rozdział 7 | 3110 słów

Jeongguk

Przyspieszony oddech. Przyspieszone tętno. Reakcja jego organizmu odbijała się echem w mojej głowie, wpływając na każdy zmysł. Bo w końcu dopadłem moją ofiarę, satysfakcjonując moją stronę drapieżnika. Mogłem posilić się jego krwią, nasycić i upoić jej smakiem. Czułem, jak moje siły powracają. Jak wszystko się wyostrza. A pieczenie, które od kilku dni wypalało moje gardło, domagając się odpowiedniego „posiłku", powoli malało. Bo odkąd zaproponował powrót do naszego układu, żadna krew nie była w stanie mnie zaspokoić. Za bardzo pragnąłem tej jego, powracając myślami do tamtego dnia, tamtego ataku i tej kropli krwi, którą wtedy spróbowałem z jego rany na policzku. Teraz miałem ich o wiele więcej. Kilka wyliczonych łyków, zawierających około 150 mililitrów jego krwi. Tyle musiało mi wystarczyć. Nie mogłem przesadzić, znając jego tryb życia i dietę. Nawet jeżeli potencjalny człowiek był w stanie oddać jednorazowo dobre 450 mililitrów. Jednak przy Park Jiminie nawet te 150 wydawało się przesadą. Był za wątły, za delikatny. Nie chciałem, aby rumieńce, które zazwyczaj zdobiły jego policzki w sytuacjach stresowych, przy zmianie pogody lub odczuwając zawstydzenie, nagle zamieniły się na niezdrowy, blady odcień. Dlatego nie pozwoliłem sobie na więcej. Liczyłem każdy łyk, przedzierając odpowiednią myśl przez moje krzyczące i domagające się jego krwi zmysły.

Wystarczy.

Już wystarczy.

Oderwałem się powoli, tak aby nie pogłębić stworzonej przez moje kły rany. Dopiero teraz zdążyłem się zorientować, jak mocno go objąłem, nie pozwalając ode mnie uciec. I jak bardzo Park Jimin przy tym odpłynął, całkowicie poddając się moim działaniom. Wyglądał... jakbym przesadził i nie oderwał się w odpowiednim momencie.

Może źle to wyliczyłem? Lub za mocno się wgryzłem?

Nieco spanikowałem, choć na zewnątrz starałem się tego nie okazywać, po prostu przyglądając jego nieobecnemu spojrzeniu i opadającemu w moich ramionach ciału.

- Wszystko w porządku? – zapytałem, chcąc dowiedzieć się, w jakim jest stanie. Czy za chwilę nie straci przytomności lub nie dostanie jakiegoś ataku?

Chwilę czekałem na odpowiedź, przysłuchując się reakcji jego serca, które nadal biło niespokojnie. Oddech powoli się normował, a zaczerwienione policzki, wraz z czołem pokryły się niewielkimi kropelkami potu, raczej niewidocznymi dla ludzkiego oka.

- Nie... – zaczął, początkowo martwiąc mnie taką odpowiedzią. Bo może zaraz przyzna, że jednak jest na coś chory? Że nie powinienem go do tego nakłaniać, proponując taki układ? Jednak okazało się to początkiem pytania. Bardzo nietypowego pytania. - Nie chcesz jeszcze?

Jeszcze? Kiedy prawie mdlejesz w moich ramionach?!

Na szczęście moją uwagę przykuły dwie strużki krwi, które powoli wydostały się ze stworzonej przeze mnie rany. Musiałem się tym zająć, najpierw szybko je zlizując, by zaraz po tym oprzeć go w końcu o zagłówek kanapy, samemu znikając. Powróciłem z całą apteczką, opatrując tę ranę w moim wampirzym tempie. Nie miałem w tym wprawy i doświadczenia, jednak specjalnie wcześniej o tym poczytałem, jako bazę opatrunku wykorzystując gazik jałowy, który przykleiłem odpowiednim plastrem. Nie odcinałem dopływu powietrza, wiedząc, że to jedynie przyczyni się do dłuższego gojenia rany.

Nadal starałem się badać jego reakcje, słysząc normujący się powoli oddech i tętno. Jedynie wyraz jego twarzy był nadal niepokojący.

- Dobrze się czujesz? Nie kręci ci się w głowie?

- Nie? Znaczy tak? Znaczy... jest mi dobrze – udzielił dość sprzecznej odpowiedzi, pozwalając swojemu ciału opaść całkowicie na oparcie kanapy. - Na pewno nie chcesz jeszcze? – dodał, znów zadając to niezrozumiałe dla mnie pytanie. Jednak dopiero teraz skupiłem się na całokształcie jego reakcji i zachowania. Nie tylko jego twarz była zroszona potem. Całe jego ciało było nim pokryte. Gęsia skórka nie musiała być oznaką styczności z zimnem. A te rumieńce oznaką jakiegoś ataku. Ludzkie ciała zachowywały się tak również w trakcie pocałunku lub zbliżenia...

Tak na niego działałem? Czy jest w ogóle tego świadomy?

Starałem się na tym nie skupiać. Bo nie taka była nasza relacja. Byliśmy sobie obcy. A ja... nie czułem takich potrzeb. Dlatego postanowiłem to ignorować.

- Nie mogę więcej, Jimin. Nie możemy ryzykować – przypomniałem ostrożnie, odsuwając się już od niego, aby sięgnąć po przygotowany wcześniej napój. - To witaminy. Wypij – wyjaśniłem, trzymając to gdzieś na wysokości jego torsu, licząc, że posłusznie przejmie ode mnie tę szklankę.

Jednak chyba nadal niezbyt kontaktował, w ogóle na to nie reagując. Przez co byłem zmuszony złapać delikatnie jego rękę, dopiero teraz mając okazję zauważyć jak bardzo drobne, kruche i ludzkie ma dłonie.

Drobne, kruche, ludzkie i...

- Ciepłe – wyrwało mi się na głos, bo chyba już dawno nie miałem okazji poczuć przez dłuższą chwilę ludzkiego ciepła. Zawsze były to tylko szybkie uściski dłoni lub krótkie przytulenia na pożegnanie, zazwyczaj z dziećmi, które traktowały swoich nauczycieli jak drugich rodziców.

Nie chciałem zabierać jego ciepła, bo moje ciało było zbyt chętne, aby je chłonąć. Dlatego ulżyło mi, gdy jego dłoń w końcu złapała za trzymaną przeze mnie szklankę.

Nie przyłożył jej od razu do ust. Znów potrzebował chwili, podczas której chyba coś do niego dotarło.

Drugą ręką złapał szybko za leżącą obok bluzę, umieszczając ją gdzieś przy swoim podbrzuszu. A raczej... kroczu? Spłonął przy tym jeszcze większym rumieńcem, zawstydzony reakcją swojego ciała.

Wiedziałem, że coś było nie tak. Jednak akurat tego się nie spodziewałem.

Jimin zaczął posłusznie pić, zapewne woląc zająć czymś swój umysł i drugą dłoń. A ja natychmiast się odsunąłem, na bezpieczną i komfortową dla niego odległość, aby nie wprawiać go w jeszcze większe zakłopotanie. Choć gdyby nie przeniesienie tej bluzy, przecież niczego bym nie zauważył? Więc po co to zrobił?

Teraz oboje staraliśmy się unikać swojego spojrzenia, siedząc dłuższą chwilę w ciszy.

Jimin opróżnił szybko zawartość szklanki. I dopiero gdy oderwał ją od ust, w końcu się odezwał:

- Czy... to wszystko? Mogę iść?

- Poczekaj jeszcze pięć minut. I zjedz czekoladę – poprosiłem, sięgając po przygotowany wcześniej talerzyk. Wiedziałem, że to pomaga, najszybciej dodając energii i przeciwdziałając omdleniom po utracie krwi.

Chłopak podziękował, biorąc chętnie dwa kawałki. I może to początkowy szok i ta nietypowa reakcja jego organizmu, ale dopiero teraz wyczułem w jego tętnie, że coś jest nie tak.

Natychmiast odłożyłem ten talerzyk na stolik, łapiąc za jedną z kanapowych poduszek. Wstałem, umieszczając ją w pewnej odległości od Jimina.

- Połóż się jeszcze na chwilę – poprosiłem, widząc, że nie przyzna się do złego samopoczucia, zapewne przez ten niewielki incydent pod bluzą, chcąc jak najszybciej opuścić moje mieszkanie.

Na szczęście położył się posłusznie na kanapie, kuląc nieznacznie, przez co wydawał się nawet bardziej kruchy i ludzki.

Jest przemęczony. Nie powinienem jeszcze pozbawiać go krwi...

Dałem mu dłuższą chwilę, stojąc w ciszy i słuchając reakcji jego organizmu. Powoli rytm jego serca się uspokajał. A jej ciśnienie w niektórych miejscach powoli się normowało.

Przecież go takiego nie wypuszczę. Nie mogę.

- Seungu jest u twojego znajomego czy sąsiadki? – zapytałem w końcu, chcąc ustalić jakiś plan działania.

- U sąsiadki – przyznał cicho, nawet nie kwestionując mojego pytania.

- Podwiozę cię, jak już poczujesz się lepiej – zadecydowałem, wiedząc już, jaką obrać trasę. Inaczej możliwe, że musiałbym poznać jeszcze adres jego znajomego.

- Poradzę sobie, nie musisz – stwierdził, nie zgadzając się na zaproponowane przeze mnie działanie, co oczywiście od razu postanowiłem mu wyjaśnić:

- Muszę. Jestem za ciebie odpowiedzialny.

Jimin milczał chwilę, w końcu podnosząc na mnie wzrok. To nie było łatwe spojrzenie. Skrywało słowa, które wcześniej krążyły po mojej głowie:

- Nie jesteś. Nic nas nie łączy oprócz mojego długu względem ciebie.

Przeniosłem wzrok na rząd okien, ukazujących rozświetlony Seul. Nic mnie tu z nikim nie łączyło. Nie żyłem dla kogoś i nikt nie żył dla mnie. Jako nauczyciela mogli mnie zastąpić. Hoseok miał innych znajomych. A Park Jimin miałby beze mnie spokój, nie musząc być już moim dłużnikiem. Takie myśli często krążyły po mojej głowie, zaprzątając ją zazwyczaj właśnie o takich porach. Kiedy nie byłem wystarczająco zajęty tymi trywialnymi, ludzkimi zajęciami.

Jednak miałem na to odpowiedź, pasującą do obecnych okoliczności i chwili, nie mając zamiaru skupiać się na tych kilku słowach o naszej relacji.

- Jeżeli ingeruję w twoje zdrowie, to jestem za ciebie odpowiedzialny – powiedziałem twardo, nadal nie odrywając wzroku od okien.

- Jak często... będziemy się spotykać? – zmienił na szczęście temat, nie zagłębiając się w kwestie związane z naszą nieistniejącą relacją.

- Pożywiam się co kilka dni, ale wiem, że nie mogę tak często żywić się twoją krwią... – zdradziłem, samemu nie wiedząc, jak często mógłbym pozbawiać go tych choćby 100 mililitrów krwi. Przy jego stanie to i tak wydawało się zbyt wiele. A przecież nie mogę o niego zadbać, bo po prostu mi na to nie pozwoli.

- Raz w miesiącu będzie w porządku? Muszę mieć siłę, aby pracować. Nie mam wolnych dni – zaproponował, co wydawało się rozsądne.

- Tak, chyba możemy pójść na taki układ – zgodziłem się, w końcu zmuszając do spojrzenia w jego stronę. Głównie po to, aby zobaczyć czy już mu przeszło, mogąc znów skupić się na jego organizmie.

Chłopak pokiwał głową, przymykając oczy. Początkowo myślałem, że chce w ten sposób odpocząć, ale jego ciało miało na to inny plan, zmuszając go do zaśnięcia.

Przynajmniej odpocznie.

Nie miałem zamiaru go budzić, łapiąc jedynie za jego telefon, aby go całkowicie wyciszyć. Przyniosłem również dwa wełniane koce, szczelnie go nimi przykrywając, wiedząc, że ludzkie ciało w czasie snu obniżało swoją temperaturę.

Posprzątałem ostrożnie szklankę i talerzyk, zostawiając go na te kilka godzin. Co jakiś czas upewniałem się jedynie czy nadal śpi, gdy jego serce przyspieszyło nieznacznie lub powiedział coś nieświadomie przez sen. Na szczęście dopiero około dziewiątej nad ranem zdołał się obudzić, przesypiając zdrową ilość godzin, co na pewno wpłynęło pozytywnie na jego organizm.

Słyszałem tę zmianę w jego oddechu i biciu serca, dlatego zaraz pojawiłem się w kuchni przy wyspie, obserwując, jak zdezorientowany chłopak początkowo rozgląda się po salonie, zapewne zastawiając, gdzie dokładnie się znajduje. A po sprawdzeniu godziny zerwał się na równe nogi, nadal bez koszulki i z uroczo rozczochranymi włosami.

- Najpierw coś zjedz – poprosiłem go spokojnie, oczywiście nie mając zamiaru ot tak puścić.

- Jestem już spóźniony do pracy – stwierdził nieco zachrypniętym głosem, a jego serce biło niespokojnie, zestresowane.

Sięgnął po koszulkę, w końcu ją zakładając. Dopiero przy bluzie uświadomiłem go, że nie ma po co się tak spieszyć:

- Wiedzą. Dadzą sobie radę – zapewniłem go, oczywiście już się z nimi kontaktując, aby nie miał jakichś nieprzyjemności.

Jimin mimo wszystko tuż po założeniu bluzy chciał się skierować do wyjścia, dlatego przeniosłem się tuż przed niego, zagradzając mu drogę i dzieląc z nim kolejnym istotnym faktem:

- Poza tym muszę ci zmienić opatrunek – zauważyłem, bo powodów, aby tu jeszcze został, było wiele. W końcu wiedziałem, że zaraz wpadłby w wir pracy, ani nie jedząc śniadania, ani nie dbając o stworzoną przeze mnie ranę. A tak jak mu obiecałem – zamierzam o niego zadbać, jeżeli wpłynąłem negatywnie na jego zdrowie. Dlatego ten poranek musi spędzić ze mną.

Jimin

Miałem bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że nauczyciel mojego syna pije moją krew.

A potem się obudziłem i okazało się, że to wcale nie był sen.

Usiadłem na kanapie, rozglądając się po obcym miejscu, a obrazy, które wydawały mi się marą, wróciły wyraźniej w postaci wspomnień. Dotknąłem miejsca, gdzie znajdował się opatrunek i przypomniałem sobie, jakie to było uczucie, gdy jego kły przebiły moją skórę, a niewielka ilość krwi opuszczała moje ciało, posilając wampira.

Jedank nie czas na to. Musiałem biec do pracy.

Nie miałem pojęcia, jak zachować się przy Jeonie po tym wszystkim, dlatego ucieczka wdawała się najprostszym wyjściem. Poza tym sprawdziłem godzinę na telefonie i naprawdę byłem spóźniony! Jednak gospodarz powstrzymał mnie przed wyjściem.

- Co? - zapytałem zaskoczony, trzymając już buty w wyjściu z mieszkania. Moje szefostwo nie tolerowało spóźnień. A już zwłaszcza w weekendy.

- Zadzwonili po kogoś na te kilka godzin. Chodź do kuchni - wyjaśnił spokojnie wampir, wskazując na krzesło przy blacie, na którym czekało zapakowane jedzenie.

Czy on ich jakoś przekupił, że nie dzwonili do mnie z opierdolem stulecia? Jeśli tak...

- Obetną mi pensję... - szepnąłem nieco załamany, bo to było znacznie gorsze od wizji godzinnego suszenia mi głowy.

- Jedzenie - powiedział spokojnie Jeon, więc nie pozostało mi nic innego, jak zostawić obuwie i pójść za nim w głąb mieszkania.

Posłusznie usiadłem na wskazanym wysokim krześle przy wyspie. Dopiero teraz rozejrzałem się trochę po mieszkaniu, rejestrując rzeczy, na które wczorajszego wieczoru nie zwróciłem uwagi. Było tu naprawdę ładnie, czysto i przestronnie. Jednocześnie miałem takie uczucie, jakbym wszedł do pokazowego mieszkania. Nie było tu nic, co wskazywałyby, że ktoś tu mieszka. Brak bardziej osobistych rzeczy, czegokolwiek, co mogłoby powiedzieć, jakie zamiłowania ma gospodarz. Pomyśleć, że istota żyjąca tak długo powinna zgromadzić jakieś pamiątki z różnych lat. Choć może właśnie przeciwnie? Pozbywał się ich, by nie rozpamiętywać czasów, które przeminęły?

W czasie moich rozważań o tym miejscu Jeongguk otworzył pojemnik z gotowym daniem, które wyglądało, jakby przywiozła je firma cateringowa. Zajął się także przygotowaniem czegoś do picia, a kiedy podawał mi szklankę, tuż obok niej położył kilka kapsułek oraz opakowanie z tymi samymi tabletkami.

- Bierz dwa razy dziennie, wspomaga regenerację tkanek - wyjaśnił.

- Dobrze, dziękuję - powiedziałem cicho i zażyłem te tabletki, ufając, że nie zrobią mi krzywdy, a wampir faktycznie o mnie zadba po poczęstowaniu się moją krwią. Choć oczywiście nie miał takiego obowiązku, bo to nadal ja byłem jego dłużnikiem.

Jeongguk nie został ze mną w kuchni. W nienaturalnie szybkim tempie uporał się z niewielkim nieporządkiem, który zrobił i zniknął. Wzdrygnąłem się na to lekko, bo nie byłem przyzwyczajony do takich zachowań. Chyba powinienem przywyknąć do tego za jakiś czas.

Jak zawsze jadłem powoli, nauczony zasadą, że im dłużej jesz, tym twój mózg bardziej wierzy, że jest najedzony pomimo niewielkiej porcji. Nie dokończyłem więc tego, co miałem przed sobą, a czułem się syty.

- Będę już iść! - zawołałem, wstając z krzesła.

Wampir pojawił się przy mnie niemal natychmiast. Może on po prostu potrafił być niewidzialny?

- Nie zjadłeś wszystkiego - powiedział, zerkając na niedokończony posiłek.

- Nie jestem już głodny, dziękuję.

Znów ledwo mrugnąłem, a opakowanie było szczelnie zamknięte i włożone do reklamówki. Jeon jakby nawet nie drgnął. Może to jednak nie kwestia szybkości, a magii? Skoro istnieją krwiopijcy, to czemu nie magia.

Hmmm... czy określenie krwiopijca nie jest rasistowskie? Choć w tym przypadku to raczej nie rasizm, tylko... gatunkizm?

- Usiądź jeszcze na chwilę. Zajmę się opatrunkiem.

Nie zamierzałem się sprzeciwiać, bo zauważyłem, że nie ma to sensu. Wchodzenie z nim w jakiekolwiek dyskusje wydawało się z góry przegrane. Dlatego usiadłem i czekałem. Całe trzy sekundy, by stanął przede mną z apteczką.

- Odsłonisz ramię?

Zdjąłem bluzę oraz koszulkę, by było mu wygodniej dostać się do opatrunku. Patrzyłem, jak jego chłodne palce sprawnymi ruchami odklejają plaster i zabierają gazik z dwoma kropkami krwi. Choć zauważyłem, że stara się nie dotykać bezpośrednio mojej skóry.

- W porządku? - zapytał, gdy zabrał się za dezynfekowanie ranki. Spojrzał mi przy tym w oczy. Znajdował się całkiem blisko, a moje serce nieco przyspieszyło.

To drapieżnik. Mimo wszystko to normalne, że nieco się go obawiam.

- Tak. Praktycznie nie czuję tego - zapewniłem, co było prawdą. Nie było to jak na przykład przy podrapaniu przez kota, gdzie ślad dziwnie swędział lub po prostu piekł. Gdyby nie to, że wiedziałem o tej rance, nawet nie zwróciłbym uwagi na to, że skóra została naruszona.

- To dobrze. Starałem się ominąć wrażliwe tkanki, abyś nie miał problemu w codziennym funkcjonowaniu - wyjaśnił, przecierając skórę, na którą nakleił mały plaster.

Podziękowałem i założyłem koszulkę, a zaraz po tym wampir złapał za reklamówkę i wręczył mi ją.

- Dokończysz na przerwie w pracy - powiedział.

Znów wyraziłem moją wdzięczność, choć wiedziałem, że zabiorę to do domu i po prostu poczęstuję Seungu, który dużo bardziej zasługiwał na takie rarytasy niż ja. Dla innych osób mogło to być całkiem zwykłe śniadanie w postaci bibimbapu, ale takie pełne posiłki nie były aż taką oczywistością w naszym mieszkaniu. Dlatego tym bardziej zamierzałem dać je synowi.

Nim zdążyłem dotrzeć do drzwi wyjściowych, Jeon już przy nich był, wkładając płaszcz i biorąc kluczyki do auta. Ubrałem się pospiesznie. Pewnie moim zaśnięciem tutaj pokrzyżowałem mu już wystarczająco plany na weekend. A pewnie miał ich sporo.

- Dziękuję. Naprawdę - powiedziałem szczerze, gdy wyprostowałem się po założeniu butów.

- Też dziękuję - odparł spokojnie, patrząc mi w oczy.

Przez chwilę tak staliśmy, patrząc na siebie. Atmosfera zrobiła się jakaś dziwnie gęsta, ale wcale nie w takim złym znaczeniu. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, jakby powietrze wokół nas się lekko naelektryzowało.

Rzuci się na mnie? Chciałby jeszcze? I... dlaczego JA tak bardzo tego chcę?

Całe to napięcie minęło w momencie, gdy Jeon zerwał nasz kontakt wzrokowy. Otworzył drzwi, a ja starałem się cicho odetchnąć głębiej, by pozbyć się z głowy tych szalonych myśli. Chyba wczorajszy niby-orgazm mocno namieszał mi w głowie.

Wyszedłem pierwszy z mieszkania przepuszczony przez gospodarza, po czym w ciszy udaliśmy się do windy. Przycisnąłem przycisk parteru, a Jeon poziomu -1.

Gdy byliśmy już prawie u celu, ukłoniłem się mu.

- Proszę napisać, gdy będę potrzebny - powiedziałem spokojnie i chciałem wyjść, jednak mężczyzna wcisnął guzik zamykający drzwi, które ledwo się rozsunęły.

- Mówiłem, że cię odwiozę - przypomniał spokojnie.

- Ale naprawdę nie trzeba... - zacząłem, bo to jednak był nieco trudniejszy temat.

- To aż taki problem?

Przygryzłem wargi, nie wiedząc, jak to odpowiednio wyjaśnić.

- Co, jeśli zobaczą nas matki twoich uczniów? Niepotrzebne nam plotki i nękanie Seungu, że go faworyzujesz tylko na tej podstawie - powiedziałem w końcu, gdy winda ruszyła.

- Na podstawie czego? Znajomości? I jak miałaby wyglądać ta faworyzacja, Jimin? Dawałbym mu na sprawdzianach dwie uśmiechnięte minki zamiast jednej? - zapytał, nie widząc takiego samego zagrożenia jak ja. Był wręcz zdziwiony moim sposobem myślenia. - Zawsze będą to robić. Nieważne czy pokażę się z kimś publicznie, czy nie - dodał i wysiadł z windy, kierując się do auta.

Nie pozostało mi nic innego, jak pójść za nim. Zresztą, chyba nie chciałem stawiać na swoim. Ciężko było mi to przyznać, ale pierwszy raz od dawna czułem się naprawdę bezpiecznie. Paradoksalnie - przy osobie, która mogła mi zrobić największą krzywdę. A jednak Jeon swoją opiekuńczą postawą względem mnie sprawił, że pragnąłem być mu posłuszny. A tym bardziej chciałem zasłużyć na kolejne ukąszenie. Czy to jest takie uzależniające, czy po prostu ta odrobina przyjemności, której od dawna nie czułem, zrobiła ze mnie jego posłusznego niewolnika?

Wsiedliśmy razem do suva i ruszyliśmy w drogę do mojej pracy. Nie chciałem mu przeszkadzać, więc nie odzywałem się, obserwując po prostu tętniące życiem miasto. Mnóstwo ludzi kręciło się po chodnikach - całe rodziny chodziły na spacer, korzystając z miarę dobrej pogody, co jakiś czas wchodząc do kawiarni czy piekarni po różne przekąski. Chyba zazdrościłem im w tym momencie bardziej niż wcześniej. Bo chciałem, by mój syn też mógł zaznać takiego spokojnego weekendu ze swoim ojcem, ciągając mnie po lodziarniach, skąd wychodziłby z radosnym uśmiechem. Bawiłby się beztrosko na placu zabaw, z którego przecież już powoli wyrastał. Może zabrałbym go do jakiegoś parku tematycznego, by mógł zobaczyć wiele ciekawych rzeczy.

Naprawdę pragnąłem normalnej niedzieli z moim synem.

Jechaliśmy niecałe 20 minut do restauracji. Jak zwykle nie było miejsca, dlatego Jeon zatrzymał się za zaparkowanymi samochodami, umożliwiając mi szybkie opuszczenie pojazdu. Podziękowałem mu jeszcze raz, kłaniając się nisko, po czym pobiegłem do lokalu, uważając na trzymaną reklamówkę, którą schowałem w małej lodówce na zapleczu. O dziwno właściciele nie skomentowali mojego spóźnienia, każąc mi tylko pospieszyć się ze zmianą ubrań.

A kiedy po zakończeniu mojej zmiany zabierałem wszystko do domu, znalazłem w reklamówce kilka banknotów po 50 tysięcy i karteczkę z dopiskiem: "Za te kilka straconych przeze mnie godzin". Naprawdę muszę uważać, co mówię.

A tych kilka godzin wcale nie było straconych, tego byłem pewien.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top