25.


Sherlock po otrzymaniu wiadomości od Jima poczuł, jak cały alkohol paruje z niego w ułamku sekundy. Wybiegł z sypialni do salonu gdzie spotkał Molly i Irene. Posłał im zdziwione spojrzenie i ruszył po schodach na górę. Zaczął uderzać w drzwi od pomieszczenia, ale nie otrzymywał żadnej odpowiedzi.

Dopiero po chwili drzwi otworzyła zapłakana brunetka, która miała podkrążone oczy, zaczerwienione policzki i suche usta. Patrzyła na niego z wielkim smutkiem i rozczarowaniem na twarzy. Detektyw odetchnął z ulgą, jednak w tym momencie przypomniał sobie sytuację sprzed kilku minut, kiedy to Vivien spotkała go w dość nietypowej sytuacji z Molly. Pamiętał wszystko jak przez mgłę. Gdy chciał zacząć głębszą rozmowę z dziewczyną, ta zamknęła drzwi przed nim bez słowa. Westchnął i wrócił na dół.

- Ty. – spojrzał na Irene groźnym spojrzeniem. – jesteś zwiastunem kłopotów i masz tu nie przychodzić, jeśli to nic ważnego. A ty. – spojrzał na Molly. – Też stąd idź. Twój chłopak na ciebie czeka. – syknął i wziął w dłoń skrzypce. Ułożył je starannie i zaczął na nich grać.

Ostatnia noc nie należała do najłatwiejszych dla Vivien. Ale nie tylko dla niej. Gdy zeszła na dół zobaczyła Sherlocka z podkrążonymi oczami. Przeszła bez słowa do kuchni i wstawiła wodę na kawę. Oparła się w zamyśleniu o blat stołu i patrzyła przed siebie. Jej spojrzenie wypełniała pustka, a jej twarz była ponura. Momentami mogłoby się nawet zdawać, że przebiegał przez nią cień złości lub smutku.

- Jesteś z nim w zmowie? – usłyszała jak przez mgłę i odwróciła twarz w kierunku Holmesa. Zmarszczyła przez chwilę brwi, jednak po chwili jej twarz wróciła do poprzedniego wyglądu. Zamrugała kilka razy i wróciła wzrokiem do ściany z naprzeciwka. Wydawać się mogło, że ściana była dla niej najciekawszym obiektem na ten moment.

- Teraz będziesz siedziała cicho i nie odzywała się do mnie przez to co wczoraj zobaczyłaś? – prychnął, a dziewczyna zamknęła na chwilę oczy przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Najwidoczniej nawet Sherlock miał zamiar uderzać swoimi docinkami w jej słabe punkty jakimi były uczucia. W szczególności te, którymi go darzyła. Po raz kolejny poczuła bolesne ukłucie w serce, jednak przemilczała jego uwagi i dalej wpatrywała się w jeden punkt. Była jakby nie obecna. Nie obecna do takiego stopnia, że piszczący czajnik nie wyciągnął jej z zamyślenia.

- Sherlock. – do kuchni weszła pani Hudson. – Mógłbyś wyłączyć ten czajnik. – rzuciła z pretensją i podeszła do urządzenia. Widząc kubek zasypany kawą, zalała go wodą i wyszła z pomieszczenia, mamrocząc coś pod nosem.

- Prawdopodobnie nie wrócę dziś na noc. – Vivien odezwała się po raz pierwszy. Jej głos był łagodny. Nie dało się w nim usłyszeć złości ani smutku. Był delikatny, a zarazem obojętny jak zawsze. Wzięła kubek z napojem, wlała do niego mleka, a następnie wsypała cukier. Usiadła w swoim fotelu i upiła łyk cieczy. Sherlock za to, obserwował jej każdy ruch.

- Wracając do twojego pytania. – zaczęła patrząc w gazetę. – Nie sądziłam, że moje dotychczasowe działania, spowodują, że uznasz mnie za kogoś, kto mógłby z nim współpracować. – przez jej twarz przeszedł smutek. Bolało ją to, że Sherlock pomimo jej poświęceń, wciąż patrzył na nią podejrzliwie. – Przyszedł, by zabrać mnie do siebie. Chciał, żebym zostawiła to wszystko i była przy nim. Twierdzi, że wtedy nie będę cierpiała. – spojrzała prosto w oczy bruneta, który nie do końca wiedział jak zareagować. Jego oczy wyrażały strach i złość jednocześnie. Jednak nie było to spowodowane obawą przed starciem z Jimem. Wszystko to tyczyło się o Vivien. Bał się, że brunetka może odejść. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że sam może doprowadzić do jej odejścia. Był zły, bo wiedział, że Jim jedynie czeka na jego kolejne błędy. Z każdym kolejnym błędem on oddala się od dziewczyny, a ta przybliża się do Jima. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam może doprowadzić do tego, że ją straci. Z drugiej strony wciąż starał się sobie wmówić, że jest mu obojętna.

Jednak czy faktycznie tak jest, skoro poprzedniego wieczoru, gdy zobaczył smutek i zawód na jej twarzy podczas incydenty z Molly, sam poczuł jak coś go poruszyło. Smutek i ból dotknął również jego.

Widział złość brunetki podczas starcia z Irene i doskonale wiedział co kierowało panią detektyw. Wiedział, że to on jest źródłem jej zmartwień, przykrości i bólu, a każdy moment, kiedy widział w jakim stanie jest brunetka, sprawiał, że on czuł się tak samo. Za każdym razem chciał do niej podejść i ją przytulić. A przecież tak nie powinno być.

- Po raz kolejny nie udało mu się. Jak widać, zostałam. – wciąż patrzyła pewnie w jego oczy. Te należące do niej były całe czerwone i opuchnięte. Nic dziwnego, skoro przepłakała pół nocy. Pozwoliło jej to na uspokojenie i uporządkowanie myśli, dzięki czemu dziś jej uczucia były w lepszym stanie. Potrafiła zapanować nad nimi, a nawet udawać i maskować je. – Nie wiem ile miałabym zrobić, żeby udowodnić ci, że nie potrafię zdradzić kogoś na kim mi zależy. Ale to już nie moja sprawa. Skoro potrafiłam poświęcić własne życie i to nie wystarcza, to najwidoczniej problem nie leży po mojej stronie. – powiedziała z ogromną pewnością siebie i wróciła wzrokiem do gazety.

- Viv, to nie tak. Nie chciałem tego powiedzieć. – Sherlock westchnął i podrapał się po karku. Brunetka słysząc zdrobnienie jakiego użył detektyw, uśmiechnęła się pod nosem.

- Ale to zrobiłeś.

- Byłem zły.

- Wnioskuję, że nie na mnie, bo nie masz ku temu powodów. Ale jak widać pomimo, że nie jestem powodem, który sprawił, że jesteś zły, to wyżywasz się właśnie na mnie. – powiedziała z jeszcze większą obojętnością.

- Gdzie dziś idziesz. Skoro nie wracasz na noc? – postanowił zmienić temat, na co Vivien prychnęła.

- Myślę, że to już moja sprawa. – powiedziała i odniosła pusty kubek do zlewu.

- Możesz przestać zachowywać się jak rozwydrzona nastolatka? – warknął tak, że dziewczyna podskoczyła zaskoczona. Wzięła głęboki wdech i poszła do swojego pokoju. Doprowadziła się do porządku, wzięła buty i płaszcz, a już chwilę później była na zewnątrz.

Szła przed siebie, nie do końca wiedząc gdzie iść. Cały czas myślała nad sytuacją w jakiej znalazła się przez przeprowadzkę do Londynu. Po chwili wyciągnęła telefon i z nadzieją wybrała odpowiedni numer.

- Hej Greg, co powiesz na spotkanie? Już dawno nie widzieliśmy się poza pracą. – powiedziała gdy tylko usłyszała, że połączenie zostało odebrane.

- Cześć Vivien. Nie mam czasu. Innym razem. – powiedział i od razu rozłączył się. Brunetka z otwartą buzią, schowała urządzenie do kieszeni i ruszyła przed siebie. Po dłuższym spacerze poczuła jak jej telefon daje o sobie znać. Wyciągnęła go i odebrała przychodzące połączenie po chwili zawahania.

- Vivien? – usłyszała w słuchawce niepewny, damski głos.

- Coś się stało? – zapytała obojętnie.

- Możemy spotkać się i porozmawiać?

- Molly, nie mam na razie na to siły. – westchnęła i wywróciła oczami.

- Vivien, proszę. – Brunetka milczała przez pewien czas. Nie wiedziała co ma zrobić. Nie była przecież na nią zła. Nie potrafiła. Nie mogła. Przecież nie może zakazać jej kogoś kochać, bo ona kocha tą samą osobę.

- Molly, ja naprawdę nie jestem zła, ani nic w tym stylu. – powiedziała po chwili. Chciała uniknąć konfrontacji z patolog. – Nie mam zamiaru stawać między wami. – dodała cicho.

- Vivien, ale ty nic nie rozumiesz. Spotkajmy się, proszę. – głos Hooper zaczął się trząść.

- Spotkajmy się dziś wieczorem. Miałam nie wracać na noc, ale niech będzie moja strata. – Pani detektyw westchnęła zrezygnowana.

- Nie bądź samolubna Molly... - usłyszała gdy miała rozłączyć się. Nie wiedziała, czy Molly mówiła o sobie, czy pomyliła imiona i mówiła o Vivien.

- Przepraszam. – usłyszała zaraz po tym jak jakiś chłopak wpadł na nią, a już po chwili go nie było. Brunetka zmarszczyła brwi, gdy przypomniała sobie tą samą, znajomą twarz.

- Wszystko dobrze? – tym razem podszedł do niej starszy pan, który był łudząco podobny do uprzejmego staruszka ze szpitala psychiatrycznego. Jej telefon ponownie dał o sobie znać.

„Wszystko zaczyna być proste, prawda?"

„Nie myślisz, że lepiej będzie to zakończyć?"

- Tak, dziękuję. Jest pan po prostu bardzo podobny do kogoś innego. – powiedziała i przetarła twarz.

- Historia często lubi się powtarzać i najczęściej wszystko to co zdarza się nam na co dzień ma jakiś cel. – ukłonił się delikatnie i odszedł z uśmiechem na twarzy. Brunetka odwzajemniła niepewnie uśmiech, jednak praktycznie od razu stała się pochmurna. Gdy tylko zobaczyła w tle twarz mężczyzny, który podpalił jej dom, spoważniała i ruszyła przed siebie. Nie udało jej się jednak dogonić go.

Gdy zobaczyła na dużym zegarze na ścianie, że dochodzi czwarta godzina, postanowiła iść coś zjeść. Jej brzuch zaczął dawać o sobie znać, a otoczenie chwilami zaczynało wirować jej przed oczami. Dopiero teraz zobaczyła, że nie wzięła ze sobą portfela toteż skierowała się do restauracji, w której spotkała dawnego znajomego, który tak jak ona, najprawdopodobniej po ukończeniu szkoły w Polsce, przeprowadził się do Londynu.

Weszła do lokalu, gdzie o tej porze nie było wielkiego ruchu. Usiadła przy jednym ze stolików i wzięła do ręki menu. Przy okazji wsłuchiwała się w lecący w tle kawałek Meat Loaf pod tytułem „I'd Do Anything For Love".

- Hej. – usłyszała gdy wybrała już danie. – Fajnie spotkać się po tylu latach, co?

- Hej. – uśmiechnęła się do niego smutno. – Nawet nie wiesz jak bardzo.

- Co u ciebie słychać? – właściciel restauracji usiadł naprzeciwko niej.

- Długo by opowiadać. – zaśmiała się gorzko. – Wpadłam, bo nie wzięłam portfela, a zgłodniałam. Więc uznałam, że tu przyjdę i skorzystam z twojej propozycji.

- O. Co prawda twój znajomy już wykorzystał moją ofertę darmowej kolacji, ale czego się nie robi dla starych znajomych co nie?

- Jak to wykorzystał? – dziewczyna spojrzała na niego zszokowana.

- No był tu niedawno z dziewczyną. Przesiedzieli prawie cały wieczór. – powiedział i przeklął się w myślach, gdy zobaczył zdezorientowanie i smutek na twarzy dziewczyny. – Myślałem, że już wiesz...

- Już wiem. – uśmiechnęła się ironicznie. – Jednak nie jestem głodna. – powiedziała ciepło i przytuliła go na pożegnanie.

„Czujesz, że wszystko się wali, prawda?"

„Masz już dość?"

„Czemu się nie poddasz?"

„To ostatnia szansa"

„Daję ci pół godziny"

„Albo sam zakończę twoje cierpienie"

„Nie mogę patrzeć, jak moja córka cierpi, przez mojego wroga"

Dziewczyna widząc to odpisała jedynie:

„W porównaniu do ciebie, ja z miłości nie rezygnuję.

Zacznij pisać w jednej wiadomości, a nie kilku. Bezsens"

„Na wszelki wypadek (gdybyś się rozmyśliła) zostawiam ci te 30 minut.

Później nie będzie odwrotu"

- John? – zapytała, gdy zobaczyła lekarza przed sobą.

- Vivien. Wracam z pracy. – powiedział ponuro.

- Coś się stało?

- Oprócz tego, że Molly jest przez ciebie załamana, a Caroline okazała się być zwykłą oszustką, to nic. Mówiłaś, że nie dostrzegasz w niej nic niepokojącego! – uniósł się. – Co się ostatnio dzieje z tobą i Sherlockiem?!

- John, przykro mi. John, ja...

- Nic nie mów. Mogłabyś chociaż wysłuchać Molly. Może chociaż ona nie cierpiała by przez ciebie. Jesteś zwykłą egoistką, która ma uczucia, gdy ma takie widzi mi się. Namieszałaś tylko w naszym życiu. Nic więcej.– powiedział i odszedł wściekły.

Vivien westchnęła i rozejrzała się dookoła. W oddali dostrzegła mężczyznę, który zerkał na nią co chwila i wracał wzrokiem do gazety. Bez większego namysłu zaczęła biec przed siebie. Widziała, jak mężczyzna zrywa się do pogoni za nią. Biegła najszybciej jak tylko mogła. Skręcała w ciemne uliczki. Nad miastem zapadała ciemność, która o tej porze roku przychodziła szybciej niż zazwyczaj.

Kobieta biegła przed siebie, trącając przypadkowych przechodniów. Czuła jak jej płuca pali ogień z każdym kolejnym krokiem. W pewnym momencie wbiegła w kolejną uliczkę, przewracając wcześniej kosze na śmieci. Chociaż na chwilę zablokowała w ten sposób drogę tajemniczemu mężczyźnie. Skręciła w prawo, a tam spotkała rozwidlenie ulicy. Bez zastanowienia skręciła w lewo i wbiegła do opuszczonej kamienicy. Stała na dużym dziedzińcu, gdzie znajdowało się mnóstwo starych, zaniedbanych zabawek. Wbiegła na jedną z klatek schodowych, a następnie do jednego z mieszkań na przedostatnim piętrze.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym stała. Dostrzegła osoby leżące pod ścianami w pokoju naprzeciwko. Całe mieszkanie było raczej w surowym stanie, a zapach unoszący się w nim powodował mdłości. Weszła do największego pomieszczenia, gdzie spotkała się z tajemniczym spojrzeniem tubylców.

Westchnęła z ulgą. Usiadła tak jak większość z nich, pod ścianą. Oparła głowę o ścianę i oddychała ciężko.

- Bez pieniędzy nic nie zrobimy. – powiedział jeden z nich. Brunetka spojrzała na niego z cwanym uśmiechem na twarzy, gdy przypomniała sobie o zawartości jej kieszeni.

- A to wystarczy? – wyciągnęła przed siebie dłoń, w której trzymała dwa małe woreczki z białym proszkiem, a w drugiej dwie strzykawki wypełnione jakąś substancją.

- Oooo królowo. – jeden z nich podszedł do niej z uśmiechem na twarzy. W tej chwili Vivien nie myślała o wydarzeniach z ostatnich dni. Teraz liczyło się ocalenie jej życia i jej przyjaciół. Przyjaciół, którzy w ostatnim czasie nie do końca zachowywali się jak przyjaciele. – Panowie mamy dziś ucztę! – ryknął, a w pomieszczeniu rozległy się oklaski. – To teraz zamieniamy się w słuch, szefowo. – Na te słowa dziewczyna pokiwała rozbawiona głową. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top