38.
- Eurus?! – w budynku rozległ się krzyk pani Holmes.
- Vivien! – warknął zły Mycroft. Dziewczyna owinęła się prześcieradłem i zeszła na dół zdziwiona.
- Dzień dobry? – spojrzała na wszystkich ze zdziwioną miną. Sherlock stał w płaszczu i wpatrywał się w nią bez ruchu. Państwo Holmes zachowywali się jakby widzieli ducha. Mycroft z kolei kipiał ze złości i trzymał kurczowo Grega za rękę, by móc w jakimś stopniu opanować emocje. John stał z Rosie w drzwiach wejściowych. – Wesołych... - Vivien spojrzała pod choinkę, gdzie oprócz paczek zostawionych przez nią, leżały również inne prezenty. – Świąt?
- Możesz mi powiedzieć co tu się dzieje? – Mycroft ruszył w kierunku pani detektyw.
- Obie spędziłybyśmy święta same, a ty ostatnio nie pilnujesz swoich rzeczy, więc za pomocą twojego maila udzieliłam Eurus przepustkę na święta. – uśmiechnęła się do niego złośliwie.
- To nieodpowiedzialne. – Sherlock mruknął pod nosem po tym jak przypomniał sobie sytuacje z Johnem i studnią.
- Możecie być spokojni. – Kobiety powiedziały w tym samym momencie. Eurus weszła w głąb salonu gdzie stali wszyscy. Rodzice Sherlocka od razu rzucili się w ramiona córki, a Vivien posłała Mycroftowi zwycięskie spojrzenie.
- Całe szczęście, że nudziło mi się i zdążyłam coś ugotować. – Lopez weszła do kuchni i włączyła czajnik. Poszła na górę, gdzie przebrała się w ciemny kombinezon z długimi rękawami. Była godzina piętnasta, jednak kobieta nie spieszyła się z niczym. Ułożyła włosy, pomalowała się, a na koniec spryskała ulubionymi perfumami. Zeszła na dół gdzie wciąż było pełno zamieszania. Na środku pokoju pojawił się duży stół, a wokół niego krzesła. Biurko Sherlocka zostało przesunięte w kąt pokoju. Z kuchni dało się usłyszeć rozmowy damskiej części rodziny Holmes. W salonie z kolei pan Holmes wraz z Gregiem próbowali ułożyć obrus na stole. Mycroft z Sherlockiem siedzieli w swoich fotelach z poważnymi minami.
- Nie chcieliśmy żebyś sama spędzała święta. – Pani Holmes podeszła do dziewczyny. – Zapraszałam cię, ale nie przyjechałaś, więc przyjechaliśmy do ciebie.
- Jak to zapraszała mnie pani?
- Sherlock ci nie przekazał? – spojrzała zdziwiona na panią detektyw. – Zapraszałam waszą dwójkę. Sherlock? – brunet siedział w swoim fotelu i bez cienia namysły rzucił oschle:
- Jakoś wypadło mi to z głowy. – Mama Sherlocka zraziła go wzrokiem.
- Przepraszam cię za niego. Prosiłam by dał mi cię do telefonu, ale nie było cię przy nim i obiecał, że dowiesz się o zaproszeniu. – kobieta podeszła do pani detektyw.
- Spokojnie, nie stało się nic takiego. – brunetka uśmiechnęła się delikatnie. Zastanawiała się jedynie czemu Sherlockowi zależało na tym, by nie spędziła z nim świąt. Nie zamierzała jednak rozmawiać z nim na ten temat. – Jedzenia wystarczy dla każdego.
- Ależ oczywiście, że tak. Przywieźliśmy ze sobą sporo jedzenia. Proponuję by zrobić kolację koło godziny szóstej. Mamy z mężem jeszcze kilka spraw do załatwienia na mieście, a i tak jest nas tutaj dużo.
- Możemy przenieść się do domu. Tam jest więcej miejsca. – Greg zaproponował od razu.
- Myślę, że tam po prostu przenocujemy tak jak ustaliliśmy to z Mycroftem. – najstarszy Holmes odezwał się nagle i podszedł do żony. – Nie będziemy zabierać wam czasu ani miejsca. Myślę, że Sherlock powinien porozmawiać z Vivien, a na pewno nie zrobi tego jeśli będzie tu tyle osób. – objął swoją żonę i uśmiechnął się do wszystkich. Vivien jednak skierowała się do kuchni. Czuła się co najmniej dziwnie. Miała spędzić święta sama, jak co roku, a teraz w salonie siedzi cała rodzina Holmesów oraz jej przyjaciele. Dodatkowo zachowanie Sherlocka sprawiało, że w jej głowie pojawiało się mnóstwo pytań. – Teraz pozwólcie, że zabiorę moją żonę i córkę na świąteczny spacer.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. – Sherlock mruknął z fotela. – Nie jest jeszcze przystosowana do życia wśród tylu ludzi.
- Siedziałam w zamknięciu tyle lat. Ostatnie kilka miesięcy to same pozytywne zmiany w moim zachowaniu. Czemu nie chcecie dać mi szansy? Zmieniłam się. Wciąż biorę leki, ale potrafię nad sobą panować! – Eurus oburzyła się natychmiast.
- Nie powiedziałbym. – Mycroft zmierzył ją wzrokiem.
- Jak mam przystosować się do życia wśród ludzi, gdy jestem zamknięta w czterech ścianach?!
- Dlatego przywiozłam cię tutaj. Żebyś mogła stopniowo przełamywać bariery. – Vivien weszła do salonu, zraziła wzrokiem braci Holmes i uśmiechnęła się uprzejmie do siostry Sherlocka.
- To co robisz jest skrajnie nieodpowiedzialne. – młodszy Holmes nie dawał za wygraną.
- Życie z tobą to dosłownie takie same, nieodpowiedzialne zachowanie i jakoś mi tego nie wypominasz.
- Ale ja chociaż potrafię nad sobą zapanować. Ona jest niebezpieczna jeśli nie jest w zamknięciu pod nadzorem.
- I kto tu mówi o zapanowaniu nad sobą? Przypomnieć ci kto nie panuje nad emocjami w ostatnim czasie? – rzuciła ironicznie. Wszyscy patrzyli na nich z niepokojem. Pani Hudson doskonale wiedziała do czego to prowadzi, dlatego też pokazała dyskretnie Johnowi by zabrał Rosie z salonu. Były wojskowy udał się do pokoju brunetki. Za nim ruszyła Molly ze swoim partnerem i pani Hudson. Państwo Holmes usiedli na kanapie z przerażeniem w oczach. Mycroft siedział na fotelu Vivien i przyglądał się wszystkiemu z obojętnością wymalowaną na twarzy. Eurus stała za Vivien, która z kolei patrzyła wściekła na Sherlocka.
- Ona o mały włos nie zabiła Johna! Już ma i tak kilka osób na sumieniu! – detektyw uniósł głos.
- Nie rozumiesz, że nawet jej lekarze widzą u niej zmianę?! Kiedy i jak ma zaadaptować się w społeczeństwie, jeśli ciągle siedzi w zamknięciu?!
- Jakoś do tej pory jej to nie przeszkadzało!
- Skąd możesz to wiedzieć, jeśli nigdy jej o to nie zapytałeś?!
- Nie musiałem pytać! Widziałem to! – Sherlock krzyczał do takiego stopnia, że było go słychać na każdym piętrze. Vivien nie była gorsza, przez co w budynku zapanował niesamowity chaos.
- Wiele rzeczy masz wyłożone jak na tacy, a ich nie widzisz. W szczególności te związane z uczuciami!
- Za to ty widzisz je nad wyraz! Dopuszczasz do siebie emocje, a i tak ranisz innych!
- Kogo ostatnio zraniłam, hm?! – podeszła do niego wściekła. – Powiedz mi, kogo według ciebie zraniłam. – detektyw patrzył jej w oczy. Wciąż miał przed oczami sytuację z altanki. W głowie ciągle słyszał słowa dziewczyny, kiedy to uznała, że zakochała się w nieodpowiedniej osobie. Pamiętał każdą chwilę, gdy widział jak żałowała, że to on skradł jej serce. Pamiętał każdy moment gdy nieświadomie ona zraniła jego lub on ją. Po chwili zastanowienia odpowiedział jedynie:
- Mnie. – spojrzał na nią po raz ostatni i poszedł do swojej sypialni. Brunetka stała na środku pokoju i zastanawiała się o co chodziło Sherlockowi. Była zła i smutna, jednak jej mętlik w głowie targał jej uczuciami niczym wiatr liście na drzewach.
- Vivien, wszystko dobrze? – Eurus podeszła do niej powoli, jakby bała się, że Lopez straci nad sobą kontrolę i zrobi coś nieobliczalnego. Dziewczyna kiwnęła jedynie głową. Wciąż patrzyła przed siebie. Nie patrzyła na siostrę Sherlocka. Była rozdarta.
- Możecie śmiało iść na spacer. Tylko ostrożnie. – powiedziała ledwo słyszalnie, wzięła płaszcz i jakby w transie opuściła Baker Street.
- Już szósta, a jej nadal nie ma. – John mruknął pod nosem. Wszyscy siedzieli już przy stole z wyjątkiem Vivien i Sherlocka, który dopiero wstał z łóżka po kilku godzinach rozmyślania. Nie wiedział nawet kiedy jego złość odeszła w niepamięć. Teraz jedynie było mu przykro. Nie wiedział czemu nie potrafił ukryć faktu, że słowa brunetki dotknęły go. Nie chciał tego ukazywać, jednak otwierał się przed tą kobietą coraz bardziej, a w dodatku pomimo kłótni wciąż mu na niej zależało. Doskonale zdawał sobie sprawę, że oboje są winni całej tej sytuacji, jednak nie był w stanie przełamać się by porozmawiać z nią szczerze. Jego myśli wciąż błądziły wokół ślicznej brunetki, która w kilka miesięcy namieszała w jego życiu.
- Wesołych świąt. – powiedział, gdy wszedł do salonu. Dyskretnie rozejrzał się w poszukiwaniu dziewczyny. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był ciekawy jak wyglądała. Prawdą było, że uwielbiał każdy poranek, ponieważ wtedy widział ją w innym wydaniu. Co prawda najczęściej jej ubiór składał się ze spodni, koszuli i czasami marynarki, jednak bywały dni, kiedy to Lopez wkładała sukienki. Miał wówczas wrażenie jakby widział kogoś innego. Jej stroje nigdy nie były wyzywające, jednak idealnie podkreślały jej atuty. Holmes nigdy tego nie okazywał, ale zawsze jej wygląd cieszył jego oko. Czasami miał wrażenie, że brunetka doskonale wie co włożyć danego dnia, by wpłynąć na niego w jakiś sposób. Nie raz powodowała, że na jej widok brunet zaniemówił lub po prostu czuł przyjemny dreszcz przechodzący po jego plecach, jednak zawsze maskował to idealnie.
Tym razem nie było jej nawet w salonie. Wszyscy siedzieli przy stole i rozmawiali między sobą, co chwila zerkając nerwowo na zegarek. Dopiero po piętnastu minutach ktoś wszedł do budynku i od razu skierował się na samą górę. Sherlock po chwili namysłu postanowił do niej iść. Wszedł do jej pokoju bez pukania, co wywołało cichy pisk u brunetki. Stanął w bezruchu, widząc półnagie plecy Vivien, która stała właśnie przed lustrem i usiłowała zapiąć suwak od sukienki.
- Ja... - zaczął Holmes. Brunetka wpatrywała się w niego jakby zobaczyła coś niesamowitego. Nie potrafiła wydusić słowa. Jej policzki zrobiły się czerwone. – Nie chciałem cię zawstydzić. Przyszedłem tylko... ja... lepiej już pójdę. – zamknął za sobą drzwi, odchrząknął i ruszył na dół. Po kilku minutach w salonie pojawiła się Vivien w ślicznej granatowej sukience oraz delikatnym makijażu.
- Nie musieliście na mnie czekać. – powiedziała skrępowana. – To moje pierwsze święta od dawna w tak dużym gronie i nie do końca wiem jak u was wyglądają święta, ale chciałabym wam wszystkim życzyć spokojnych świąt. – stała skrępowana przed wszystkimi i dopiero po chwili usiadła na wolnym krzesełku obok Molly i Johna. Sherlock siedział naprzeciwko niej i wpatrywał się w nią bez słowa. Brunetka czuła na sobie wzrok detektywa, jednak nie była w stanie spojrzeć na niego. Nie rozumiała czemu patrzy się on na nią tak natarczywie. Spoglądała na niego jednak co chwila, gdyż jej oczy wciąż chciały wbrew jej woli podziwiać jego sylwetkę w śliwkowej koszuli, która idealnie go opinała. Jego loki prezentowały się dziś jeszcze lepiej niż zazwyczaj, a wszystko komponowało się w jeden idealny obraz, który mogłaby podziwiać godzinami. Nie chciała jednak być nachalna i natarczywa, toteż walczyła sama ze sobą by nie patrzeć za często na detektywa. Wciąż dodatkowo męczyły ją wyrzuty sumienia i chciała porozmawiać z nim na ten temat, jednak nie zapowiadało się by nadszedł odpowiedni moment na taką rozmowę. Po kolacji przyszedł czas na prezenty.
W pokoju zniknął stół, a na jego miejscu pojawiły się wygodne fotele i mały stolik, tak by każdy mógł wygodnie usiąść przy kominku i odpocząć po kolacji. Rosie rozdawała z uśmiechem prezenty z pomocą Johna, który czytał komu ma je podać. Vivien siedziała z uśmiechem na twarzy i wpatrywała się w innych jak otwierają prezenty. Dopiero pod sam koniec dziewczynka podeszła do niej z upominkami. Pani detektyw spojrzała na nią zdziwiona.
- Jesteś pewna, że to dla mnie? – spojrzała na malucha ze zmarszczonymi brwiami. Dziewczynka spojrzała z zapytaniem na swojego tatę, który kiwnął głową z uśmiechem. – Dziękuję. - W pierwszej paczce znalazła śliczny zegarek. – Jest przepiękny. Dziękuję. – posłała szczery uśmiech w kierunku Mycrofta i Grega. – Jejku, jakie cudne! – pisnęła zadowolona i przyłożyła do siebie piżamy w jednorożce.
- Pac. – Rosie pociągnęła ją za sukienkę i pokazała swoje piżamki, które różniły się jedynie rozmiarem.
- Takie same! – pani detektyw przytuliła malucha.
- To był pomysł Rosie. – John spojrzał na nie rozbawiony. Kobieta podziękowała również za prezenty państwu Holmes i pani Hudson. Jej podarunki również podobały się ich nowym właścicielom, więc brunetka odetchnęła z ulgą.
- To już wszystko. – powiedział John podając pani Hudson ostatni prezent.
- Nic jej nie dałeś? – Mycroft mruknął do Sherlocka. Ten jednak zignorował pytanie brat.
- Tata! – Rosie pisnęła i pokazała na opakowanie pod choinką.
- A faktycznie. Został jeszcze jeden prezent dla... Sherlocka. – odczytał imię z małej karteczki. Sherlock wziął od niego prezent i odłożył go na biurko.
- Nie otworzysz? – Vivien spojrzała na niego z nadzieją. On jednak nic nie odpowiedział.
- Sherlock! – tata detektywa oburzył się. – przestań zachowywać się jak dziecko!
- Spokojnie, przecież to nic ważnego. – Vivien uspokajała mężczyznę z uśmiechem na twarzy. – Nic się nie dzieje.
- Vivien, wszystko dobrze? – Greg spojrzał na nią zmartwiony. – Jesteś jakaś blada.
- Trochę tu duszno. – powiedziała spokojnie.
- Może pójdę z tobą na dwór? – zaproponował John.
- W sumie, czemu nie. – Wstała i wzięła swój płaszcz, po czym zeszła na dół. Sherlock posłał dziwne spojrzenie w kierunku Johna, który westchnął z rezygnacją i zatrzymał się przed nim.
- Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś moim przyjacielem i nie zrobiłbym ci takiego świństwa? Nic mnie z nią nie łączy.
- Jakoś bardzo się o nią martwisz ostatnio. – Detektyw nie dawał za wygraną.
- Bo ona też jest moją przyjaciółką, wiesz? W dodatku ktoś musi się o nią martwić skoro ty tego nie robisz. – Watson oburzył się. – Podobno jesteś taki spostrzegawczy, a teraz snujesz nienormalne teorie. Jeśli tak ci to przeszkadza to sam idź i ją popilnuj. Chciałem tam iść, żeby jej pomóc jakby coś jej się stało. Wygląda jakby miała zaraz zemdleć. Mogę ustąpić i sam możesz do niej iść, jeśli chcesz. – Holmes jednak nie odpowiedział ani słowem. – Tak myślałem. – John ruszył na dół. Przy drzwiach zastał brunetkę.
- Wszystko ok?
- Tak już lepiej. Po prostu trochę tam duszno, a nie chciałam otwierać okna, żeby Rosie nie przewiało. – Vivien otuliła się płaszczem i posłała Johnowi lekki uśmiech. – Dziękuję.
- Za co? – spojrzał na nią zdezorientowany.
- Za te święta. Po raz pierwszy od dawna spędzam je z kimś bliskim. – na jej policzkach pojawił się rumieniec.
- Cieszę się, że jesteś tu z nami. Uwierz mi, że chciałbym ci jakoś pomóc w sprawie z Sherlockiem.
- Daj spokój. Mam taki mętlik w głowie, że brak mi słów. – wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę i papierosa. – Z czasem może nauczę się z tym żyć, albo przestanę go kochać. Kto wie? – wypuściła dym z płuc i uśmiechnęła się do siebie delikatnie.
- Powinniście szczerze ze sobą porozmawiać. – John spojrzał na nią i uśmiechnął się delikatnie. – Nie sądziłem, że pojawi się ktoś, kto zmieni go w jakimkolwiek stopniu.
- Sam bardzo na niego wpłynąłeś. – brunetka spojrzała mu w oczy i wyciągnęła paczkę papierosów w jego kierunku, jednak odmówił.
- To prawda, ale nie sądziłem, że pojawi się w jego życiu ktoś, kto wstrząśnie jego emocjami tak mocno.
- Myślę, że to akurat zasługa Adler.
- Nie wydaje mi się. – powiedział i pogładził ją po plecach. – Muszę wracać do Rosie.
- Jasne. Ja jeszcze zostanę na chwilę tutaj. – powiedziała i odprowadziła mężczyznę wzrokiem do drzwi. Po chwili otworzyła paczkę miętowych gum do żucia i wzięła jedną do buzi. – Wesołych świąt, mamo. – Vivien spojrzała w gwiazdy. Zawsze było w nich coś niesamowitego. Sprawiały, że czuła niesamowity spokój. Za każdym razem niebo wyglądało prawie tak samo, jednak dla niej zawsze było czymś niesamowitym.
- Co powiesz na wspólny spacer? – usłyszała przy uchu niski głos, który spowodował u niej dreszcze na plecach.
- Już nie jesteś na mnie zły? – spojrzała w oczy detektywa.
- Powiedzmy. – uśmiechnął się delikatnie pod nosem. – To jak?
- W sumie... czemu nie. – oboje ruszyli powoli przed siebie. Nie odzywali się ani jednym słowem. Nie była to jednak krępująca cisza. Nie przeszkadzała im. Śnieg skrzypiał pod ich butami, a z nieba zaczęły spadać malutkie, białe śnieżynki.
- Skrzypce? – Dziewczyna spojrzała zaciekawiona na Holmesa, który postanowił przerwać ciszę.
- Ah tak. – mruknęła, gdy zorientowała się o czym mówił detektyw.
- To dość drogi prezent, nie uważasz?
- Musiałam jakoś wynagrodzić ci stratę poprzednich skrzypiec. – powiedziała cicho. Wciąż miała sobie za złe to co powiedziała Sherlockowi. Wciąż miała przed oczami sytuację z altanki, a do tego zepsute skrzypce, których nie udało się naprawić. – Coś nie tak? – spytała po chwili, gdy zobaczyła jak szczęka Sherlocka zaciska się mocniej, a jego mięśnie zaczynają napinać się stopniowo. – Sherlock? – Oczy Holmesa opanowało dziwne zjawisko, którego nie potrafiła zidentyfikować. – Wszystko dobrze? – Spojrzała w kierunku, gdzie mężczyzna wpatrywał się bez słowa. – Sherlock? – Położyła dłoń na jego ramieniu, przez co detektyw ocknął się gwałtownie. – Co się dzieje?
- To... nic takiego. – mruknął pod nosem i ruszył przed siebie.
- Nie wydaje mi się.
- Odpuść. – warknął zły.
- Skądś kojarzę to miejsce. – zmarszczyła brwi i przypatrywała się uważnie otoczeniu. Szła powoli, jakby chciała przeskanować dokładnie każdy centymetr powierzchni.
- Bardzo możliwe. – powiedział i przyspieszył kroku.
- Sherlock stój. – powiedziała szybko i zatrzymała się. Przeszła przez drogę i weszła do opuszczonego budynku. Po kilku minutach znalazła się w jasnym pomieszczeniu. – To tu... - szepnęła do siebie.
- Myślałem, że byłaś tu już. – usłyszała za plecami. Po chwili namysłu przyznała niepewnie:
- Nie miałam odwagi tu przyjść, więc nawet nie szukałam tego miejsca. – podeszła do szklanych drzwi, za którymi nic już nie było. – Dziwnie przyjść gdzieś, gdzie miało się umrzeć.
- Zabiłaś własnego ojca. – Sherlock nie zastanawiał się jak brunetka może odebrać to stwierdzenie.
- Uznasz mnie za psychopatkę, jeśli powiem, że cieszę się z tego powodu? – odwróciła się i spojrzała w jego oczy.
- Nie. Patrzysz na świat podobnie do mnie, a ja sam mam na rękach krew wielu osób. Wiem, że twoja przeszłość też nie była usłana różami i nigdy nie oceniałem cię pod tym względem. – powiedział ponuro. – Znam cię i widzę jakim człowiekiem jesteś. Czasami inni ludzie nie pozostawiają nam wyboru, a my jedynie dokonujemy rzeczy, które i tak wydarzyłyby się prędzej czy później. Zdziwiło mnie jedynie, że nie miałaś po tym wyrzutów sumienia, ani nie przeżywałaś tego.
- Ten człowiek chciał was zabić Sherlock. Nie mogłam mu na to pozwolić. Nie traktowałam go jak ojca. Nawet go nie znałam. Nic o nim nie wiem oprócz nielicznych, mało znaczących faktów, które nijak wpływają na moje życie. – kobieta wyszła z pomieszczenia i opuściła budynek. Oboje szli dalej przed siebie. – Czemu tak zareagowałeś? – odważyła się po chwili zapytać. Sherlock jednak nie odpowiedział. Szedł przed siebie zamyślony. – Nie zbywaj mnie ciszą, Williamie. – powiedziała, jednak on jedynie prychnął pod nosem. – Sherlock! Przestań mnie unikać. – mruknęła niezadowolona. – Ile jeszcze będziesz grał tajemniczego? Poznałam cię już. Zrozum, że nie musisz udawać. Możesz być przy mnie sobą. Nie jestem kimś, przed kim musisz popisywać się swoim talentem, bo i tak już zrobiłeś na mnie wystarczająco duże wrażenie. Zrozum, że akceptuje cię takiego jakim jesteś i nie musisz udawać, żebym cię doceniła. Doceniłam cię już dawno. Zatrzymaj się. – szarpnęła go za rękaw tak, by wykonał jej polecenie. Holmes zatrzymał się, jednak patrzył wszędzie, byleby nie spojrzeć w oczy brunetki. – Wszyscy cię docenili. Czas żebyś docenił sam siebie. Zrozum, że wszyscy podziwiamy ciebie i to jaki jesteś. Teraz ty musisz zrozumieć, że jesteś wyjątkowy, ale nie tylko przez swój dar i umiejętności, ale przez to jaki jesteś. Nie okazujesz tego często, ale i tak to widać. Nie możesz udawać, że nic nie czujesz. I tak ostatnio nie umiesz tego tak dobrze maskować. Albo ja widzę więcej. Nie okłamiesz mnie. Nie przechytrzysz uczuć. One zawsze były w tobie i będą. Nie dasz rady ich wyprzeć. Nie wiem co w tobie siedzi i co cię męczy, ale wiem jedno. Wiem, że czujesz. Czujesz tak jak każdy z nas i masz do tego prawo. Żałuję tego co nie raz mówiłam w złości. Żałuję wielu rzeczy, Sherlocku. Nawet nie wiesz jak bardzo. I nie raz skłamałam przez to, że emocje wzięły górę, ale nie mam zamiaru cię okłamywać, ani ciebie, ani siebie. Okłamywałam samą siebie, bo tak było łatwiej. Próbowałam nie zwracać uwagi na to co czuję, tak samo jak ty. Ale ja tak dłużej nie chcę. Nie mam zamiaru nikogo okłamywać, ani ranić. – Wciąż patrzyła w jego oczy. On patrzył przed siebie z rękami za plecami, jakby myślał nad czymś głęboko, a jej tu w ogóle nie było. – Nigdy...- jej głos zaczął się łamać. – Nigdy nie żałowałam, że cię poznałam i że cię pokochałam. I jeśli uważasz, że to przeze mnie dzieje się to wszystko to zrozumiem. Jeśli uważasz, że przeze mnie zaczynasz się zmieniać, a tego nie chcesz... rozumiem. Dlatego podjęłam decyzję. – jej dłonie w rękawiczkach trzęsły się i dygotały, a głos drżał jakby bała się cokolwiek powiedzieć. – Postanowiłam odejść. Nie będę mieszała w twoim życiu. Obiecuję ci to. Odejdę z niego i będę tu wracała do innych, ale obiecuję, że mnie nie spotkasz. Wszystko wróci do normalności, a ty ponownie zamkniesz emocje w sobie. Wyprowadzę się i więcej mnie nie usłyszysz, ani nie zobaczysz...- uśmiechnęła się delikatnie. – Chcę tylko, żebyś wiedział... - wzięła głęboki wdech by uspokoić samą siebie. – Że... kocham cię, Williamie Sherlocku Scott Holmesie i nie potrafię przestać... W końcu musiałam odważyć się by powiedzieć ci to wprost. Wiele dowiedziałam się o tobie przez te kilka miesięcy, ale wciąż jest wiele spraw, które tak bardzo bym chciała rozwikłać. Nadal nie potrafię pojąć czego tak bardzo się obawiasz. Raz wracasz wspomnieniami do tych chwil i miejsc co przed kilkoma minutami, przeżywasz je gdzieś głęboko w sobie, po czym wmawiasz sobie, że to nic takiego i stajesz się ponownie oschły. Cieszę się, że mogłam być chociaż przyjaciółką w twoich oczach. Wiem, że nie jestem idealna i daleko mi do tego, tak samo by dorównać ci w tym co oboje robimy, ale wiem, że w jakimś stopniu znaleźliśmy swój świat, w którym tylko my potrafiliśmy się odnaleźć. Obiecałam ci, że więcej cię nie pocałuję i tak samo teraz... obiecuję ci, że odejdę. Nie mogę pozwolić na to, żebyś się męczył. To by wykończyło i mnie. Jeśli tylko tego chcesz, odejdę. – Zdjęła powolnie rękawiczkę z prawej dłoni i delikatnie położyła dłoń na policzku bruneta. Przesunęła jego twarz tak, by spojrzał w jej oczy. Nie różniły się niczym od tych, które zobaczyła po raz pierwszy gdy go spotkała. Uśmiechnęła się szeroko. – Wiedz tylko, że wystarczy twoje jedno słowo, a zostanę. – Patrzyła na niego z uśmiechem, pomimo tego, że doskonale wiedziała jaka będzie reakcja Sherlocka. Po jej policzku spłynęła samotna łza, która rozpłynęła się na jej, wygiętych w uśmiech, ustach. – Obdarzyłeś mnie najlepszym prezentem jaki ktokolwiek mógł komukolwiek dać. – Mierzyła wzrokiem każdy centymetr jego twarzy tak, by zapamiętać go na jak najdłużej. – Dziękuję, za tą piękną historię, którą ze mną pisałeś przez ostatnie miesiące. To był zaszczyt pracować przy twoim boku i dzielić się z tobą swoim życiem, Sherlocku Holmesie z Baker Street. – Holmes patrzył w jej oczy tak samo zahipnotyzowany jak na początku. – Żegnaj Sherlocku Holmesie, który wstrząsnąłeś nie tylko całym Londynem i Anglią, ale również moim życiem i sercem. – po tych słowach przytuliła się do niego i stała tak dłuższą chwilę. Chciała zapamiętać jego dotyk, zapach i obecność jak najlepiej. Po kilku minutach odsunęła się od niego. Delikatnie włożyła pierścionek, który kiedyś podarował jej detektyw. – On chyba powinien być na palcu kogoś innego. - Spojrzała ostatni raz w jego oczy, uśmiechnęła się, poprawiła płaszcz oraz kapelusz i odwróciła się. Ruszyła przed siebie bez słowa z uśmiechem na twarzy i łzą na policzku. Taki właśnie miał być nowy początek jej historii.
Holmes patrzył na sylwetkę Vivien, która ruszyła przed siebie. Z każdym jej krokiem zaczynał odczuwać coraz większy niepokój, pustkę i smutek? Po raz kolejny pojawił się w sytuacji kiedy to mógł stracić ważną dla niego. Bo przecież była ważna. Cały ten czas liczył, że Vivien zatrzyma się, wróci i wszystko będzie tak samo, jednak to nie nastąpiło. Szła przed siebie nieugięta, bo doskonale wiedziała, że nie ważne jaką decyzję podjęła, każda zacznie w jej życiu nowy rozdział.
Heeej! Moi drodzy, właśnie przeczytaliście przedostatni rozdział! Na dniach pojawi się ostatni. Bardzo krótki. Będzie to raczej podsumowanie całej historii. Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top