rozdział 9 | 5722 słowa
Jeongguk
Od jakiegoś czasu nie pojmowałem niektórych moich decyzji. Bo czy była to ta ludzka, dobra i empatyczna strona, pragnąca pomóc człowiekowi w potrzebie? Czy może raczej ta egoistyczna, wampirza, która chciała zatrzymać źródło pożywienia przy sobie? Bo tak mogłem na to patrzeć. Pomagam Jiminowi i Seungu, aby nadal być z nim blisko. Aby mieć go na wyciągnięcie ręki. I aby móc zadbać o jego dietę, która do tej pory składała się z niewystarczającej ilości kalorii. Widziałem, jak jadał. Widziałem, jak kłamał. Przecież widziałem i słyszałem, jak zachowuje się jego niedożywiony i przepracowany organizm. To nie sprzyjało naszemu układowi. I zapewne dlatego znów mu się narzuciłem z kolejną propozycją i kolejnym układem, aby przychodzić do nich i pomagać Seungu nadrabiać szkolny materiał.
Raczej domyślałem się, jak mogą wyglądać mieszkania komunalne. Zwłaszcza w tej okolicy. Bywały naprawdę niewielkie. Raczej jak pokoje motelowe na jeden dzień, a nie miejsce do codziennego życia. Jednak widząc opłakany stan budynku w środku, z poniszczonymi ścianami i drzwiami oraz zaniedbanymi podłogami, zacząłem się obawiać, co dokładnie zastanę w ich mieszkaniu.
To młoda opiekunka, którą Jimin zatrudnił na czas swojej nieobecności, otworzyła mi drzwi. Nie przywiązałem uwagi do jej nazwiska i imienia, a tym bardziej do jej mimiki, która wprost mówiła, jak bardzo jest mną zafascynowana. Jednak jak zawsze – miała taka być. Miałem ją czarować i przyciągać już na pierwszy rzut oka, dlatego zignorowałem jej maślane spojrzenie i uśmiech. Wręczyłem jej wyliczone pieniądze, tłumacząc, że te przygotowane przez Jimina i położone dla niej na blacie w kuchni są przeznaczone na inny wydatek. Bo inaczej wiedziałem, że może być z tym problem. A kiedy dziewczyna już poszła, zostawiając mnie samego z Seungu, nie mogłem się nadziwić otoczeniu, w którym dorasta.
Kilka metrów kwadratowych. Zagracone pomieszczenie, w którym po prostu ciężko było pomieścić wszystkie rzeczy osobiste. Gęste powietrze z dużą ilością alergenów, których nie powinno tu być. Zwłaszcza w postaci czarnej pleśni na ścianach. Widziałem po niej ślady, pozostawione zapewne przez Jimina, próbującego ją po prostu zetrzeć mokrą ścierką, choć takie metody na nic się zdały. Cały ten budynek gnił i powoli się walił. Żaden człowiek nie powinien tutaj żyć. Zwłaszcza z małym dzieckiem.
Starałem się ukryć lekkie zdenerwowanie tą sytuacją. Bo to już nie była kwestia jego zarobków. Przecież mógł poprosić o pomoc swojego przyjaciela. A w takim wypadku jego przyjaciel powinien pomóc. Najwyraźniej ten cały Min widział tylko czubek własnego nosa, przychodząc do Jimina tylko na głupie pogadanki.
Dlatego, zanim zacząłem z Seungu lekcje, zjedliśmy przyniesione przeze mnie polędwiczki w sosie, aby mały miał energię na dzisiejszą naukę. Chętnie rozmawiał ze mną przy posiłku, zachwalając smak poszczególnych warzyw i kawałków mięsa, ale także zadając mi typowo dziecięce pytania. O moje ulubione przekąski, moje ulubione ubrania, sklepy, napoje, smaki i zapachy. Wiedziałem, że dzieciaki lubiły tę grę, mogąc porozmawiać o swoich preferencjach z dorosłym, którego starali się poznać, znajdując z nim podobieństwa. U nas było ich sporo, ciesząc tym Seungu. Jako osoba bez większych preferencji zapachowych i smakowych, ograniczających się ostatnio do krwi Park Jimina, zawsze wybierałem coś uniwersalnego, jak truskawkowy lub bananowy. Dzieciaki też go zazwyczaj wybierały, więc łapałem u nich punkty.
A kiedy napełniłem już brzuszek Seungu, upewniając się jeszcze, że uszkodzona ręka go nie boli i może się ze mną uczyć, przeszliśmy do lekcji.
Mały był bardziej skupiony niż na zajęciach. Nie bał się ze mną czytać i przy mnie pisać. Bo nie było z nami jego rówieśników, którzy tylko czekali na takie błędy. I choć przy mnie ich nie komentowali, możliwe, że na przerwie potrafili mu z tym dogryzać, jednak w hałasie i przy tylu rozmowach nie potrafiłem tego wyłapać.
Półtorej godziny minęło nam naprawdę szybko. Postarałem się nie skupiać tylko i wyłącznie na japońskim. Pomogłem mu również z koreańskim i matematyką, niestety musząc przy tym udawać, że to pani Han wszystko mi wytłumaczyła, abym przekazał mu odpowiednio tę wiedzę, bo przy dzieciakach zawsze utrzymywałem, że nie jestem matematycznym asem. Jednak prawda była taka, że przy moim wampirzym umyśle, który odpowiednio stymulowałem, nie miałem problemu z żadnym z przedmiotów.
Tak dotrwaliśmy do powrotu Jimina, który zjawił się dopiero po szesnastej. Czyli grubo po swojej zmianie.
Akurat skończyliśmy naukę, decydując się na jedną z gier. A z racji na bystry umysł Seungu, nauczyłem go gry w statki, rysując plansze na dwóch kartkach i stawiając między nimi lekko rozłożoną książkę, aby zakrywała nasze kartki.
Słyszałem jego niepewne kroki i lekkie zawahanie się tuż przed wejściem. Wziął głęboki wdech i wydech, zapewne starając się wejść w swoją rolę, udając przy mnie i Seungu, że jak zawsze wszystko jest w porządku.
Chłopak w końcu wszedł. A ja i Seungu popatrzeliśmy w jego stronę.
- Dzień dobry – przywitał się z nami, uśmiechem starając się zamaskować zmęczenie i lekką niepewność. - Seungu, jak się czujesz?
- Dobrze! Zrobiłem zadania z japońskiego! Teraz jeszcze muszę nauczyć się wierszyk na koreański – opowiedział swojemu tacie, gdy moje spojrzenie pozostało na Jiminie.
- Dobrze, będziemy się uczyć – stwierdził na to spokojnie, pozbywając się swoich butów przy wejściu, aby w tym jednopokojowym mieszkaniu ograniczyć po prostu do skarpetek. Dopiero gdy ruszył w naszą stronę, odkładając swoją torbę pod ścianę, zrozumiałem, że to uczucie niepewności, które wcześniej wyłapałem, było raczej zwykłych zestresowaniem, bo jego ruchy były zbyt nienaturalne, a źrenice za duże. - Jeongguk, chcesz coś do picia? Wody?
Nawet jego głos lekko drżał. Jak gdybym miał zaraz wstać i rzucić się do jego szyi. Choć zakładałem, że to zapewne kwestia mojej opinii na temat tego miejsca. Obawiał się, czy zaraz nie wyskoczę z jakąś kłótnią i mu nie nawymyślam. Na razie tego nie zrobię. Nie przy Seungu. Nigdy przy dziecku.
- Nie, dziękuję. Długo pracujesz – zauważyłem tylko, bo godziny jego pracy mi się nie zgadzały. Przecież o 15:00 powinien już tu być. Maks o 15:30.
- Wiem, przepraszam.
- Gdy zamieszkamy na księżycu, tata już nie będzie musiał pracować. Będzie ze mną spędzał całe dnie – wtrącił się Seungu, zanim zdołałem coś na to odpowiedzieć.
Może to i lepiej, bo dzięki jego słowom Jimin lekko się uśmiechnął. A ten uśmiech nieco wypędził stres z jego oczu.
- Jasne, że tak – zapewnił tylko, chętnie potwierdzając dziecięce wyobrażenia syna o ich przyszłości.
- Dlatego postaramy się, abyś na moich sprawdzianach miał same uśmiechnięte buźki, Seungu. Tak samo na tych u Pani Han – zwróciłem się do sześciolatka, wiążąc to wyobrażenie również z nauką, aby naprawdę chciał się do niej przykładać.
Chłopiec pokiwał na to głową. A ja korzystając z braku innych pytań i wątków do poruszenia, podniosłem się, ruszając do lodówki. Wyciągnąłem trzecią przyniesioną przeze mnie porcję jedzenia, przekładając ją na blat i rzucając do nieco zdezorientowanego moimi działaniami Jimina:
- Odgrzej i zjedz.
Chłopak początkowo w ogóle się nie ruszył, nie rozumiejąc tej sytuacji. Dopiero kiedy skierowałem się z powrotem na poprzednie miejsce, nie chcąc grzebać w jego kuchni w jego obecności, zauważyłem, jak na jego twarzy pojawia się rumieniec. Z zawstydzenia lub... zdenerwowania?
- D... dziękuję – odezwał się dopiero po chwili, niepewnym tonem, a jego serce wybijało znów niespokojny rytm, informując mnie tym nieco o jego uczuciach. - Seungu już jadł? – zapytał jeszcze, choć niepotrzebnie. Bo przecież wiadomo, że nie kupiłbym tylko jednej porcji.
- Już jedliśmy – zapewniłem, ponownie biorąc długopis w dłoń, aby zaraz móc powrócić z chłopcem do naszej gry.
- Było super pyszne! – podekscytował się mały, który również czekał na mój ruch.
- Tak? To ja też muszę zjeść. – Jimin w końcu ruszył pod ten blat, przekładając porcję polędwiczek, warzyw i ryżu na talerz, a następnie wkładając ją do mikrofalówki.
My powróciliśmy w tym czasie do gry, zaliczając kilka pustych pól. Dopiero kiedy szatyn z nami usiadł, smakując podgrzanego już dania, znów się odezwałem, ciekawy jego opinii i poziomu zadowolenia z takiego posiłku:
- Smakuje? A5 – dodałem do Seungu, oczywiście starając się omijać jego statki, aby mały miał trochę frajdy. A z wampirem, który po dźwiękach długopisu na kartce papieru był w stanie stwierdzić, w jakim miejscu wszystko rysował, nie byłoby żadnej zabawy.
- Pudło! Ha! – stwierdził szczęśliwy, odznaczając kolejne pole. - E3.
- Pyszne – usłyszałem też w końcu od Jimina, który przeżuwał każdy kęs niezwykle powoli, a jego oddech na chwilę ugrzązł mu gdzieś w gardle. Zapewne, gdy mięso, którego posmakował, po prostu zaczęło rozpływać mu się w ustach, pieszcząc jego kubki smakowe.
Nie pozwoliłem sobie na uśmiech. Ani na zerknięcie w jego stronę. Ograniczałem się do obserwowania go kątem oka, nie chcąc go zawstydzać. Lub po prostu nie chcąc natrafić na jego wzrok, znów budując między nami to nietypowe napięcie.
- Trafiony. I zatopiony. Widzę, że nie mam z tobą szans, Seungu – zauważyłem, dumny z jego trafień, skreślając drugi już statek.
Chłopiec uniósł szczęśliwy zdrową rękę do góry, dumny ze swojego małego sukcesu.
- Bo to bardzo łatwe. G4 – wycelował w moje kolejne pole, ale zanim zdołałem go poinformować czy trafił, w naszą rozmowę wtrącił się Jimin.
- Seungu wykazuje duże zdolności matematyczne. Mam wrażenie, że prawdopodobieństwo ma w małym palcu, choć nawet nie wie co to – stwierdził rozbawiony takim zjawiskiem, a ja zauważając jego lekki uśmiech, nie potrafiłem już ograniczać pola mojego widzenia do planszy ze statkami i Seungu. Musiałem na niego spojrzeć i również posłać mu delikatny uśmiech, dodając do niego kilka moich obserwacji.
- Zapewne odziedziczył je po tobie – zauważyłem, doskonale pamiętając Jimina liczącego coś w pracy w pamięci lub dbającego o odpowiednie rozdzielenie domowych wydatków. - Tym razem pudło – odpowiedziałem jeszcze szybko Seungu, podając przy tym kolejną pozycję, którą podejrzewałem o brak fragmentu jego statku. I na szczęście znów było pudło. - Nie myślałeś o takim kierunku? Nawet bez wykształcenia. Czasami wystarczy się wykazać na rozmowie kwalifikacyjnej – dodałem do Jimina, nie potrafiąc ot tak porzucić tego tematu, bo nie rozumiałem wielu jego decyzji. I chciałem zrozumieć, dlaczego takie podejmował, utrudniając sobie nimi życie.
- Nawet nie miałbym czasu chodzić na te rozmowy – stwierdził, wgryzając się w kolejny kawałek polędwiczki, przy czym aż przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się jej smakiem.
Zapewne liczył, że po jego słowach już odpuszczę temat. Bo to przecież było takie proste. „Pracuję i nie mam czasu na nic innego".
Twoja najlepsza wymówka...
- To po co brałeś tyle dodatkowych godzin? Mówiłem, że pokryję opiekunkę. To był mój pomysł – wytknąłem mu, już nieco zmieniając ton mojego głosu. Nadal był łagodny, choć już bardziej oficjalny niż taki przeznaczony dla najbliższych.
- Nie chodzi o nadgodziny – stwierdził, odkładając pałeczki, przez co wiedziałem, że zaraz powie coś, czego może żałować lub coś, czego po prostu nie powinien mówić. - Chodzi o całą pracę. Nie mogę rezygnować z nawet jednego dnia. Widzisz, jak mieszkamy. Edukacja Seungu kosztuje, a będzie jeszcze trudniej – starał się mnie uświadomić, lustrując tym „poważnym" spojrzeniem. Ale z tym moim i tak nie był w stanie wygrać. Zwłaszcza gdy przez jego słowa pociemniało. Cała moja aura uległa zmianie.
- H4 – rzuciłem jeszcze do małego, wykonując ostatni ruch. - Zaraz dokończymy grę, Seungu, dobrze? Narysujesz coś dla taty? – zaproponowałem, aby znaleźć mu na chwilę jakieś zajęcie. - Chodź, porozmawiamy – zwróciłem się tuż po tym do Jimina, patrząc na niego ostrzegawczo. Chłopak od razu złagodniał, nie wiedząc, co go czeka. Wstałem, ruszając do wyjścia. A w tym czasie Jimin wziął jeszcze jeden kęs jedzenia, dopiero za mną ruszając.
Włożyliśmy buty, wychodząc na korytarz. Nie zamierzałem się za bardzo oddalać od mieszkania. W razie, gdyby Seungu jednak do nas wyszedł. Zamierzałem odejść od niego na tyle, aby mały nie słyszał ani słowa z naszej rozmowy. Po prostu dla jego dobra.
Stanęliśmy kilka metrów od drzwi. Jimin patrzył na mnie niepewnie, a ja z sekundy na sekundę powracałem do tych uczuć, które towarzyszyły mi tuż po wejściu do tego budynku i ich mieszkania.
- Jimin. Nie porusza się takich tematów przy dziecku. Jako jego rodzic nie możesz ciągle mówić mu i pokazywać, że jest ciężko. Powinien rozumieć, że wszystko kosztuje i ciężko na to zarabiasz, ale nie powinien słyszeć, że będzie jeszcze gorzej. Już wystarczy, że chce stąd uciec aż na sam księżyc, jak najdalej od miejsca, które powinno mu się kojarzyć z kochającym domem i rodziną – zacząłem łagodnie, wytykając mu te najbardziej rażące błędy, które miały niesamowity wpływ na psychikę Seungu. I to nie była kwestia ich statusu majątkowego. Po prostu nastawienia Jimina i jego słów.
Chłopak albo o tym wiedział i sam potrzebował pomocy, albo nie zdawał sobie z tego sprawy, tak jak większość rodziców martwiąc ciągle wszystkim swoje dzieci, myśląc, że tego nie słyszą lub nie przywiązują do tego uwagi.
Jednak patrząc na jego postawę, skulone ramiona i spuszczony wzrok, obstawiałem tę pierwszą opcję.
- Wiem... ale on sam, gdy tylko zaczął rozumieć nieco więcej, czyli jakiś rok temu, zaczął dopytywać. Musiałem z nim szczerze porozmawiać. Dlatego wie, że nasze życie nie jest kolorowe.
- I przypominasz mu o tym na każdym kroku. Seungu myśli i martwi się jedynie o twoje problemy finansowe. Choć dziecko w jego wieku nie o tym powinno myśleć. Z czasem nie będzie ci się przyznawał, że coś go boli, że czegoś potrzebuje, bo to przecież pieniądze. A później wyrośnie na dorosłego idącego w jedną lub drugą skrajność, oszczędzając każdy grosz lub wydając na siebie każdą wypłatę, aby zrekompensować sobie lata dzieciństwa, kiedy musiał z tobą na wszystkim oszczędzać. Już nie wspomnę o tym mieszkaniu, Jimin... – Aż ciężko przy tym westchnąłem. - Ta pleśń na ścianach i kilka metrów kwadratowych nie sprzyja waszemu zdrowiu. Fizycznemu i psychicznemu – podkreśliłem, już dość niezadowolonym tonem. Bo widząc te warunki, inaczej nie potrafiłem.
Chłopak przymknął na chwilę oczy. Widziałem, jak przyswaja moje słowa i zapewne znów się o wszystko obwinia. Choć powinien po prostu działać...
Nie odpowiedział mi na to od razu, zrobił jeszcze kilka kroków w stronę schodów, siadając na jednym ze stopni przy obskurnej klatce schodowej. Potrzebował chwili, wpatrując się w swoje stopy. Zająłem przy nim miejsce, choć postarałem się przetrzeć nieco ten stopień moją poszetką.
- Wiem, ale co mam zrobić? Pracuję, ile się da. Nie mam nawet z czego oszczędzić. Jedyne co... myślałem nad wyprowadzką z Seulu. Jednak potem Seungu może mieć jeszcze większy problem z dostaniem się do dobrej szkoły... – podzielił się ze mną swoimi kolejnymi planami i gdybaniem, których nie wdrażał w życie.
- A na czym powinno ci teraz zależeć? Na jego edukacji czy może bezstresowym dorastaniu i beztroskim dzieciństwie? Jeżeli zapewnisz mu odpowiednią opiekę i podstawy, poradzi sobie w życiu. Nawet bez szkoły. Choć na razie nie możemy sobie pozwolić na wasz wyjazd, Jimin – przypomniałem, bo obawiałem się, że nawet po zakończeniu naszego układu byłoby mi ciężko o nim zapomnieć. O nim i o Seungu.
Nie chciałem też, aby się rozchorował, dlatego złapałem za dół swetra, ściągając go jednym ruchem.
- Usiądź na nim. Bo się przeziębisz – poprosiłem, oferując ściągnięty sweter Jiminowi, który znów wpatrywał się we mnie niepewnie.
- Mam dość dobrą odporność, dziękuję – zbył mnie, znów nie pozwalając mi o siebie zadbać. I zaraz starając się kontynuować nasz temat, nawet pomimo mojej nadal wyciągniętej w jego stronę ręki, oferującej ten sweter. - Nie powinienem cię tak angażować w moje problemy. W końcu... powinienem tylko spłacać mój dług.
Nie podobał mi się jego upór. Nie, jeżeli chodziło o jego zdrowie. Dlatego znów zamierzałem uciec się do nieczystych zagrań, sięgając wolną ręką do jego policzka, aby obrócić jego głowę w swoją stronę dwoma wyprostowanymi palcami.
- Usiądź na nim – rozkazałem, starając się wpłynąć na jego umysł moimi wampirzymi umiejętnościami.
Jimin chyba zapomniał, o czym w ogóle rozmawialiśmy i co od niego chciałem. Bo zamiast przyjąć ten sweter i posłusznie na nim usiąść, nagle podniósł się, zaczynając siadać... na moje kolana? W dodatku okrakiem?
Przeniosłem się gdzieś za niego odpowiednio szybko, zszokowany i zdezorientowany. Bo nie rozumiałem, do czego go zmusiłem. Co to było za działanie?
- Co ty robisz? – zapytałem, choć... przecież się domyślałem. Ten rozkaz zabrzmiał dwuznacznie. Nie kontrolowałem siebie przy nim. A on siebie przy mnie...
Chłopak odwrócił się, z tak samo zdezorientowaną miną.
- Nie wiem... Czy ty rzucasz jakiś czar? – zapytał, chyba powoli odkrywając u mnie tę umiejętność. Oczywiście przez moją nieostrożność.
- Co chciałeś zrobić? – znów zapytałem, marszcząc lekko brwi, bo chyba potrzebowałem usłyszeć jakieś zaprzeczenie. W końcu nasze umiejętności wpływały na ludzkie umysły, które mogły różnie odebrać nasze słowa. W zależności od tego, o czym w danej chwili myślały.
Czy on...?
- Nie jestem pewien... – stwierdził tylko, niczego mi nie potwierdzając. Jednak z jego oczu wyłapałem dość niepokojące uczucie, którego nie powinno tam być.
- Chyba lepiej już wrócić – postanowiłem po prostu, zakładając z powrotem ten sweter i niestety nie będąc w stanie powrócić do naszego tematu o Seungu. Bo nie chciałem znów przez przypadek wywołać między nami tak dziwnej sytuacji.
Wróciliśmy do jego mieszkania. Przeprosiłem Seungu za niedokończenie gry, obiecując, że jutro na pewno zostanę na całą rozgrywkę. Nie poruszę już wtedy z Jiminem żadnego cięższego tematu.
Zacząłem zbierać swoje rzeczy, chowając wszystkie materiały do torby.
- Seungu pamiętasz, co masz ćwiczyć? – zapytałem jeszcze małego, który nadal był zajęty rysunkiem dla swojego taty, o który poprosiłem go przed wyjściem na rozmowę z Jiminem.
- Jasne! Dzięki wujku! – odpowiedział na to, posyłając mi szeroki uśmiech, na który chętnie odpowiedziałem podobnym, po prostu nieco stonowanym, głaszcząc go na pożegnanie po główce.
Kątem oka wyłapałem kłaniającego się Jimina, dlatego zaraz zwróciłem się w jego stronę.
- Dziękuję. Kiedy się rozliczymy za korepetycje? Na koniec? – zaczął dopytywać, jak zwykle uderzając w temat finansów.
Mam doliczyć jeszcze sto ukąszeń?
Zanim odpowiedziałem, skierowałem się do szatyna, aby na naszej rozmowie nie skupiał się Seungu.
- W jaki sposób rozliczymy? – znów przeszedłem do oficjalniejszego tonu i może trochę niezadowolonego, bo rozmawialiśmy o tym po wypadku Seungu...
- Pieniędzmi? Czy wolisz...? – zaczął, ale zamiast dokończyć pytanie, jego dłoń wskazała na miejsce, w którym kryła się zapewne gojąca powoli ranka po moich kłach.
Nie mogłem go męczyć. I musiałem się z tym kontrolować, bo inaczej nie potrafiłbym żyć i funkcjonować bez jego krwi, uzależniając się od niej całkowicie. Uzależniając się od niego całkowicie... Dlatego zdecydowałem się na łatwiejsze rozwiązanie, które nie zmusza go do żadnej zapłaty.
Sięgnąłem do mojej torby, wyjmując z niej czarną teczkę, z której wyciągnąłem odpowiedni dokument, wręczając go Jiminowi.
Musiałem się o niego mocno postarać, udając na dłuższą rozmowę do dyrektora szkoły. Choć przy moich umiejętnościach byłem w stanie załatwić takie rzeczy.
Jimin prześledził informację o moich dodatkowych zarobkach za korepetycje z Seungu. Dokument nie miał pokrycia, ale był w stanie uciszyć Jimina w tej sprawie. A na tym mi zależało. Liczyłem również, że nie skomentuje go na głos, aby nie uświadamiać Seungu, że przychodzę do niego tylko dla dodatkowych pieniędzy. Dlatego, zanim jakkolwiek go skomentował, odezwałem się jako pierwszy:
- Także wszystko jest w porządku – podkreśliłem, wpatrując się jeszcze chwilę w niego, po czym schowałem ten dokument i teczkę z powrotem do mojej torby. - Mam nadzieję, że nasza rozmowa uświadomiła ci kilka rzeczy, Jimin – dodałem, nieco ciszej, oczywiście musząc go jeszcze odesłać z powrotem do zaczętego jedzenia, pokazując na stolik za mną. - Dojedz, bo zaraz wystygnie.
Chłopak znów ukłonił się nisko, na razie nie ruszając z miejsca.
- Bardzo dziękuję za pomoc.
Jego syn szybko porzucił rysowanie i ukłonił się tak jak jego tata.
- Dziękuję – również powiedział, a ja kiwnąłem na to głową, w podziękowaniu za ich wdzięczność.
- Do jutra, Seungu. Do zobaczenia, Jimin – rzuciłem tylko, kierując się już do wyjścia. A kiedy włożyłem buty i płaszcz, opuściłem to miejsce z ciężkim sercem. Bo nie chciałem ich zostawiać w takim mieszkaniu. Miałem ochotę kupić coś i zmusić do przeprowadzki. Choć wiedziałem, że Jimin nigdy by tego nie przyjął. Dlatego postarałem się odrzucić tę myśl i spróbować skupić na kolejnych obowiązkach tego dnia. Bo mój świat przecież nie kręcił się wokół nich. Nie mógł. I nie będzie.
Jimin
Chyba powinienem udać się do lekarza. Coś czuję, że przez to przepracowanie starość upomina się o mnie za szybko i trochę szwankuje mi serce.
No dobra, kogo ja próbuję oszukać. Dobrze wiem, co oznacza przyspieszony rytm serca, który objawia się tylko przy jednej osobie. Zacząłem coś czuć do Jeon Jeongguka. Coś, co nie powinno mieć miejsca. Bo przecież to tak, jakby kura zakochała się w lisie. Lub zając w wilku. Ofiara nie może darzyć uczuciem drapieżnika!
Chwila! O jakim zakochaniu się ja tu myślę?! Chyba trochę przesadzam... To zwykłe zauroczenie. Ba, to zupełnie normalna reakcja na osobę, która otacza cię troską. W końcu w Yoongim też byłem kiedyś zauroczony. Nawet dwa razy - jeszcze za czasów wspólnego grania w zespole, jak i po jego upadku, gdy starszy zaczął mnie wspierać w ułożeniu sobie życia, bym mógł zająć się Seungu. Dlatego to oczywiste, że troska, którą okazuje mi Jeongguk, sprawiła, iż się do niego przywiązałem. Plus wysysaniem krwi przypomniał mi, jak wiele przyjemności można mieć w życiu, bo odkąd zajmowałem się synem, nawet nie myślałem o żadnych zabawach z samym sobą. Nie szukałem także partnerki, nawet na przelotną znajomość. No i ostatnia sytuacja z Seungu, gdy zajął się tak chłopcem i zadbał o niego, gdy ja jako rodzic nie mogłem być blisko, naprawdę mnie poruszyła. Tak, te wszystkie uczucia mają swoje logiczne wytłumaczenie.
Choć chyba nie dla mojego serca, które tęskniło do Jeona.
Nieważne, czy byłem w pracy, porządkowałem nasze mieszkanie, szedłem na zakupy, czy odprowadzałem syna do szkoły, ciągle liczyłem na to, że wampir zaraz pojawi się obok. I nawet jeśli miałby mnie znów opierniczyć za to, jak beznadziejnym jestem rodzicem, to chciałem widzieć jego piękne oczy, słyszeć przyjemny głos i czuć to lekkie zimno. Wpadłem po uszy niczym nastolatek, ale musiałem skupić się na codziennym życiu, więc świadomie próbowałem unikać dodatkowego kontaktu. Co nie było aż tak proste, skoro widywaliśmy się codziennie przez korepetycje.
Dzisiejszy dzień w pracy nie wyróżniał się niczym szczególnym. Klienci, którzy każdego dnia przewijali się przez sklep, byli niezwykle różnorodni, ale nie zdarzył się żaden problemowy, przez co większość zmiany upłynęła spokojnie. Raz tylko parę rzeczy spadło z półki i musiałem sprzątnąć podłogę, gdy jakieś dziecko zbyt zamaszystym ruchem zdjęło picie z regału, ale poza tym mogłem odpływać trochę myślami. Jednak cała beztroska tego dnia zniknęła w momencie, gdy stanąłem przed drzwiami wejściowymi do budynku, w którym znajdowało się wynajmowane przez nas mieszkanie.
"Szanowni Państwo. Informujemy, że do końca miesiąca należy opuścić lokale mieszkalne. Budynek zostanie zlikwidowany. Rzeczy, które po wyznaczonym terminie nie zostaną zabrane, będą usunięte na koszt właścicieli. Więcej informacji uzyskają Państwo pod numerem 82 010..."
Od razu wybrałem numer, który podany był na informacji. Kobieta po drugiej stronie słuchawki nie była w stanie w niczym mi pomóc. Przepraszała jedynie i tłumaczyła, że ziemia została wykupiona przez jakiegoś developera, a nakaz eksmisji nie dotyczył tylko naszego budynku, ale niemal całej okolicy. Ci, którzy mieli wykupione mieszkania, mogli liczyć na rekompensaty, ale dla nas, wynajmujących, nie było nawet mowy o lokalach zastępczych...
Poczułem, jak nogi mi miękną. Powoli wchodziłem po schodach, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Kiedy myślałem, że zaczęło się jakoś układać, tutaj spada mi na głowę nowe nieszczęście.
Dotarłem na nasze piętro, ale usiadłem na schodkach, nie będąc jeszcze mentalnie gotowym na wejście do mieszkania. Jeśli pojawiło się to przed południem, to Jeongguk, który jest w środku, pewnie już wie. Jednak Seungu nie powinien się na razie dowiedzieć. Nie, dopóki nie wymyślę jakiegoś rozwiązania. Tylko... co ja mam zrobić?!
Dłuższą chwilę zajęło mi przeanalizowanie opcji, jakie mam. A prawda była taka, że nie było żadnych.
Może muszę odpocząć i coś wpadnie mi do głowy. To za duży szok i pewnie dlatego nie myślę.
Wstałem w końcu i podszedłem do drzwi wejściowych, na których wisiała kopia kartki, znajdująca się na frontalnym wejściu budynku. Nie zdążyłem jednak złapać za klamkę, gdy drzwi otworzyły się przede mną, a z mieszkania wyszedł Jeongguk.
- Cześć - powiedziałem cicho, ocierając szybko twarz z resztek łez, które mimowolnie popłynęły mi wcześniej z oczu.
- I co z tym zrobimy? - zapytał wprost, wskazując na zawieszoną informację, a ja znowu przysiadłem na schodku.
- Nie mam pojęcia - przyznałem załamany. - To tylko dwa tygodnie... Będziemy musieli wynieść się z Seulu. Tu jest po prostu za drogo.
- A Min Yoongi? Nie możecie pomieszkać u niego?
Pokręciłem głową na jego propozycję.
- Hyung ma swoje życie, już i tak wystarczająco nam pomaga.
- Przecież nie ma żony, czy dziewczyny. Mógłby pomóc przyjacielowi.
Patrzyłem na moje stopy, zastanawiając się.
Pamiętałem doskonale, jak Yoongi odmawiał Seungu, gdy ten sugerował wspólne zamieszkanie. Wiedziałem, że jego praca i po części charakter, mogą bardzo ciężko tolerować stałą obecność dziecka, nawet w perspektywie krótkiego czasu. Nie chciałem też nadużywać jego dobroci, bo przecież wiele mu zawdzięczałem. Jednak teraz byłem w sytuacji podbramkowej. I to bardzo.
- Nie wiem... Spróbuję z nim pogadać. Dawno go nie było, pewnie ma dużo pracy - powiedziałem w końcu.
- Zadzwoń do niego.
- Zadzwonię później.
- Teraz. Będziemy wiedzieć, na czym stoimy.
My? Jeongguk, to miłe, ale to mój problem... Chociaż w zasadzie dostęp do mojej krwi może mieć utrudniony. Dobra, to jednak nasz problem. Niech będzie.
Wyjąłem telefon i poszukałem w nim odpowiedniego numeru, po czym wcisnąłem słuchawkę. Połączenie zostało odrzucone niemal natychmiast, jednak po chwili dostałem wiadomość.
"Co tam, Jiminnie? Jestem na spotkaniu, nie mogę odebrać."
Och, dobrze, czyli to nie kwestia jego niechęci do mnie. Już się bałem, że może zrobiłem coś nie tak i dlatego przestał do nas przychodzić.
Jednak skoro był zajęty, nie powinienem mu przeszkadzać. Zwłaszcza tak szokującymi informacjami i prośbami.
"Nic pilnego hyung. Odezwę się później."
- Napiszę później. Jest na spotkaniu. Nie chcę go teraz niepokoić - wyjaśniłem Jeonggukowi, chowając telefon.
Ten westchnął ciężko i wyraźnie coś rozważał.
- To na razie pomieszkacie u mnie - powiedział w końcu, patrząc mi w oczy. - Już i tak wcześniej o tym myślałem.
Nie ukrywam, że te słowa wywołały we mnie naprawdę spory szok. Jednak co gorsza - ogromną radość i przerażenie.
- Słucham? - wydukałem.
- Mam to powtórzyć? - zapytał niezadowolony, jakby spodziewał się zupełnie innej reakcji.
Miałbym wpaść ci w ramiona, ucałować policzki i obiecać, że oddam ci całą krew z mojego ciała, byle Seungu mógł zamieszkać w lepszych warunkach? Bo mogę, naprawdę...
- Dlaczego miałbym przyjąć taką pomoc? To za dużo - odpowiedziałem, starając się nie skupiać na moich prawdziwych emocjach i pragnieniach.
Przecież mógłbym być jeszcze bliżej niego. A co ważniejsze - zabrałbym Seungu z tego mieszkania i nie narażał jego zdrowia.
Ale hej, czy taka propozycja nie oznacza, że nie tylko ja coś czuję? To naprawdę tylko kwestia dostępu do mojej krwi?
Nie, Jimin, nie zapędzaj się. Nawet nie wiesz, czy wampiry tak naprawdę mają jakieś skomplikowane uczucia.
- Bo jesteś w takiej sytuacji, że tego potrzebujesz, a ja nie mam problemu z tym pomóc. I tak całe dnie jestem poza domem. Nie korzystam z kuchni ani z salonu. A większość pokoi stoi pusta - wytłumaczył nadal nieco zniecierpliwiony.
Dobrze, przejdźmy do bardziej racjonalnych pytań.
- Jaki... jaki byłby czynsz? - zapytałem w końcu, bo słysząc, że Jeon ma mieszkanie, w którym "większość pokoi stoi pusta", bałem się zapytać o metraż.
- 10 tysięcy? - zaproponował swobodnie, a mi prawie szczęka opadła.
- Bądźmy poważni... - znów wydukałem, bo chyba żartuje, że będę się dokładał tyle do jego rachunków, co kosztuje jeden posiłek w knajpie.
- To ile według ciebie?
Pewnie przydałyby się jeszcze ze dwa zera... I pomnożyć przez dwa... Tylko wtedy to na pewno nie będzie mnie stać.
- Nie wiem... na pewno nie mieszkasz tak jak my - zauważyłem ostrożnie.
- To tylko symboliczna kwota - zauważył, co doskonale wiedziałem.
- Więc podaj, ile powinienem płacić.
- 10 tysięcy - powtórzył uparcie.
Oszaleję.
Patrzyliśmy przez chwilę na siebie. Moja logiczna strona uznała to za interes życia, ale moje sumienie nie dawało mi spokoju. Bo czy to nie był wyzysk w czystej postaci? Jakie miałem prawo korzystać z czyjejś dobroci? Zwłaszcza tak hojnej.
Zaraz jednak pomyślałem o Seungu. Mój syn zasługiwał na to, by żyć w lepszych warunkach. To, że był zmuszony przez ostatnie lata żyć ze mną w tej kawalerce, w której przez pleśń i grzyb mógł nabawić się poważnych problemów, było dla mnie wystarczającym argumentem, bym schował dumę w kieszeń.
Dlatego poczułem, jak moja postawa nieco łagodnieje i tylko kiwnąłem głową. Co z kolei zaskoczyło Jeongguka. Może myślał, że zaproponuje to tylko z grzeczności i nie spodziewał się mojej zgody? Przesadziłem? Powinienem zmienić zdanie?
Seungu. Myśl o swoim synu. Stracił matkę, ma ojca nieudacznika. Więc jestem mu winien chociaż tyle.
- Kiedy możemy się przeprowadzić? - zapytałem.
- Skąd ta szybka zgoda? - zapytał, obserwując mnie uważnie.
- A mam jakiekolwiek wyjście?
- A kiedy chcecie się wprowadzić? W weekend?
- Może w piątek? W weekend muszę wziąć zmiany.
- Nie będziesz musiał już tyle pracować - stwierdził Jeon, marszcząc brwi, jakby nie rozumiał, w czym rzecz.
- To, że odejdzie mi jeden wydatek, nie znaczy, że nie mam innych. Seungu potrzebuje nowych ubrań i rzeczy do szkoły, poza tym lodówka się sama nie napełni. A do tego na pewno zamierzam się dokładać - wyjaśniłem spokojnie.
- Ja nie jadam, więc jest do waszej dyspozycji. Jednak myślę, że pracując od poniedziałku do piątku, zarobisz na to wystarczająco. Seungu cię potrzebuje. Zwłaszcza w tych latach. Nie powinieneś znikać na całe dnie - upomniał mnie, znów wytykając, jak złym jestem rodzicem.
Pomyślałem przez chwilę i w końcu kiwnąłem głową. Nie ma sensu się kłócić. To tylko marnowanie energii. Skoro on jest moim dobrodziejem, powinienem to uszanować.
- Złożę rezygnację, jeśli nie będziesz miał mnie dość po dwóch tygodniach - powiedziałem pół żartem pół serio, starając się uśmiechnąć.
Jeon chyba to zaakceptował. W iście gentlemańskim geście wyciągnął do mnie rękę i pomógł wstać. Podziękowałem mu, chwytając tę zimną dłoń, której miałem ochoty już nie puszczać. Wampir przepuścił mnie przodem i pozwolił zdjąć z drzwi informację, którą wepchnąłem do torby.
- Na pewno się za tobą stęsknił. Przez całą godzinę zerkał na zegarek - powiedział cicho, na co uśmiechnąłem się i wszedłem do środka.
Seungu ucieszył się na mój widok, podchodząc szybko. Zdjąłem buty i przytuliłem go mocno, przez co chłopiec był nieco zaskoczony. W końcu rzadko go witałem w ten sposób. Jego reakcją było mocne wtulenie się we mnie i ciche przywitanie, co ukoiło moje serce.
Będzie dobrze, synku. Zrobię, co się da, by twoje życie było choć lepsze.
- Zostawię was już - powiedział Jeon, mijając nas, by zabrać swoje rzeczy.
- Naprawdę dziękuję, hyung - powiedziałem, gdy złapał za klamkę.
Wampir kiwnął głową, zerkając na nas.
- Do jutra - pożegnał się z Seungu z uśmiechem i wyszedł.
- Chodź, tata. Zobacz, co dzisiaj robiłem.
Przez resztę dnia skupiałem się na moim synu, bawiąc z nim i czytając. Wyjaśniłem mu także, że jeszcze w tym tygodniu przeniesiemy się do nowego domu. Był w niemałym szoku, że zamieszkamy z jego nowym wujkiem, ale potem wręcz skakał z radości. Dlatego następnego dnia, gdy wróciłem z pracy, niosąc masę kartonów, zabraliśmy się za pakowanie pierwszych rzeczy.
Dopiero wieczorem spokój zakłócił dźwięk uderzeń do drzwi. Na szczęście był to charakterystyczny kod, który znała tylko jedna osoba.
Otworzyłem, a w progu stał Yoongi hyung z niemałym zaskoczeniem na twarzy. Od razu wiedziałem, skąd ten szok.
- Cześć hyung - przywitałem go z lekkim uśmiechem.
- Cześć Jiminnie. Co to? O co chodzi?
Kąciki moich ust mimowolnie opadły.
- Musimy się wynieść... - powiedziałem ciszej, by Seungu nie słyszał. To, że powiedziałem mu już o przeprowadzce, nie znaczyło, że musiał wiedzieć, iż powodem jest zniszczenie miejsca, w którym spędziliśmy tyle czasu. - Niestety będą burzyć budynek.
- Budynek? Tak nagle? Oszaleli?
Westchnąłem na to.
- Developerzy są bezwzględni. Mając pieniądze można wszystko - zauważyłem.
- Mogę? - zapytał, wskazując wnętrze mieszkania, więc szybko przesunąłem się na bok.
- Tak, tak.
Przeniosłem się w głąb mieszkania, by starszy mógł spokojnie zdjąć buty. Seungu siedział na dolnym łóżku i przeglądał swoje zabawki.
- Cześć wujku!
- Cześć mały. Jak tam bez szkoły? Fajnie czy nudno? - zapytał, wyjmując z trzymanej reklamówki tabliczkę czekolady i paczkę wafelków, które od razu wręczył mojemu synowi. - Żeby się szybciej kości zrosły - wyjaśnił, mrugając do niego porozumiewawczo, a resztę zawartości w postaci owoców wręczył mi, za co podziękowałem.
- Wooooow jak super! - Chłopiec od razu dorwał się do czekolady, jednak jedną ręką było mu ciężko ją otworzyć, dlatego Yoongi stojący bliżej pomógł mu. - Dzięki!
- Tylko nie zjedz całą na raz - upomniałem, zabierając się za umycie i pokrojenie gruszek, a także nastawiłem wodę na herbatę. - Chyba masz dużo pracy, hyung?
- Kilka nowych płyt się szykuje. Ciągle siedzę w wytwórni. Przepraszam, że was ostatnio nie odwiedzam. Znalazłeś już coś, Jiminnie? - zapytał, zerkając na kartony.
- Tak i nie. Przygarnie nas na jakiś czas znajomy, ale będę czegoś szukał w międzyczasie - przyznałem. Bo zostanie z Jeonggukiem na dłuższą metę, było raczej niemożliwe. Choć żaden z nas nie określił, jak długo możemy razem mieszkać, to sam dałem sobie trzy miesiące, by znaleźć nowe miejsce. Nie powinienem nadużywać jego dobroci. Chyba że naprawdę będzie ciężko cokolwiek znaleźć, wtedy ze względu na Seungu będę musiał znaleźć jakiś sposób, by odpowiednio się odwdzięczać gospodarzowi.
- Znajomy? U kogo was szukać?
- Obawiam się, hyung, że przez jakiś czas nie będzie możliwości odwiedzania nas... Nie chciałbym mu robić problemu, póki nie ustalę z nim dokładnych warunków naszego mieszkania - przyznałem z przepraszającym uśmiechem. - Oczywiście możemy spotykać się nadal na mieście, w sklepie całodobowym na przykład.
- No... okaay... - Z jakiegoś powodu hyung nie wyglądał na przekonanego, ale z drugiej strony znał mnie na tyle, by mógł podejrzewać, że wpakowałem się w nowe kłopoty. Nic więc dziwnego, że nie dawał za wygraną. - A kto to?
Zawahałem się na moment, bo to nie zabrzmi dobrze. Niemniej lepiej, by miał pewność, że to nie jakiś oszust, który w zamian wytnie mi nerkę.
- Nauczyciel japońskiego Seungu - przyznałem, przysuwając się bliżej, by dodać ciszej: - Poznaliśmy się niedawno w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach. Gdyby nie on, pewnie skończyłbym martwy przez ludzi lichwiarza.
To jednak nadal była dla niego mocno szokująca informacja. Chyba nie przyznałem mu się do końca, dlaczego nie tak dawno źle się czułem?
- Kiedy? Gdzie? Byli w szkole?
- Nie, spokojnie. Złapali mnie, gdy wracałem ze sklepu, a ty byłeś tu z Seungu. Chyba byłem wtedy w zbyt wielkim szoku.
Starszy zmarszczył brwi, próbując chyba przywołać sobie w pamięci tamten dzień.
- No tak... trochę dziwnie się wtedy zachowywałeś. Ale... co on tutaj robił? I to... była jego chustka?
Chustka? Ach, to... No tak, ale nie mogę przyznać, że wampir mnie śledził przez zapach mojej krwi. Dlatego musiałem skłamać, co przyszło mi zaskakująco łatwo.
- Zbieg okoliczności. Chyba szedł do kogoś na korepetycje czy coś... w każdym razie - tak, to była jego chustka. Od tamtej pory trochę się poznaliśmy, dużo pomaga Seungu w szkole, a teraz przychodzi codziennie, by nadrabiać z nim materiał. I gdy zobaczył kartkę, przedyskutował ze mną naszą sytuację i zaproponował przygarnięcie nas na jakiś czas.
Yoongi potrzebował czasu, by przyswoić te nowości. Chyba nie spodziewał się tylu atrakcji przy okazji tych odwiedzin.
- To... bardzo nieprawdopodobna historia - przyznał w końcu. Doskonale go rozumiałem, bo gdy tak się to opowiadało, to rzeczywiście historia mocno naciągana, nawet jak na scenariusz jakiejś dramy. - Ale... dobrze, że ma wam kto pomóc - dodał, nadal jednak mając wątpliwości co do tego, słyszalne w jego głosie.
Kiwnąłem głową, nie chcąc rozważać tego tematu. Przygotowałem nam herbaty i usiadłem do stołu, by skierować rozmowę na inne tory. Bo to nie był jeszcze czas, by podzielić się z przyjacielem moją tajemnicą dotyczącą uczuć żywionych do nauczyciela japońskiego. Zwłaszcza w kontekście przewrócenia do góry nogami mojego życia po raz kolejny. Jeszcze przyjdzie na to odpowiedni czas. Bądźmy dobrej myśli, że wszystko się ułoży.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top