rozdział 18 | 3819 słów

Jeongguk

Całą noc poświęciłem na organizację naszej ucieczki. Jeju wydawało się najodpowiedniejszym miejscem, zapewniając nam bezpieczeństwo i spokojne otoczenie, oddalając nas od reszty ludzi, ukrywając w domu jednorodzinnym, bez wysokiego prawdopodobieństwa spotkania któregoś z Łowców.

Wszelkie formalności postarałem się załatwić jeszcze tej samej nocy, finalizując je tuż nad ranem. Kupno nowego domu, spakowanie i przewiezienie wszystkich moich rzeczy, z pomocą kilku firm przeprowadzkowych, które skierowałem na różne kierunki Korei, dla zmyłki Łowców. Wypisanie Seungu ze szkoły i wysłanie wypowiedzenia do pracy Jimina. Te moje musiałem odwiedzić osobiście, używając moich wampirzych sztuczek, aby zrezygnować ze wszystkich piastowanych posad. Zmianą naszych danych również musiałem zająć się osobiście, udając się do pomagających nam od wielu lat wampirów. Jednak nie mogłem nawet na ten czas zostawić Seungu i Jimina samych, prosząc Hoseoka o przypilnowanie ich. W końcu Min Yoongi znał naszą lokalizację i mógł poświęcić ich życie, aby tylko mnie dorwać. A tym nie mogłem ryzykować, starając się działać jak najszybciej.

Wszystkie zaplanowane na dzisiaj sprawy zostały bezproblemowo sfinalizowane. I liczyłem, że tak samo bezproblemowo dotrę do mieszkania, specjalnie unikając głównych ulic i poruszając się w moim wampirzym tempie po dachach budynków. Jednak najwyraźniej Min Yoongi doskonale wiedział jaką trasę mógłbym obrać. Ewentualnie bacznie nas obserwował, znając każdy ruch. Bo przy kolejnym skoku z dachu na dach nagle tuż przy moim uchu przemieścił się niewielki przedmiot, przypominający strzałę, choć w przeciwieństwie do normalnych, metalowych grotów, tę zastąpiono jakimś materiałem. I domyślałem się jakim.

Łowcy.

Na szczęście uniknąłem spotkania z tym ustrojstwem, jak najszybciej chowając się za jeden z kominów.

Przez chwilę nic nie słyszałem. Ani ze strony, z której ktoś wystrzelił tę strzałę, ani z jakiejkolwiek innej. Mógłbym co prawda próbować wyłapać jakieś oznaki życia w pobliżu, jednak tuż pode mną znajdowały się mieszkania, a w nich ludzie, których mój słuch niestety również wyłapywał.

W końcu po chwili na coś natrafiłem. Szept. Należący do nieznanego mi osobnika.

- Skończmy to szybko.

Ten dźwięk pozwolił ocenić mi ich położenie i odległość.

Dach obok. Dwoje ludzi. Na pewno zdążę uciec.

Jak najszybciej ruszyłem w przeciwną stronę. Jednak Łowcy najwyraźniej byli wyszkoleni w obchodzeniu się z naszą prędkością, odpowiednio wymierzając kolejny strzał. Tak, aby drasnął moją marynarkę i moją skórę.

Zapiekło. Jednak powstrzymałem się od jakichkolwiek odgłosów, woląc skupić na ucieczce.

Na dół.

Przeskoczyłem na ścianę sąsiedniego budynku, zaczynając się po niej zsuwać. Założyłem, że po tej stronie ich nie będzie. Jednak jak tylko wylądowałem na dole, chmura jakiegoś proszku została skierowana prosto na moją twarz, momentalnie mnie oszałamiając.

- Mamy go, panowie – dotarł do mnie jeden z głosów, którego nawet nie byłem w stanie przypisać do jakiejś osoby, bo całe otoczenie powoli rozmywało się na moich oczach.

Co to było?

Nie mogłem sobie poradzić z moim ciałem, jeszcze nad nim nie panując, przez co dwie towarzyszące temu głosowi osoby złapały mnie po bokach, przytrzymując.

- Ostatnie życzenie, krwiopijco? Chociaż nawet na to nie zasługujesz – stwierdziła twarz, które nagle pojawiła się tuż przed moimi oczami. Była tak samo zniekształcona, jak całe otoczenie, dlatego nie byłem w stanie jej rozpoznać lub do kogokolwiek przypisać. Zresztą, zaraz postarał się o to, abym nie miał na to czasu, bo wbił mi coś w udo, wywołując tym ze mnie stłumione warknięcie przez zęby.

To na pewno znów nie było zwykłe ostrze. Normalny metal nie wywołałby takiego bólu.

- Nie baw się z nim, nie mamy na to czasu – ponagliła go inna postać, co zmusiło mnie do kolejnych prób ucieczki.

Miałem spowolnione ruchy i niewyraźny obraz otaczającego mnie terenu, jednak zdołałem wyszarpać choć jedną rękę, stawiając niepewny krok do tyłu.

Muszę stąd uciec. Do Jimina i Seungu!

Na szczęście nagle jakby ktoś usłyszał moje myśli i wołania. Dołączyła do nas kolejna postać. Znacznie szybsza i zwinniejsza od Łowców. Podejrzewałem jakiegoś wampirzego obrońcę? Lub znajomego z wypadów na miasto z Hoseokiem. Jednak po położeniu obu napastników i ucieczce trzeciego, nie spodziewałem się usłyszeć tak znajomego głosu:

- Jeon, rusz się.

Hoseok?! TUTAJ?!

Sięgnąłem do nogi, w której okazało się, że nadal miałem wbity ten kawałek ostrza. Wyrwałem go, niestety parząc sobie przy tym wewnętrzną stronę dłoni. Ostrze było czarne, dlatego domyślałem się, z czego je stworzyli. Choć na razie nie było to najważniejsze.

- Hyung. Co tu robisz? – zapytałem z wyrzutem, bo przecież miał pilnować Jimina i Seungu!

- Miałem przeczucie, że będę potrzebny. I doświadczenie mnie nie zawiodło. Musimy uciekać, zaciskaj zęby – stwierdził, jednak jego polecenie w ogóle do mnie nie dotarło, bo skupiłem się na jego pierwszych dwóch zdaniach, które mnie zatrwożyły.

- Zostawiłeś ich samych? – warknąłem, będąc już zły, bo powierzyłem mu ich życie!

Nie powinienem mu aż tak ufać!

Ruszyłem w moim ludzkim tempie, podtrzymując zdrową dłonią uszkodzoną nogę. Nie chciałem go już o nic prosić, bo nawet jeśli uratował mi właśnie życie, Jimin i Seungu w tym samym czasie mogli być już...

Pomimo braku wystosowania w jego stronę jakiejkolwiek prośby, starszy wziął mnie pod ramię, pomagając przedostać się z powrotem na dach. Miałem ochotę go odepchnąć, ale wiedziałem, że inaczej dotrę do nich dużo później niż z jego pomocą.

- Nic im nie grozi – rzucił, kiedy byliśmy już z powrotem na dachu.

- Min Yoongi im grozi – przypomniałem mu przez zęby, przez ból, ale i złość, którą teraz odczuwałem.

Przez resztę drogi nie zamieniliśmy już ani słowa. A gdy dotarliśmy na taras mojego mieszkania, jak najszybciej postarałem się przedostać do środka, nawet pomimo powstrzymywania mnie przez Hoseoka i jego gadania o możliwej obecności Łowców w środku, co powinniśmy najpierw zbadać.

Dmuchnięty we mnie proszek powoli przestawał działać, dzięki czemu byłem w stanie wyłapać w środku dwa bijące serca.

Są tutaj. Nic im nie grozi!

Wpadłem szybko do środka, zaraz natrafiając na wychodzącego z korytarza Jimina, trzymającego do góry patelnię, która chyba miała go uchronić przed potencjalnym zagrożeniem. Jednak jak tylko nas zobaczył, szybko ją opuścił, przyglądając się naszej dwójce i zaraz skupiając na mnie swój wzrok.

- Jeonggukie... – zaczął przejęty. - Co się stało?

Nic mu nie grozi. Wszystko jest dobrze.

Mogłem odetchnąć. Jednak zanim zdołałem odpowiedzieć na jego pytanie, zrobił to Hoseok:

- Łowczyki się stali – oznajmił tylko, a jego dłoń zaraz próbowała przenieść mnie na kanapę. - Siedź tu, idę po apteczkę.

Jednak nie uznałem tego za dobry pomysł, pozbywając się jedynie marynarki, którą rzuciłem na tę kanapę.

- Nie tutaj. W pokoju – przekierowałem go, bo opatrywanie wampira w salonie, do którego w każdej chwili mógł wejść Seungu, nie było dobrym pomysłem.

Starałem się złagodnieć, podchodząc najpierw do Jimina. Objąłem go zdrową ręką, czując ogromną ulgę, że nic mu nie jest.

- Kochanie. Przepraszam. Nie sądziłem, że zostawi was samych – szepnąłem, tuląc go do siebie. Tyle, na ile pozwalały mi moje obrażenia.

- Dobrze zrobił – stwierdził zmartwionym tonem, z czym oczywiście się nie zgadzałem. - To był Yoongi hyung? – zapytał, powoli się ode mnie odsuwając. Od razu wyłapałem w jego oczach powoli zbierające się łzy. A choć przez tamten proszek nie byłem w stanie tego wyłapać, równie dobrze mogliśmy zapytać o to Hoseoka, ale nie chciałem tego robić.

- Chodźmy do pokoju, Jiminnie – poprosiłem, kończąc na razie ten temat. Złapałem go za rękę zdrową dłonią i ruszyliśmy do mojego gabinetu, w którym miałem odpowiednie materiały do takich ran.

Pokazałem przyjacielowi szafkę, w której wszystko trzymałem. Od razu zabrał się za tworzenie odpowiedniej mazi, a ja w międzyczasie zająłem miejsce na fotelu, rozrywając spodnie na udzie, aby dostać się do stworzonej przez Łowców rany. Tylko Jimin został przy drzwiach, jakby wahając się, czy wejść, czy wrócić do Seungu. Dlatego najpierw musiałem go z tym uspokoić:

- Nikt się tutaj nie kręci, Jiminnie. Jest czysto – zapewniłem, bo do moich uszu nie docierały żadne nietypowe odgłosy.

- Mają szczęście, że im nóg z dupy nie powyrywałem. Na kilka tygodni będą mieli ręce w gipsie – mruczał w międzyczasie pod nosem Hoseok, choć nie skupiałem się nad tym zbytnio, oglądając tę jakby zastygniętą ranę na nodze i poparzenie na dłoni. W pewnym stopniu przypominało ono to ludzkie. Trochę mięsa z krwią. Jednak wszystko było martwe, nie zachowując się tak jak w przypadku ran ludzkich.

- Przepraszam... – odezwał się po chwili Jiminnie, zapewne przepraszając ze swoją niepewność i chęć udania się do Seungu. Jednak nie miałem mu tego za złe. Zwłaszcza gdy zapewniałem go, że będzie bezpieczny, zostając z Hoseokiem. Zaraz przeszedł pod mój fotel, stając przy mnie i pytając: - Jak mogę pomóc?

- Załóż maść, a ja go przytrzymam, bo zapiecze – zakomunikował Hoseok, podając mu gotową już papkę, rozgniecioną w moździerzu.

Wiedziałem czego się spodziewać, bo miałem już styczność z niektórymi raniącymi nas kamieniami. Dlatego zacisnąłem zdrową dłoń na podłokietniku, tę uszkodzoną wyciągając do Jimina.

- To nie potrwa długo – zapewnił Hoseok, przechodząc tuż za mnie, a jego dłonie przeniosły się na moje barki, aby mnie przytrzymać.

- Zaczynam – oznajmił Jimin, nabierając na podłużny patyczek trochę tej mazi.

I zaczęło się. Ból był równie intensywny, jak przy narzędziu, tworzącym tę ranę. Zacisnąłem zęby, starając się nie zabrać dłoni.

Wszystko trwało może kilka sekund, jednak czułem jakby trwało wieczność.

Nie chciałem żadnej przerwy, która tylko odwlekałaby nieuniknione, dlatego od razu poprosiłem o rozsmarowanie tego preparatu na moim udzie. I dopiero gdy wszystko było za mną i mogłem opaść na oparcie fotela, Hoseok rzucił kilka słów na odchodne:

- Wątpię, by dzisiaj znów zaatakowali, pewnie będą knuć nowe plany, ale na waszym miejscu pospieszyłbym się z ucieczką.

Starszy zniknął, a moje ręce od razu objęły Jimina, ciesząc się, że to przetrwałem i nic im nie jest.

- Jutro już nas tu nie będzie – zapewniłem, wiedząc, że ze względu na późną porę dzisiaj już nie zdołamy uciec z Seulu. Musieliśmy zrobić to za dnia, kręcąc się przy jak największym tłumie ludzi.

- Nie wiem, jak to zrobimy. Seungu... zrobił naprawdę wielką awanturę... – stwierdził nagle Jiminnie zmartwionym tonem, dzieląc się ze mną najwyraźniej jakimś fragmentem ich dzisiejszej rozmowy. - Boję się, że na lotnisku zrobi potworne zamieszanie i pojawimy się na nagraniach w sieci.

- Może podamy mu coś na uspokojenie na czas podróży? – zaproponowałem, łapiąc delikatnie dłoń ukochanego, zaczynając miziać ją kciukiem, równie zmartwiony.

- Sam nie wiem... Chyba... muszę cię o to poprosić... Możesz użyć... swojej zdolności? Tylko na czas podróży... – zapytał, choć widziałem, że ciężko mu to przyszło. Sam również nie byłem zwolennikiem mieszania w tak młodych umysłach. Jednak w obecnych okolicznościach nie mieliśmy innego wyjścia. Dlatego zgodziłem się na to, kiwając powoli głową.

- Jakoś to przetrwamy, kochanie – zapewniłem go, unosząc głaskaną dłoń, aby ją dodatkowo ucałować.

Zabiorę nas stąd. Uciekniemy od nich. Cali i zdrowi. Obiecuję ci to, Jiminnie.



Jimin

Musieliśmy uciekać. Yoongi hyung i inni Łowcy nie pozostawili nam wyboru. Gdy zobaczyłem zranionego Jeongguka, zrozumiałem, że to naprawdę nie są żarty i mogę go stracić. Co stanowiło tylko dodatkowy dowód na to, że naprawdę mi na nim zależało. Dlatego zapakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, którymi były głównie moje ubrania oraz ubrania i zabawki Seungu. Byliśmy gotowi do drogi.

Och, zapomniałem. Seungu to teraz Mingyu. A ja oficjalnie nie mam już na imię Jimin, lecz Jihyun. Bolało mnie to, że musiałem poprosić Jeongguka (a raczej Jeonghyuna), by oczarował mojego syna, wmawiając mu nowe dane, ale także, by uspokoić go. Bo chłopiec za żadne skarby nie chciał opuszczać Seulu. Na zajęciach dodatkowych w końcu poznał kolegów, którzy chcieli się z nim bawić, a przez sprawy dorosłych jego życie znów miało wywrócić się do góry nogami. Tuliłem go mocno, gdy Jeongguk rzucał swój urok, przepraszając go w myślach za to, co mu robimy. Chciałem wierzyć, że to dla jego dobra, choć naprawdę podważałem już moje bycie dobrym rodzicem dla niego. Może gdybym go nie zabrał z sierocińca, adoptowałaby go dużo lepsza rodzina i miałby spokojne, szczęśliwe życie, zamiast problemów ojca-nieudacznika.

Jednak to nie był czas na użalanie się nad sobą.

Cztery duże walizki i jedna mała z zabawkami Se... Mingyu zostały zapakowane do auta jeszcze przed świtem, a wraz z porannym zamieszaniem na drogach udaliśmy się na lotnisko, skąd mieliśmy wylecieć do naszego nowego życia na Jeju. Odprawa przebiegła bezproblemowo, a mój syn rozglądał się zafascynowany tym miejscem, podziwiając przez wielką szybę samoloty na pasach startowych. Gdy znaleźliśmy się na pokładzie jednej z maszyn, chłopiec siedzący między nami złapał mnie mocno za rękę, wyraźnie się niepokojąc pierwszym w życiu lotem. Rozumiałem go i starałem się uspokoić Mingyu, zajmując go jedną z jego książek. Jeongguk był milczący, a z jego twarzy nie dało się za wiele wyczytać. Być może jego rany nadal mu jeszcze doskwierały, choć z zewnątrz wyglądały już dużo lepiej, niemal całkowicie zrastając się w kilka godzin. A może po prostu martwił się o naszą przyszłość.

Gdy dotarliśmy na lotnisko na Jeju, poczułem, jak zapiera mi dech w piersiach. Było przepięknie. Nawet nie najlepsza, zimowa pogoda nie była w stanie odebrać uroku wyspie. Nie czas jednak było na podziwianie jej, dlatego skierowaliśmy się na parking, gdzie czekał już na nas samochód zakupiony przez Jeongguka.

- Może ja poprowadzę? - zaproponowałem, gdy Mingyu siedział już spokojnie w foteliku suva, a wampir zapakował ostatnią walizkę do bagażnika.

- Nie chcesz odpocząć po podróży? - zapytał spokojnie, zamykając klapę.

- Nie, nie jestem zmęczony. A chętnie poznam tutejsze drogi, będę musiał wozić Se... Mingyu do szkoły.

- Dobrze. - Partner opiekuńczym gestem pogłaskał mnie po ramieniu, po czym podał kluczyki. - Chodźmy.

Ruszyliśmy na odpowiednie strony auta i zajęliśmy miejsca. Na szczęście pojazd nie różnił się zbytnio od naszego poprzedniego środka transportu, więc czułem się w miarę pewnie. Jeongguk wpisał w nawigację nasz nowy adres, po czym ruszyliśmy do domu.

Cisza w pojeździe była dla mnie nieco nienaturalna, dlatego ledwo po wyjechaniu z parkingu lotniska, zagadałem do syna.

- Mingyu, jak podoba ci się wyspa?

- Jest śliczna - powiedział, choć wydawał się nieco senny przy tych słowach. Być może było to spowodowane urokiem, który miał trwać tylko w czasie podróży i powoli już dobiegał końca.

- Pomyślałem, że w ogrodzie urządzimy ci małe obserwatorium, co ty na to?

- Serio?! - Chłopiec od razu nieco się ożywił. - Super!

- W ogrodzie mamy sporo miejsca. - Mój ukochany włączył się do rozmowy, uśmiechając lekko. - Urządzimy obserwatorium i mały warzywniak. Może postawimy jakąś szklarnię? I adoptujemy psa?

- Tak! Chcę psa! Takiego dużego jak wilk!

Już o tym kiedyś rozmawialiśmy, więc wiedziałem, że muszę przekierować propozycję na odpowiednie tory.

- Może golden retrievera? Na pewno będzie się z tobą super bawił - zaproponowałem.

- Tak, golden retriever to chyba najlepsza opcja - zgodził się od razu Jeongguk, tak, jak ustaliliśmy jakiś czas temu, gdy jeszcze nie myśleliśmy o przeprowadzce.

- A jak wygląda? - dopytywał Mingyu.

- Przyjacielsko. Ma złote lub kremowe umaszczenie i jest bardzo chętny do zabawy - wyjaśnił mój ukochany.

- Chcę takiego! Nauczę go przynosić komety, gdy spadną z nieba!

Uśmiechnąłem się lekko na te słowa, choć nie przestawałem czuć smutku, że sprowadziłem syna w to miejsce wbrew jego woli. Moja mina musiała jednak wyrażać więcej, niż chciałem, bo Jeongguk położył na chwilę swoją dłoń na mojej, ściskając ją lekko, by dodać mi otuchy. Sam zaczął zagadywać mojego syna o psa i ewentualne plany na ogrodowe obserwatorium, a ja mogłem skupić się na drodze.

Po nieco ponad pół godziny dotarliśmy do naszego nowego domu. Jeśli myślałem, że mieszkanie Jeongguka w Seulu to był pałac, to teraz brakowało mi słowa na opisanie tego miejsca. Piętrowy dom, niby prosty, stanowczo nowoczesny, z ogrodem i tarasem, otoczony polami, na których zebrało się już sporo śniegu. Zgodnie z opisem, który zawarty był na stronie z ogłoszeniem - na dole usytuowany był salon z otwartą kuchnią, z którego można było wyjść na zadaszony taras, by w ciepłe dni rozkoszować się posiłkiem na świeżym powietrzu. Do tego pralnia, spiżarnia, łazienka dla gości i pokój, który przeznaczymy na pamiątki Jeongguka. Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia - najmniejsze miało stanowić gabinet wampira, największe pokój Mingyu z przyłączoną łazienką, a pośredni z wyjściem na balkon, garderobą i łazienką posłuży za sypialnię dla mnie i ukochanego. Czułem małą ekscytację na myśl o dzieleniu tego pomieszczenia z moim wampirem. Może teraz wszystkie noce będziemy już spędzać razem.

Wysiadłem z auta i zatrzymałem się, by przyjrzeć temu miejscu. Oczami wyobraźni widziałem letni dzień, kiedy to spędzamy czas na zewnątrz. Jeongguk zrywa świeże warzywa w szklarni, Mingyu bawi się z psem, a ja wynoszę talerze z obiadem na taras. To pozwoliło mi wierzyć, że będzie dobrze.

Wampir od razu zajął się bagażami, podczas gdy Mingyu sam się wypiął z fotela i wysiadł szybko, robiąc wielkie oczy.

- Woooow. Będziemy mieszkać w dużym domu!

Jeongguk po dłuższej chwili podszedł do mnie i dał mi buziaka w skroń.

- Jakoś się tutaj odnajdziemy, kochanie - zapewnił cicho.

- Na pewno... choć przyznam, że jeszcze tydzień temu nawet bym nie podejrzewał tak nagłych zmian w naszym życiu - odszepnąłem, opierając się na chwilę o niego. - Weźmy rzeczy i rozpakujmy je. Pierwsza dostawa twoich pamiątek powinna przyjechać wieczorem.

Złapaliśmy za walizki i poszliśmy w stronę drzwi wejściowych. Mingyu zdążył już zaznaczyć miejsce w ogrodzie, gdzie będzie chciał wybudować obserwatorium, po czym przybiegł do nas z lekko zaczerwienionymi policzkami. Zgodnie z moją prośbą zdjął buty i kurtkę, po czym poszliśmy razem na piętro, gdzie pokazałem mu jego nowy pokój. Wielkie okno dachowe było chyba dla niego najlepszym elementem wnętrza, dzięki któremu będzie mógł widzieć gwiazdy, leżąc w łóżku. Chłopiec zachwycony od razu wskoczył na materac.

- Ale super! Muszę opowiedzieć Heechulowi... - zaczął, wspominając o swoim koledze z zajęć z malowania, ale urwał nagle, przestając także skakać. Widziałem, jak urok Jeongguka schodzi, a chłopiec uświadamia sobie, że nie zobaczy już swojego kolegi. Od razu do niego podszedłem. Wybuch płaczu, który nastąpił po krótkiej chwili, był chyba nieunikniony. Przytuliłem mocno syna, który zalał się łzami.

- Tutaj znajdziesz przyjaciół, nawet w szkole. Będziesz chodził na zajęcia, jakie tylko chcesz. Będzie naprawdę fajnie, obiecuję - zapewniłem, głaszcząc go po włosach. Pierwszy raz nie wtulał się we mnie, przez co czułem, jak rośnie emocjonalny dystans między nami.

- Dlaczego musimy tu mieszkać? Byłem niegrzeczny? Tam było fajniej. Chcę wrócić do domu.

Usłyszałem, jak Jeongguk wchodzi do pomieszczenia, więc podniosłem nieco głowę, szukając u niego pomocy.

- Tutaj też będzie fajnie - zapewnił mój ukochany, podchodząc bliżej. - Masz sporo terenu do zabawy i dużo nowych kolegów do poznania. Będziesz mógł ich przyprowadzać i bawić się z nimi w ogrodzie - zapewnił i pogłaskał Mingyu po głowie.

- Nie chcę! Chcę do domu!

Serce mi pękało przez to wszystko. Tak bardzo chciałem, by mój syn był szczęśliwy, a niestety krzywdziłem go moimi decyzjami.

- Przepraszam, Mingyu, naprawdę. Jednak wujek ma rację. Zobaczysz, że Jeju nie jest takie złe. Na pewno znajdziesz nowych przyjaciół - starałem się jeszcze znaleźć odpowiednie słowa, jednak chłopiec odepchnął mnie mocno. Oczywiście nie miał na tyle siły, by to zrobić, jednak odsunąłem się tak, jak chciał.

- Nie! - krzyknął i uciekł z pokoju, zanosząc się płaczem.

Poczułem, jak opuszczają mnie wszystkie pozytywne myśli. Moje ramiona opadły, jakby czując ciężar odpowiedzialności, jaka na mnie spadła.

- Porozmawiamy z nim, gdy ochłonie - powiedział spokojnie Jeongguk, poklepując delikatnie moje ramię.

Kiwnąłem na to głową, choć miałem wrażenie, że to ochłonięcie potrwa jeszcze długie godziny. Jak nie dni.

- Zabiorę się za rozpakowanie rzeczy - powiedziałem cicho.

- Pomóc? Czy wolisz się tym zająć na spokojnie?

- Nie gniewaj się, ale chciałbym zająć się tym sam. Zacznę od rzeczy Mingyu, a potem naszymi, dobrze? Albo nie... może pojadę do sklepu? Powinienem coś ugotować dla małego...

Nie byłem pewien, co powinienem zrobić. Chciałem chyba po prostu zabrać się za cokolwiek, byle skupić na zadaniu, a nie zadręczaniu siebie. Podniosłem głowę na Jeongguka, chcąc zapytać, co chciałby zjeść, gdy zauważyłem, że wampir na czymś się koncentruje. Od razu serce zabiło mi szybciej z przerażenia, że może usłyszał obcy ruch na zewnątrz. Nic jednak nie powiedział, kierując się do okna, które wychodziło na przód domu. Dołączyłem do niego szybko, bojąc się, co mogę zobaczyć, ale ku mojemu zaskoczeniu i uldze, dostrzegłem mojego syna, który ubrany w kurtkę, ciągnie swoją walizkę w stronę drogi. Na szczęście to nie była ruchliwa ulica, więc nie obawiałem się tragedii, niemniej musiałem zareagować.

- Chodźmy za nim.

Zeszliśmy szybko na dół, po drodze zabierając zostawione płaszcze i byle jak włożyliśmy buty, doganiając szybko Mingyu, który szedł już wzdłuż drogi, skąd przyjechaliśmy.

- To jakieś osiem godzin drogi, damy radę, skarbie? - zapytał spokojnie Jeongguk. W końcu do lotniska, z którego przyjechaliśmy, było jakieś trzydzieści kilometrów, a przejście tego dorosłemu zajęłoby około pięciu godzin bez przerwy. Dziecko potrzebowałoby na pewno nieco przerw i idzie wolniej, ale nie czas na takie szczegóły.

- Idźcie sobie. Wracam do domu - powiedział chłopiec twardo. Widziałem, że rękaw jego kurtki jest nieco osmarkany, więc pewnie wycierał w niego twarz.

Nie dawaliśmy za wygraną i szliśmy za nim jeszcze kawałek, aż w końcu chłopiec zdenerwował się i puścił walizkę, która nieco mu utrudniała marsz, po czym puścił się biegiem przed siebie.

- Mingyu! - zawołałem za nim i przyspieszyłem, by go złapać. Dochodziliśmy w końcu do głównej drogi, więc robiło się niebezpiecznie. - Proszę, wracajmy.

- Nie chcę! Idź sobie! Chcę do mamy!

Jego nagły płacz i słowa, które padły, zszokowały mnie naprawdę mocno. Trzymałem go jednak uparcie, tuląc mocno do siebie. Przez chwilę zastanawiałem się, co powinienem powiedzieć, aż w końcu spojrzałem na ukochanego, który stał kilka kroków od nas. Poprosiłem, by zabrał walizkę i zostawił nas samych, a kiedy był już dość daleko, zacząłem rozmawiać z chłopcem.

- Mingyu, rozumiem, że ta sytuacja jest dla ciebie bardzo trudna. Niestety nie mieliśmy wyboru. Z różnych powodów Seul nie jest już dla nas bezpiecznym miejscem, musieliśmy polecieć daleko od niego. Wiem, że zostali tam twoi koledzy i naprawdę mi przykro, że nie zobaczysz ich więcej. Nie zobaczymy też wujka Yoongiego i wujka Hoseoka, ale niestety tak musi być, byśmy mogli spokojnie żyć.

Syn płakał nadal w moje ramię, jednak coraz ciszej, chyba słuchając tego, co mam mu do powiedzenia. Nie odsuwając się od mojego ramienia, zapytał cicho:

- Czy to niebezpieczne, bo ty i wujek się kochacie?

Na chwilę przymknąłem oczy, czując, jak łzy mi do nich napływają.

- Tak. To właśnie dlatego - powiedziałem, w dużej mierze mówiąc prawdę. Bo przecież Yoongi hyung zaczął polowanie przez to, że dowiedział się o naszym związku. - Przepraszam Mingyu. Nie chciałem, by moje zakochanie się w wujku Jeonghyunie miało takie konsekwencje dla ciebie. Obiecuję, że tutaj będziemy już mogli spokojnie żyć.

Jeszcze przez chwilę tuliłem synka. Kiedy się odsunął, wytarł swoimi małymi łapkami moje policzki z tych kilku łez, które mi pociekły. Uśmiechnąłem się lekko i również wytarłem jego buzię, korzystając z chusteczek, po czym wróciliśmy razem do naszego nowego domu, trzymając się za ręce.

Jeongguk czekał na nas przy drzwiach. Nie byłem pewien, czy z takiej odległości słyszał naszą rozmowę. Pewnie nie pochwaliłby tego, że mieszam syna w nasze problemy, jednak skoro nie działało nic, co mu wcześniej obiecaliśmy, to musiałem powiedzieć prawdę.

Gdy dzieliło nas już kilka kroków od wejścia, Mingyu puścił moją dłoń i podszedł szybko do wujka. Bez słowa objął go i przytulił mocno. Jeongguk pogłaskał jego włosy, a kiedy stanąłem przy nich, kucnął i objął chłopca.

- Już wszystko w porządku? - zapytał cicho, głaszcząc jego plecy.

- Yhy... przepraszam - odpowiedział Mingyu.

Zagoniłem ich w końcu do środka, bo nie chciałem, by syn się przeziębił, a na pewno czuł się nieco osłabiony po tylu emocjach. Pomogłem mu wziąć ciepłą kąpiel, by nieco go rozgrzać, a w tym czasie Jeongguk pojechał do najbliższego sklepu, by uzupełnić naszą lodówkę. Po tym wszystkim zrobiliśmy razem obiad, a po posiłku zabraliśmy się za rozpakowanie rzeczy. Wszystko zdawało się wracać do normy, jednak w głębi duszy czułem, że pech nas jeszcze nie opuścił. Gdy wieczorem patrzyłem przez okno sypialni na ciężkie, śniegowe chmury, sunące nad wyspą, miałem wrażenie, jakby ich ciemność otaczała nasz dom, próbując dać złudne poczucie odcięcia od świata.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top