyła budynek, którego szukała. Przygryzła nerwowo czerwone usta, po czym wzięła głęboki wdech. Wszędzie panowała przeraźliwa cisza, która sprawiała, że jej oddech wydawał się być głośny niczym krzyk. Notting Hill. To właśnie to miejsce było opisywane w książce jako miejsce zbrodni i przetrzymywania zwłok ofiar. Było to również miejsce gdzie znajdowała się pani detektyw, która powolnym krokiem zbliżała się do brązowych drzwi prowadzących na klatkę schodową.
Chwyciła klamkę i delikatnie otworzyła drzwi, które jakby bojąc się kogoś nie zaskrzypiały ani raz. Buty stykające się powoli ze schodami powodowały jedynie delikatny szelest, który przypominał wolny chód po piasku.
Szczupła postać zatrzymała się tuż przy drzwiach, zza których można było wyczuć delikatny brzydki zapach. Drzwi otwierały się do środka, patrząc na wysoki próg. Do klamki przywiązano jeden koniec sznurka, a drugi do barierki z naprzeciwka. Ku uciesze tajemniczej osoby w płaszczu z kapturem na głowie drzwi były otwarte. Przez blokujący sznurek otworzyły się tak delikatnie, że między progiem a bokami drzwi było około 5 cm wolnej przestrzeni.
W jednej dłoni były dwie świece dymne, a w drugiej zapalniczka. Po zetknięciu się przedmiotów, pierwsze dwa wylądował w mieszkaniu, które od razu zamknięto z trzaskiem. Nowoprzybyła osoba zacisnęła mocniej sznur na barierce, tak by osoba znajdująca się w pomieszczeniu nie była w stanie otworzyć drzwi wyjściowych i skierowała się szybko na piętro wyżej. Od razu zapukała do drzwi mieszkania znajdującego się nad tym, do którego przed chwilą wrzucono przedmioty ziejące dymem.
- Potrzebuję pani pomocy. – głos tajemniczego gościa był poważny i stanowczy, ale spokojny.
- Słucham? – odezwała się po chwili lekko przestraszona kobieta, próbująca zobaczyć kim jest osoba spod kaptura.
- Mogę skorzystać z balkonu?
- Pproszę. – właścicielka mieszkania cały czas towarzyszyła tajemniczej osobie jakby bała się, że może ją okraść. Ta jednak weszła na balkon i zręcznym ruchem zeskoczyła na balkon niżej. Tam silną ręką otworzono okno, a raczej je wybito kijem leżącym na balkonie. Od początku można było zauważyć białe pomieszczenie od dymu i nic więcej.
Szczupły, wysoki człowiek, w płaszczu z kapturem na głowie, zasłoniętą twarzą chusta lub czymś podobnym zdawał się wyglądać jak ninja. Z kieszeni od razu wyjął dwa pistolety, jeden po drugim przeładował je i powolnym krokiem skierował się przed siebie w poszukiwaniu ściany.
Próbowaliście kiedyś z zamkniętymi oczami chodzić po swoim domu?
To właśnie robił włamywacz, który po odnalezieniu ściany, wziął głęboki wdech najciszej jak potrafił i wytężył swoje wszystkie zmysły oprócz wzroku. Powolnym krokiem kierował się w stronę innych pomieszczeń starając się nie robić kolejnych głębokich wdechów, które przez dym znajdujący się w pomieszczeniach mogły skończyć się dla niego źle. Dotykając wszystkiego po kolei natrafił na czyjąś zimną, sztywną, delikatna dłoń. Widoczność ograniczała się do 30 cm przed sobą co spowodowało, że pochylając się nad daną osobą włamywacz w pewnej chwili dostrzegł trupio bladą twarz. Doskonale ją znał. Do jego oczu napłynęły łzy, jednak od razu pohamował je gdy usłyszał strzały. Intuicyjnie od razu pobiegł z powrotem do wcześniejszego miejsca i oparł się o ścianę.
Krew w żyłach płynęła znacznie szybciej. Adrenalina działała tak samo jak podczas każdej innej akcji. Zmysły były wyostrzone i uważne i gotowe na każdy ruch z otoczenia.
Świadomość tego, że w pomieszczeniu był on, morderca i 6 trupów sprawiła, że był on w stanie strzelać na oślep. Dlatego też zasłonił oczy, bo i tak nic nie wiedział, a dzięki temu nie wytężał wzroku. Ruszył przed siebie powoli starając się na nic nie trafić. Po przewalających się pod nogami butach, wywnioskował, że jest w korytarzu. Człowiek, który jest w jakiś sposób zagrożony i w danym momencie jest spokojny, powinien być uważany za kogoś niebezpiecznego.
W pewnym momencie plecy włamywacza napotkały czyjąś klatkę piersiową unoszącą się spokojnie. Od razu odwrócił się w kierunku tej osoby, jednak ta szybko chwyciła go za nadgarstki i przygwoździła do ściany. Do jego nozdrzy dolatywał zapach dosyć charakterystycznych, znanych mu perfum. Wszystko działo się strasznie szybko, a zarazem bardzo cicho. Osoba, która jeszcze przed chwilą włamała się do mieszkania z delikatnym podenerwowaniem teraz oparta o ścianę była zaskakująco spokojna. Pomimo, zamkniętych oczu i przytrzymywanych nadgarstków nie panikowała. Wręcz przeciwnie. Stała się oazą spokoju i dopiero teraz zauważyła, że jej zmysły są naprawdę wyostrzone.
- Sherlock… zmień perfumy…- powiedziała z wyrzutem- co ty tu robisz? – wyszeptała po chwili, tak by tylko on mógł ją usłyszeć.
- Nie ładnie włamywać się do cudzego mieszkania. – odpowiedział z powagą w głosie.
- I kto to mówi… - uwolniła szybko nadgarstki z jego uścisku i zdjęła z oczu materiał, który bardziej niż dym ograniczał jej pole widzenia. – skąd się tu wziąłeś?
- Domyśliłem się gdzie jest morderca. – odpowiedział szybko. Nagle zarysy kobiety zniknęły mu z pola widzenia.
- Śledziłeś mnie. – odpowiedziała na to brunetka.
- A to niby skąd ci przyszło do głowy? – zapytał zaskoczony szukając jej po pomieszczeniu.
- Z twojego telefonu. – dziewczyna stała za nim i przeglądała jego rozmowę z Lestradem oraz mapy w telefonie gdzie był.
- Gdzie ty jesteś? – zapytał lekko podirytowany.
- Widzę, że byłeś nawet w tym samym sklepie co ja. O i chyba wtedy internet przestał ci działać. – zaśmiała się cicho widząc, że w tamtym miejscu mapa zatrzymała lokalizację bruneta i nie zmieniła jej pomimo przybycia do obecnego miejsca. Wtedy jej oczy pociemniały. Ręce zrobiły się zimne, a usta suche. Ugryzła je od razu i spojrzała w miejsce skąd dochodziły kroki. Od razu chwyciła Holmesa za ramie i wepchnęła go do łazienki. Tu o dziwo dym nie był tak gęsty. Prawie wcale go tu nie było.
- Czyżbyś rozmawiała podczas tak ważnej akcji przez telefon? – z korytarza dobiegł niski, przerażający głos. – A może jest tu jeszcze ktoś? Może twój … przyjaciel Greg? – przy słowie „przyjaciel” głos osoby mówiącej zatrzymał się jakby coś sugerował, przez co Holmes rzucił na nią pytające spojrzenie. W podpowiedzi dostał jedynie przewrócenie oczami.
- Ciebie też miło widzieć Arti po tylu latach. – odezwała się w końcu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ten człowiek może być kimś kto gra po jednej stronie ze śmiercią, a przeciwko nim byłaMolly. Wiedziała, że morderca chce wygrać z nią tę grę.
- Taaak. Tyle lat minęło, a nic się nie zmieniłaś. – słowom skierowanym do pani detektyw towarzyszyło również przeraźliwe szuranie czymś metalowym po ścianie. – Ciągle wtykasz nos w nieswoje sprawy.
- Przynajmniej w tym jesteśmy podobni. – odpowiedziała z ironicznym śmiechem. Ona rozwiązywała zagadki krzyżując plany przestępcom, a on wtrącał się w życie ludzi, którzy potrzebowali pomocy. – Tylko, że ja po tym jak komuś pomogę nie szantażuję innych i nie zmuszam ich do nielegalnej pracy.
- Zabawne, że wciąż wierzysz, że ludzie są dobrzy i tylko niektórzy są tymi złymi. - kroki mężczyzny były coraz lepiej słyszalne - Nie masz odwagi spojrzeć mi prosto w oczy i porozmawiać ze mną przy herbatce? Oczywiście użycie mojej własnej broni przeciwko mnie w postaci ograniczenia widoczności w jakimś stopniu nam to uniemożliwi, ale zapewniam, że będzie miło.
- A masz sok gruszkowy? – odpowiedziała krótko.
- Mam. – wtedy dziewczyna otworzyła drzwi pokazując ręką Sherlockowi żeby został w łazience. Schowała obie dłonie z bronią w kieszeniach płaszcza i wyszła na korytarz gdzie wciąż unosił się dym.
Skierowała się za cieniem mężczyzny do kuchni, w której dym zaczynał ulatniać się.
Usiadła po omacku na krzesełku przy stole czekając na swój sok. Po chwili pojawiło się przed nią szklane naczynie z mętnym żółtym sokiem. Zaraz po tym usłyszała przesuwane krzesło, które praktycznie od razu zaskrzypiało pod ciężarem mężczyzny.
- Z wyglądu zmieniłaś się nie do poznania. – oznajmił po chwili Arthur, który starał się wypatrzeć w niej przez dym jak najwięcej szczegółów. - Na lepsze.
- W sumie minęło parę dobrych lat. – oznajmiła po chwili. Jej twarz była poważna i nie okazywała większych emocji.
- Kolejna sprawa rozwiązana hm? – tym razem ona również dostrzegła twarzy towarzysza.
- Nie pierwsza i nie ostatnia. – odpowiedziała poważnie na co ten parsknął śmiechem.
- Już stąd nie wyjdziesz żywa. – spojrzał na nią swoimi szarymi oczami. – tak jak one. – skinął głową na ścianę, za którą prawdopodobnie znajdowały się zwłoki zaginionych.
Jako że siedział on na krześle tyłem do wyjścia z kuchni, a brunetka znajdowała się naprzeciwko niego od razu zauważył Sherlocka stojącego za nim. Wyciągnęła pod stołem ostrożnie broń i słuchała dalej słów Arthura.
- Teraz już nikt mi nie przeszkodzi w dalszym biznesie. Dodatkowo za zabicie ciebie dostanę niezłą sumę. Same korzyści, nie uważasz?
- Wiem, że działasz na zlecenie. Mów kogo! – uniosła lekko głos.
- To już raczej nie jest dla ciebie istotne. – oznajmił z jeszcze większym spokojem, nieudolnie próbując wyprowadzić ją z równowagi. – a za zabicie waszej dwójki na pewno dostanę jeszcze więcej. – Wstał szybko i odkręcił się w kierunku Holmesa celując do niego z pistoletu.
W pomieszczeniu rozległ się huk, a zaraz po nim kolejny i dźwięk upadającego ciała na podłogę.
Arthur leżał na podłodze nieruchomo, ale oddychał. Molly trafiła w ramię blisko szyi, tak by nie naruszyć ważniejszych narządów, a jedynie obezwładnić go.
Dopiero po czasie usłyszała cichy jęk z dalszej części kuchni. Sherlock siedział oparty o ścianę trzymając się za przedramię.
- Sherlock… - podbiegłą do niego od razu. – Po co wychodziłeś stamtąd? Mówiłam ci, żebyś się nigdzie nie ruszał…
- Nic mi nie jest. – od razu odpowiedział nie zwracając uwagi na słowa brunetki.
- Masz racje, bo to lekkie draśnięcie. – od razu postawiła diagnozę po czym ze znalezionej apteczki wyjęła bandaż i po zdjęciu z Sherlocka płaszcza od razu zrobiła mu opatrunek, tak by zatamować krwawienie na czas dojazdu do szpitala.
Po 5 Minutach na miejscu była już policja, a zaraz za nią przybyło pogotowie, które zabrało nieprzytomnego Arthura.
- Do szpitala Świętego Bartłomieja. – powiedziała szybko wchodząc do taksówki po Sherlocku.
- Na Baker Street 221 – poprawił ją Holmes.
- Sherlock muszą ci zszyć tą ranę. – powiedziała oschle nie patrząc nawet na niego. – Do szpitala i koniec. Ja płacę więc to mnie ma się pan posłuchać. – kierowca lekko przestraszony tonem głosu dziewczyny od razu skierował się do szpitala.
- Ale… - Sherlock zaczął protestować jednak nie było mu dane dokończyć.
- Nie ma żadnego ale. Nie zachowuj się jak dziecko. – warknęła zła. Była rozdrażniona tym, że nie dowiedziała się kto zlecił jej zabójstwo, a Sherlock wcale nie pomógł jej przy odkryciu prawdy.
Po tych słowach brunet zamilkł i zaczął rozmyślać nad tym co wydarzyło się w ostatnich dniach.
- Witaj Molly. Jak się masz? – Skupiona brunetka nie zwracając uwagi na ciągle otwierające i zamykające się drzwi, mruknęła w skupieniu do dziewczyny, która stała za nią. Ta jedynie zaskoczona tym, że Lopez wiedziała, że to ona, nie patrząc na to kto wszedł do pomieszczenia odparła:
- Już dobrze. Nadal nie wiem jak ci się odwdzięczyć. – na jej słowa Sherlock spojrzał tajemniczo na dziewczynę, która starannie opatrywała jego ranę.
Z ogromną precyzją starała się założyć szwy tak by w przyszłości blizna nie była bardzo nieestetyczna i zbyt wielka.
Jej rozdrażnienie nie pomagało jej w tym. Oczywiście przyczynił się do tego sam Sherlock i dyrektor szpitala. Sherlock twierdził, że nie potrzebuje pomocy, później uznał, że jak Molly jest taka uparta to może go opatrzeć ktoś, kto nie pracuje w tym szpitalu.
Mężczyzna miał na myśli Johna, który ostatnio coraz rzadziej pojawiał się w jego mieszkaniu. Brunetka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pomimo nienajgorszego stanu rany nie może pozwolić na kolejne minuty bez opatrunku. Nie chciała by wdało się tam jakieś zakażenie, które i tak mogło wdać się po przyjeździe taksówką, która nie należała do najczystszych. Toteż Molly musiała wywalczyć z dyrektorem szpitala, by udostępnił jej jedną salę oraz odpowiednie narzędzia.
W czasie gdy brunetka kłóciła się z dyrektorem Sherlock patrzył na całe zajście z rozbawieniem i dumą, która pojawiła się gdy zobaczył ile problemów sprawił brunetce i ile nerwów kosztuje ją całą sytuacja.
- Sherlock… co ci się stało. – Molly od razu podbiegła do łóżka, na którym siedział mężczyzna.
- To nic takiego. Mały wypadek przy pracy. – odparła za niego jej imienniczka widząc, że młodszy Holmes wciąż intensywnie nad czymś rozmyśla i nie koniecznie ma zamiar wrócić na ziemię. – gotowe. – dodała po chwili i spojrzała dumnie na skończoną pracę.
Widząc brak jakiejkolwiek reakcji ze strony mężczyzny brunetka postanowiła wziąć swój płaszcz i udać się do wyjścia. Pożegnała się z Hooper i nie czekając na podziękowanie od Holmesa ruszyła do siebie.
Jej ciekawość wciąż nie dawała jej spokoju. Musiała dowiedzieć się kto chce ją zabić. Dlatego też w połowie drogi zmieniła swój cel i udała się na spotkanie z dobrze jej znanym policjantem.
- Co z Sherlockiem? – to było pierwsze co usłyszała siedząc w kawiarni z filiżanką kawy. Patrzyła na niego tępo przez dłuższą chwilę co spowodowało delikatne speszenie się mężczyzny, który nie wiedział co się dzieje. Ta w odpowiedzi zmieniając głos i udając Grega zaczęła:
- Jak miło cię widzieć Molly. Dziękuję za pomoc i rozwiązanie sprawy. – po czym dodała przesłodzonym już swoim głosem. – Nie ma sprawy Lestrade, cała przyjemność po mojej stronie. – oparła łokcie o stolik składając dłonie w piramidkę i uśmiechnęła się do niego ironicznie.
- Dziękuję? – odparł Greg z irytacją.
- Proszę? – Zaczęła się z nim droczyć po czym oboje zaczęli się śmiać. – muszę dowiedzieć się kto zlecił mu zabicie mnie. Mówił coś?
- Nic nie chce mówić. Za 3 dni wyjdzie ze szpitala. Stamtąd od razu trafi za kratki, później proces i kolejna odsiadka.
- Wracając do twojego pytania. Sherlock ma się dobrze, o ile nie przerwał sobie szwów. – dziewczyna spoważniała i zmieniła ton głosu na bardziej oschły.
- Chyba nie podpadł ci do gustu. – oznajmił szybko policjant widząc grymas na twarzy brunetki.
-Ależ skąd. Pałamy do siebie bezgranicznym zaufaniem i miłością. – prychnęła ironicznie przewracając oczami. – Już nikt dawno nie działał mi tak na nerwy jak on. No może jeszcze jego brat, ale dłuższy czas go nie widziałam. - zmieniła ton głosu na bardziej surowy.
- Nie przesadzajmy. Nie są tacy źli. – odpowiedział jej na to delikatnie jakby bał się, że powie coś źle.
- Chciałeś powiedzieć, że starszy Holmes nie jest taki zły, co?
- Ciszej. – uciszył ją od razu zasłaniając jej usta dłonią. Dziewczyna spięła się i nie do końca wiedziała co się dzieje. Nie lubiła być dotykana, o ile nie było to wbrew jej woli lub po prostu sama nie zainicjowała jakiegoś gestu związanego z dotykiem drugiej osoby. Jej skrępowanie wzrosło gdy zobaczyła, że ludzie siedzący w kawiarni z nimi przyglądają się im uważnie. Odsunęła powoli jego dłoń i zwróciła się do wysokiego bruneta, który usługiwał klientom.
- Można poprosić jeszcze jedną kawę na wynos?
- Oczywiście. Jaką? – podszedł do nich i z uśmiechem zaczął notować coś w notesie, co lekko irytowało brunetkę.
– Mrożona Latte z karmelem i bitą śmietaną.
- Oczywiście, już niosę.
- Prosimy 2 razy to samo. – dodał Lestrade. Uśmiech kelnera irytował dziewczynę do takiego stopnia, że musiała zrobić coś co by zdjęło mu uśmiech z twarzy.
- Jesteście adoptowani. – wypaliła szybko patrząc na drugiego kelnera, bliźniaka.
- Słucham? – mężczyzna zakrztusił się własną śliną.
- Ty i twój brat macie znamię za lewym uchem. Ten mężczyzna siedzący przed nami ma dosłownie takie samo. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że przychodzi tu regularnie i za każdym razem jest spięty, gdy któryś z was do niego podchodzi. Mówicie oboje do niego „Proszę pana”, więc wnioskuję, że nie zdajecie sobie sprawy z kim tak naprawdę rozmawiacie. Dodatkowo twój brat przyjmuje właśnie zamówienie od waszych „rodziców”, którzy nie są do was nawet trochę podobni. Przed chwilą ten pan przede mną wyjmował pieniądze z portfela. Ma tam zdjęcie jak miewam swojej żony, która jest łudząco podobna do waszej dwójki. Obok jej zdjęcia są zdjęcia dwóch niemowlaków. Myślę, że ktoś w średnim wieku raczej miałby już starsze dzieci i trzymałby ich aktualne zdjęcia w portfelu.
- Molly mogłabyś być bardziej uprzejma. – Wtrącił się Greg i uśmiechnął się nerwowo do mężczyzny z przepraszającym wzrokiem. Kelner od razu pociągnął za ramie swojego brata na zaplecze, a brunetka patrzyła na Grega z kamienna twarzą.
- Amerykanin… - westchnęła zrezygnowana. Na te słowa Lestrade podniósł pytająco brew. – Oni zawsze są tacy uśmiechnięci i wszystko dla nich jest „amazing”. Jakby nie znali innych określeń. A akcent sam mówił za siebie. Irytował mnie ten jego uśmieszek, plus lepiej żeby dowiedzieli się prawdy zanim ten mężczyzna umrze. Choruje więc nie zostało mu dużo czasu. – odpowiedziała obojętnie. Po kilku minutach otrzymali swoje zamówienie i wyszli z kawiarni. Przez okno widzieli jeszcze jak 2 bliźniaków podchodzi niepewnie do tajemniczego mężczyzny, by z nim porozmawiać. Strach w oczach ich przybranych rodziców rozbawił dziewczynę, za co Greg skarcił ją wzrokiem i szturchnął ją łokciem.
- Nie będę zajmowała ci dużo czasu, bo z pewnością jesteś strasznie zajęty. – odparła dziewczyna ze śmiechem do mężczyzny leżącego na łóżko.
Ten patrzył na nią z bezsilnością i politowaniem.
- Mów kto ci zlecił taką robotę. – spoważniała i wiedząc gdzie trafiła docisnęła lekko ranę tak, by nic mu się nie stało, ale sprawiając mu tym samym ból. Ten jęknął z bólu i zacisnął oczy.
- Sherlock… - wydusił z siebie, a na nią zleciał kubeł zimnej wody. Nieświadoma tego co robi mocniej docisnęła ranę, przez co Arthur prawie wykrzyczał. – Sherlock zna go doskonale! Przekaż mu, że to nie koniec. „The show must go on”. – po tych słowach bezsilnie położył głowę i patrzył beznamiętnie w okno. – w tym momencie Molly odetchnęła z ulgą. Od początku nie rozumiała czemu to Sherlock miałby być tym, który chce się jej pozbyć. Jedynym argumentem jest to, że zabiera mu ciekawe sprawy, ale to chyba nie powód do likwidowania innych. Postanowiła trzymać się jak najdalej od tajemniczego bruneta, który postanowił wtrącić się do jej sprawy, nie wiadomo nawet po co.
Jej postanowienie jednak nie trwało długo, ponieważ sam Sherlock postanowił je unieważnić.
- Hej?- Za drzwiami stał brunet oparty o ścianę z dłońmi w kieszeniach płaszcza. Zignorował przywitanie dziewczyny i wszedł bez słowa do środka. Ta jedynie wzruszyła ramionami, przewróciła oczami i zamknęła za nim drzwi. Każde z nich poszło w swoim kierunku. Ona do kuchni, gdzie przygotowywała ryż z kurczakiem w sosie curry, a on zaczął chodzić po mieszkaniu szukając czegokolwiek na temat nowopoznanej kobiety. Równie dobrze mógł zapytać o wszystko starszego brata, ale co on by sobie o nim pomyślał…
Zaczął od łazienki, w której kosmetyki dzieliły się na 3 grupki. Do twarzy, do włosów i do całego ciała.
Dlatego nawet bez makijażu jej twarz jest promienista i pełna energii…
Samą łazienkę i jej nastój można było określić jako zmysłowy i tajemniczy.
Kolejnym pokojem była sypialnia, gdzie prawie przewrócił się przez brak światła z dworu. Po zapaleniu nocnej lampki ukazało mu się piękne łózko w czarnej pościeli z czerwonymi różami.
Z sypialni skierował się do pomieszczenia naprzeciwko, które było zamknięte drzwiami, jednak nie był w stanie ich otworzyć. Były zamknięte na klucz.
Pod koniec skierował się do salonu gdzie ku jego zaskoczeniu było dużo wolnej przestrzeni, różne instrumenty łącznie z jego ulubionym, piękny stolik nakryty dla 3 osób z poduszkami zamiast krzeseł. Oraz co zaskoczyło go najbardziej. Był tam Lestrade leżący jak gdyby nigdy nic na kanapie i patrzący w sufit.
W tej chwili do salonu weszła brunetka niosąc sprawnie naczynia z potrawą i dodatkami.
- Greg otworzyłbyś wino? – zapytała od razu i skierowała się do oszklonej szafki, zza której wyjęła piękne szklane kieliszki. Przy trzecim zatrzymała się.
- Pijesz z nami?
Sherlock skinął głową i usiadł bez słowa do stołu, a zaraz po nim uczyniła to dwójka przyjaciół.
- Co cię tu sprowadza? – rozpoczął Greg patrząc na bruneta.
- Przyszedłem po mój telefon, który mi zabrałaś. – patrzył z ciekawością na Molly, która wkładała na talerze jedzenie.
- Masz go tam gdzie pistolet. Wiem, że przyszedłeś mnie sprawdzić. – odpowiedziała obojętnie. Detektyw postanowił to zignorować i spojrzał na Grega.
- George, a ty co tu robisz? - zwrócił się do policjanta.
- Greg. – poprawiła go dziewczyna.
- Każdy piątek spędzamy u Molly tak jak dziś. – oznajmił zadowolony biorąc łyk czerwonego wina i patrząc na właścicielkę mieszkania.
Przy stole siedziały trzy osoby, które z jednej strony były do siebie bardzo podobne, a z drugiej strony różniły się w każdym aspekcie. Minęło już co najmniej pół godziny, a rozmowa nie kleiła się. Atmosfera była napięta, drętwa i nie można było wyczuć ani grama swobody.
Sherlock doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, że to on ją powoduję, jednak nie miał zamiaru wyjść z mieszkania. Wręcz przeciwnie. Siedział tam jakby specjalnie robiąc na przekór wszystkim z otoczenia. Wtedy Molly nie wytrzymała zwróciła się do policjanta:
- Greg, masz ochotę na spacer?
- Nie wiem Li, jestem rozdarty i za razem rozbawiony. – widać było, że spośród całej trójki to on był w najlepszym nastroju. Co chwila powstrzymywał się od wybuchu śmiechem, co nie umykało uwadze dwójki detektywów toczących co chwila bitwy na spojrzenia i wpatrywania się w siebie próbując cokolwiek wyczytać ze swojego zachowania. Sherlockowi nie umknął również sposób w jaki Greg nazwał Molly.
Brunetka również przez chwilę zwróciła jeszcze uwagę na to jak nazwał ją Lestrade, co wywołało u niej miłe uczucie w środku, jednak przez cały wieczór zachowywała poważną twarz. Reszta wieczoru minęła bez większych sensacji, tak jak jego początek.
***
Kolejne dni mijały w miarę spokojnie. Molly wciąż unikała Sherlocka i sytuacji, w której mogłaby go zapytać kim jest osobą czyhająca na jej śmierć. Bała się? Raczej nie. Potrzebowała odpoczynku, dlatego też wzięła sobie 3 dni wolnego i postanowiła wykorzystać je na wszystko co sprawia jej przyjemność. Dzień zaczęła od domowego spa, później nadszedł czas na muzykę i taniec. Tuż po tym potrzebowała wyciszenia, więc zamykała się w swoim białym pokoju. Był to czas na wnikliwe rozmyślania lub całkowite wyłączenie umysłu i odłączenie się od rzeczywistości, która ją otaczała.
Otworzyła szeroko oczy jakby ktoś włączył robota zaprogramowanego na dźwięk. Od drzwi mieszkania dobiegał hałas połączony naprzemiennie z dźwiękiem dzwonka. Wstała spokojnie, włożyła szlafrok sięgający do połowy ud i ruszyła do drzwi. Nie śpieszyła się. Wychodziła z założenia, że skoro ma wolne, to nie musi nikomu podporządkowywać ani spieszyć się by coś zrobić.
Otworzyła szeroko drzwi i oparła się o próg zasłaniając przejście przybyłej osobie, która automatycznie po otworzeniu drzwi próbowała dostać się do mieszkania.
- Mam wolne i nie rozwiązuje żadnych spraw. Jak chcesz przyjdź za dwa dni. – powiedziała szybko i zamknęła drzwi po czym ruszyła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę. Stała nieruchomo czekając na głośny dźwięk czajnika, po czym zalała wrzątkiem kubek z czarną herbatą. Ponownie usłyszała dzwonek do drzwi na co przewróciła oczami. Poprawiła jedynie delikatny szlafrok i ruszyła do salonu. W korytarzu powiedziała głośniej w kierunku drzwi:
- Nie ma mnie! – i usiadła na kanapie delektując się smakiem pysznej herbaty. Po chwili usłyszała jak ktoś robi coś przy drzwiach wejściowych na co bezsilnie westchnęła. Siedziała spokojnie na kanapie z ponurą miną i co chwila popijała ciepły napój.
- Podobno Polacy są gościnnym narodem. – usłyszała po chwili.
- Nie jestem stuprocentową Polką. – odpowiedziała nie patrząc na niego.
- Co powiedział ci ten człowiek. Wiem, że byłaś u niego w dniu gdy go zamknęli.
- A ja wiem, że mam wolne i nie mam ochoty rozmawiać w takie dni o pracy.
- Doskonale wiesz, że będąc w takiej pracy nie ma czegoś takiego jak dni wolne.
- Są, Sherlocku. Ja właśnie je mam i nie zamierzam zajmować się czymś od czego jesteś uzależniony. Jeśli ty natomiast masz ochotę, to skieruj się do Lestrade’a. Ma dziś pierwszą zmianę i z pewnością znajdzie ci jakieś zajęcie. – odpowiedziała spokojnie wciąż patrząc przed siebie.
- Chcę tylko dowiedzieć się co ci powiedział Arthur w szpitalu i czy wiesz, kto zlecił mu zabicie i ciebie i mnie. – podpierał się o szafę i co chwila zerkał w miejsce gdzie patrzyła brunetka.
- Herbaty? Kawy? – zapytała nagle po chwili namysłu.
- Nagły przypływ gościnności? – parsknął ironicznie Holmes.
- Radziłabym porozmawiać szczerze z Molly. Nie rań jej i wyjaśnij, że nic do niej nie czujesz. Albo jeśli czujesz to jej to powiedz. Zanim będzie za późno.
- Na co za późno i co miałbym do niej czuć? – spytał zaciekawiony, jednak wciąż z poważną mimiką.
- Oboje wiemy, że ty wiesz i nie udawaj. Wątpię, że jesteś w stanie czuć coś do innego człowieka… - zamyśliła się na chwilę po czym dodała. – To znaczy… Ty tak twierdzisz. Ja uważam co innego, ale jeśli coś cię z nią łączy to niedługo może być za późno, bo sporo osób kręci się przy niej w pracy. – Sherlock patrzył na nią z jeszcze większym zaciekawieniem. Nie do końca rozumiał co miała na myśli mówiąc, że uważa inaczej odnośnie jego relacji z innymi ludźmi. Od początku uważał, że nie jest w stanie kochać i wciąż utrzymywał tą wersję. Przecież był wysoko funkcjonującym socjopatą.
Sherlock postanowił zastosować na niej kilka sposobów psychologicznych i usiadł naprzeciwko niej patrząc jej prosto w oczy. Postanowił nie odzywać się do niej i tym samym wymusić na niej wyznanie prawdy.
Ona jedynie zdając sobie sprawę z tego co robi brunet, siedziała ze spokojem patrząc mu dumnie w oczy. Gdy zauważyła, że w naczyniu nie ma już cieczy wstała z fotela i ruszyła do sypialni gdzie włożyła czarne, eleganckie spodnie i prostą bluzkę w kolorze brudnego różu. Wyjęła z szafy jeszcze płaszcz i czarne buty na grubszym słupku. Spojrzała jeszcze w lustro ubrana we wszystkie przygotowane ubrania i wyszła z sypialni na korytarz.
Spojrzała wyczekująco na mężczyznę, który wciąż siedział na fotelu. Gdy oboje byli w przedpokoju brunetka otworzyła drzwi i pokazała ręką niczym gentelman na wyjście. Oboje opuścili mieszkanie i zeszli na dół. Po drodze włożyła jeszcze płaszcz, który poprawiała co chwili i wyszła z bloku. Był to pierwszy dzień od dawna, kiedy można było wyjść na zewnątrz i oddychać bez większego dyskomfortu. Skręciła w lewo z nadzieją, że rozstanie się z Holmesem. Ten jednak wyrównał od razu z nią krok i idąc tak jak ona z dłońmi w kieszeniach.
- Dokąd zmierzasz? – odezwał się po chwili.
- Na pewno nie tam gdzie ty. – burknęła zirytowana jego obecnością.
- Scotland Yard?- zapytał od razu czekając na odpowiedź, której nie otrzymał. – czyli jednak tam, gdzie ja. – uśmiechnął się ironicznie i otworzył sobie drzwi od taksówki, którą udało mu się zatrzymać.
Ruch w mieście zaczynał wracać do starego trybu życia, a ludzie, którzy siedzieli przez ostatnie dni w domach mieli teraz dużo spraw do nadrobienia w mieście, przez co złapanie taksówki graniczyło z cudem.
Brunetka jednak szybkim ruchem weszła do pojazdu i zamknęła drzwi, po czym pospieszyła kierowcę by ruszył. Spojrzała jeszcze ze zwycięskim uśmiechem na zdezorientowanego detektywa, który próbował zamaskować swoje zdziwienie pod maską jaką próbował przybrać na twarzy.
- Dokąd jedziemy?
- A która godzina? – zapytała patrząc w telefon.
- 16:20, proszę pani.
- W takim razie szpital świętego Bartłomieja.
Po paru minutach była już pod dużym budynkiem. Usiadła na jednej z ławek i patrzyła na drzwi wejściowe, które co chwila otwierały się i zamykały przez ciągły ruch w szpitalu.
- Przepraszam. Pomóc w czymś pani? – podeszła do niej jakaś kobieta patrząc na nią. Było w niej coś niepokojącego i pomimo swojego ubioru z pewnością nie była pielęgniarką. Po chwili brunetka poczuła ukłucie w szyi. Od razu złapała się za to miejsce, i kopnęła w brzuch tajemniczą kobietę, która włożyła jej strzykawkę w szyję. Podszywana pielęgniarka od razu uciekła, a brunetka spojrzała na strzykawkę, w której znajdowało się jeszcze co najmniej 70% substancji, jaka miała być jej wstrzyknięta.
W tym samym czasie ze szpitala wyszła Molly, która widząc całe zdarzenie, podbiegła do dziewczyny.
- Molly, nic ci nie jest? Kto to był? – patrzyła na nią przestraszona. Widząc bladą twarz brunetki i jej lekkie znużenie zaprowadziła ją do swojego laboratorium, gdzie posadziła ją i dała jej wodę.
- Przyszłam… Chciałam …- brunetka była osłabiona i nie do końca wiedziała co się dzieje. Trzymała się za głowę i pochylała się na boki. Mamrotała coś pod nosem i ocierała twarz w dłonie. – ja..
- Już cicho. Połóż się. – popchnęła delikatnie Lopez na stół. Co prawda był to stół do robienia sekcji zwłok, jednak dziewczyna nie stawiała oporu i położyła się na plecach.
- Molly…
- Tak? – wciąż patrzyła na nią wystraszona.
- Sprawdź… sprawdź co to… - podała jej ostatkami sił strzykawkę, która wypadła jej z dłoni. Hooper w ostatniej chwili ją złapała i ułożyła nieprzytomną dziewczynę na stole, tak by żadna część ciała nie zwisała z urządzenia. Od razu wezwała lekarza z górnego piętra i wybrała odpowiedni numer w telefonie.
- Halo? – usłyszała męski głos po drugiej stronie.
- Przyjedź do mnie do szpitala. Szybko. Chodzi o Molly. – w nerwach i strachu rozłączyła się nie zwracając uwagi na to czy otrzymała jakąś odpowiedź.
Po dłuższym czasie Lopez została zbadana, otrzymała odpowiednie leki, a z jej dłoni została pobrana krew na dodatkowe badania. Hooper po sprawdzeniu tajemniczej substancji ze strzykawki podała wyniki wezwanym przez nią wcześniej lekarzom. Niestety zidentyfikowanie substancji nie należało do najłatwiejszych przez co muszą ją ciągle obserwować. Po podaniu jej leków udali się na górę po nosze, by móc przetransportować ją na normalne łóżko, do normalnej sali. Minęli się jeszcze z Lesradem w korytarzy, który w pośpiechu nawet nie przywitał się z nimi.
Gdy wszedł do pomieszczenia zrobiło mu się niedobrze. Oparł się o ścianę i zamknął oczy. W oczach pojawiły się łzy, a oddech stał się płytki i nierównomierny. Zaraz po nim do prosektorium wszedł sam Sherlock we własnej osobie.
- Sherlock co ty tu robisz? – zapytała kobieta w białym fartuchu ze spokojem.
- Byłem u Lestrade’a jak do niego zadzwoniłaś i przyjechałem z nim. Był przerażony. – powiedział obojętnie. Można było wyczuć lekką irytację w jego głosie, bo przecież zakładał, że to oczywiste czemu tu jest.
- Molly…- odezwał się po chwili Greg, który z przerażeniem podszedł do leżącej na stole brunetki.
- Greg ona żyje. Spokojnie. – Powiedziała po chwili dziewczyna. Na jej słowa policjant odetchnął z ulgą i oparł się ponownie o ścianę. Jego nogi były jak z waty, a nadmiar emocji nie pozwalał mu myśleć racjonalnie.
- Co jej jest? – zapytał po chwili resztkami sił. Holmes przyglądał mu się z zaciekawieniem. Początkowo on również był w szoku, jednak praktycznie od razu zauważył ruszającą się spokojnie klatkę dziewczyny.
- Ktoś próbował ją otruć wstrzykując jej truciznę. – powiedziała podając mu strzykawkę w małej torebeczce. – nie wiem co to jest, ale jest silna i walczy. Nie potrzebuje na razie pomocy urządzeń.
- Czemu ona tu leży? – powiedział wskazując z rozpaczą na stół.
- Zaprowadziłam ją tu, bo nie chciała iść na górną część szpitala.
Dokładnie w tym samym momencie, gdy do pomieszczenia wszedł lekarz i pielęgniarki z łóżkiem, brunetka leżąca na stole wzięła nagły, głęboki wdech i zaczęła kasłać. Personel medyczny nie do końca wiedział co się dzieje i jak ma jej pomóc. Przecież podczas otruć ludzie leżą w szpitalach nieprzytomni kilka dni, a ona zaczęła wybudzać się po kilkunastu minutach i to w dodatku, wcześniej nie potrzebowała aparatury.
Molly warknęła niespodziewanie, po czym usiadła na stole i otarła twarz. – Nawet w wolne nie mam spokoju.
- Uciekłaś mi i okłamałaś mnie. – powiedział stanowczo Sherlock.
- Nie okłamałam cię i nie uciekłam. – powiedziała z wielkim porblem. - Po prostu udałam się w swoim kierunku. – Mówiła ciężko, wciąż łapiąc nerwowo powietrze.
- Miałaś jechać do Gabriela. – mówił spokojnie.
- Do Grega. – poprawiła go wraz z policjantem, który podszedł do niej i przytulił ją mocno. Dziewczyna lekko zaskoczona jego ruchem, z lekkim zmieszaniem odwzajemniła gest delikatnie kładąc dłonie na jego plecach. Nie często zdarzało się, by ktoś ją przytulał.
- I nie, nie miałam do niego jechać. To ty się zapytałeś czy tam jadę, a ja nie odpowiedziałam. Więc to, że zrozumiałeś moje milczenie jako potwierdzenie, sprawia, że w moich oczach tracisz powoli miano najlepszego detektywa. – jej wypowiedzi stawały się coraz dłuższe i zarazem spokojniejsze.
- Wiesz kto cię zaatakował i próbował cię zabić? – zapytał nagle Greg.
- Nie próbował mnie zabić. To ostrzeżenie. Od początku miała w planach wstrzyknąć mi małą ilość tego świństwa. – Wstała nagle, jednak od razu tego pożałowała. Wszystko zaczęło wirować, a nogi zaczęły się pod nią uginać. Lestrade od razy podał jej rękę, jednak ona odepchnęła ją.
- Dam radę. – stanęła prosto i zamknęła oczy. Chwilę zajęło jej zanim wszystko uspokoiło się. – Muszę stąd iść. Na tym się nie skończy.
- Podeślę kogoś, żeby miał cię na oku. – powiedział Greg na co dziewczyna go wyśmiała.
- Absurd. Wychodziłam sama z większych problemów. I tak ludzie przecudownego i wspaniałomyślnego Mycrofta Holmesa depczą mi po piętach. – uśmiechnęła się sarkastycznie do Sherlocka z wyrzutem jakby to była jego wina.
Za każdym razem, gdy coś ciekawszego działo się w jej życiu, stawała się mniej uprzejma. Toteż po doprowadzeniu się do porządku, opuściła szpital. Oczywiście pominęła jakiekolwiek podziękowania dla Molly, która aktualnie zastanawiała się, czemu w jej życiu pojawiają się same specyficzne osoby.
Świeże, lekko chłodne powietrze uderzyło w brunetkę, która wychodząc z budynku zarzuciła na siebie płaszcz. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się na ulicy. Tuż za nią stali Lestrade i Sherlock, który wciąż usilnie próbował namówić policjanta na powrót do Scotland Yardu.
Molly skręciła w lewo i ruszyła przed siebie, a tuż za nią z pośpiechem szło 2 mężczyzn próbujących ją dogonić. Po kilkunastu metrach brunetka gwałtownie zatrzymała się.
Wszystko jakby stanęło w miejscu. Mogłoby się zdawać, że nawet wiatr i mgła dały w tym momencie kompletny spokój i odeszły daleko stąd ze strachu przed nią. Na chodnikach nie było praktycznie nikogo, jedynie ludzie siedzący w knajpach wyglądający za okno lub siedzący przed restauracjami ukazywali się oczom trójki, która stała na środku chodnika. Lestrade spojrzał podejrzanie na Molly po czym rzekł:
- Tu stoi mój samochód. Chodź zawiozę cię do mieszkania. Widać, że jeszcze źle się czujesz. – pokazał na pojazd stojący idealnie obok brunetki. Ta jednak wyjęła powoli kluczyki do pojazdu ze wskazującej dłoni policjanta, wciąż patrząc w jedno miejsce.
Od razu zerwała się i wsiadła do samochodu, do którego w ostatniej chwili wsiadł Greg, a za nim Sherlock, który uważnie przyglądał się zachowaniu dziewczyny. Ruszyła z piskiem opon przed siebie i od razu dogoniła obiekt, który tak długo obserwowała.
- Molly, co się dzieje?
- To oni. – tylko tyle powiedziała podczas ostrego skręcania w prawo. Dodała jeszcze po chwili. – Ten samochód na drogi nie wygląda.
- To nowy samochód! – oburzył się policjant.
- W takim razie za chwile może być mało warty. – dodała i wcisnęła się między dwa samochody jadące obok siebie.
Po przejechaniu kilku kilometrów brunetka wysiadła z samochodu zostawiając go na środku drogi i zaczęła biec przed siebie. Wywołało to niepokój, krzyki i wołania policjanta, oraz jeszcze większe zaciekawienie detektywa, który pobiegł zaraz za nią.
Wstawiam dziś, bo mogę nie mieć czasu w tym tygodniu. M. In. Dlatego jest dość długi. Mam nadzieję, że wszystko jest oki ❤❤❤ czy tylko ja nie mogę doczekać sie świąt?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top