rozdział 2 | 3289 słów
Jeongguk
Starałem się wypełniać moje dni pracą. W tygodniu skupiałem się na nauczaniu w jednej ze szkół podstawowych oraz jednej licealnej, a w weekendy pojawiałem się na zjazdach studentów zaocznych. To choć trochę zajmowało moją głowę, zmuszając do potrzebnej mi w życiu rutyny. Możliwości miałem wiele, mogąc przygotować się i aplikować do prawie każdej pracy, a jednak wybrałem tę z ludźmi, codziennie ryzykując. Nawet jeśli nie bywałem porywczy i potrafiłem się już kontrolować, nie mając problemu z większymi bądź mniejszymi skaleczeniami, wywołującymi jakiekolwiek krwotoki, ryzyko istniało, nie musząc ograniczać się do problemów z instynktem. W końcu jako istota demoniczna miałem cechy, dzięki którym ktoś o otwartym umyśle potrafiłby łatwo stwierdzić, że nie należę już do gatunku ludzkiego. Bo choć czerwone oczy potrafiliśmy ukrywać pod soczewkami, niska temperatura naszego ciała, blada skóra i wyjątkowa uroda trochę zdradzały. Ratował nas jedynie fakt utrzymującego się trendu jasnej cery i dbania o wygląd zewnętrzny, obecnego wśród nowych pokoleń, zapatrzonych w swoich idoli z rynku muzycznego. I raczej wolałem taki stan rzeczy. Być czasami mylony z piosenkarzem lub aktorem, a nie tak jak te dwadzieścia lat temu ograniczając kontakty z ludźmi, aby nie uznali mnie za coś niebezpiecznego.
Dziś po weekendowym zjeździe na uczelni, w końcu mogłem udać się na rozpoczęcie roku w moich szkołach. Poranne w liceum przebiegło spokojnie. Wiedziałem jednak, że to dopiero początek, bo w podstawówce, jak co roku, czekało mnie spotkanie nie tylko z dziećmi, a również z ich rodzicami.
Po apelu, na którym zająłem jedno z ostatnich miejsc wśród nauczycieli, mogąc posłuchać szepczące do siebie dzieci i matki, udałem się razem z Han Hyoju do sali wyznaczonej dla pierwszej klasy. Miałem za zadanie po prostu się przedstawić, jako nauczyciel japońskiego, aby rodzice mnie rozpoznawali i wiedzieli do kogo się udawać lub o kogo pytać w razie jakichkolwiek próśb czy pytań. Poczekałem chwilę na korytarzu, pozwalając pani Han przedstawić wszystkie zasady i zalecenia, razem z planem lekcji, nie chcąc utrudniać tego wstępu moją obecnością. Bo przechodziłem przez to już wiele razy, wiedząc już, jak wszystkie matki zareagują. Dlatego po kilku minutach przedstawiony, zapowiedziany i zaproszony przez panią Han do środka, wkroczyłem tam powoli, starając się przybrać jeden z moich ciepłych uśmiechów.
W przeciwieństwie do pracy w liceum i pracy ze studentami nie ograniczałem się do ubioru z gamy barw ciemnych. Na lekcje zakładałem raczej jasne swetry, chcąc nadać mojej osobie bardziej pogodnego i przyjaznego charakteru. I dlatego również dzisiaj zdecydowałem się na błękitną koszulę, podwijając odrobinę jej rękawy, aby przyozdobić moje nadgarstki zegarkiem i subtelną, srebrną bransoletką. Na moim palcu wskazującym jak zawsze znajdował się prosty sygnet, z granatowym wykończeniem, a szyję zdobił łańcuszek z okrągłą zawieszką, ukrytą pod koszulą. Nawet okulary starałem się dopasować odpowiednio pod dzieciaki, wybierając te z cienką oprawką, które nadawały mi łagodnego wyrazu. Włosów nie zaczesywałem aż tak do tyłu lub na boki, pozwalając im trochę opadać na moje czoło. I może to mój uśmiech, a może dzisiejszy ubiór, czy też dodatki sprawiły, że gdy tylko przekroczyłem próg sali pierwszoklasistów, witając się ze wszystkimi zebranymi, niektóre matki aż wstrzymały oddech, gdy inne cicho westchnęły. A przynajmniej tak lubiłem się okłamywać, woląc w takich momentach nie zakładać, że to w stu procentach zasługa mojej wampirzej aury.
Dwadzieścia jeden matek i opiekunek, razem z jednym ojcem wysłuchiwały mojego krótkiego przedstawienia, zapewnienia o służeniu pomocą oraz chętnym udzielaniu odpowiedzi na wszelkie pytania. I choć wpatrzone we mnie jak w obrazek kobiety były przekonane, że ich ciche szepty nie dotrą do moich uszu, niestety nie mogłem ich uniknąć, wewnętrznie przewracając oczami na tego typu dialogi:
- Doah, nie ma obrączki. Jednak jest wolny?
- Niemożliwe.
- Może to przez posadę nauczyciela?
- Myślisz? Ja tam nawet z taką pensją bym go chciała.
Na szczęście to były tylko dwie-trzy minuty, przez które mój wzrok i uśmiech kierowałem na obserwujące mnie dzieci. To dla nich tutaj byłem, chcąc odpowiednio kształtować ich młode umysły, pomagając nie tylko w nauce języka, a również służąc pomocą i radą w codziennych sprawach, doskonale wiedząc o ciągłej nieobecności ich rodziców przez pracę oraz inne obowiązki.
Niestety niektóre matki i opiekunki wzięły sobie moje słowa za bardzo do serca. Bo jak tylko razem z panią Han podziękowaliśmy za ich przybycie, a sam skierowałem się do wyjścia, zaraz zalała mnie chmara „Panie Jeon!", towarzysząca stukotowi szpilek, które starały się jak najszybciej do mnie dotrzeć. O dziwo to młody ojciec dotarł do mnie jako pierwszy. Jego delikatny głos łatwo przebił się przez te piskliwe i specjalnie zawyżone wszystkich matek. I na pewno nie miałbym nic przeciwko rozmowie z nim, chętnie udzielając wszelkich odpowiedzi, gdyby nie zapach, który dotarł po chwili do moich nozdrzy.
Nadal byłem do niego odwrócony, zaczynając obawiać się, co będzie, kiedy skieruję się w stronę tego zapachu. Bo był słodki. Jego krew była słodka, łatwo wpływając na mój instynkt.
Szybko przekierowałem moje myśli na inne tory, nie pozwalając moim kłom na wysunięcie. Takie osoby się zdarzały. Najlepsze kąski, kuszące nasze zmysły i zachęcające do zaspokojenia pragnienia.
Tym dla mnie jesteś Park Jimin? Moją udręką?
Szybko się opanowałem, odwracając do niego powoli. Zastałem obrazek, który idealnie pasował do tej krwi. Drobnego, delikatnego chłopaka, o krągłych policzkach. Wyglądał na maksymalnie dwadzieścia trzy lata, choć w rzeczywistości miał ich już dwadzieścia dziewięć. Słyszałem niespokojne bicie jego serca, krew krążącą w żyłach i wszelkie procesy zachodzące w jego ciele. Był nieco zaniepokojony, a jego twarz zdradzała zmartwienie.
Z jaką troską do mnie przychodzisz, moja słodka udręko?
Starałem się nie przeszywać go wzrokiem, tłumiąc mój instynkt, choć jego zapach mnie otaczał, przypominając o mojej naturze i nakłaniając do poddania jej.
- Pan Park, prawda? – Starałem się zabrzmieć pogodnie, przybierając luźną, choć profesjonalną pozycję, nadającą się idealnie do interakcji rodzic-nauczyciel. A mój wzrok starał skupiać się na jego twarzy, ignorując odgłosy krążącej krwi i jego bijącego serca. Nawet wysiliłem się na delikatny uśmiech, aby choć trochę złagodzić moje niepokojące spojrzenie, które w obecnej chwili tak ciężko mi było kontrolować. Bo mój instynkt chciał go traktować jako potencjalną ofiarę, niespodziewającą się ataku drapieżnika.
Chłopak przyznał mi rację, kiwając głową. Dopiero teraz zwróciłem większą uwagę na jego malutką kopię, trzymającą się kurczowo jego dłoni. Park Seungu wydawał się tak samo drobny i delikatny jak jego tata. Choć mogłem mu jeszcze przypisać jedną cechę – uroczy. Jak każde dziecko w jego wieku.
- Czy... możemy przez chwilę porozmawiać? Najlepiej na osobności? – zapytał po chwili Park Jimin, dość niepewnym tonem, zerkając przy tym na stojące za nim kobiety, które niecierpliwiły się na swoją kolej, szepcząc do siebie niepochlebne epitety na temat mojego rozmówcy, który zdążył mnie im zająć.
Było wiele tematów, które pojawiły się w mojej głowie po jego pytaniu. Niektóre neutralne i typowo szkolne, a inne niepokojące, związane z osobistymi problemami. Nie zagłębiałem się jednak na razie w moje analizy, decydując na przedstawienie czekającym kobietom mojego planu na najbliższe minuty:
- Po rozmowie z panem Parkiem będę do państwa dyspozycji – oznajmiłem płynnie, a po krótkim skinięciu głową w ich stronę, powoli zacząłem odwracać się w kierunku, który zakładałem, że mogliśmy obrać, rzucając jeszcze do Park Jimina: - Proszę za mną.
Ruszyłem powoli, a chłopak i jego syn za mną. Mój słuch wyłapał już, że w tej części budynku jest ciszej i na pewno znajdę tutaj jakąś wolną salę.
Wolną. Bez żywej duszy. Wystarczy, że tylko...
Jeden kęs...
Biłem się z własnymi myślami, nie pozwalając na ich rozwinięcie. Nie mogłem tworzyć mylnego obrazu w mojej głowie. Że mógłby stać się moją ofiarą. Że mógłbym się nim pożywić. Że mógłbym go skrzywdzić...
Wprowadziłem nas do pustej sali. A kiedy obaj byli już w środku, zasunąłem za nami drzwi.
Względna cisza i spokój. Tylko dwa bijące serca. I trzy oddechy. W tym jeden wymuszany i udawany.
Przez chwilę skupiłem się na Seungu, który wywoływał we mnie więcej ludzkich emocji, bo mój umysł nie pozwalał mojemu instynktowi traktować go jak potencjalną ofiarę.
Posłałem mu delikatny i ciepły uśmiech, którego przez swoją nieśmiałość, nabytą zapewne od ojca, nie odwzajemnił. I dopiero po tym geście znów skupiłem wzrok na Park Jiminie. Odcień jego skóry nieco się zmienił, a serce pompowało jeszcze więcej krwi, która swoją słodyczą źle na mnie wpływała...
- Panie Jeon... czy jest jakaś możliwość wypożyczenia książek, które pan wybrał do nauki? Są dość drogie i nie za bardzo mam możliwość kupienia ich dla Seungu... – przyznał w końcu, zawstydzony, a z każdym słowem jego policzki robiły się czerwieńsze. – Albo czy mógłby korzystać z jakichś kserówek? Wiem, że tak nie powinno się robić, ale to wyjdzie taniej, jeśli mógłbym skserować pożyczony podręcznik...
Po co się stresujesz, Park Jimin? Po co się rumienisz?!
Wydawał się w tej chwili jeszcze bardziej bezbronny i delikatny. Wiedziałem, że nie byłby w stanie mi uciec...
W porę się zreflektowałem, zauważając, że przestałem poruszać klatką piersiową, imitując oddychanie. Ludzie raczej interpretowali to jako szok lub zdumienie. A ja mogłem określić to po prostu efektem słodkiej krwi i tych krwistych policzków.
Starałem się powrócić do tematu rozmowy, zerkając na Seungu, który wydawał się równie zmartwiony tym wątkiem. Rozumiał to i przeżywał jak każde dziecko. A ja w miarę możliwości zamierzałem zdejmować trochę ciężaru i problemów, czy to z barków dzieci, czy ich rodziców.
- W pokoju nauczycielskim widziałem dodatkowy zestaw książek dla pierwszych klas. Możemy wypożyczyć je Seungu, jeżeli nie ma pan możliwości kupna nowych egzemplarzy – zaproponowałem, oczywiście oferując mój zestaw, który później po prostu sobie dokupię. Dla mnie nie była to duża kwota, jednak dla samotnego ojca, którym słyszałem, że był Park Jimin, zapewne tak. Dlatego postanowiłem jeszcze dopytać: - To kwestia zestawu na moje zajęcia czy również na zajęcia pani Han?
Znów mogłem zaobserwować, jak odcień jego skóry ulega zmianie. Miał już całe czerwone policzki. I wyglądał zbyt ludzko, zbyt... smacznie.
- Udało mi się kupić używane podręczniki i nowe ćwiczenia. Tylko te do języków są koszmarnie drogie... – wyjaśnił, a mi tyle wystarczyło.
- Proszę chwilę poczekać – rzuciłem i już kierowałem się do wyjścia z sali. Starałem się zachować ludzką prędkość i ludzką siłę, wyćwiczoną przez wszystkie lata. Aby przez przypadek nie wsunąć tych drzwi zbyt głęboko w ścianę i nie znaleźć się nagle w kilka sekund na końcu korytarza. Bo chciałem stąd uciec. Choć na chwilę.
Dopiero na korytarzu, kierując się do pokoju nauczycielskiego, wziąłem głęboki wdech, oczyszczając moje nozdrza z jego słodkiego zapachu.
Muszę się kontrolować. To przypadek jakich wiele.
Jednak nawet moim ludzkim chodem jak najszybciej dotarłem do odpowiedniego pomieszczenia. Złapałem za odpowiednie książki i już mnie tam nie było.
Muszę zmienić rozmówcę. Tak to zakończę.
Dlatego jak tylko dotarłem z powrotem do sali, w której zostawiłem Park Jimina i Seungu, skierowałem się prosto do chłopca, kucając przy nim i wręczając mu przyniesione podręczniki z ciepłym uśmiechem.
- Będziesz się pilnie uczył, prawda Seungu?
I może to moja zmiana nastawienia, a może kwestia jego przyzwyczajenia lub zrozumienia sytuacji, ale chłopiec się rozweselił, nie trzymając już tak kurczowo dłoni swojego taty.
Chętnie przyjął wręczane mu podręczniki, posyłając mi szeroki uśmiech.
- Tak, seonsaengnim. Będę się dużo uczył i zostanę astronautą – zdradził, tuląc do siebie wręczone książki, tymi małymi łapkami.
Rozczulił mnie ten widok, znów wywołując bardziej naturalny uśmiech i na pewno skutecznie łagodząc moje spojrzenie.
- Astronautą? To chyba naprawdę muszę zacząć uczyć was języków „obcych" – stwierdziłem, nawet nie spodziewając się, że w obecnym momencie mój umysł podsunie mi taką odpowiedź. Jednak najwyraźniej starał się za wszelką cenę rozładować atmosferę, ratując mój kamuflaż zwykłego człowieka.
- Zna pan język ufoludków?! – podekscytował się chłopiec, interpretując to na swój dziecięcy sposób. I wszystko szło dobrze, dopóki jego tata nie postanowił mi przypomnieć, czyj zapach znów stara się owładnąć moim umysłem, choć tak usilnie staram się go ignorować.
- Bardzo panu dziękuję. Zadbam, by nie zostały zniszczone – stwierdził, a ja jeszcze przez chwilę uczepiłem się tej interakcji z Seungu, ignorując jego wtrącenie.
- Ale to tajemnica, Seungu – ostrzegłem szeptem, kładąc przy tym palec na ustach. - Tylko astronauci i nauczyciele mogą mieć taką wiedzę – dodałem z uśmiechem, obserwując, jak chłopiec przytakuje mi grzecznie. Dopiero po tym wstałem, a mój wzrok w końcu zmusił się do ponownego spojrzenia na Park Jimina.
Nie są już tak czerwone, jak wcześniej. To dobrze.
- Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? – zapytałem, z jednej strony chcąc mu pomóc, jeżeli jeszcze czegoś potrzebują, a z drugiej pragnąc się go stąd pozbyć. Jak najszybciej.
- Nie, to wszystko. Bardzo panu dziękuję – zapewnił jedynie, kłaniając mi się nisko. Choć wolałem, aby wykonał inny gest. Najlepiej odchylając dla mnie głowę do tyłu... - Chodź Seungu. Do widzenia – dodał, a mój wzrok zapewne znów go przeszywał, nie potrafiąc oderwać się od tego wyobrażenia.
- Do widzenia – Seungu również się pożegnał, tak samo kłaniając.
Odpowiedziałem im i dopiero gdy wyszli z tej sali, pozwoliłem sobie na przymknięcie oczu i zaciągnięcie powoli zanikającym zapachem jego krwi. Moje kły w końcu się wysunęły, zmuszając do lekkiego rozchylenia ust. Wiedziałem, że dzisiaj nie uniknę polowania lub wizyty w banku krwi. I miałem nadzieję, że to tylko chwilowe i przywyknę do jego zapachu. Bo inaczej za którymś razem mój instynkt może ze mną wygrać, a jego słodka krew stanie się tylko moja.
Jimin
Pierwszy dzień szkoły Seungu przebiegł całkiem pomyślnie. Naprawdę odetchnąłem z ulgą, kiedy udało mi się załatwić dla syna książki, o które najbardziej się martwiłem. Oczywiście młody rozumiał doskonale, że musi o nie dbać, bo będziemy musieli je zwrócić, jednak nie martwiłem się o to, gdyż chłopiec wiedział, że to, co dostaje, powinno służyć mu jak najdłużej. Naturalnie, że lepiej byłoby, gdyby nie musiał się tym przejmować i z dziecięcą beztroską podchodził do rzeczy, jednak sytuacja wymusiła na nim szybsze dorośnięcie. Zdawał się to akceptować, jednak odczuwałem to jako porażkę ojca, nieumiejącego odpowiednio zadbać o syna.
Po drodze do domu wstąpiliśmy do sklepu, gdzie kupiłem potrzebne na obiad produkty, a dla Seungu także loda w ramach nagrody za "przetrwanie" pierwszego dnia jako uczeń. Chłopiec niesamowicie ekscytował się nowym miejscem, a gdy byliśmy w mieszkaniu, zabrał się od razu za oprawienie swoich pożyczonych książek w szary papier, by nie uszkodzić okładek. W tym czasie przygotowałem kimbap, a kiedy zacząłem nakładać kimchi do miseczek, usłyszeliśmy charakterystyczne pukanie do drzwi.
- Cześć hyung - przywitałem przyjaciela, który stał w progu z kolejną reklamówką.
- Siemka, przyszedłem sprawdzić, jak tam nasz zdolniacha po pierwszym dniu - wyjaśnił i wszedł do środka, zamykając drzwi na zamki. - No i wpadłem na ten obiecany obiad - dodał, wyciągając po chwili kilka bloków oraz czekoladę, podając je oczywiście Seungu.
- Woooow! Wujek, jesteś najlepszy! - Chłopiec od razu zeskoczył z krzesła, by mocno przytulić Yoongiego hyunga.
- No to w sam raz, hyung - zapewniłem z uśmiechem i zacząłem układać na stole przygotowane miseczki, dokładając dodatkową porcję kimchi.
Starszy w tym czasie wyprzytulał mojego syna i zaraz zachęcił go do zajęcia miejsca.
- No, no, chodź, zjemy. Jak pierwszy dzień?
- Jeszcze nie miałem lekcji. Ale pan nauczyciel od japońskiego zna język ufoludków! - zdradził podekscytowany.
- Ufoludków? A to dopiero. - Wymieniliśmy z Yoongim rozbawione spojrzenia. - Czyli poznałeś już swoich nauczycieli? A kolegów i koleżanki?
- No jeszcze nie. Wszyscy byli bardzo głośno - przyznał, krzywiąc się przy tym nieco.
- Na lekcjach na pewno będzie spokojniej, Seungu. To dopiero rozpoczęcie roku. Klasa ci się podobała?
- Tak. Jest bardzo duża, jasna i kolorowa. Jest super!
- Pamiętaj, by nie wychodzić samemu ze szkoły. Będę po ciebie przychodził zaraz po pracy - pouczyłem syna.
Po pierwsze, tak mały chłopiec nie powinien poruszać się po mieście samodzielnie, nawet jeśli do szkoły było całkiem blisko, a po drugie... lichwiarz i jego ludzie mogli się na niego zaczaić. Nawet nie chciałem myśleć o tym, co mogliby mu zrobić.
- Jedz, Seungu.
Hyung podał chłopcu pałeczki i zabrał się za jedzenie. Zadowolony żuł pierwsze kęsy kimbapu i spojrzał na mnie.
- A jak inni rodzice?
- Przerażający... - przyznałem niechętnie, czując ciarki na plecach przez samo wspomnienie tych wszystkich matek. - W czasie apelu słyszałem, na jak wiele różnych zajęć chodzą ich dzieci. Wiedziałeś, że są hagwony, w których przygotowują nawet do podstawówki? Te dzieci mają milion dodatkowych zajęć...
Naprawdę mnie to załamywało. Po co były szkoły publiczne, skoro szło się do nich nauczonym materiału pół roku do przodu?
- Edukacja jest dla nich najważniejsza. Im się nie powiodło, to teraz męczą swoje dzieciaki, żeby się uczyły - przyznał z westchnieniem.
- Powinienem też zapisać gdzieś Seungu... może trafią się dodatkowe pieniądze? - zapytałem bardziej sam siebie, choć wiedziałem, że jest to mało realne. Jeśli chciałem zajmować się synem, nie mogłem sobie pozwolić na kolejne godziny w pracy. Już i tak było to kłopotliwe, że podrzucałem go czasem Yoongiemu w weekendy lub zostawiałem na jakiś czas u sąsiadki, której nie miałem jak się odwdzięczyć.
- Jiminnie... dla ciebie też jest to najważniejsze? Czy jego szczęście? I bez tych korków da sobie radę. To bystry chłopak - zapewnił, a jego dłoń łagodnie przejechała po moich plecach.
- Ale wszystkie dzieci będą do przodu z materiałem... nie chcę, by odstawał.
- Przesadzasz, Jiminnie, to zwykła podstawówka, a nie jakieś SNU czy Yonsei.
Westchnąłem ciężko, bo wiedziałem, że obaj w tej dyskusji mamy rację. W końcu to sami rodzice nakręcali wymóg nadedukowania swoich dzieci i ciężko było tę machinę zatrzymać, a z drugiej strony - odbieranie dzieciom dzieciństwa było po prostu barbarzyństwem.
- Spróbuję coś odłożyć, by od gimnazjum zaczął chodzić - mruknąłem.
- Prędzej, Jiminnie, prędzej - pocieszył mnie i podał mi pałeczki, których jeszcze nie zdążyłem nawet podnieść. - Jedz i już tyle nie myśl.
Kiwnąłem głową i wziąłem kawałek kimbapu, żując go powoli, by nie zjeść za wiele. Wolałem, by Seungu nie chodził głodny, ja sobie jakoś poradzę.
Zjedliśmy razem ten późny obiad i mój syn poszedł do łazienki się umyć. Posprzątałem stół, a kiedy wszystkie naczynia były już na suszarce, usiadłem znów przy stole, podając starszemu kubek z herbatą.
- Wiesz hyung, życie dorosłego jest do dupy.
- Nie, Jiminnie. Tylko życie tych biednych. System jest skonstruowany tak, abyśmy po prostu żyli. I zarabiali na bogatych...
Mimowolnie spojrzałem w stronę łazienki, skąd dobiegał śpiew mojego syna.
- Chciałbym, by Seungu miał lepsze życie niż ja. Zrobię co w mojej mocy, by tak się stało. Ja już nie muszę być szczęśliwy. Najważniejsze, by on był - powiedziałem cicho.
- Jest. Bo ma ciebie - zapewnił Yoongi, obejmując mnie ramieniem.
Uśmiechnąłem się na to blado i skupiłem już na rozmowie o lżejszych tematach jak praca hyunga. Popijając herbatę, opowiadał mi o nowej piosence, którą tworzył. Seungu w międzyczasie wyszedł do nas w piżamie i poszedł grzecznie do łóżka, gdzie włączył sobie lampkę i przeglądał książkę o kosmosie, którą wypożyczył z biblioteki.
Gdy dokończyliśmy napoje, Yoongi wstał i oznajmił, że się zbiera, a ja postanowiłem go odprowadzić, przy okazji wyrzucając śmieci. Pożegnałem się ze starszym na rozwidleniu, dziękując mu za prezent dla syna, po czym rozeszliśmy się w różnych kierunkach.
Niestety, kiedy wrzucałem worek do kontenera, usłyszałem za sobą jakieś szuranie. Odwróciłem się ostrożnie i serce mi mało nie zamarło, gdy w półmroku rozpoznałem goryli lichwiarza. Jeden z nich mruknął tylko zadowolony "o proszę, kogo my tu mamy", a ja nawet nie czekałem na to, co mają mi do powiedzenia. Od razu zacząłem biec, chcąc się uchronić przed ich atakiem.
Niestety nie miałem szans. Przecież i tak by poszli za mną do domu, a lepiej, by nie zbliżali się do mojego syna. Dlatego przyjąłem kilka ciosów, nawet szczególnie się nie broniąc i wysłuchałem ostrzeżenia, że kasa ma być jak najszybciej. Poturbowany wróciłem do mieszkania i umyłem się, szybko przemywając też twarz, dezynfekując przy okazji rozcięcie na policzku, po czym położyłem się do łóżka, prosząc Seungu, by gasił już światło, bo musimy wcześnie wstać.
Jednak teraz, gdy leżałem w ciemności, słuchając spokojnego oddechu mojego syna, moje myśli nawiedziła osoba, która w ogóle nie powinna się w nich znaleźć. Bo dlaczego wstrzymałem oddech, myśląc o nauczycielu japońskiego, z którym miałem dzisiaj okazję porozmawiać?
Owszem, był przystojny. Szalenie przystojny. No i co z tego? Facet jak facet. Powinienem martwić się o to, czy dobrze będzie traktował Seungu, pomagając mu w nauce, a tymczasem w mojej głowie pojawiła się myśl, że chciałbym, by przyszedł tu zamiast Yoongiego i przytulił mnie, zapewniając, że trwanie w jego ramionach rozwiąże wszystkie problemy.
- Co za głupota, Jimin - szepnąłem, przewracając się na bok, by w końcu zasnąć.
Niestety nawet sen nie przyniósł upragnionego oderwania myśli od Jeon Jeongguka, którego osoba przez całą noc była blisko mnie, zapewniając, że powinienem mu zaufać, bo z jego pomocą, wszystko już będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top