23.


Sherlock spojrzał w oczy Vivien z przerażeniem i smutkiem. Ona za to uśmiechnęła się do niego delikatnie ze łzami w oczach. Powiedziała cicho „Wszystko będzie dobrze, obiecuję". Holmes wyczytał jej słowa z ruchu ust i posłał jej smutny uśmiech.


Wtedy też rozniósł się ogromny hałas. Brunetka poczuła, jak coś przygniata jej całe ciało i przewraca na podłogę. Policja obezwładniła zdezorientowanych przestępców, a Vivien leżała bezwładnie na podłodze. Czuła na sobie ogromny ciężar, którego nie była w stanie pozbyć się z własnego ciała.

- John... złaź... - jęknęła z bólu. Lekarz posłuchał się jej i zszedł z dziewczyny ociężale. Zaraz po tym Lopez szybko podniosła się i kucnęła przed Sherlockiem.

- Nic ci nie jest? – spojrzała na niego i odgarnęła włosy z jego czoła.

- Oprócz tego, że jestem cały poobijany, to nie. – powiedział. Brunetka od razu odwiązała go i pomogła mu wstać. Spojrzała na niego, a następnie na Adler, którą John próbował nieudolnie rozwiązać. Pomogła mu od razu i uwolniła kobietę. Wtedy też do pomieszczenia wszedł Mycroft.

- I co ja mam z tobą zrobić? – podszedł do Vivien, a ta z uśmiechem oddała mu jego własność.

- Och już nie dziękuj. – powiedziała sarkastycznie. – Jaki dzisiaj dzień?

- Hm? – John spojrzał na nią zdezorientowany.

- Przez to wszystko straciłam rachubę czasu. – sapnęła. Spojrzała ponownie na Sherlocka, który patrzył na Irene. Widząc to, Vivien ruszyła do wyjścia, a za nią ruszył John.

- Czemu ich zostawiasz samych?

- Nie będę im przeszkadzać. – na te słowa John szarpnął ją za ramie.

- Czemu o niego nie walczysz.

- Bo nie da się walczyć o kogoś, kto albo nie kocha, albo kocha kogoś innego. Z uczuciami nie wygrasz. – powiedziała smutna i zła jednocześnie. Bez słowa ruszyła przed siebie mijając przy okazji innych policjantów.

- Vivien. – Greg pojawił się przed nią jakby wyrósł z ziemi. Ta jednak ominęła go szybko i ruszyła dalej. Wyszła z krętych korytarzy i zaciągnęła się świeżym powietrzem. Podeszła do jakiegoś przechodnia, który akurat wkładał papierosa do ust.

- Ma pan może jeszcze jednego? – zapytała od razu. Mężczyzna z uśmiechem podał jej opakowanie z papierosami i zapalniczkę.

- Ciężki dzień?

- Kolejny do kolekcji. – włożyła do buzi jeden z nich i zapaliła końcówkę. Zaciągnęła się dymem tytoniowym i z ulgą wypuściła dym. – dziękuję. – powiedziała i wróciła do wyjścia z tunelu, którym okazała się być mała piekarnia. Spokój jaki ją opanował był nie do opisania. Przypomniała sobie, jak długo walczyła z nałogiem, a teraz nie rozumiała po co to robiła. Po tylu latach, papieros, który nie należał do jej ulubionych, stał się jednym z tych, które działały cuda.

- Nie wyczułem od ciebie papierosów do tej pory. – obok niej pojawił się John i tak jak ona oparł się o ścianę budynku.

- Bo nie paliłam od dobrych... ja wiem? Czterech, pięciu lat? – spojrzałam na niego z nikłym uśmiechem.

- Szukasz ucieczki w nałogu, przez niego. – wpatrywał się w jej twarz, która tym razem była spokojna i coraz bardziej przyjazna z każdym wydechem i wypuszczeniem dymu z płuc. Po chwili jednak brunetka wyrzuciła niedopalonego papierosa i zdeptała go.

- Nie dobry. – sapnęła i ruszyła do najbliższego kiosku. Po kilku minutach wyszła z niego zadowolona z paczką ulubionych papierosów i zapalniczką. Zapaliła jednego z nich i wróciła do wcześniejszej pozycji. – Mmmmm, pychota. – delektowała się nikotyną jak najpyszniejszym ciastkiem.

- Jak można zatruwać swój organizm i świadomie zbliżać się do śmierci?

- Na coś trzeba umrzeć, co nie?

- Akurat ty z Sherlockiem macie do tego mało powodów. – rzucił ironicznie. Gdy tylko Vivien skończyła palić wyciągnęła z płaszcza paczkę miętowych gum do żucia i poczęstowała przyjaciela.

- Muszę wracać do Rosie. Przyjdziesz na kolację? Chciałbym przedstawić ci Caroline. – powiedział już z większym spokojem.

- Jasne. Przyda mi się wieczór wśród ludzi.

- Większość z nich spędzasz z Sherlockiem.

- Jak zawsze albo jest nieobecny albo specjalnie mnie lekceważy, albo kłóci się ze mną gdy tylko ma okazję. – prychnęła i wyprostowała się. Pożegnała się z Johnem i gdy już miała podejść do ulicy, by złapać taksówkę, podszedł do niej Mycroft.

- Dziękuję. – powiedział po chwili patrząc jej w oczy.

- To nic takiego. – odpowiedziała szybko.

- Sherlock cię szuka. – stwierdził i uśmiechnął się pod nosem. – od dobrych dziesięciu minut. Myśli, że siedzisz gdzieś w środku zła na niego.

- A mam powód by być na niego zła?

- Chyba myśli, że jesteś zazdrosna. – na te słowa jedynie prychnęła. – To raczej nie zazdrość, mam rację?

- Raczej zawód i smutek. – uśmiechnęła się sarkastycznie.

- Jeśli cię to uspokoi, to przed chwilą wydarł się na Adler, a ta go spoliczkowała i kopnęła go w brzuch za to, że na nią nakrzyczał.

- Za co? – spojrzała na niego zaciekawiona.

- Wykrzyczał, że przez to, że jej się nudziło, naraziła ciebie i Johna na niebezpieczeństwo. Zarzucił jej, że wiedziała jak wszystko się potoczy, a przyjechała po to, by utrzeć ci nosa. Po tym mój braciszek oberwał. – na te słowa Vivien warknęła coś pod nosem. – Słucham?

- Nic. Zdenerwowałam się. Przecież on jest cały poobijany. Jeszcze jedno uderzenie i może mu się stać coś poważniejszego. Czy ona w ogóle myśli odpowiedzialnie? Co to za człowiek... Co on w niej widzi? – machnęła dłońmi i szybko ruszyła przed siebie. Mycroft patrzył jeszcze przez chwilę jak brunetka wchodzi do piekarni, po czym uśmiechnął się pod nosem. Vivien w tym czasie minęła kilku policjantów, w tym Grega, który dołączył do niej i z zaciekawieniem podążał za dziewczyną. Minęła również Sherlocka, który widząc jej złość w oczach obrócił się na pięcie i ruszył za nią zaciekawiony. W pomieszczeniu, gdzie przed chwilą był przetrzymywany Sherlock, Irene stała i rozmawiała z jakimś człowiekiem, który zapatrzony był w jej przyciągające oczy. Kobieta ewidentnie flirtowała z nim, a widząc Holmesa postanowiła wzbudzić w nim zazdrość, poprzez flirt z innym mężczyzną. Nie było jej jednak dane długo flirtować, gdyż Vivien podeszła do niej szybko, odepchnęła delikatnie rozmówcę i spojrzała zła na Irene, która posłała jej pytające spojrzenie. W odpowiedzi otrzymała jedynie mocny cios w policzek, zadany przez prawą dłoń brunetki.

- Skoro biczowanie i bicie innych cię podnieca, to może działa to w dwie strony, hm? – Lopez warknęła z jadem w głosie. – Jesteś nieodpowiedzialną dziwką, która nie potrafi żyć bez skandali i uwagi otoczenia, skierowanej na swoją osobę. Kochasz mącić w życiu innych i nie obchodzi mnie to co robisz. Rób co chcesz. Ale wiedz, że jeśli sprawisz, że ktoś, na kim mi zależy, będzie w niebezpieczeństwie, przez ciebie, nie będę stała obojętnie. Nie pozwolę na to, żeby twoje zachowanie, stanowiło zagrożenie dla innych. To że sama w sobie jesteś nudna i nie masz wiele do zaoferowania innym nie oznacza, że możesz narażać innych bo jesteś znudzona własnym życiem.– widząc, że Irene chce jej przerwać, podniosła rękę i wystawiła ją centralnie przed jej twarzą. – Rób co chcesz, ale nie kosztem czyjegoś zdrowia lub życia. Pierwszy cios był za to, że naraziłaś Holmesa na takie niebezpieczeństwo, a później pomimo jego stanu dołożyłaś mu bardziej. Mogłaś wywołać u niego krwotoki wewnętrzne, o ile już ich nie ma! Widzisz go?! Ledwo stoi na nogach! A to! – uderzyła ją w drugi policzek. – to za mnie i za Johna. Może i martwię się o Sherlocka i Johna, ale cenię samą siebie i nie pozwolę, by ktoś taki wprowadził chaos do mojego życia. – syknęła i podeszła jeszcze bliżej kobiety. – Jeszcze jedna taka sztuczka, a pożałujesz. – po tych słowach podeszła do mężczyzny, który przed chwilą rozmawiał z Adler. Ku zaskoczeniu wszystkich sama zaczęła z nim flirtować. Po kilku minutach rozmowy udało jej się zdobyć numer mężczyzny, a ten z pewnością siebie zbliżył swoją twarz do twarzy brunetki. Ta spojrzała na Grega i Sherlocka, którzy stali w wejściu do pomieszczenia, a następnie na Irene, która kipiała ze złości. Lopez uśmiechnęła się zwycięsko i odsunęła się od mężczyzny zostawiając go w osłupieniu.

- Wystarczyło mi kilka minut, tobie kilkanaście. Z twojej strony bez rezultatów. – powiedziała jeszcze mijając kobietę i podeszła do policjanta. – Może jednak nie jesteś taka idealna za jaką cię miałam. – rzuciła – Wiem, że spałaś z Sherlockiem i swoim zachowaniem próbujesz mnie w jakiś sposób dobić. Wasza relacja jest dla mnie zagadką, ale twoje zachowanie i wodzenie go za nos nie jest moją sprawą. Potrafię dać sobie spokój, jeśli widzę, że ktoś nic do mnie nie czuje. Nie manipuluje nim i jego emocjami. Nie próbuję na siłę wywrzeć na nim wrażenia i grać intrygującej. Jestem sobą Adler. I to, że przez cały czas próbujesz mi pokazać, że uprawialiście seks, a wasza relacja jest bardzo intymna, nie sprawia, że będę chodziła zazdrosna i przewrażliwiona. Nie muszę ciągle przypominać komuś o sobie, by o mnie pamiętał. Jeśli ktoś mnie nie chce, rozumiem to i idę dalej. Ty waszą grę, wykorzystujesz by mnie dobić i się mnie pozbyć. – Uśmiechnęła się chytrze, jakby wszystko było jasne. – Czujesz zagrożenie. Wszystko zrozumiałe. Czyżbyś bała się, że ktoś dwa razy młodszy od ciebie, zabierze ci twoją zabawkę i zawładnie nią w pełni? Nawet jego sercem? – Uniosła zadowolona brew i odsunęła się od niej. Odkręciła się i ruszyła korytarzem przed siebie.

- Nie da się zawładnąć jego sercem. A już na pewno nie zrobi tego taka gówniara jak ty. – Dziewczyna uśmiechnęła się na jedyne słowa Irene.

- Nawet nie próbuję. Ale wiedz, że znam swoją wartość, swoje zalety i wady. On też je zna i najwidoczniej starość ci nie służy. – powiedziała bez zatrzymywania się. Ku zdziwieniu Sherlocka nie spojrzała się na niego ani raz. Tuż za nią ruszył Greg i Holmes. Gdy tylko wyszli na świeże powietrze, Vivien zatrzymała się i rozejrzała wokół. To samo uczynił Holmes.

- Wszystko dobrze? – spojrzała na niego z powagą. Ten patrzył na nią zmieszany i podrapał się po głowie.

- Tak... po prostu... to było miłe. – odetchnął jakby te stwierdzenie kosztowało go wiele energii i nerwów. – Tylko... skąd wiedziałaś o... - na to zmieszanie Holmesa, brunetka uśmiechnęła się krótko, po czym pożegnała się z Gregiem i złapała taksówkę. W jej głowie pojawiło się wspomnienie z rozmowy z Eurus, która uświadomiła jej jak wygląda relacja Holmesa i Adler.

- Rzadko widuję cię w sytuacji, gdy z kimś flirtujesz i tym kimś nie jestem ja. – usłyszała, gdy wsiadła do taksówki. Uniosła lekko brew i spojrzała na Sherlocka, który zdawał się być zaskoczony swoją wypowiedzią.

- Po pierwsze, kiedy ja niby z tobą flirtowałam? Po drugie... czy ty jesteś zazdrosny? – zaśmiała się krótko, a on odwrócił głowę do szyby.

- A nie flirtowaliśmy? Ostatnio wieczorami robimy to dość często. – powiedział spokojnie. – I nie, nie jestem zazdrosny. – dodał po chwili ciszy. – Ty za to paliłaś papierosy. – na te słowa Vivien wzruszyła ramionami. 

- Czasami trzeba. – skwitowała i przewróciła oczami. Całkowicie pominęła stwierdzenie Sherlocka na temat flirtu. – Swoją drogą, myślałam, że będziesz na mnie zły za sytuację z panią Adler.

- Panią? – zaśmiał się cicho.

- Nie jesteśmy na „Ty" i nie mam zamiaru tego zmieniać. Mówię do niej po imieniu, bo tak szybciej, ale nie zawsze. Chociaż... chyba nie szanuję jej tak jak ty, by zwracać się do niej per pani. – stwierdziła i wyjęła telefon z kieszeni.

- Czemu miałbym być zły?

- Patrząc na waszą relację i chemię między wami... mogłeś zareagować różnie. Ratować swoją księżniczkę z opałów.

- Z góry założyłaś, że coś mnie z nią łączy. – raczej stwierdził niż zapytał.

- Widać jak na siebie patrzycie. – Brunetka patrzyła przez okno i co chwila przygryzała nerwowo usta. – plus mam wystarczająco dużo informacji o niej, o tobie i waszej relacji. Łącznie z twoją żałobą po jej rzekomej śmierci i tym co między wami zaszło. Wiem o... może nie wszystkim, ale o tym, że twój brat twierdząc, że jesteś prawiczkiem, jest w błędzie.

- Jak ona patrzy, Vivien. Patrzę na nią...

- Z podziwem i zainteresowaniem, jakby była najciekawszą ze wszystkich zagadek.

- Tym razem to ty jesteś zazdrosna. – powiedział i spojrzał na nią z powagą.

- Mówiąc „tym razem", przyznałeś się, że sam wtedy byłeś zazdrosny. – powiedziała z nikłym uśmiechem pod nosem. – Nie jestem zazdrosna, Sherlocku. Nie można być zazdrosnym o coś, albo o kogoś, jeśli z góry pogodzisz się z tym, że ten ktoś nigdy nie spojrzy na ciebie, tak jak ty na niego. Od początku nie pałałam do ciebie sympatią. – Holmes na te słowa spiął się. Nigdy nie przypuszczał, że jego współlokatorka, będzie w stanie powiedzieć mu prawie wprost, że coś do niego czuje.

- Co nie co się zmieniło. – powiedział niepewnie.

- Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że wiesz o mnie trochę więcej niż na początku, a ja zaczęłam cię tolerować. – Zaśmiała się krótko. Lubiła wpędzać go w zakłopotanie. Nie miała zamiaru ukrywać, że brunet znaczy dla niej coś więcej i działa na nią inaczej niż większość mężczyzn.

- Najciekawszą zagadką jaką spotkałem nadal jednak jesteś ty. – ciemnooka spojrzała na niego gwałtownie.

- Jestem banalna i...- nie dane było jej dokończyć.

- Ty tak myślisz... i może masz rację? Może to w prostocie tkwi szczegół? A może w tym, że ty uważasz siebie za banalną? Może właśnie to sprawia, że ciężko jest dowiedzieć się cokolwiek z twojej osoby? Jednocześnie jesteś jedną z niewielu, która rozumie mój tok myślenia i mój świat. Mało kto potrafi odnaleźć się w nim i to jeszcze w takim stylu.– jego słowa brzmiały bardzo niepewne i wydawać się mogło, że były pewnego rodzaju przemyśleniami, które uciekły przez jego usta. Ona jednak nie chciała brać ich do siebie, tak samo, jak nie chciała przejmować się relacją Sherlocka i Irene. – więc nie jesteś banalna. Każdego dnia zaskakujesz mnie coraz bardziej.

- Ciekawa teoria, ale raczej się z nią nie zgadzam.

- Po raz pierwszy widziałem, żebyś kogoś tak broniła i przy tym była tak kobieca i dojrzała. – usłyszała po chwili ciszy. – Nie rozumiem też, czemu podziwiałaś Irene.

- W momencie, gdy otaczają cię w większości mężczyźni ciężko jest znaleźć kogoś, kto będzie odzwierciedleniem kobiecości. Początkowo jej osoba była dla mnie ciekawa, ale teraz wszystko się zmieniło. Próbuje osiągnąć wszystko czego zapragnie dzięki chaosowi, który panuje wokół niej. Wygląda na poukładaną i poważną, ale raczej taka nie jest, gdy pojawiasz się obok. Na początku była dla mnie odzwierciedleniem kobiecości, piękna i seksapilu.

- Ale?

- Ale teraz poznałam swoją wartość i nie potrzebuje brać przykładu z innych. Jestem sobą i nie zamierzam korzystać z jej taktyk by zdobywać to czego zapragnę. Potrafię pogodzić się z porażką. – powiedziała i wyszła z samochodu, gdy tylko zatrzymali się przed Baker Street. Od razu zdjęła płaszcz i buty, po czym położyła się na kanapie i odetchnęła z ulgą. Była w domu z Sherlockiem i panią Hudson. Wszystko było na swoim miejscu i nic nikomu nie zagrażało.

- Nie masz skarpet...- Holmes spojrzał na brunetkę z zaciekawieniem.

- Długo by tłumaczyć. – westchnęła i dopiero teraz poczuła, jak jej dłonie i stopy pulsują i szczypią. Usiadła z grymasem na twarzy, a następnie wstała i z delikatnie kulejąc ruszyła w kierunku schodów.

- Molly... znaczy Vivien, poczekaj. – brunet podszedł do niej i spojrzał na nią z takim samym zdezorientowaniem co ona. Sherlock nie wiedział co chciał osiągnąć, a Vivien nie wiedziała co jej współlokator miał w planach.

- Musze iść na górę. – powiedziała widząc, że Sherlockowi nie spieszy się by cokolwiek zrobić. Gdy była na trzecim stopniu poczuła silne ręce pod swoimi nogami i plecami. Pisnęła cicho wystraszona. Po chwili jej twarz zatrzymała się przed twarzą Sherlocka, który z kpiącym uśmiechem patrzył na nią bez słowa.

- Sherlock, możesz mnie puścić? – po tych słowach detektyw ruszył na górę, gdzie posadził Vivien na łóżku. Wziął z łazienki plastikową miskę, kosmetyki brunetki i kilka dodatkowych rzeczy.

- Wszystko? – spojrzał na nią.

- Czytasz mi w myślach. – powiedziała z delikatnym uśmiechem.

- Nic nowego. – uśmiechnął się do niej dumnie i zniósł szybko wybrane przedmioty do salonu co spotkało się z oburzeniem dziewczyny. – Nie zapomniał bym o tobie. – powiedział i ponownie wziął ją na ręce.

- Sherlock, mam nogi. Mogę iść tam sama. – powiedziała lekko oburzona.

- Są poranione. Nie powinnaś chodzić nimi po brudnej podłodze. – stwierdził i poprawił ją, by wygodniej było mu nieść brunetkę.

- Jak romantycznie. – Vivien warknęła słysząc kobiecy głos za swoimi plecami.

- Nie przejmuj się, nie zakłócisz tego, a nawet jeśli, nadrobię to. – odpowiedziała po chwili i spojrzała na Holmesa, który spiął się gdy tylko usłyszał głos Adler. Brunetka widząc jego reakcję, a raczej jej brak, wyrwała się z uścisku Sherlocka i stanęła na własnych nogach. Spojrzała jeszcze szybko w oczy Holmesa i ruszyła do salonu. Stamtąd ruszyła do kuchni. Wzięła apteczkę i ciepłą wodę w misce. Usiadła w fotelu i położyła miskę na podłodze, a po chwili włożyła do niej stopy. Dodała kilka płynów, które nie powinny stanowić zagrożenia dla jej poranionych stóp i delikatnie je obmyła. Następnie osuszyła je i zdezynfekowała odpowiednimi preparatami z apteczki. Posmarowała delikatnie obtarte miejsca maścią i włożyła czyste skarpetki, wcześniej  owijając je bandażem. Z bólem wróciła do kuchni i wylała brudną wodę. Obmyła dłonie pod bieżącą wodą i wróciła do salonu. Na stoliku leżała apteczka, z której wyjęła kolejne waciki. Namoczyła je w płynie do odkażania ran i delikatnie zaczęła obmywać każde przetarcie.

Nagle przy jej kolanach pojawił się Sherlock. Kucał przy jej nogach i wziął od niej nasączony wacik, jednak od razu został on od niego odebrany.

- Vivien... daj sobie pomóc. – powiedział lekko rozbawiony, jednak brunetce nie było do śmiechu. Coś zabolało ją w środku, gdy zobaczyła, że wystarczyła obecność Irene, a on zapominał o całym świecie.

Najwidoczniej ich relacja nie opierała się jedynie na seksie.

- Poradzę sobie. – powiedziała oschle i wymieniła wacik na czysty. Sherlock jednak nie dał za wygraną i złapał ją za nadgarstek, a w drugą dłoń wziął wacik.

Miałaś nie być zazdrosna. - Usłyszała cichy głosik z tyłu głowy.

- W to nie wątpię, ale chcę pomóc.

- Nie musisz.

- Ale chcę. – powiedział i spojrzał jej w oczy. Tym razem to ona patrzyła w nie jak zahipnotyzowana. Nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Po chwili jednak mrugnęła kilka razy i wyrwała dłoń z uścisku mężczyzny.

- Nie musisz mierzyć mi tętna, żeby sprawdzić ile dla mnie znaczysz. Myślę, że doświadczyłeś wiele innych sytuacji, które mogły cię na to nakierować. – powiedziała po chwili, przypominając sobie wpis Johna na blogu, w którym opisywał jedną ze scen Irene i Sherlocka. Teraz robił dokładnie to samo, trzymając swoje dłonie na jej nadgarstkach. Po raz kolejny poczuła ukłucie w sercu. Czuła, że posłuży to Sherlockowi do drwin z jego strony. Wiedziała, że detektyw domyśla się iż brunetka przestała panować nad emocjami i poddała się im kompletnie. Zdawała sobie sprawę, że z dnia na dzień jest owładniętą nimi coraz bardziej, jednak nie miała zamiaru tego ukrywać. Uznała, że to bez sensu, bo Sherlock i tak swoimi sztuczkami dowie się prawdy i prędzej czy później odsunie ją od siebie jak najdalej. Jednak nie myślała, że Holmes zacznie wykorzystywać swoje sztuczki, pomimo, że doskonale zna prawdę. Bała się drwin z jego strony. Nie chciała by jej uczucia były kolejnym powodem dla Holmesa do czepiania się i wytykania jej słabości, których i tak była w pełni świadoma. – Drwisz ze mnie gdy tylko możesz, ale nie drwij z uczuć, Sherlock. Mógłbyś to robić, gdybyś był na tyle odważny, by przyznać się do nich, chociaż przed samym sobą. Tchórzysz gdy tylko pojawi się ktoś lub coś, co zaburza twój spokój. Chociażby teraz. Wystarczyło, że usłyszałeś jej głos i od razu znieruchomiałeś.

- Jesteś zazdrosna. – przerwał jej gwałtownie.

- A nawet jeśli to co, hm? – wstała i wyprostowała się. Patrzyła w jego oczy ze spojrzeniem, którego jeszcze nigdy nie widział. – Skoro nie potrafisz zrozumieć swoich uczuć, to nie znaczy, że masz bawić się moimi. Może to właśnie dlatego robisz to wszystko. By zagłuszyć wyrzuty sumienia, które mówią ci, że świadomie wypierasz się uczuć. - Jej oczy były przepełnione bólem i smutkiem, ale i ciepłem, miłością oraz odwagą.

Miłością, Sherlock. – jego cichy głosik w głowie pojawił się ponownie w nieodpowiedniej sytuacji i namieszał mu w głowie. Holmes zbliżył twarz do tej należącej do Vivien. Spoglądał niepewnie to na jej oczy, to na usta i gdy miał zbliżyć się jeszcze bardziej zobaczył łzę na policzku brunetki, a następnie poczuł jak go odpycha od siebie.

- Nigdy więcej tego nie rób. – powiedziała smutno i wróciła do poprzedniej pozycji. – Nie jestem twoją zabawką. Jeśli potrzebujesz takiej relacji, idź do niej. Ja nie mam siły na ciągłe wodzenie mnie za nos. – dodała spoglądając na swoje dłonie. Sherlock za to, pozwolił by pod jej nieuwagę, przez jego twarz przeleciał cień smutku.- sama nie potrafię ich zrozumieć w pełni, ale chociaż od nich nie uciekam. A przede wszystkim staram się nie ranić, kogoś na kim mi zależy. - Dopiero po czasie zrozumiał, co tak naprawdę zrobił. – Nie wykorzystuj chwil, w których jestem słabsza. Nie mam tyle sił. - Klęknął ponownie przy nogach brunetki i delikatnie wziął jej nadgarstek w dłoń. Przesunął jej dłoń bliżej i zaczął delikatnie, starannie obmywać rany. Cały ten czas nie spojrzał w jej oczy, chociaż na ułamek sekundy. Patrzył uważnie na jej dłonie, przy okazji starając się zadać jej jak najmniej bólu. Wiedział, że przez Irene i porwanie ich, brunetka przez najbliższy tydzień lub dwa będzie miała problem z najprostszymi czynnościami. Na końcu posmarował je maścią i owinął bandażem.

W momencie, gdy Vivien chciała wstać i odnieść apteczkę, chwycił ją za dłoń. Spojrzał jej głęboko w oczy i przysunął jej zewnętrzną część dłoń do swoich ust. Złożył na niej krótki pocałunek i pogładził to samo miejsce kciukiem. Wstał i odniósł apteczkę. Czuł jak grunt zapada się pod jego nogami.

Brawo geniuszu. Po co to zrobiłeś? Chcesz ją znowu zranić?

- Och zamknij się już. – powiedział.

- Co? - Usłyszał z salonu i mruknął coś pod nosem.

- Nic. Nie ważne. – wziął płaszcz i wyszedł z budynku. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top