Tu się wszystko zaczęło - I
To nie była miłość. To co się zdarzyło nie ulegnie zmianie, ani teraz, ani nigdy. Nie żal mi tego, iż w zupełnym amoku podjęta decyzja mogła wpłynąć negatywnie na moją przyszłość, jakoś przeżyję. Każdy musi być twardy i nieugięty, a nie bezradny i poniżany – jak ja przedtem.
Westchnęłam w nagłym spokoju, czując upragnioną samotność. Wystarczy tylko by mnie tu nie było, a wszystkie problemy dawno by zniknęły. Ale co ja mogę? Przecież nie będę próbowała popełnić żadnej próby samobójczej, taka zabawa w podchody mająca na celu zwrócenie uwagi innych jest bezsensowna.
Z szerokim uśmiechem wzniosłam wzrok na najjaśniejsze punkty widniejące w oddali. Granatowe, wręcz czarne jak smoła, ale i również piękne jak rozmyte chmury, niebo... tam gwiazdy byłyby niczym. Wiele razy wyobrażenie o dotknięciu gwiazdy było marzeniem, albo choćby zbliżenie się w ich stronę, choć na parę mil. Chłodny powiew świeżości wpłynął do płuc miejscowo przeczesując włosy, a na oczach zadrwiły pojedyncze kosmyki, gdy uparcie wiatr próbował skryć przede mną urokliwy krajobraz nocnego nieba. Siedzenie na zielonym pagórku, wśród mnóstwa drzew ciągnących linię lasu nawet przez paręnaście kilometrów; dalej wzmagało kolejne uczucia. Podobnie, co letni wiatr. Zanurzyłam dłoń omackiem szukając najważniejszego w tym momencie przedmiotu, przeczesując uważnie wszystkie kieszenie szerokiej kurtki.
Materiał opadł ponownie, a błysk idealnie ukazał całokształt twórczości artystycznej wykonania. Przewracając między palcami nie spuszczałam z wzroku zegarka kieszonkowego, jednak nie należał on do zwykłych zegarków. Większych rozmiarów z klasycznie pozłacaną obudową, wskazówkami i oznaczeniami – urzekł mnie od dziecka.
Parę chwil minęło, zmarnowany czas odmierzany na wskazówkach białej tarczy przywoływał wspomnienia z dzieciństwa. Niegdyś noszony przeze mnie każdego dnia w kieszeni, a czasem nawet na szyi na złotym i długim łańcuszku. Pamiątka szczenięcych lat – jak mówią. Przed paroma chwilami wyłonił się księżyc, rażąc swym blaskiem wkoło polanę, w tym opasłe tafle wody. Kto by tam wiedział, gdzie jestem, i tak by się tym nie zainteresowali. W końcu ma się już swoje lata, tak? Trzeba żyć pełnią życia. Dać sobie spokój z rodzicielami; działać na własną rękę jest całkiem łatwo, jestem tego żywym dowodem.
Pozytywne nastawienie tylko umacniało upływający czas, podobnie jak ciągnący nurt rzeki wprost do stawu. Na wskroś poderwałam dłoń ku niebu, łapiąc oddech. Sięgając bezradnie po gwiazdę, której nie mogę złapać, dotykałam palcami i wzrokiem. Przy tych małych punkcikach na niebie czułam swobodę, jakbym mogła wyżalić się im ze wszystkich błędów i problemów wiedząc, iż one mną pokierują, wysłuchają. Smutek, dręczące myśli i inne uczucia schowałam za obszernym kapturem na głowie, sięgał nosa dając pewność, iż nikt ich nie dostrzeże. A jednak. Jedno stworzenie na miliard innych bezmyślnych, aczkolwiek niekiedy pożytecznych zdążyło to ujrzeć. Tylko znajomość, nic więcej.
Niespodziewany szelest wzbudził ostygłą od dawna ciekawość, która poruszyła mnie do podniesienia wzroku znad opadającego kaptura. Dosłownie tuż za plecami czułam cudzą obecność, niepewnie wychylając głowę zza ramienia. Niejednokrotnie rosnące napięcie nawet poruszyło szybkie bicie serca, chcącego wyrwać się z piersi.
Najgorsze przede mną.
Poderwałam się z miejsca w niepewności przyszłych czynów, lustrując rzekome miejsce przebywania szpiega, który już nie tak samo jak przedtem przemieszczał się między krzewami. Ruszyłam o krok, a do mych oczu dotarł nieznajomy kształt. Plama jasnej barwy, jakby sprawiająca wrażenie unoszącego się liścia, lecz to z całą pewnością nie był on. Zaskoczona dostrzegłam to, co w danym momencie byłoby szaleństwem, ale nie dla mnie i mojej wyobraźni.
— Skąd się tutaj wziąłeś? — zaśmiałam się pod nosem ucieszona z nagłej wizyty znanego mi zwierzątka. — Chyba nie szukałeś mnie po całym lesie, prawda?
To tylko motyl, ten sam którego niekiedy widywałam. Zasiadł po chwili z niebywałą gracją na wcześniej wysuniętych przeze mnie dłoniach. Trzepotał skrzydełkami w takt mego uśmiechu, za każdym razem powodując wzrost uczucia jakim mnie otaczał. Mimo, iż był jednym z najbardziej znanych stworzeń na świecie i tak był wyróżniany ze względu na swoją własną kolorystykę. Jednakże w jego obecności czułam się podobnie, co w towarzystwie prawdziwego człowieka, więc rozmowa z nim była oczywistością. Nie żadnym z dziwnych zjawisk.
Nagle poderwał się do lotu dosłownie parę metrów dalej, bym mogła za nim podążać. Ruchy motyla sugerowały, że to tylko indywidualna sprawa dotycząca nas obojga. Ciągle niepewnym i prędkim pędem zanikał pośród roślinności, ruszyłam za nim. Nie spuszczałam również z oczu zwierzęcia dopóki nie wrócił i ubrał miejsce na moim ramieniu, nie rozumiejąc gestu pogłaskałam lichutkie skrzydełko.
— Chcesz mi coś chyba pokazać, ale mam lepszy pomysł — wzniosłam palec wskazujący z nowym pomysłem. — Porusz skrzydłami raz na tak, a dwa na nie jeśli zadam ci pytanie, dobrze?
Machnął jednokrotnie, czyli to zwierzę potrafiło od zawsze zrozumieć to co ślina przynosiła mi na język, zadziwiające.
— Świetnie, mam iść za tobą? — spytałam.
Dwukrotny ruch nieco zaskoczył moje podejrzewania. Nie chodziło o to, trochę to dziwne. — W takim razie leć beze mnie — uśmiech przyćmił smutek w sercu.
Niespodziewanie odfrunął skrywając postać za krzewem białych kwiatów. Przejrzyste lilie porastające niedaleką w oddali miejscówkę na wypoczynek. Nim minęło kilka minut siedziałam z powrotem na źdźbłach przyjaźnie kującej trawy, pogrążona w myślach. Do czasu...
Ciemność i pustka, delikatny, kwiatowy zapach dotarł do mnie, a tuż za nim nachylony dosłownie nade mną mężczyzna. Mrugnęłam powiekami w osłupieniu, jakim cudem ktoś znalazł się tutaj niepostrzeżenie?!
Nieco bardziej niepewna niż przerażona patrzyłam na nieznajomego. Oczy bijące czerwienią, złapał w palce kaptur kurtki ściągając i gładząc jednocześnie po głowie.
Zachichotał. — Chyba nie udało mi się ciebie przestraszyć, prawda?
Przyjrzałam mu się z uwagą śledząc każdy najmniejszy szczegół, by spostrzec jego zamiary.
— Moment... kim ty jesteś? — rzuciłam okiem na niezwykle uwodzące uroki przystojnego osobnika przeciwnej płci.
Nie można również zaprzeczyć, iż nie posiada gustu. Co zdążyłam wywnioskować z powstania na równe nogi młodo wyglądającego człowieka.
Poderwał moją dłoń ciągnąc ku gorze, bym tylko podziwiała go w obecnej okazałości. Jako wysokiego mężczyznę o nieskalanej urodzie, w dużej mierze bijącego elegancją oraz obdarzonego niezwykle kobiecymi włosami o niespotykanej barwie – beżu. Para odstających kosmyków sprawiała wrażenie niepodległości reszcie włosów.
Gustownie ubrany uśmiechał się lekko w moją stronę; patrząc uwodzicielskimi tęczówkami, które pokazywały wewnętrzny spokój, zdążyłyby nawet w kilku chwilach oczarować swoją rubinową czerwienią. Kusił urokliwym wdziękiem, ale też posiadał minusy. Nieco mniej zwracał uwagę na swoją kulturę i poszanowanie własnego ciała. Noszący parę kolczyków w kształcie odwróconych serc, ciemniejszego odcieniu czerwieni.
Nie opanowałam wzroku, przeczucie rosło w siłę, a ja nic nie mogłam zrobić. Wyrzeźbione mięśnia brzucha, skryte częściowo pod klasycznie różową koszulą przyciągały spojrzenie jak magnes. Rozłożysty kołnierz, obie części łączył jeden guzik, cały strój jednakże dodawał uroku białemu, jak śnieg szalowi. Ciemny, czarny płaszcz z czerwonym obiciem od wewnątrz, postrzępiony celowo na kształt zbliżony do strzał. Górna partia ubrań kusząco zsunięta z ramion, a czarne niczym węgiel spodnie odsłaniające zbyt wiele jego męskich atutów...
Skryłam za ręką oczy, chcąc nie chcąc musiałam jakoś przejść przez to "spotkanie". Elegancja, czy może raczej w sporej mierze prostytucja?
Przekrzywił nieco głowę — Naprawdę nie wiesz kim jestem? — spytał nagle z powagą w głosie.
— He? — zdziwiona próbowałam wyłapać choć jedną osobę wizualnie podobną, lecz na marne — Nie stosownym jest nachodzenie kogoś, a w dodatku obcej osoby, chyba o tym nie wiesz. Nie znam nikogo takiego jak ty, lalusiu.
Obrócił się i skierował wzrok na świecący księżyc. Żadne z nas nic nie rzekło, a by najmniej nie próbowało.
Westchnąwszy skrył za powiekami błyszczący niepewnością wzrok. — Myślałem, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze — zaśmiał się po chwili.
— Pokazując to i owo przede mną nie osiągnąłeś upragnionego efektu, uwierz mi na słowo... — zasiadłam z powrotem na miejscu.
Niepewnym spojrzeniem czuwałam i dawałam mu do zrozumienia, iż gorzko pożałuje jeżeli cokolwiek zechce uczynić. Pojawiający się znikąd jasnowłosy, niczego nie oczekuje, a twierdzi, że skądś go znam... to początek jakiejś paranoi?
Ni stąd ni zowąd ruszył w przeciwnym kierunku, podskoczyłam prędko spoglądając za nim. Dokąd on zmierza?
— Hej, a ty dokąd? Nadal niczego nie wyjaśniłeś!
Obrócił głowę w smutnym uśmiechu. — Obiecaj mi [T/I], że sobie przypomnisz... i uważaj na siebie, proszę.
Wiejący wiatr trzepotał ubraniami przez chwilę, gdy w oka mgnieniu zniknął z pola widzenia. Zdębiałam. Znał moje imię, ale jakim prawem używa go podczas, gdy ja nie posiadam żadnych informacji na jego temat? Kolejny oddech i następna myśl w kolejce do najdłuższej drogi ku rozwiązaniu; kim był ten przebieraniec?
Wcisnęłam palce w kieszenie podnosząc się z chłodnego już podłoża.
Co krok to ciche podejrzewania, niewiadome pochodzenie i inne wiadomości na temat nieznajomego. Huczące myśli dodawały towarzystwa, gdy kolejny niezbyt genialny plan za widniał na horyzoncie. Lepiej dowiedzieć się tego teraz, w końcu sama nie będę w stanie ogarnąć w późniejszym czasie czegokolwiek.
Zdecydowanie ruszyłam podobną trasą.
— Halo? — zawołałam patrząc w stronę krzewów. — Nadal tam jesteś? Czy możemy na spokojnie porozmawiać?
Nic, odpowiadała jedynie głucha cisza. Na co ja liczyłam... na to, że niby uda mi się go jakoś złapać i wyjaśnić cały ten bajzel? Niedoczekanie. Bezradna wobec czynów ponowiłam żmudne wołanie, po paru chwilach przestając. To zupełnie bez najmniejszego sensu, na pewno go tu nie ma i nie będzie zamierzał wrócić. Chwyciwszy za zegarek między palcami wyciągnęłam przedmiot zawieszając na szyi, przynajmniej z tego skarbu mogę być usatysfakcjonowana...
~—♡♡♡—~
Ledwie przekroczyłam próg drzwi wejściowych do domu i z prędkością światła biegnąc ku salonowi dorwałam z regału opornie ciężką księgę. Przypominała ogromną cegłę albo i nawet pradawną książkę do zaklęć, która była wielokrotnie używana przez magów i czarodziei z filmów oraz książek. Pognałam na jednej nodze do stołu rzucając ciężkim przedmiotem o jego powierzchnię. Kiedyś przez moją bezmyślność coś się stanie z tym domem...
Otworzyłam w połowie zbiór dotychczas nieznanych mi wyjaśnień odnośnie stworzeń tego świata, ale to co zobaczyłam wstrząsnęło mną najbardziej; wygląd zewnętrzny całkiem podobny do krwiopijców. Ta blada cera niczym śnieg, a oczy krwiste, bez dwóch zdań to nieśmiertelny stwór! Zagłębiając się w kolejnych wersach tekstu omackiem usiadłam na krześle, wytrzeszczając skołowana oczy.
— Czyli miałam do czynienia z najprawdziwszym wampirem! — krzyknęłam przerażona.
Internet byłby lepszą skarbnicą wiedzy, lecz ja wolałam skorzystać z najbardziej sprawdzonych źródeł wiedzy na temat niewyjaśnionych zjawisk. Wliczony był w wiele urodzajnych stworzeń, lecz jeden fakt nie pozwalał wykluczyć tego, iż mógłby być stuprocentową krwiożerczą bestią – wampirem. Przewróciłam plik starych i pożółkłych kartek z westchnieniem, to zupełnie nie jest do siebie podobne. Świadomość widzianego motyla przed pojawieniem się nieznajomego mężczyzny budziła kolejne podejrzenia.
Utknęłam palcem na kartce. — Wszystkie prawa stworzenia świata podzielone zostały na dwie części. Tą z bożego błogosławieństwa oraz tą, która miała pozostać w odizolowaniu od wiecznego pokoju, potocznie nazywaną piekłem... — czytany na głos fragment wzbudził większe zainteresowanie.
Szukałam czegoś więcej na ten temat, o dziwo znalazłam to czego chciałam, tuż na przeciwnych stronach z rysunkami.
— Właśnie tam zaistniały grzechy. Jedyne demoniczne istoty posiadające możność zawarcia kontraktu między nimi, a śmiertelnikami czyniąc ze swoich panów Eve... — przerwałam spanikowana. — To jakaś paranoja!
Wymagało to większego doświadczenia, ale na chwilę obecną dopiero pojmowałam, ile złego spotkanie młodego mężczyzny mogło mnie kosztować.
Ślęcząc nad grubymi stronicami księgi pochłaniałam kolejne jakże istotne informacje. Między innymi w jaki sposób można zawrzeć umowę, jakie postacie zwierząt przybierają poszczególne grzechy oraz ich rodzaje. Można by rzec, iż wykułam to na blachę. Zmęczone oczy odmawiały posłuszeństwa wobec mych wymagań, nie pozwalając dokończyć ostatnią stronę notatek jej posiadacza. Nieświadomie opadłam na blat stołu prędko oddając się w objęcia Morfeusza.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ile razy zawarte na niej informacje mogłyby ocalić moje życie przed niepewną sytuacją...
~~~~~~
(a/n) jest i nowy projekt, good job! (n˘v˘•) / jak na mnie to spory postęp.
po poprzedniej pracy nie mogłam zostawić czytelników z gołymi rękoma, więc reaktywowałam dawny pomysł do napisania nowej opowieści. liczę, że choć w małej mierze spodoba się komukolwiek z was, oceniajcie jeśli chcecie więcej, bo pisanie to dla mnie czysta przyjemność. <(‾︶‾)>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top