4.

Każdy dzień zaczynał się tak samo. Scotland Yard. Rozwiązanie zagadki i powrót do mieszkania. Różnica pojawiała się jedynie w czasie rozwiązywania sprawy. Były dni kiedy to młoda kobieta szukała przestępcy cały dzień, a były takie dni gdy rozwiązywała 3 zagadki i miała jeszcze czas dla samej siebie. Za każdym razem starała się jak tylko mogła, by nie zawieść Mycrofta. Pomimo tego, że oboje irytowali się nawzajem, Molly doskonale wiedziała, że gdyby nie on prawdopodobnie dziś by nie miała kupionego mieszkania, pracy i w pewnym sensie gdyby nie on prawdopodobnie nie poznałaby Lestrade'a i Molly. Pomimo wolnego czasu ciemnooka nie udała się do szpitala gdzie leżała postrzelona, jednak dzwoniła do niej każdego dnia. Nie miała ochoty pojawiać się w szpitalu. Pomimo ukończonych studiów medycznych w najbliższym czasie nie chciała przebywać w pomieszczeniach z charakterystycznym, chemicznym zapachem i olbrzymią ilością urządzeń, które swoim dźwiękiem potrafiły przywrócić najbardziej upiorne wspomnienia.

Tego dnia jednak Molly nie wytrzymała. Miała wyrzuty sumienia, że nie odwiedziła swojej byłej pacjentki. Był sobotni poranek. Na zegarku widniała godzina 8:36. Za oknem zamiast pięknego słoneczka panowała szarość połączona z wiatrem unoszącym wiele przedmiotów w powietrze.

W mieszkaniu panował spokój, który łączył się z cicho włączoną muzyką i kobiecym nuceniem dobiegającym z łazienki. Poranna pielęgnacja skóry twarzy, całego ciała i włosów była rutyną, której nigdy nie łamała. Nigdy nie pozwoliła na to, by rutyna została w jakikolwiek sposób zakłócona. Nie ważne było to jaką sprawę miała do rozwiązania i ile miała do zrobienia, zawsze dzień rozpoczynała od kilkunastu minut dla samej siebie.

Zanim Molly była gotowa do wyjścia minęło jeszcze 30 minut, podczas których zdążyła włożyć idealnie wyprasowane, czarne spodnie w zestawie z marynarką i białą koszulką włożoną w spodnie. Dopasowała pasek do spodni, zegarek i buty, które idealnie do siebie pasowały. Praktycznie każdego dnia przybierała postać perfekcyjnej pani profesor, która nie pozwalała sobie na pominięcie najmniejszego szczegółu. Jej ubiór zawsze dodawał jej powagi i elegancji, a do tego podkreślał jej szczupłą sylwetkę. Makijaż każdego dnia był dopasowany tak, by podkreślić jej czarne oczy i jasną karnację, przez co często wyglądała jak śnieżka w wersji firmowej, a nie w pięknej sukience jak z bajki. Zarówno makijaż, fryzura jak i ubiór było dopięte na ostatni guzik i dopasowane do siebie tworząc idealna całość bez żadnego błędu.

Chwilę po dziewiątej mieszkanie opustoszało, a dziewczyna zamykając torebkę wychodziła z bloku. Od razu złapała taksówkę i ruszyła w stronę szpitala. Po 15 minutach była na miejscu. Pożegnała się z taksówkarzem i ruszyła w stronę głównego wejścia gdzie co chwila przyjeżdżała karetka z kolejnymi pacjentami. W dużym budynku jak zawsze o tej porze panował tłok i zamieszanie. Dziewczyna od razu skierowała się do sali, gdzie leżała jej imienniczka.

- Co u malutkiej? Jak sobie radzicie? - zza drzwi dobiegał cichy, zmęczony głos Hooper, która wciąż musiała być wyczerpana po sytuacji z prosektorium. Lopez zawahała się przed wejściem do pomieszczenia. Nie chciała przeszkadzać. Nie chciała też skonfrontować się z kimś nowym. W ostatnim czasie i tak poznała wiele osób co lekko ją przytłoczyło. Po chwili jednak postanowiła pchnąć szklane drzwi i wejść do środka. W pokoju oprócz Molly i jej gościa nie było nikogo innego.

- Jakoś dajemy radę. Mała rośnie jak na drożdżach. - zaśmiał się mężczyzna patrząc przed siebie z uśmiechem na twarzy. - Jest zapatrzona w Holmesa.

Smutek w oczach. To druga rzecz jaką dostrzegła dziewczyna gdy ten odwrócił się w jej stronę.

-Jeśli przeszkodziłam...- od razu odezwała się wskazując na drzwi za nią. - często dotykały ją dziwne „napady" nieśmiałości i zakłopotania w najprostszych, codziennych sytuacjach.

- Wchodź, wchodź. Nie przeszkadzasz. Miło, że mnie odwiedziłaś. - z lekkim uśmiechem odezwała się dziewczyna. - na te słowa niepewnie weszła do pomieszczenia i stanęła przy łóżku pacjentki natarczywie patrząc się na jej towarzysza. Czasami przyłapywała się na wpatrywaniu się w innych ze wzrokiem, który mroził krew w żyłach, często bez najmniejszego powodu. - Poznajcie się. To John. John Watson. Mój przyjaciel. - uśmiechnęła się szerzej patrząc na niego. Mężczyzna natomiast z zamieszaniem odchrząknął, oblizał usta, wstał i ponownie spojrzał na brunetkę.

- Miło mi panią poznać. - wyciągnął do niej dłoń, która po chwili została delikatnie uściśnięta.

- Molly Lopez. - odezwała się nieco skrępowana po chwili.

- John. John Watson. - tym razem obdarzył nowopoznaną kobietę delikatnym uśmiechem po czym zwrócił się do swojej przyjaciółki. - Ja już muszę iść. Zostawiłem małą z opiekunką na godzinę, a minęły już dwie. - pożegnał się z kobietami i wyszedł.

- Jak się czujesz? - zapytała po chwili Molly i usiadła na krześle zarzucając w tył swój płaszcz, który zafalował jakby zawiał w niego wiatr.

- Już dobrze. Nadal dostaję leki przeciwbólowe i jestem trochę osłabiona, ale prawdopodobnie za 2 dni wychodzę do domu. - powiedziała zadowolona i usiadła na łóżku po turecku.

- Jak się domyślam pan Williams zajął się tobą odpowiednio i zaglądał do ciebie codziennie, prawda? - dziewczyna widząc wcześniej plakietkę z nazwiskiem dyrektora szpitala na fartuchu od razu postanowiła rozpocząć o nim rozmowę. Chciała uniknąć niepotrzebnych pytań ze strony Molly. Zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna nie widzi spojrzeń ze strony swojego przełożonego, więc od razu by pytała o kogo chodzi.

- Skąd znasz dyrektora szpitala?

- Był u ciebie pierwszego dnia, gdy spałaś. Strasznie przejął się stanem swojej podopiecznej. - spojrzała na nią wymownie na co ta posłała jej pytające spojrzenie. W odpowiedzi dostała jedynie przewrócenie oczami i machnięcie ręką.

- Dziękuje. Widziałam jak mnie zasłoniłaś. Sama mogłaś zostać postrzelona. - spojrzała na nią z troską w oczach?

Ktoś zaczął się interesować jej osobą? Przecież do tej pory dla każdego było obojętne co się z nią stanie. Może dlatego ona sama przestała zwracać uwagę na innych i na to czy dzieje się w ich życiu coś niedobrego. Wyjątkiem była jej praca, w której wiedziała, że nie ma miejsca na błędy i na to by coś się stało komuś, kto liczy na jej pomoc.

- To nic takiego. Codzienność- odpowiedziała lekko zmieszana i zawstydzona. - Mam pytanie.

- Tak? - dziewczyna spojrzała na niedawno poznaną osobę siedzącą na krzesełku.

- Znasz może jakieś miejsce gdzie można tańczyć albo śpiewać? Nie mówię o teatrze, bo raczej nie miałabym odwagi wystąpić przed dużą publicznością, ale jakieś ciche, spokojne i oddalone od ludzi miejsce? - Molly spojrzała w oczy swojej imienniczki, w których od razu pojawiły się radosne iskierki.

- Mogę pokazać ci jedno miejsce jak tylko stąd wyjdę. - odpowiedziała zadowolona po czym spojrzała na nią zaciekawiona. - A mogę czasami z tobą tam posiedzieć?

Na te słowa Lopez lekko się spięła. Szukała miejsca, gdzie nikt, albo prawie nikt jej nie znajdzie. Potrzebowała miejsca, gdzie będzie mogła wyrzucać z siebie nadmiar emocji poprzez muzykę i taniec. Początkowo jej mieszkanie było wystarczające dopóki sąsiedzi uznali, że 3 nad ranem nie jest odpowiednią godziną na głośną muzykę i skakanie po mieszkaniu.

- Jeśli tylko masz ochotę. - odpowiedziała po chwili. Nie chciała na samym starcie zniechęcić do siebie nowo poznanej dziewczyny. - Jeśli nie masz nic przeciwko czasami sama będę tam przychodziła, dobrze?

- Jeśli tylko masz na to ochotę, to żaden problem. Swoją drogą jesteś inna niż myślałam na początku. - dziewczyna ponownie położyła się na łóżku z wypisanym zmęczeniem na twarzy.

- To znaczy? - ciemnooka zaśmiała się delikatnie na słowa Molly Hooper.

- Na początku gdy zorientowałam się, że jesteś kolejnym detektywem współpracującym z policją byłam sceptycznie do ciebie nastawiona. Znam takiego jednego. W sumie do tej pory był jedynym, który w ogóle pomaga policji. I ...

- I chyba nie koniecznie dobrze ci się kojarzy, prawda? - prychnęła przerywając jej bez namysłu.

- To zależy. Jest specyficzną osobą, ale ma w sobie cząstkę dobra.

- Ale jej nie okazuje. Przynajmniej nie w stosunku do ciebie.

- Skąd możesz to wiedzieć? - Hooper spojrzała na nią z lekką irytacją, która najprawdopodobniej wynikała z tego, że szybkie i przede wszystkim trafne teorie na temat jej znajomości z innymi były odczytywane przez jej towarzyszkę. Jej zachowanie momentami niemal niczym nie odbiegało od zachowania jej znajomego, który nie koniecznie był osobą, z którą można było normalnie porozmawiać, nie mówiąc o nawiązaniu głębszych relacji.

- Zależy ci na nim, ale jemu na tobie raczej nie aż tak. Albo nie tak jak ty byś tego chciała.

- Nie zależy mi na nim. - dziewczyna z oburzeniem od razu zaprzeczyła.

- Zależy. Mówisz o nim i się rumienisz. Jak pojawił się jego temat od razu mimowolnie się uśmiechnęłaś. Wtedy przypomniałaś sobie o tym jaką barierę przed tobą postawił i od razu posmutniałaś. Jesteś zła, że nie dał ci nawet szansy. - w tej wypowiedzi było widać i słychać lekką szorstkość, która mogła jeszcze bardziej zasmucić Molly, która za wszelką cenę starała ukryć swoje emocje i myśli, które tak bardzo od dawna chciała sobie poukładać. - Mogę ci coś doradzić? - na te słowa dziewczyna lekko podniosła się na łóżku jakby nieświadomie swoich czynów i spojrzała wyczekująco na spostrzegawczą panią detektyw, która wygodnie siedziała na krześle z nogą założoną na nogę. - Musisz spojrzeć na siebie inaczej. Pomyśl najpierw o sobie, a później o innych. Postaw siebie na pierwszym miejscu. A jak już się tego nauczysz zadaj sobie pytanie. Czego tak naprawdę chcesz. Masz przy sobie osoby, którym naprawdę na tobie zależy i są w stanie dla ciebie zrobić wiele. Nie upieraj się, że to on jest tym jedynym, bo być może to pod latarnią jest najciemniej i tam powinnaś szukać szczęścia. Nie szukaj go na siłę, tam gdzie go nie ma.

- Łatwo ci powiedzieć. Nad uczuciami nie da się zapanować tak łatwo.

- To prawda, ale nie można ciągle upierać się przy jednym. Wykończysz się.

- Kiedyś będę z nim szczęśliwa. Zobaczysz.

- Nie przejmuj się, każdy z nas jest głupcem. - zaśmiała sie gorzko.

- Co?

- Nadzieja matką głupich. Każdy z nas nim jest bez znaczenia w jakiej sytuacji się znajduje.

- Chcesz mi powiedzieć, że postrzegasz wszystkich, nawet siebie jako głupca?

- Chyba nadal mnie nie rozumiesz. - dziewczyna wstała z krzesła i poprawiła swój płaszcz. - nie jestem nim. Nie jestem kimś, kto wypiera się uczuć i tego co ma w środku. Nie jestem kimś za kogo mnie uważasz od samego początku.

- Nie znam cię nawet miesiąca, więc skąd mam wiedzieć jaka jesteś?!- Hooper nie wytrzymała i uniosła głos na swojego gościa.

- W tym rzecz. - Lopez oparła się o łóżko i pochyliła się lekko nad dziewczyną, która z lekkim przerażeniem odchyliła się do tyłu. W oczach tej drugiej natomiast widniał lekki smutek i po części złość. Nie ukrywała uczuć, nie przy kimś takim jak Hooper. Brak uczuć był tylko częścią jej pracy, w której aktualnie nie była. - Nie znasz mnie. Nie wiesz ile przeszłam i jaka jestem. Nie wiesz o mnie nic, a porównujesz mnie do kogoś całkowicie innego. Porównujesz mnie do kogoś kto jest do mnie podobny jedynie w aspekcie pracy i oprócz tego wszystko inne nie jest takie samo albo podobne. - spojrzała po raz ostatni na nią i ruszyła w kierunku drzwi. Przy wyjściu dodała jeszcze - prawie wszystko. - po tych słowach zostawiła w pomieszczeniu kobietę, która miała jeszcze większy mętlik w głowie. Czuła się źle z tym jak ją potraktowała. Nie wiedziała o kim tak naprawdę mówiła Molly, mówiąc jej o szukaniu szczęścia, które rzekomo jest tak blisko. Skoro jest tak blisko to czemu do niej nie przyjdzie? Czemu się nie pokaże?

Nie zdawała sobie sprawy z tego, że ono już dawno przyszło. Ale nie potrafiła dopuścić do siebie informacji, że nie ma racji, że wciąż brnie w coś co nie ma sensu, w coś co tylko ją rani. Była zaślepiona osobą, przez którą ciągle cierpiała i dodatkowo widziała jej fragmenty w każdej innej osobie. Najczęściej widziała w innych to co było dla niej złe tak jak w człowieku, którego kochała. Raniła tym innych, jednak nie widziała tego.

Ale czy naprawdę go kochała?

Może było to jedynie uwarunkowane tym, że był on dla niej kimś lub czymś czego nie mogła zdobyć ani zrozumieć. Może tak naprawdę tylko tego chciała. Może to nie była miłość, a jedynie zafascynowanie jego osobą i jego niedostępność, która przyciągała ją jeszcze bardziej za każdym razem go on ją odtrącał. Może tak właściwie jedyne co czuła to podziw, a nie uczucie, które często pojawia się bez większego tłumaczenia.

Prawdopodobnie gdyby ktoś zapytał ją dlaczego go kocha odpowiedziała by wieloma zdaniami na to pytanie. W jej wypowiedzi pojawiłyby się cechy jakie w nim ceni. Jednak czy to nie polega na tym, że kocha się kogoś bez znaczenia na to kim jest? Czy ta cała miłość nie powinna być oparta jedynie na dwójce ludzi, którzy pomimo zmian jakie zachodzą w nich z biegiem czasu, wciąż kochają się nawzajem co raz bardziej i wciąż nie są w stanie określi czemu tak jest? Czy pytanie „Za co tak naprawdę go/ją kochasz", nie powinno być jednym z trudniejszych pytań? To jaki każdy z nas jest ma znaczenie na każdy związek czy też relację, ale powinno odróżniać się miłość od pożądania, zafascynowania daną osobą, czy też po prostu podziwem jaki w nas wzbudza. Często zaczyna zależeć nam na czynach danej osoby, a nie na niej samej.

Przecież ludzie z biegiem lat zmieniają się. Mają inne zainteresowania, priorytety. A i tak i tak często wciąż są w związku z osobą, którą pokochali kilka lub kilkanaście lat temu. Ich miłość nie wygasła, często nawet jest silniejsza, a przecież już nie są tymi samymi osobami co kiedyś. Już nie mają takiego samego podejścia do życia jak wtedy , gdy się poznali. Miłość może być postrzegana jako coś wytłumaczalnego przez naukę, chemię, biologię, a prawda jest taka, że gdy w końcu nas dotknie nie jesteśmy w stanie się od niej odpędzić. Ciężko jest określić nam czemu kogoś kochamy, czemu nam tak na nim zależy. Jego zachowanie, osobowość czy też zainteresowania z pewnością wpływają na naszą relację i postrzeganie tej osoby przez nas, ale to się zmieni. Zmieni się z czasem, a my i tak będziemy kochać tą osobę tak jak wtedy, albo nawet mocniej.

Z takimi przemyśleniami Molly wyszła ze szpitala. Wzięła głęboki wdech świeżego powietrza i ruszyła przed siebie. Często rozmyślała o miłości, zawsze była jej ciekawa, ale nigdy nie wiedziała jak to jest naprawdę. Nigdy jej nie doświadczyła. Jedynie podczas oglądania filmów czy też czytania książek zauważała na czym ona polega. Doskonale znała jej definicję z książek naukowych jak i romansów, ale nigdy nie potrafiła sama jej opisać, bo po prostu nie wiedziała czym ona tak naprawdę jest.

Doskonale wiedziała o kim mówiła Molly Hooper. Czytała przecież bloga Johna Watsona, więc naiwna brunetką z prosektorium nie mógł być nikt inny niż ona sama. Dziś gdy zobaczyła Johna w sali Molly jedynie utwierdziła się w swoim przekonaniu, że to ona pomaga Sherlockowi gdy ten tylko potrzebuje laboratorium.

Natomiast jej podejście do jego osoby było oczywiste. Nie widziała w nim niczego niesamowitego. Przecież każda praca wymaga odpowiednich umiejętności, a to że on je posiada i zajmuje się taka, a nie inną pracą to jedynie zrządzenie losu i doprowadzenie danej osoby na właściwe miejsce w świecie. Ona sama posiadała zmysł z wyostrzoną dedukcją i było to dla niej codziennością. To niewiedza, a raczej brak zwracania uwagi na drobiazgi przez inne osoby była dla niej czymś nienormalnym i niewyjaśnionym. Nie ukazywała ona jednak swoich poglądów i nie oceniała innych.

Nie znała Sherlocka, ale z opowieści innych widziała w nim kilka niesamowitych rzeczy. Jednak w tym przypadku określenie „niesamowitych" miało bardziej negatywne zabarwienie niż pozytywne. Raczej jego osoba wywoływała w niej mieszane uczucia, w kierunku tych negatywnych. Był dla niej w sumie kimś normalnym. Kimś z tłumu miliardów ludzi, którzy nie wyróżniają się niczym nadzwyczajnym.

Z zamyślenia po raz kolejny wyrwał ją dźwięk przychodzącej, kolejnej wiadomości.

Od razu postanowiła sprawdzić kto zakłócił jej spokój, jednak po przeczytaniu smsów jej wewnętrzna równowaga została zachwiana.

„Zabawimy się?"

„Obiecuję, że nie będziesz się nudziła"

„Jesteś gotowa?"

„Już nie długo"

Wtedy na ekranie pojawił się napis „nieznany numer" i dwie słuchawki, zielona i czerwona.

Bez zastanowienia nacisnęła tą zieloną i przysunęła telefon do ucha. Wtedy usłyszała 6 strzałów i krzyk grupki dzieci. Wtedy połączenie zakończyło się, a na olbrzymich telewizorach wyświetlających reklamy pojawił się na chwilę napis „To dopiero początek".

Strzały padały z pistoletu, a krzyk nie był wywołany hałasem jaki spowodowały strzały. Były to raczej okrzyki rozpaczy, płacz i utrapienie.

Wtedy też pogoda w Londynie zaczęła psuć się drastycznie. Słońce zaszło za ciemne, gęste chmury, wiatr zaczął wiać z ogromną prędkością, a w powietrzy dało się wyczuć okropny zaduch i dziwny zapach.

Na ulicach Londynu zapanowało zamieszanie, zwierzęta zaczęły panikować, a po środku tego wszystkiego stała kobieta. Na oko 20 lat, chociaż miała więcej. Młoda, drobnej postury, tajemnicza osoba stała na środku placu wśród biegających ludzi. Wpatrując się w zamieszanie w powietrzu, w którym oprócz rozdrażnionych ptaków latało mnóstwo śmieci i innych przedmiotów, starała się zrozumieć to wszystko co ją otacza.

Po chwili na placu została jedynie ona i kilka zabłąkanych osób niewiedzących co mają ze sobą zrobić. Wiatr wciąż nie ustawał. Stawał się wręcz co raz silniejszy. Włosy brunetki unosiły się w chaotyczny sposób tak samo jak jej płaszcz, który pod wpływem wiatru rozłożył się na dużej powierzchni i falował tuż za dziewczyną.

Otuliwszy się długim ubraniem postanowiła skierować się do mieszkania. Pogoda wciąż zmieniała się błyskawicznie. Z czasem zaczął padać deszcz, który po kontakcie ze skórą powodował lekkie pieczenie i podrażnienia. Przeraźliwy krzyk ludzi bojących się o siebie i swoje rodziny nie ustawał, a każdy kto tylko był na zewnątrz zasłaniał każdą odsłonięta część swojego ciała.

Nad Londyn nadciągnęły czarne, ciężkie chmury, które zasłoniły całe niebo tworząc jakby noc nad miastem już o 16 30. Z czasem rozpoczęła się przeraźliwa burza i jeszcze mocniejsze podmuchy wiatru.

- Mówili, że Londyn to takie cudowne miasto... - wyszeptała pani detektyw wchodząc do mieszkania i zdejmując z siebie wszystkie ubrania ruszyła do łazienki gdzie wszystko wrzuciła do pralki i ruszyła do szafy, z której wyciągnęła białą, prostą sukienkę na długi rękaw. Wyglądem mogła przypominać piżamę nocną połączoną z kaftanem ze szpitala psychiatrycznego. Od razu ruszyła do pokoju który miał służyć jako gabinet do pracy. Od razu usiadła na podłodze i rozejrzała się po pomieszczeniu. Sama biel i ona. Położyła się na podłodze i po chwili wpatrywania się w sufit, zamknęła oczy.

Jej myśli błądziły wszędzie gdzie tylko mogły. Starała się złożyć wszystko w jedną całość. Czuła, że może stać się coś czego nie spodziewał się nikt.

Tego nie spodziewała się ona sama. Pytanie tylko czy chodzi o rozwiązanie zagadki z tajemniczymi smsami czy o to jak przebiegnie jej śledztwo i jak bardzo zmieni jej życie.

***

Przez ostatnie 3 dni Molly opuszczała mieszkanie jedynie w celu dotarcia do Scotland Yardu. Okropne chmury wisiały nad Londynem niczym klątwa. Gdyby przyjrzeć się tej sytuacji z perspektywy pani detektyw faktycznie mogłoby się wydawać, że ktoś rzucił urok na miasto i jego mieszkańców.

Każdego ranka miasto nawiedzały ogromne wichury i burze. Z nieba padały kwaśne deszcze, które stały się utrapieniem dla każdego. Przez zmiany pogodowe pomimo ciepłego dnia nie można było wyjść na zewnątrz na krótki rękaw, bo deszcz i opary powodowały podrażnienia. Część mieszkańców zaopatrzyła się w maseczki, by w jakikolwiek sposób walczyć z nieprzyjemnym zapachem.

Od południa do około piątej zazwyczaj panowała okropna cisza, jakby każdy bał się wyjść ze swojego gniazda. Po tej godzinie niebo znowu robiło się czarne, jednak uciążliwy deszcz zastąpiła mgła. Początkowo wyglądała jak widmo przechadzające się miedzy budynkami. Jednak po kilkunastu minutach stawała się na tyle gęsta, że idąc na spacer nie widziało się nic poza szarością i gdzieniegdzie prześwitami światła dobiegającego z latarni i okien.

Ze względu na brak widoczności wieczorami i zalane ulice nad ranem wstrzymano większość instytucji odpowiedzialnych za transport miejski. Większość barów, kawiarni czy teatrów zostało pozamykanych. Mieszkańcy często robili zakupy na jak najdłużej, by nie wychodzić z domu.

Pomimo problemów z jakimi zmagało się miasto policja wcale nie miała mniej pracy. W ciągu 3 dni zaginęły trzy kobiety. Każda w średnim wieku. Bez rodziny. Z problemami finansowymi.

Mijał już 5 dzień odkąd wszystko w Londynie zaczęło się psuć. Molly starała się rozwikłać zagadkę zaginionych kobiet. Jedyne co udało jej się ustalić to to, że wszystkie się znały, były szantażowane i prześladowane. Przestępca jednak ukrył wszystkie przydatne wskazówki z ich mieszkań. Dodatkowe o zaginięciach nie dowiadywała się od rodzin czy przyjaciół zaginionych. Również ich sąsiedzi o niczym nie wiedzieli. Za każdym razem gdy jedna z nich został porwana, Molly otrzymywała telefon. Jedyne co słyszała to czyjś krzyk. Po kilku godzinach dostawała paczkę, w której znajdowały się czyjeś włosy lub paznokcie. Po oddaniu ich w ręce policji udało się ustalić kim były wszystkie, trzy zaginione.

Mary Taylor

Madison Evans

Michelle Davies

Brunetka zdawała sobie sprawę z tego, że pominęła jakiś ważny szczegół podczas sprawdzania mieszkań poszukiwanych. Przecież porywacz nie mógł być bezbłędny. Musiał popełnić gdzieś błąd.

Tuż po śniadaniu i wykonaniu codziennej rutyny brunetka otrzymała kolejny taki sam telefon. Od razu sprawdziła kamery, które wcześniej pomógł jej zamontować Lestrade. Widziała w nich mężczyznę ubranego na czarno z zasłoniętą twarzą od kaptura.

Od razu wyskoczyła z domu próbując go dogonić, jednak uciekł motorem, który zaparkował kilka uliczek dalej.

Wróciła szybko do mieszkania by odpakować zostawioną przesyłkę. Tak samo jak w poprzednich przypadkach pozostawił coś należącego do ofiary. Tym razem były to włoski. Krótkie, lekko zakręcone. Rzęsy. Z cebulkami.


- Mam wyniki badań z rzęs. Megan Cross. Rozwódka. Bezdzietna. Tu masz jej życiorys. - mężczyzna podał ciemnookiej dokumenty. - Była 2 razy notowana. Raz za rozbój i raz za próbę kradzieży.

- Będą jeszcze dwie ofiary.- odpowiedziała szybko dziewczyna i wstała z krzesełka zakładając swój płaszcz.

- Słucham? - odparł odruchowo Lestrade lekko zaskoczono szybkim wyznaniem towarzyszki.

- Każda z nich przyjechała tu z innego kraju i zmieniły tożsamość. Patrząc na ich przeszłość, a każdej z nich była dosyć burzliwa, musiały zrobić coś co nie podpasowało jednej osobie. - Kobieta zaczęła chodzić nerwowo po pokoju. - Jedna osoba zabiła 6 osób, a one wiedziały o tym co je czeka... - zatrzymała się na chwilę.

- Skąd to niby wiesz?

- Każda z nich zostawiła w domu list do najbliższej osoby. Przecież ich nie miały, więc był to znak, że czuły nadchodzące kłopoty. Wszystkie listy były po polsku. Musiało je coś łączyć. To, że zostały zabite same osoby z Polski nie może być przypadkiem.

- Skąd wiesz, że nie żyją?!- głos Grega unosił się z każdym jego pytaniem.

- Każda z nich zaginęła tak naprawdę wtedy, gdy zaczęły się problemy z pogodą. Wtedy dostałam telefon z 6 strzałami. One nie żyją od tamtego dnia. Nie będzie więcej ofiar! - krzyknęła nagle gdy powiązała większą część faktów jakie wędrowały po jej myślach. - Każda z nich już nie żyje... trzeba tylko je znaleźć.

- Czemu ten ktoś zadzwonił akurat do ciebie?

Wtedy praktycznie wszystko stało się jasne.

- Bawi się ze mną. - szepnęła jakby sama do siebie.

- Co? - automatycznie Greg również ściszył głowę i podszedł do niej bliżej.

Ona znała mordercę.

Tajemnicze telefony.

Paczki.

Smsy.

To była gra. Od początku wiedziała, że gra w jednej z nich, ale nie przewidziała, że to ta zagadka.

Ofiary kontaktowały się ze sobą zostawiając liściki u siebie w domu. Ich domy były odmienne w każdym calu z wyjątkiem jednego. Książki o mordercy. To w niej trzymały wszystkie liściki od siebie. Każda z nich poszła w wyznaczonym kierunku w dniu zaginięcia doskonale wiedząc jak to się skończy.

Listy, które zostawiły na pożegnanie nie miały takiego celu. One ich nie napisały. Napisał je ten ktoś. Zrobił to w celu zmylenia. Zapomniał, że żadna z nich nie miała rodziny.

Znały się.

Były z Polski.

Morderca ją zna i ona go też.

Skoro usłyszała 6 strzałów...

- Ja będę ostatnia. - spojrzała z zaniepokojeniem na policjanta wyrywając się z zamyślenia.

- O czym ty mówisz?! - potrząsnął nią lekką ze zmartwieniem w oczach.

- Usłyszałam 6 strzałów. Wszystkie zaginione znały się doskonale. Żadna z nich nie miała swoich zdjęć w domu, ani dokumentów z poprzedniego życia. Ja prawdopodobnie też je znam. Tyle, że pod innym imieniem i nazwiskiem. Po 6 strzałach usłyszałam... właśnie nic nie usłyszałam. Głucha cisza. - spojrzała na niego po czym schowała ręce w kieszeniach. Doskonale wiedziała kim były ofiary.

- Nic z tego nie rozumiem.

- Książka, w której były pochowane rozmowy ofiar, nie była przypadkowa. Doskonale znam tę książkę.

- Ja też ją znam. - odezwał się trzeci głos. Niski. Przyprawiający brunetkę o dreszcze na karku. Głos niski i melodyjny zarazem. Zagłuszał lekko muzykę lecącą w radiu. Dziewczyna jednak nie odwróciła się by zobaczyć kim był nowy przybysz. Wpatrywała się w okno, za którym nie było nic ciekawego. Widok był skierowany na przeciwny ceglany budynek, w którym nie było okien, a między budynkami było może pół metra odległości.

„Bardzo pomysłowe i praktyczne" pomyślała sarkastycznie.

- Witam pana, panie Holmes. - odezwała się ze spokojem.

- Zapytałbym skąd pani wie, że to ja przyszedłem i że ja to ja. - zaczął swoją wypowiedź, ale dziewczyna postanowiła mu przerwać.

- Ciężko byłoby się nie domyśleć na pana miejscu, że nagle zaczął pan otrzymywać mniej zleceń od Grega. Pański brat ma dwie skrajności. Albo mówi wszystko co wie, albo nie mówi nic choćby miało się go torturować. - napomniała jeszcze o starszym Holmesie doskonale wiedząc, że co chciał to już dawno powiedział przybyłej osobie.

Sherlock spojrzał na nią z zaciekawienie. Starał się wyczytać z niej cokolwiek, ale nie był w stanie.

- Słynny Sherlock Holmes we własnej osobie postanowił niby to przypadkiem dołączyć do rozwiązywania mojej sprawy. - prychnęła z lekką irytacja w głosie.

- Wybrałem ją spośród wszystkich jakie dostałem. - odpowiedział z cwanym uśmieszkiem na twarzy niby nie wiedząc o czym mówi brunetka.

- Uznajmy, że panu wierzę. - oczywiście nie mówiła prawdy. Wiedziała, że wybrał tą sprawę celowo, a trafiła tam przez pomyłkę, któregoś z policjantów.

- Możesz powiedzieć mi, o co w tym wszystkim chodzi? - Wtrącił się Greg, który był zniecierpliwiony rozmową detektywów.

- Sam z chęcią posłucham. - odparł Sherlock siadając wygodnie w fotelu i składając dłonie w piramidkę.

- Chcesz tego posłuchać, bo nie łączy ci się to w jedną całość. - oparła się dłońmi o fotel, w którym siedział młodszy Holmes. Odległość między nimi była zaledwie kilku centymetrowa. - Przyznaj się. Nie słuchałbyś z taką uwagą gdybyś ją rozwiązał przede mną. - prychnęła po czym wyprostowała się i spojrzała na niego dumnie. - ja jestem fragmentem, którego ci brakuje do sklejenia tego w całość.

- Wierz w co chcesz. - odparł jej obojętny brunet.

Kobieta miała rację. Ta sprawa nie należała do najprostszych, jeśli nie wiedziało się kilku rzeczy. Chociażby tego o tajemniczych paczkach, telefonach czy po prostu powiązania z Molly.

- Sama mam tą książkę. To historia mordercy i jego 7 ofiar. Sprawca toczy się w Londynie w 1952 roku. Morderca zaprasza do mieszkania 7 ofiar, które w jakikolwiek sposób mogły mu zaszkodzić. Korzysta z takiej samej pogody co jest teraz. Każda z ofiar jest zastrzelona, a ich zwłoki są odnalezione dopiero po miesiącu, gdy z mieszkania zaczyna podejrzanie śmierdzieć, bo wszystko zaczyna wymykać się spod kontroli. Nikt nie słyszał strzałów wykonanych do ofiar, bo najczęściej działo się to pod nieobecność sąsiadów.

- Co ma to związanego z tobą? - ponaglał ją Greg.

- A to ma jakiś związek? - zapytał zdziwiony Sherlock.

- Arthur Davison. -powiedziała szybko - on też zabija osoby, które mogą mu zaszkodzić. Zbił już 6, które dla niego pracowały. Będzie jeszcze jedna ofiara.

- Kto? - zapytał Sherlock świadomy tego, że ona wie o kogo chodzi.

- Ja. - opowiedziała szybko. Spojrzała na nich z lekkim zdezorientowaniem. - te 6 osób to kobiety, które donosiły mu o innych gdy jeszcze byłam w Polsce. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. On dowiedział się, że ja wiem. Po pewnym czasie wszystko ucichło, bo jego ludzie albo zginęli w jakichś bójkach, albo on sam zajął się ich losem. Prawdopodobnie wtedy te zaginione postanowiły uciec od niego. Szantażował je. Uciekły do Londynu, zmieniły tożsamość, myślały, że zaczęły wszystko od nowa. Ale on je znalazł. Mnie też.

- O co chodziło z tymi telefonami? - na pytanie Holmesa ona tylko uśmiechnęła się gorzko i kontynuowała swoją wypowiedź.

- Wszystkiego domyśliłam się z rozmów, które znalazłam w domach zaginionych, ale dopiero teraz do mnie dotarło, że tu chodzi o wyeliminowanie każdego, kto wiedział o jego brudnych sprawach. W tym mnie. 6 strzałów miało być znakiem, że to ja będę ostatnia. Dokonał 6 morderstw podczas połączenia komórkowego ze mną. 6 strzałów, bo tyle było ofiar do tej pory. Nie było ich 7 tak jak w tej książce, którą się kierował. 7 strzał usłyszy tylko on. Ja nie usłyszę ostatniego strzału, bo będzie on skierowany do mnie, a jeśli ktoś ma wyborny cel tak jak on... on trafia bezbłędnie. Trafi we mnie tak, że od razu umrę. Nie usłyszę nawet strzału, który zostanie wykonany w moją stronę. - ukryła twarz w dłoniach, ale nie bała się. Wiedziała, że wyjdzie z tego i po raz kolejny ucieknie śmierci sprzed nosa. - Przynajmniej on tak myśli. A ja go pokonam, jeśli tylko znajdę miejsce, gdzie zabił resztę. Skoro on korzysta z mgły i ciemnych chmur, ja zrobię to samo.

Wstała i wyszła. Tak po prostu. Bez słowa wyjaśnienia.

Sherlock lekko zszokowany nowopoznaną osobą, z zaciekawieniem ruszył za nią bez słowa. Szybko dobiegł do niej po czym wyrównał z nią rytm w jakim szła. Oboje szli z dłońmi schowanymi do kieszeni płaszczy. Przy wyjściu dziewczyna od razu skręciła w prawo po czym złapała taksówkę i wsiadła do niej zamykając mężczyźnie drzwi przed nosem. Ten próbował jeszcze wsiąść do pojazdu jednak kierowca ponaglany przez brunetkę szybko odjechał.

Brunet rozłożył bezradnie ręce z zdezorientowaniem i brakiem zrozumienia wypisanym na twarzy. Wrócił do swojego mieszkania na Baker Street i zamknął się w swoim pałacu pamięci.

W tym czasie Molly już dawno siedziała na podłodze w białym pomieszczeniu i po raz kolejny łączyła fakty w jedną całość. Szukała czegoś co zaprowadziło by ją do mordercy. Znała go i wiedziała na ile go stać. Skoro grał tak samo jak morderca w książce jego kryjówka też musi być podobna.

Kolejny dzień mijał tak samo. Burze, wichury, mgła i pustki na ulicach. Molly zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej czy później Arthur odezwie się do niej.

Był on Brytyjczykiem, który wyjechał z kraju by wzbogacić się na czarnym rynku. Wyjechał stąd z 3 przyjaciół i wraz z nimi szukał osób, które będą dla niego pracowały. Oczywiście początkowo nawet nie zdawały sobie sprawy w jakie bagno zostały wpakowane. Gdy orientowały się, że to co robią nie jest legalne nie miały już odwrotu. Ucieczka była niemożliwa. Wtedy Molly miała 18 lat, gdy przypadkiem dowiedziała się o grupce ludzi sprzedających ukradzione, stare i drogocenne przedmioty. Ludzie Arthura, którzy wyjechali z nim wdawali się w bójki, przez co dwóch z nich zapłaciło za to życiem. Ostatni zmarł z powodu choroby, a ich dowódca nie mógł znaleźć osób, którym mógłby tak samo zaufać. Wtedy szantażowane osoby postanowiły uciec. Wszystkie były kobietami, które dzięki swoim znajomościom nabytym podczas pracy uciekły do Londynu. Nie wiedziały jednak, że on stąd pochodził.

Teraz w obawie przed więzieniem postanowił zabić każdego, kto wie o nim za dużo. Do tych osób zaliczała się również tajemnicza brunetka, która rozwiązała jego plan działania podczas popołudnia spędzonego z Lestradem w galerii. Oczywiście nie mówiąc mu o tym przygotowała się po powrocie do domu i ruszyła w wybrane miejsce. Po drodze postanowiła zakupić jeszcze kilka potrzebnych rzeczy i ruszyła ciemnymi uliczkami przed siebie, ledwo widząc co znajduje się przed nią.

Dziś wstawiam 2 rozdziały. W planach był jeden ale chciałam podziękować izaalala za piękną okładkę oraz szybki czas realizacji mojego zamówienia. Chciałam jak najszybciej móc wyróżnić ją i jej pracę, więc wstawiam dziś jeszcze jeden rozdział. Jeden z dłuższych. Miłego czytania i czekania na kolejne rozdzialy 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top