21.
Od razu zadzwoniłam po taksówkarza, ale nie odbierał. Ruszyłam więc szybko przed siebie i zadzwoniłam do Grega. Po chwili podjechał po mnie radiowozem policyjnym.
- Gdzie cię poniosło? – zaśmiał się na mój widok.
- To teraz nie ważne. Jedź jak najszybciej. Sherlock potrzebuje pomocy. – ponagliłam go i zapięłam pasu. W głowie miałam najczarniejsze scenariusze. Moje ręce zaczęły się trząść, a myśli krążyły wokół bruneta. Bałam się, że Moriarty postanowił pokazać na co go stać właśnie teraz. Byłam prawie pewna, że taksówkarz był podesłany przez niego i brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony było celowe, żeby opóźnić moje dotarcie na Baker Street.
Greg jechał najszybciej jak tylko mógł. Gdy tylko znalazł się przed budynkiem, wybiegłam z pojazdu i szybko weszłam do mieszkania. Rozejrzałam się po salonie, ale nikogo tam nie było. Poszłam do sypialni bruneta, ale tam również nikogo nie było.
- Pani Hudson! – krzyknęłam wściekła. Byłam cała roztrzęsiona.
- Och Vivien. Jesteś. Sh... - zaczęła gosposia, która prawdopodobnie była w takim samym stanie jak ja.
- Gdzie jest Sherlock? – powiedziałam i złapałam ją za ramiona tak by nieco ją uspokoić. Dzięki temu mogła przypomnieć sobie najważniejsze rzeczy.
- Przyszli po niego. Wynieśli go... był nieprzytomny. Vivien w co on się znowu wpakował...
- Irene była przy tym?
- Ta kobieta co wcześniej przyszła? – skinęłam szybko głową. – Była. Też ją wynosili, ale była przytomna. Powiedziała tylko coś.. nie pamiętam dokładnie...
- Pani Hudson, proszę się skupić. To ważne. – szepnęłam i zamknęłam na chwilę oczy.
- To było coś... 51 i 4, 41, 40, 14, i 32. Manipulacja to jej gra. – staruszka spojrzała na mnie z przerażeniem i zdezorientowaniem.
- Pani Hudson, na pewno takie liczby?
- Tak, pamiętam, że to się tak dziwnie rymowało. Dlatego łatwiej było zapamiętać. – powiedziała i zapewne widząc złość w moich oczach zeszła na dół. Patrzyłam przed siebie i starałam się zrozumieć cokolwiek ze słów pani Hudson. Miałam przed sobą tysiące cyferek, które starałam się ułożyć w jakimkolwiek szyku.
- Zadzwoń do Mycrofta. – szepnęłam i usiadłam w fotelu. Spędziłam w tej pozycji dobre dziesięć minut, gdy do salonu wszedł Mycroft.
- Jakieś szczegóły? – czułam jego wzrok na sobie, ale nie otwierałam oczu. Zaraz za nim pojawił się John sądząc po jego charakterystycznym szybkim marszu.
- Co z nim? – powiedział przestraszony. – Vivien... - słyszałam jak powoli do mnie podchodzi. – Jak się trzymasz? Grałaś na jego skrzypcach?– na te słowa gwałtownie otworzyłam oczy, przez co Watson cofnął się szybko. Pokręciłam przecząco głową i spojrzałam na instrument w otwartym futerale.
- Sherlock nigdy nie zostawiał ich otwartych. A nawet jeśli to nie w takim nieładzie. Skrzypce! No tak! Po to uczył mnie na nich grać! - Wstałam i wyjęłam telefon. Wpisałam w internecie odpowiednie informacje i pokazałam wszystkim telefon. - Sherrinford. Liczby podane przez Irene to współrzędne. Tam dowiem się większości rzeczy. – powiedziałam stanowczo.
- Nie ma takiej opcji. – powiedział Mycroft.
- Muszę z nią porozmawiać. – warknęłam. – Ona wie co się z nim dzieje. Pozwól mi mu pomóc. Proszę. – wiedziałam, że starszy Holmes mi nie ufa, ale to był jedyny sposób, by dowiedzieć się chociaż, gdzie jest jego brat. Spojrzałam błagalnie w jego oczy. Ten jedynie westchnął i wyszedł by wykonać kilka telefonów. W tym czasie spakowałam skrzypce bruneta, przebrałam się i wróciłam do salonu, gdzie siedział John, Greg, a nawet Molly.
- Widzisz, sama doradzałaś mi jak o nim zapomnieć, a teraz to ciebie dopadł Amor. – powiedziała i podeszła mnie przytulić. – Dasz radę, wierzymy w ciebie. Ustaliliśmy, że John pojedzie z tobą.
- John... To niebezpieczne. – powiedziałam szybko.
- Spędziłem z nim kilka lat. Mogę ci pomóc jakbyś potrzebowała jakichś informacji. Dodatkowo nie mogę go zostawić, a tobie potrzebne jest wsparcie. Nie możesz zostać sama. Mówiłaś przecież, że brakuje mi tego, więc mam okazję poczuć się jak kiedyś. – stwierdził i przytulił Molly. – Zadbaj, proszę o Rosie. Wrócę najszybciej jak będę mógł. – Patrzyłam na nich z uśmiechem na twarzy. Miło było widzieć, jak oboje dogadują się pomimo ciężkiej sytuacji.
- Chodźcie, bo się wzruszę. – powiedziałam i wyszłam z budynku.
- Helikopter już czeka. – powiedział Mycroft.
- Mycroft, słuchaj... widzę jak na mnie patrzysz, ale nie jestem szpiegiem. Zrozum to. Zaufaj mi. – spojrzałam na niego błagalnie. – Nawet nie wiesz jak bardzo mi na nim zależy. – szepnęłam i spojrzałam na swoje dłonie.
- Chcesz mi powiedzieć, że zakochałaś się w moim braciszku? – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nie wiem... ale wiem, że jest dla mnie ważny i nie pozwolę jakiemuś choremu człowiekowi mi go odebrać. – powiedziałam i spojrzałam w jego oczy. – Na dodatek zadajesz głupie pytania. Po co pytasz, skoro wiesz wszystko?
- Lubię wpędzać ludzi w zakłopotanie. Ale tylko okazjonalnie. – uśmiechnął się zwycięsko. - Jeśli będziesz czegoś potrzebowała to dzwoń. Znajdź go. – uśmiechnął się słabo. Widziałam, że tym razem patrzył na mnie inaczej. Wsiadłam do taksówki, a zaraz za mną zrobił to John. Stamtąd przeszliśmy do helikoptera, który zabrał nas na wyspę. Cały lot myślałam o tym, co mogło stać się na Baker Street. Nie było tam żadnych śladów walki. Nie widziałam niczego co mogłoby być podejrzane. Zapewne Sherlock został czymś zaszantażowany. Ale czemu był nieprzytomny? Czemu Adler oszczędzili?
Pomiędzy myślami dotyczącymi zaginięcia Sherlocka przeplatały się też te, dotyczące sytuacji w jakiej oboje znaleźliśmy się po ostatnich wydarzeniach. Wciąż doskonale pamiętałam każdy jego ruch i dotyk z momentu gdy mnie pocałował. Dopiero gdy spoglądałam na to co jest pode mną zrozumiałam, że wszystko to co wydarzyło się wokół mnie, działo się w ciągu jednego dnia, a raczej wieczoru.
Wciąż nie potrafię zrozumieć wielu zachowań Sherlocka, jednak gdy patrzę w jego oczy wydaje mi się, jakbym znała go od lat. Każda chwila spędzona z nim wydaje się być jedną z przyjemniejszych, nawet gdy próbuje zdenerwować mnie przy każdej możliwej okazji.
- Vivien, płaczesz. – usłyszałam gdzieś obok i ocknęłam się. Otarłam szybko łzę z policzka i spojrzałam przed siebie, jednak panująca noc uniemożliwiała mi podziwianie widoków. Dochodziła czwarta w nocy, a ja byłam cała roztrzęsiona i choćby ktoś mi kazał teraz iść spać, nie dałabym rady zasnąć.
- Martwię się. John, musimy mu pomóc. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego słabo. Otworzyłam futerał na skrzypce. Wyjęłam instrument i przyjrzałam mu się uważnie.
- Myślisz, że dasz radę zagrać tak, by się z nią dogadać?
- Nie mam pojęcia, John. Nie wiem jak w ogóle z nią rozmawiać. – westchnęłam i gdy miałam odłożyć instrument na miejsce, ujrzałam kartkę zgiętą na pół. Podniosłam ją delikatnie, a na jej miejsce włożyłam skrzypce. Po chwili namysłu zaczęłam czytać.
Molly...Nie wiem... jak to dziwnie napisać, że czegoś się nie wie... czasami mam wrażenie, że twoje ciągłe poszukiwania drugiej połówki są bezsensowne. Przecież jestem obok. Tak blisko. A sam cię tyle razy odpychałem. Widziałem zawód w twoich oczach, gdy stałaś przy zwłokach, a ja komentowałem twoje zdanie. Widziałem cię przy wielu mężczyznach, ale nie było to dla mnie obojętne...
Po przeczytaniu ostatniego zdania, zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i złożyłam kartkę na pół.
- Co się dzieje?
- Jakby... Jakby coś poszło nie tak... przekaż to Molly. Nie przeczytałam do końca...- westchnęłam. – Nie czytaj tylko tego przy mnie, proszę. Może nie chciał, żeby ktoś niepowołany to czytał.
- Skąd pewność, że on chce komuś to dać?
- Nie zostawił by tego bez powodu na widoku. – stwierdziłam od razu.
Oddałabym wiele, żeby to było do mnie.
- Zostawił to w miejscu, gdzie tylko ty zaglądałaś. Nikomu innemu nie dawał na nich grać. – John spojrzał na mnie ciepło, ale widziałam, że sam wątpi w swoje słowa.
- Nie rozmawiajmy o tym. To bez sensu. Już nic nie da się zmienić. Z sercem nie wygrasz. Teraz jedynie mogę życzyć im szczęścia. – uśmiechnęłam się smutno.
- Pamiętaj, nie daj się jej zmanipulować. Jest doskonała w tym co robi. – powiedział, a ja poczułam jak maszyna obniża się. Byłam mu wdzięczna, że nie drążył tematu. Po wylądowaniu od razu skierowaliśmy się do środka. Po przeszukaniu i poinformowaniu nas o kilku istotnych sprawach, zostaliśmy pokierowani do windy.
- John... zostań tu. Chcę sama z nią porozmawiać. – powiedziałam i przytuliłam się do mężczyzny.
- Pamiętaj o tym, co ci mówiłem. – szepnął i odsunął się ode mnie. Weszłam do windy, gdzie czekał już na mnie strażnik. Zjechaliśmy na dół, a już po chwili stałam w zamkniętym pomieszczeniu, podzielonym szklaną „ścianą" na dwa mniejsze pomieszczenia. Przede mną, za szybą stała kobieta o bladej cerze i falowanych włosach. Patrzyła na mnie spojrzeniem, które wywołało u mnie dreszcz. Wyjęłam z futerału instrument. Od razu wzięłam głęboki wdech i zaczęłam grać. Cały czas czułam jej wzrok na sobie. Gdy miałam zacząć kolejny utwór, usłyszałam głos długowłosej kobiety:
- Czekałam na ciebie już od dawna, ale widzę, że lubisz przybywać w nietypowych godzinach. – zaczęła, a ja wzdrygnęłam się słysząc jej spokojny głos.
- Wybacz, że o takiej godzinie, ale...
- Ale postanowiłaś uratować mojego brata? – spojrzała na mnie jeszcze bardziej wnikliwym wzrokiem. - Prędzej czy później doszłoby do tego i tak i tak.
- Ja... - zaczęłam, ale pod wpływem jej spojrzenia nie byłam w stanie wiele powiedzieć.
- Nawet skrzypce wzięłaś ze sobą, żeby móc się ze mną porozumieć.
- Jak widać korzystam z czego mogę. – powiedziałam po chwili. – Eurus, zrozum, że nie mam czasu na pogaduszki z tobą. Pomóż mi, proszę. – spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem. Czułam się jak małe dziecko, które nie może zdobyć czegoś o czym od dawna marzy.
- Skąd przypuszczenia, że wiem cokolwiek na temat zaginięcia mojego brata? – podeszła bliżej szyby.
- Wiem, że rozmawiałaś z Moriartym. Musiał coś wspomnieć. Musisz coś wiedzieć...
- Obserwuję cię od dłuższego czasu, ale nie myślałam, że tu przyjdziesz. – zaczęła. – Skąd pewność, że to sprawka Jima?
- Eurus...- szepnęłam. Moja cierpliwość kończyła się z każdą chwilą.
- Och spokojnie. – powiedziała. – Siadaj. – dodała ostro, wskazując dłonią na podłogę. Zrobiłam co kazała. – Przypomnij sobie dzień, w którym próbowano cię porwać. Spróbuj przypomnieć sobie każdy dzień, który wydawał ci się jakoś podejrzany i związany z twoim ojcem i bratem. – odeszła od szyby i wzięła skrzypce w dłonie. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w każdy dźwięk wydany przez instrument. Znałam tę muzykę. Była to melodia, którą mama nuciła mi zawsze przed snem. Zmarszczyłam czoło, ale nie otworzyłam oczu. W pewnej chwili przypomniałam sobie wiele wydarzeń sprzed przyjazdu do Londynu. Wszystko wokół mnie wirowało. Postaci, które trzymały mnie podczas próby porwania. Samolot. Zamek. Zamek, w którym czekała na mnie policja, by mnie uwolnić. Nie pamiętałam jedynie co to był za zamek. Nikt podczas porwania nie pozwolił mi na to bym dowiedziała się, gdzie on jest. To uczucie podczas porwania... czemu pokazywał mi się przed oczami jakiś zamek? Nie wiedziałam. Czułam jedynie, że to jakiś znak. Jakaś podpowiedź, która przyszła nie wiadomo skąd.
- Pałac Buckingham– szepnęłam nagle, a Eurus przestała grać. – To nie chodzi o mnie... - nie do końca wiedziałam co mówię. Po chwili muzyka ustała.
- Widzę, że zrozumiałaś, że gra toczy się wokół Sherlocka, a nie ciebie i twoja przeszłość oprócz, tego że jesteś córką Jima, nie ma z tym nic wspólnego. – Eurus podeszła do szyby. – Dobrze myślisz.
- No tak... Skoro Irene była przytomna... komuś zależało na tym, by widziała co dzieje się wokół niej. Ma wielu wrogów...
- A największym prawdopodobnie jest? – Eurus patrzyła na mnie znudzona.
- Jej były partner, który jest ważną osobą w jakimś państwie. John coś wspominał. Gdzie mogłaby ukryć się ważna osoba? W miejscu, które jest dla niego przeznaczone. Pałac! Skoro ją śledzili, to najlepszym wyjściem będzie pałac Buckingham.
- Czemu? – zadawała mi specjalnie banalne pytania, patrząc z satysfakcją jak wszystko łączę w jedną całość.
- Albo dostał zaproszenie na wizytę z królową i będzie tam nocował, więc nikt nie będzie go podejrzewał. Albo wybrał to miejsce, bo zna je doskonale i wychodzi z założenia, że nikt by nie użył najważniejszego miejsca w Londynie do własnych, prywatnych celów. A tam będzie ich najtrudniej znaleźć, bo nikt nie podejrzewa, że coś takiego może mieć miejsce.
- Widzisz? Nie potrzebowałaś mojej pomocy. Wystarczyło, że zrozumiałaś, że nie wszystko kręci się wokół ciebie. Potrzebowałaś wyciszenia się, a zrobiłaś to dzięki skrzypcom.
- Jak ukryli kogoś w pałacu... Przecież tam jest Mycroft! Zauważyłby coś! – uniosłam się. Miałam dość tej sytuacji. Zmęczenia zaczynało dawać o sobie znać, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Wstałam szybko i zaczęłam chodzić po pokoju.
- Co zaślepia ci tok myślenia? Przecież wystarczy postawić się na miejscu tych osób. Co byś zrobiła na ich miejscu... – zaśmiała się, ale po chwili spoważniała. – Wiem ile dla ciebie znaczy i cieszę się, że jest przy nim ktoś taki, ale jeśli go nie uratujesz, nie wybaczę ci tego. – powiedziała groźnie, a ja spojrzałam na nią ponownie.
- Sama sobie tego nie wybaczę. – warknęłam. Podniosłam z podłogi futerał ze skrzypcami i odwróciłam się do wyjścia.
- Miło było poznać kogoś, kto zmienia Sherlocka na lepsze. – usłyszałam za plecami, na co uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cieszę się, że tak do mnie podchodzisz. – powiedziałam po chwili.
- Pamiętaj, że nie jesteś we wszystkim taka sama jak on. Musisz zrozumieć samą siebie i to czego chcesz. Twoje uczucia jakie żywisz do mojego brata mają ogromną moc. On boi się ich cały czas, tak samo jak Moriarty, więc w tym masz nad nimi przewagę. Są od ciebie sprytniejsi, ale nie znają się na uczuciach, a te są często ważniejsze niż umiejętności dedukcji. Co prawda osobiście wole kierowanie się rozumem, ale po ostatnich wydarzeniach... trochę emocji nie zaszkodzi.
- Szczerze mówiąc, to Mycroft powinien zastanowić się nad wypuszczeniem cię stąd.- powiedziałam wprost.
- Może kiedyś. – w jej głosie dało się usłyszeć spokój i zadowolenie. – Uratuj go. – to dodała już z większą powagą. Nasza rozmowa trwała jeszcze kilka dobrych minut. Dowiedziałam się kilku ważnych rzeczy. Niektóre z nich dotknęły mnie mniej lub bardziej. Postanowiłam nie tracić czasu i pożegnałam się z nią i wróciłam do Johna.
- John musimy dostać od Mycrofta szkice z planami Pałacu Buckingham.
- Co?
- Coś mi podpowiada, że są tam. Tym razem próbie jest poddany Sherlock. Podejrzewam, że za wszystkim stoi były kochanek Irene, sterowany przez Jima. Musimy się pospieszyć, zanim kogoś zabiją. – powiedziałam najszybciej jak mogłam i ruszyłam do helikoptera. John zadzwonił w tym czasie do Mycrofta nie zdradzając mu szczegółów, a ten z kolei obiecał przygotować plany najszybciej jak to możliwe.
Gdy byliśmy na miejscu od razu skierowaliśmy się do gabinetu Holmesa. Tam na biurku leżały papiery z rozpisanymi informacjami.
- Powie mi ktoś co tu się dzieje?
- A ty mi powiesz jakim cudem ktoś wprowadził tu nieprzytomnego mężczyznę i kobietę, która nie mogła nic zrobić, bo była zastraszana bronią? – warknęłam na niego. Nie rozumiałam czemu miejsce, w którym było mnóstwo osób wagi państwowej było tak słabo strzeżone.
- Twierdzisz, że Sherlock jest gdzieś tutaj? – zaśmiał się ironicznie i podszedł do mnie niebezpiecznie blisko. – Co ty kombinujesz? – syknął w moją stronę.
- Próbuję uratować tyłek twojego brata, w momencie gdy ty siedzisz z założonymi rękami. – podeszłam jeszcze bliżej. – Dieta ci nie służy Mycroft. Przytyłeś. Znowu. – dodałam i odkręciłam się w stronę biurka. Pochyliłam się nad papierami.
- Tu. – John pokazał palcem. – coś się nie zgadza. – spojrzałam w wyznaczone miejsce. – Piwnice zazwyczaj mogą mieć inny rozkład niż część zewnętrzna. Nie wydaje mi się, żeby pod jednym skrzydłem nie było żadnego pomieszczenia, tym bardziej, że w pobliżu są tunele kanalizacyjne, które muszą biec gdzieś dalej, a tu nagle kończą się bez śladu.
- Mycroft, jak tam się dostać? – spojrzałam na niego.
- To miejsce dla rodziny królewskiej, gdyby coś im groziło, dlatego nie ma go na mapie, by nikt go nie znalazł. Na każdych rozpiskach, jakie widnieją w mediach, zmienione jest kilka szczegółów. Między innymi to, że kanalizacja biegnie zgodnie z waszymi spostrzeżeniami. Te papiery są ściśle tajne. Nikt nie ma tam wstępu. Udostępnione szkice pałacu są zrobione tak, by nie budziły podejrzeń.
- Nie obchodzi mnie, że nie ma tam wstępu! – krzyknęłam. – Jedno z najbardziej strzeżonych miejsc w państwie, a wy daliście im wejść tu bez problemów!
- Nie krzycz na mnie. – powiedział stanowczo. – jest 6 nad ranem. Zaraz ktoś tu przyjdzie.
- To zrób coś łaskawie, albo ktoś zginie. – warknęłam. Widząc brak reakcji ze strony mężczyzny, zrobiłam zdjęcia planów i wyszłam z gabinetu. Po chwili dołączył do mnie John, starając się dotrzymać mi kroku.
- Wiesz, że nigdzie nas nie wpuszczą, prawda? – szliśmy bogato ozdobionym korytarzem, gdzie na końcu znajdowała się winda.
- Nie, jeśli masz przepustkę od Mycrofta. – wyjęłam z kieszeni prostokątną blaszkę. – Nie mamy dużo czasu. Prawdopodobnie jakieś 15 minut zanim zorientuje się, że zabrałam jego rzeczy. – Weszliśmy do windy i zjechaliśmy na sam dół. – jesteśmy tu. – pokazałam w telefonie na mały punkcik. – drugi korytarz w prawo. – powiedziałam i od razu skierowałam się w wyznaczone miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top