rozdział 8 | 3864 słowa
Jeongguk
Nie nachodziłem już Park Jimina. Postanowiłem nie pojawiać się w nieoczekiwanych momentach i miejscach, dając mu trochę przestrzeni. Dając nam obu trochę przestrzeni, skoro chłopak zgodził się na mój układ, posłusznie pojawiając w moim mieszkaniu. Otrzymałem to, co od niego potrzebowałem, teraz znów musząc skupić się po prostu na swoim życiu. Choć nie oznaczało to braku kontroli nad jego zdrowiem i otoczeniem. Bo musiałem upewnić się, że przyjmuje otrzymane przeze mnie witaminy. I musiałem sprawdzić, czy po spłaceniu jego długu, lichwiarze na pewno go nie nachodzą. Dlatego czasami wymieniliśmy kilka krótkich wiadomości. I czasami zjawiłem się pod jego restauracją, sklepem lub domem, badając sytuację. Na szczęście wszystko było w porządku i za każdym razem mogłem pozostać niezauważony, chowając się między budynkami lub na dachu.
Na razie nie było mowy o kolejnym spotkaniu. Park Jimin musiał najpierw nabrać sił. Choć obserwując jego tryb życia, wątpiłem, aby w najbliższym czasie w ogóle do tego doszło. Jednak los ma na takie sytuacje różne sposoby. Nie zamierzał zmuszać mnie do znalezienia się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, natrafiając na Jimina. Nie zamierzał też ingerować przesadnie w jego zdrowie, co wymagałoby mojej interwencji. Wolał po prostu posłużyć się niewinną istotą, która w ogóle nie powinna być mieszana w naszą relację.
Liczyłem, że ten dyżur na korytarzu będzie jak wszystkie inne. W końcu to tylko kilka minut przerwy od siedzenia w jednej i tej samej sali. Dzieciaki miały chwilę na rozprostowanie nóg, krótkie zabawy i rozmowy. Zazwyczaj tak krótkie dyżury przebiegały bezproblemowo. A jednak dzisiaj mój wyczulony słuch aż za dobrze wyłapał płacz jednego z moich uczniów.
Natychmiast skierowałem się w jego stronę, porzucając sprawdzanie dzisiejszych testów, czym zajmowałem się w międzyczasie, stojąc przy końcu korytarza. Dzieciaki, gromadzące się wokół płaczącego chłopca, uniemożliwiały mi osąd sytuacji. Musiałem najpierw wszystkich cierpliwie powymijać, aby w końcu dotrzeć do tej zapłakanej buzi i kulącego się pod ścianą drobnego ciała.
Seungu trzymał się za rączkę, cały zapłakany, przez co obstawiałem potknięcie i upadek, powodujący jakiś uraz.
Kucnąłem przy nim szybko, odkładając sprawdzane testy na podłogę, aby mieć wolne ręce.
- Seungu, co się stało? Coś z ręką? Upadłeś? Uderzyłeś się? Ktoś cię uderzył? – zacząłem go wypytywać zmartwionym tonem, oglądając go uważnie, w razie jakichkolwiek widocznych ran lub uszkodzeń. Jednak to była raczej kwestia ręki, którą przytulał do swojego ciała, wywołując tym zapewne jeszcze więcej bólu.
Chłopak starał się udzielić mi jakiejś odpowiedzi. Jednak najpierw musiał kilka razy zaczerpnąć powietrza, pociągając przy tym nosem. A oglądanie któregokolwiek z moich uczniów w takim stanie i sytuacji, wcale nie było przyjemne. Sam odczuwałem przez to strach, choć doskonale wiedziałem, że nie mogę tego po sobie pokazywać.
- Minwoo... – wykrztusił z siebie po chwili, a moje oczy natychmiast powędrowały na stojącego obok chłopca, który przyglądał się zszokowany całej sytuacji. - Popchnął mnie... Bardzo boli... – zdołał jeszcze dodać, gdy mój wzrok właśnie ciskał pioruny w stronę Minwoo.
Później się tobą zajmę, rozpuszczony dzieciaku.
Powróciłem spojrzeniem na Seungu, skupiając już na nim w pełni uwagę. Najpierw musiałem zadbać o jego bezpieczeństwo i wyjaśnić co musimy zrobić, aby się nie bał.
- Seungu, nie dotykaj tej rączki, dobrze? – poprosiłem łagodnie. - Zaraz pojedziemy do pana doktora i nam z tym pomoże – zapewniłem, nie zamierzając wzywać karetki lub Jimina. Bo raczej będę z tym szybszy od nich.
Chłopiec, tak jak się mogłem tego spodziewać, pokręcił przecząco głową na moją prośbę, a drugą ręką jeszcze mocniej zaczął przyciskać tę uszkodzoną, narażając się w ten sposób na większy uraz.
Muszę działać. Po swojemu.
Nie przepadałem za manipulowaniem umysłami dzieci. Nie były jeszcze na tyle rozwinięte, aby znosić nasze uroki. Jednak w tym wypadku musiałem to zrobić. Dla jego dobra.
- Seungu, spójrz na mnie – poprosiłem, a jego zapłakane oczy od razu grzecznie na mnie popatrzyły. W tym momencie nawet jeszcze bardziej przypominał swojego tatę. Zawsze zmartwionego i niepewnego. Przez co czułem się w jeszcze większym obowiązku, aby mu pomóc. - Nie dotykaj i nie ściskaj bolącej ręki – wydałem mu jasne i zrozumiałe polecenie, tak aby jego dziecięcy umysł je pojął. – I chodź ze mną posłusznie do lekarza – dodałem, aby i z tym nie było problemów, gdyby stwierdził, że chce do taty i to tata musi go tam zawieźć.
Mój wampirzy urok podziałał. Chłopiec wstał, puszczając grzecznie rękę. Na szczęście nie wyglądała na złamaną. Możliwe, że zwichniętą lub obitą.
Ostrzegłem go o wzięciu na ręce, aby jak najszybciej przejść z nim do pani Han. Wydałem jej jasne polecenia. Zastąpić mnie na dyżurze, porozmawiać z Minwoo i nie dzwonić do Park Jimina. A kiedy widziałem, że raczej do niej dotarły, ruszyłem z Seungu do mojego samochodu. Był nadal za drobny na zwykłe siedzenie i zwykłe pasy, ale na razie nie mieliśmy innej alternatywy. Tak będzie najszybciej. I mimo wszystko najbezpieczniej przy takim urazie.
Chłopiec wysłuchał jeszcze moich próśb o uważanie na swoją rączkę. Pomogłem mu otrzeć łzy i wydmuchać nos, zanim ruszyliśmy do jednej z klinik, którą kojarzyłem po dobrych opiniach rodziców. Starałem się zająć go jakimś trywialnym tematem. Choć chłopiec był za na to za bardzo pogrążony w swoich myślach, w końcu dzieląc się nimi na głos:
- Tata będzie smutny.
To raczej było oczywiste. Jimin jak każdy rodzic przejmie się jakimkolwiek urazem swojego dziecka. Choć musiałem podkreślić mu różnicę między emocjami, które Jimin będzie odczuwał:
- Będzie zmartwiony, nie smutny, Seungu. Rodzice martwią się o swoje dzieci. Zwłaszcza kiedy stanie im się krzywda – podkreśliłem, starając się odpowiednio wykorzystywać trzy pasy do jazdy, aby unikać samochodów, które były dla nas potencjalnym zagrożeniem. - Ale jesteś dzielny Seungu, świetnie sobie radzisz. Zaraz dojedziemy i pan doktor nam pomoże – zapewniłem, sięgając do jego głowy, aby okazać mu wsparcie, głaszcząc po niej delikatnie. Choć oczywiście moja ręka zaraz powróciła na kierownicę, nawet z moimi umiejętnościami nie ryzykując wypadku.
- Ale tata nie ma pieniążków na pana doktora... Nie chodzi, gdy jest chory, tylko jak ja jestem... – wyjaśnił, jak zwykle będąc zbyt świadomy problemów finansowych swojego taty. Frustrowało mnie to. Bo rodzice nie zważali na swoje słowa. I nie dbali o to, aby zadbać o dyskrecję w takich sprawach.
- Teraz nie musi się o to martwić. Zapłacę za pana doktora – zapewniłem ani przez chwilę nie rozważając zmuszania Jimina do opłacenia usługi ortopedycznej. Wiedziałem, że zapewne będzie chciał ją opłacić. Jednak nie pozwolę na to.
- Tak można? – zdziwił się Seungu, najwyraźniej nie spodziewając się, że istnieje taka możliwość. Zapewne dlatego starał się ukryć ten uraz i nie słuchał moich początkowych poleceń. Bo wiedział, że to będzie kosztować.
- Jeżeli mojemu uczniowi coś się stało, powinienem z tym pomóc – wyjaśniłem, nie zamierzając w tym wypadku mówić mu prawdy. Odebrałby ją inaczej jak to dziecko. Rozumiejąc, że jego tata się u mnie zadłuża dla jego zdrowia.
- Aha... – było jedynym, co jeszcze usłyszałem z jego strony. Bo przez resztę drogi siedział grzecznie, prowadząc ze mną rozmowę o swoich ulubionych zabawach, słodyczach i daniach. A to skutecznie odciągnęło jego myśli od uszkodzonej ręki. Przynajmniej na czas dotarcia do kliniki.
Na miejscu na szczęście okazało się, że zamiast pana doktora, mamy panią doktor, która widząc mnie, bardzo chętnie udzieliła nam pomocy. Ręka niestety była złamana. Gips był niezbędny, ale obiecałem Seungu, że po jego założeniu zabiorę go na coś słodkiego. Dzięki temu chłopiec przez całą wizytę był grzeczny, słuchając się miłej pani doktor.
Powoli zbliżała się godzina wyjścia Jimina z pracy, dlatego w pewnym momencie wyszedłem na chwilę z gabinetu, aby móc go powiadomić o całej sytuacji.
Skoro los się uparł...
Czułem lekki niepokój, słuchając sygnału łączenia mojego telefonu z tym Park Jimina. Choć coś mi podpowiadało, że ten niepokój objawiałby się głównie szybszym biciem serca. Gdyby moje serce jeszcze biło...
- Tak? – W końcu usłyszałem jego delikatny głos. Zawahałem się, na szybko układając scenariusz tej rozmowy.
- Wyszedłeś już z pracy?
- Tak, jestem w drodze na stację metra.
- Skieruj się na stację Whimoon High School, tam się spotkamy. Jestem z Seugu, miał niewielki wypadek w szkole. Wszystko jest już w porządku. Nie dzwoniłem, abyś spokojnie dokończył zmianę – wyjaśniłem mu wszystko na raz, mając nadzieję, że połapie się w przekazanych informacjach. Jednak nie chciałem tego przeciągać i rozwlekać.
- Co? – W jego głosie od razu pojawił się strach. - Co to znaczy "niewielki wypadek"? Co się stało?
Nie lubiłem przekazywać takich informacji. Zwłaszcza komuś bliskiemu.
Bliskiemu? Park Jimin jest mi bliski?
Szybko odrzuciłem tę myśl, starając się nie rozpraszać.
- Mały złamał rękę – wyjaśniłem, choć nie spodziewałem się, że to wywoła aż taką panikę ze strony Jimina.
- CO?! JAK TO?! JUŻ JADĘ! JAK SIĘ CZUJE?!
Lekko się skrzywiłem, musząc odsunąć telefon od ucha.
Ludzie...
- Nie krzycz Jimin, przypominam, że mam dość... wyczulony słuch – powiedziałem ostrożnie, zerkając na panią z rejestracji, która spoglądała na mnie ukradkiem, starając się ukryć lekki uśmiech. Chyba ująłem to odpowiednio, bo moje słowa nie wzbudziły w niej szoku, zostawiając jedynie z tymi samymi myślami o mojej urodzie. - Jest już w porządku. Zadzwoń, gdy dotrzesz – poprosiłem jeszcze, a kiedy usłyszałem potwierdzenie, zakończyliśmy połączenie.
Wróciłem do gabinetu, po chwili mogąc zabrać Seungu. Chłopiec był już spokojniejszy, grzecznie kierując się ze mną najpierw do rejestracji, aby za wszystko zapłacić, a następnie do wyjścia z kliniki.
Pod umówionym przystankiem zjawiliśmy się akurat tuż przed dotarciem Jimina. Chłopak zadzwonił do mnie, informując o przybyciu, dlatego skierowaliśmy się w jego stronę.
Niosłem Seungu na rękach, wiedząc, że między niewielkim tłumem uczniów, którzy się tutaj kręcili będzie tak po prostu bezpieczniej. Jednak wystarczyło, że chłopiec wypatrzył swojego tatę między ludźmi, a już chciał się do niego wyrwać, wyciągając zdrową rękę w jego stronę ze łzami w oczach.
Jimin natychmiast ruszył biegiem w naszym kierunku, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego syna. Obserwowałem bacznie otoczenie, sprawdzając, czy nagle jakiś roztargniony uczeń nie wbiegnie w niego, wyrządzając kolejne szkody dzisiejszego dnia.
- Tata... – odezwał się Seungu, łamiącym się już głosem, kiedy Jimin dotarł do nas cały i zdrowy.
- Seungu, co ci się stało? – zapytał chłopca przejętym tonem, marszcząc przy tym brwi zmartwiony. Jego serce wybijało niespokojny rytm. Zapewne przez to nagłe tempo i emocje.
- Minwoo mnie popchnął... – wyjaśnił Seungu, którego Jimin początkowo ode mnie przejął. Jednak chyba sześciolatek był już dla niego za ciężki na noszenie, dlatego zaraz odstawił go na chodnik, kucając, aby przytulić go ostrożnie.
- Jak się czujesz? Lekarz cię badał, prawda? Nie boli cię głowa? Nie uderzyłeś się w nią? – zasypał go pytaniami, oglądając ostrożnie jego głowę i całe ciało w poszukiwaniu innych uszkodzeń.
- Nie. Pan nauczyciel zabrał mnie do pani doktor – uspokoił go chłopiec, skupiając tym samym uwagę Jimina na mnie.
To zmartwione, choć nadal ciepłe, brązowe spojrzenie emanowało wdzięcznością, niestety nadal skrywając przy tym wiele negatywnych emocji, których nie chciałem u niego widzieć.
- Dziękuję – odezwał się, na co kiwnąłem po prostu głową, wyciągając w jego stronę teczkę z badaniami, którą otrzymałem w klinice. Postanowiłem na razie nie wychodzić z mojej roli „tylko nauczyciela Seungu". Nie, kiedy tak na mnie patrzył, znów budując między nami to ciężkie do określenia napięcie.
- Tutaj są wszystkie dokumenty. Seungu jest zwolniony z zajęć na dwa tygodnie, aby nie ryzykował poważniejszym uszkodzeniem – wyjaśniłem moim wyuczonym, oficjalnym tonem, używanym głównie w szkole i na uczelni.
Jimin przyjął ode mnie teczkę, wstając powoli.
- Dziękuję... Co z rachunkiem? Mam uregulować w klinice, czy panu oddać?
- Proszę się tym nie przejmować. Incydent miał miejsce na moim dyżurze, więc koszty wizyty poszły na mój rachunek – wyjaśniłem, starając się uciec do logicznego wytłumaczenia, którego nie będzie kwestionował, upierając się przy oddaniu mi kosztów wizyty. Zwłaszcza że mógł mi za nią zapłacić w inny sposób. O którym na pewno też pomyślał.
- Rozumiem... jeszcze wrócimy do tej rozmowy – zapewnił, zaraz zwracając się już do swojego syna: - Seungu, chodźmy do domu.
I już chciałem zaoferować podrzucenie ich do domu, jednak zapomniałem o pewnej obietnicy, którą przecież złożyłem małemu.
- Ale tato... Pan nauczyciel obiecał coś słodkiego... – przypomniał, patrząc błagalnie najpierw na Jimina, a później na mnie.
No tak, pamięć dzieci odnośnie do takich obietnic jest niezawodna.
Jimin był lekko zdezorientowany, zapewne się tego nie spodziewając, nie wiedząc teraz jak na to odpowiedzieć lub jak z tego wybrnąć. Jednak takich obietnic się nie łamie. Dlatego zaraz rozejrzałem się po okolicy, starając skojarzyć kilka pobliskich knajp.
- Zakładałem, że wyjdziemy trochę wcześniej – wytłumaczyłem jeszcze Jiminowi, aby to nie zabrzmiało jak zmuszanie go do spędzania wspólnie czasu. Bo na pewno wolałby teraz odpocząć po pracy. Lub... udać się do kolejnej... - Może pójdziemy do pobliskiej kawiarni? Mają lody, gofry i kawę. Znajdzie się coś dla każdego – zaproponowałem, posyłając Seungu niewielki uśmiech.
Chłopiec od razu to podłapał, przenosząc błagalne spojrzenie na Jimina.
- Ooooo... chciałbym gofry...
Jego tata nadal nie był do tego przekonany. Zapewne już kalkulował, ile go to będzie kosztowało. Kiwnął jednak głową, nie chcąc zawieść syna.
- Dobrze. Chodźmy.
- Ja oferowałem, ja sponsoruję – podkreśliłem, aby znowu nie martwił się o finanse, a po prostu spędził miło czas ze swoim synem. Mogłem być tam tylko dodatkiem, grając rolę opiekuna na te kilkanaście minut. – Seungu, trzymaj rączkę przy sobie, aby nikt ci jej przypadkiem nie uszkodził – poprosiłem jeszcze, głaszcząc go przy tym po głowie. Ostrożnie, tak, aby nie poczuł mojego zimnego dotyku.
Ruszyłem pierwszy, chcąc uchronić ich przed jakimkolwiek zderzeniem. I mając nadzieję, że nasz kolejny, wspólny posiłek nie będzie tak niezręczny i pełen niepotrzebnych emocji jak ten pierwszy.
Jimin
Jakbyśmy mieli mało nieszczęść na głowie, to jeszcze mój biedny Seungu uszkodził sobie rękę.
Za co mnie tak każecie, niebiosa?!
Jeśli wampiry istnieją, to może są też inne siły nadnaturalne i wyższe, dlatego nie rozumiałem, co zrobiłem złego w poprzednim życiu, że w tym mi tak dowalają. Zresztą, gdyby to złamanie dotyczyło bezpośrednio mnie, to jeszcze jakoś bym zacisnął zęby. A w tym wszystkim ból musiał znosić mój bogu ducha winny syn.
Naprawdę, Istoty Wyższe, gracie nie fair.
Nie zaskoczyło mnie zbytnio, że to Jeongguk zajął się Seungu. Możliwe, iż robił to po prostu z poczucia obowiązku jako nauczyciel, ale odniosłem wrażenie, że jest to związane z tym, do czego niedawno między nami doszło. Być może miało to na celu jakąś holistyczną opiekę nade mną, by dzięki temu częściej mógł dostawać krew. A może pomimo bycia wampirem, to po prostu dobra istota o nietypowych gustach kulinarnych. Nieważne, jaki miał powód, byłem mu po prostu wdzięczny za pomoc.
Zgodnie z prośbą Seungu, ruszyliśmy wszyscy razem do pobliskiej kawiarni, gdzie miał obiecane przysmaki. Schowałem teczkę z jego dokumentacją medyczną do plecaka, po czym chwyciłem zdrową rękę syna, pilnując, by ludzie trzymali się od niego w bezpiecznej odległości.
Miejsce, do którego trafiliśmy, nie wyróżniało się jakoś szczególnie na tle innych kawiarni. Zwykły, przytulny lokal, w którym pachniało świeżo zmieloną kawą oraz słodkimi wypiekami. Zajęliśmy jeden ze stolików w rogu sali, a po krótkiej dyskusji z synem, poszliśmy z Jeonggukiem złożyć zamówienie. Dla Seungu poprosiłem o gofra z lodami i bitą śmietaną, a sobie wziąłem iced americano. Nauczyciel natomiast zdecydował się na gofra z owocami i zwykłą kawę z mlekiem.
Stojąc w kolejce, obserwowałem twarz Seungu, który pomimo uszkodzonej ręki tryskał humorem, wyraźnie ciesząc się na deser. Jego radość podnosiła mnie na duchu, nawet jeśli ciągle martwiłem się o jego kontuzję. Z jednej strony teraz pozostało nam już głównie czekać, by kość się zrosła i dbać, by zrobiła to prawidłowo, ale tak naprawdę wizyta u lekarza była tylko początkiem problemów...
Zgodnie z zapowiedzią, to Jeongguk opłacił nasz rachunek, a po chwili odebraliśmy zamówienie i wróciliśmy do stolika. Seungu natychmiast dorwał się zdrową ręką do swojego deseru, natomiast Jeongguk podsunął mi zamówiony przez siebie wypiek. Spojrzałem na niego niepewnie, ale jego spojrzenie mówiło głośno "masz to zjeść".
- Na pół? - zaproponowałem.
- Zjedz przynajmniej wszystkie owoce.
- Nie jestem za bardzo głodny, jadłem niedawno obiad - wyjaśniłem. Choć była to półprawda, bo owszem, jadłem, ale była to zaledwie marna porcja ramenu dzień po terminie i nie czułem się najedzony. Mój brzuch też cicho domagał się jedzenia, jednak burczenie było raczej wyczuwalne, a nie słyszalne.
Mimo tego Jeongguk patrzył na mnie wyczekująco.
- Po co to kłamstwo?
- Nie kłamię... - obruszyłem się nieco z lekkim rumieńcem. W mojej obronie stanął od razu mały rycerz umazany bitą śmietaną.
- Tata nigdy nie kłamie.
- Ze mną niestety nie lubi być do końca szczery, Seungu - wyjaśnił chłopcu, przenosząc na niego wzrok, który od razu stał się łagodniejszy i cieplejszy. - Smakuje?
- Aha - zgodził się radośnie mój syn, wycierając dłonią buzię, a następnie szybko zjadł krem z palców. Najwyraźniej nic się nie mogło zmarnować.
Nie chcąc kontynuować bezsensowną dyskusję, oderwałem sobie połowę gofra i zabrałem się za jedzenie owoców z niego, czerpiąc przyjemność z każdego kawałka. Jeongguk w tym czasie sięgnął po serwetkę i podał ją Seungu. Gdy mały wycierał grzecznie buzię, wampir znów skupił się na mnie. Przewrócił oczami na moje działania, jednak w żaden sposób ich nie skomentował.
- Seungu będzie teraz w domu. Może odwiedzę go raz na dwa dni, aby nadgonił materiał?
- Muszę się zastanowić, jak zorganizować dla niego opiekę na ten czas. Nie wiem, czy nie będę go zabierał do pracy, więc może to być utrudnione... - przyznałem ostrożnie, bo znów spojrzał na mnie karcąco.
- Do pracy? To nie brzmi bezpiecznie. Może opiekunka?
Przymknąłem na chwilę oczy.
A może rozwiązanie, na które mnie stać?
- Zobaczę, czy sąsiadka się zgodzi... - powiedziałem w końcu.
- Nawet jeśli się nie zgodzi, oferuję swoją pomoc - stwierdził natychmiast. A ponieważ czułem, że oznacza to wręczenie mi pieniędzy do ręki na opłatę opieki, nieco się obruszyłem. Mimo wszystko było to dla mnie bardzo trudne, by zgadzać się na takie wsparcie. Zwłaszcza od praktycznie obcej osoby.
- Nie ma mowy. Już i tak mam... zobowiązanie u pana.
- Niewielkie - podkreślił, po czym wyciągnął telefon.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, jednak ledwo zjadłem owoce, a wampir znów się odezwał.
- Stawki są małe - stwierdził i pokazał mi kilka ogłoszeń nianiek w internecie, które za niewielkie wynagrodzenie chcą spędzać czas z dziećmi.
- To i tak za dużo na tyle dni i godzin.
- Osiem godzin, dziesięć dni. To tylko osiemdziesiąt tysięcy.
Tylko. Dla ciebie tak.
- Przemyślę to, jeśli sąsiadka się nie zgodzi - powiedziałem, chcąc uciąć już tę wymianę zdań.
- Jedz - rzucił Jeongguk, widząc, że przestałem zajmować się gofrem i chyba by dać mi chwilę wytchnienia, zwrócił się do mojego syna. - Seungu, musisz pozbierać podpisy na gipsie.
- A po co? - zapytał zaskoczony.
- Na pamiątkę. Poza tym fajnie mieć taki kolorowy gips z podpisami od kolegów - wyjaśnił nauczyciel, po czym sięgnął do torby i wyjął z niej niebieski flamaster, którym zapewne sprawdzał zadania domowe swoich uczniów. Podał go jednak mnie.
- Pan nauczyciel ma rację. Mogę? - zapytałem, a chłopiec od razu wyciągnął do mnie zagipsowaną rękę.
- Ale ja nie chcę od innych. Śmieją się ze mnie i na pewno napiszą coś głupiego - powiedział, co tylko dodatkowo mnie zmartwiło. Bo ten wypadek raczej nie był tylko głupim żartem ze strony kolegów. To mogło już podchodzić pod gnębienie. Będę musiał porozmawiać z synem, czy rówieśnicy nie znęcają się nad nim regularnie i przyjrzeć się, czy nie ma dodatkowych siniaków na ciele.
- Chcę podpisy taty, pana nauczyciela i wujka Yoongiego.
Bez wahania napisałem więc przy jego nadgarstku "Mój mały bohater, tata ♡".
- I może pani Han? - zaproponował Jeongguk, wspominając o wychowawczyni. Przejął ode mnie flamaster i bliżej łokcia zapisał "Dla mojego najdzielniejszego ucznia, Pan Jeon". Zeszło mu jednak nieco dłużej, bo obok napisu pojawił się mały, całkiem uroczy astronauta.
- Wooooow, ale ekstra! - Seungu był zachwycony malunkiem. - Pan jest super! Nie chce pan być moim wujkiem?
- Seungu, nie wypada tak mówić - upomniałem go od razu. Zawsze, gdy ktoś mu imponował, chciał z nim być bardzo blisko. Lubiłem tę jego otwartość, jednak martwiłem się, by to kiedyś nie odwróciło się przeciwko niemu, jeśli będzie zbyt ufny względem osób, które podziwia.
- Jestem twoim nauczycielem, Seungu... - przypomniał Jeon, jednak zaraz dodał: - Ale poza szkołą mogę być też wujkiem.
Pogłaskał po głowie mojego syna iście ojcowskim gestem. Poczułem, jak serce mi nieco przyspiesza, bo przez takie zachowania był jeszcze przystojniejszy. To z kolei wywołało dziwne ciepło w sercu.
Nie. To tylko dlatego, że jest miły dla mojego syna. Przestań.
- Dobra! A lubisz rysować, wujku? Wujek Yoongi dużo ze mną rysuje. I odwiedza nas. Ty też będziesz?
- Jeżeli twój tata pozwoli, Seungu, to chętnie - powiedział, spoglądając na mnie.
Czyli wracamy do wcześniejszej rozmowy.
Zagryzłem wargi, zastanawiając się. I tak nie miałem za dużego wyboru. Na grupie matek uczniów nie miałem za dużej siły przebicia, bo kiedy pytałem o cokolwiek, moja wiadomość pozostawała bez odpowiedzi. Więc raczej nie miałem co liczyć na regularne informacje o zadaniach do zrobienia. A tak Seungu będzie miał nie tylko odrobione zadania, ale też wytłumaczony materiał z japońskiego. Co prawda nie byłem w tym języku najgorszy i potrafiłem się dogadać z Japończykami, więc wyjaśnienie niektórych rzeczy dziecku nie będzie problemem, ale brak czasu był tu większym ograniczeniem.
- Jeśli będzie możliwość tych korepetycji... jeśli znajdę opiekę dla Seungu, to bardzo proszę - powiedziałem w końcu.
Teraz już raczej nie będę miał innego wyjścia. Zobaczę, co mogę wykreślić z budżetu w tym miesiącu i przekazać na wypłatę dla niańki.
Jeon chyba za bardzo skupił się na moich ustach, bo jego wzrok przesunął się nieco niżej. To sprawiło, że tylko bardziej przygryzłem wargę, a przez myśl mi przemknęło, że chciałbym, by to on ją chwycił zębami.
MATKO, JIMIN, OPANUJ SIĘ. TWOJE DZIECKO SIEDZI OBOK, A TY FANTAZJUJESZ O JEGO NAUCZYCIELU. CO TO PICIE KRWI ZE MNĄ ZROBIŁO?!
- Znajdzie pan. A jak nie to ja znajdę... Czy może powinniśmy już przejść na "ty"? - zaproponował, wyciągając do mnie rękę. - Jeongguk.
Chwyciłem ją i uścisnąłem.
- Jimin.
A więc teraz jesteśmy oficjalnie bliżej.
- Z którego rocznika?
Uśmiechnąłem się lekko, rozbawiony tym pytaniem.
- 95. Chyba jestem młodszy mimo wszystko - zauważyłem.
- Młodszy... - Jego to też wyraźnie rozbawiło. - Możemy tak uznać.
Kiwnąłem głową i zabrałem się za dokończenie gofra, który zdążył już wystygnąć.
- Wujku, a czemu jesteś nauczycielem?
Jeongguk znów skupił się na Seungu, wyraźnie myśląc nad odpowiedzią.
- Od zawsze pragnąłem pomagać rozwijać się młodym umysłom w odpowiednim kierunku, być dla nich pomocą i autorytetem, których nie mogłem odnaleźć w moich nauczycielach - powiedział nieco poważny, upijając kilka łyków kawy. - Po prostu lubię was uczyć i lubię wam pomagać, Seungu. Zarówno dzieciom w podstawówce, jak i tym w szkole średniej i na studiach - przyznał, uśmiechając się całkowicie szczerze, przez co nabrał nieco chłopięcego wyglądu.
- Ale super. A ja chcę być astronautą, bo chcę mieszkać na księżycu - wyjaśnił młodszy, równie zadowolony.
- Będziemy mogli cię odwiedzać?
- Tak, ale tata będzie tam ze mną mieszkał.
- Oczywiście, że tak - przytaknąłem od razu. A jednocześnie wiedziałem, dlaczego tak mówi. Gdy pierwszy raz powiedział, że zostanie astronautą, dodał, iż zabierze mnie na księżyc, gdzie zbudujemy sobie wielki dom, w którym wszystko będzie i niczym nie będziemy musieli się martwić. I nie będziemy musieli pracować, bo "przecież na księżycu nie ma pracy!".
- Będziemy więc przylatywać do was z wujkiem Yoongim.
Seungu był szalenie szczęśliwy tą informacją i chyba naprawdę zapomniał o bólu ręki. Dokończył deser, ja również dopiłem kawę i zjadłem drugą połówkę gofra, częstując jeszcze syna owocami, bo Jeon wyraźnie nie zamierzał tego tknąć.
- Pora wracać do domu i odrobić lekcje - powiedziałem, gdy talerzyki i kubki były puste.
- Pozwól, że was odwiozę.
- Dobrze - zgodziłem się bez gadania ze względu na Seungu, bo jednak samochód był bezpieczniejszym środkiem transportu niż metro, gdzie chłopiec mógł się przewrócić przez współpasażerów i zrobić sobie niepotrzebnie dodatkowej krzywdy. Trochę też nie chciałem jeszcze żegnać się z Jeonggukiem... Od czasu poczęstowania się moją krwią widywałem go rzadziej. Najwyraźniej zaspokoił pragnienie i przestał mnie śledzić. To źle brzmi...
Nauczyciel mojego syna zebrał wszystko i odniósł naczynia we wskazane miejsce, po czym ruszyliśmy do wyjścia. A kiedy wysiedliśmy już z auta pod naszym mieszkaniem, Seungu pomachał Jeonggukowi zdrową ręką i podzielił się ze mną bardzo uroczym przemyśleniem.
"Lubię wujka. Będę przystojny jak on".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top