Kłamstwa defekta | Detroit: Become Human

One-shot nawiązuje do gry Detroit: Become Human, lecz nie traktuje o jej głównych bohaterach. Wszyscy, którzy znają mnie dłużej, zapewne domyślają się, że gdybym zaczął pisać o Connorze, na jednym rozdziale by się nie skończyło.

-----------------------------------------------------------------

Godzina 14:23, dotarcie pod Szpital Henry'ego Forda, 2799 W Grand Blvd, MI 48202, Detroit.
Następne zadanie: zgłoszenie do recepcji.
Stan biokomponentów: wszystkie sprawne, wydajność 98%, powłoki cyberciała nieuszkodzone.

Stabilność oprogramowania: oprogramowanie stabilne.

Wchodzę do wielokondygnacyjnego budynku. Powołano mnie do pracy w nim. Od dzisiaj moim przełożonym jest Dr Howard Wainwright (Numer ID: 2343294300, adres zamieszkania: 9917 Berkshire St, Detroit, numer telefoniczny: 661-399-6484). Będę opiekował się pacjentami przebywającymi w obrębie oddziału dziecięcego tego szpitala (pobieranie plików z bazy danych szpitala w toku).

Zostawiam za sobą jesienny chłód. Automatyczne drzwi zamykają się za mną. Podchodzę do biurka, przy którym siedzi androidka modelu RX-302. Jest ubrana w szary uniform, jaki noszą wszystkie androidy w tym szpitalu.

- Mam na imię Reon. Przysłało mnie Cyber Life. - Podaję recepcjonistce szarą kopertę, w której znajdują się moje dane techniczne, numer zamówienia razem z fakturą, zasady użytkowania, umowa i gwarancja. - Polecono mi odszukać doktora Wainwrighta. Wiesz, gdzie go znajdę?

Kobieta skanuje dokumenty, zanim mi odpowiada.

- O tej porze powinien robić popołudniowy obchód na oddziale dziecięcym. - Wiem już, w jakiej części budynku się on znajduje. Udzielono mi dostępu do bazy danych szpitala, zanim jeszcze odesłano do niego. - Dam ci twoje nowe ubranie - mówi, a chwilę potem wyciąga z szafki za sobą niewielki pakunek. Odbieram go od niej.

Nie ma mi już nic do przekazania, więc wraca do swoich zajęć. Odchodzę w kierunku północnego skrzydła budynku. Większą część personelu, który mijam, stanowią androidy nowszej lub starszej generacji. Jeden zmywa podłogę, drugi prowadzi wózek wypełniony tacami z jedzeniem. Na końcu korytarza natykam się na doktora Hatfielda, jak wynika z pośpiesznie przeprowadzonej analizy twarzy. Kiwam mu głową na powitanie, wczytując się w informacje dotyczące jego osoby. Prawie zawieszono jego prawo do wykonywania zawodu za kilkukrotne zażycie bordo w czasie dyżuru.

Wchodzę schodami na piętro. Brak mi informacji o tym, czy wszystkim androidom wolno korzystać z wind na terenie szpitala. Skanuję otoczenie, w którym się znajduję. Ściany sterylne, podłoga sterylna. Biel dominującą w szpitalu postanowiono przełamać naklejkami z postaci z bajek, tyle udaje mi się ustalić na podstawie informacji umieszczonych w moim oprogramowaniu.

Mijam na korytarzu różnych ludzi. Wnioskuję, że większość z nich to rodzice przyjętych na oddział dzieci. Nie mają uniformu lekarza ani androida. Gromadzą się w grupkach. Większość z nich trzyma w rękach kubki z kawą. Zaglądam do szpitalnych sal, gdy przechodzę obok. Szukam swojego nowego przełożonego. Znajduję go w sali numer 311. Bada Clare Radfren, dziewczynkę z zapaleniem płuc. Czekam cierpliwie, aż skończy i zwróci na mnie uwagę.

- Witaj. Jestem Reon. Od dzisiaj będę wykonywał zadania, które mi powierzysz - mówię, analizując mimikę jego twarzy. Uśmiecha się lekko, przymykając oczy. Jest młody jak na lekarza (data urodzenia: 12 listopada 2012 r.).

- Wrócę wieczorem, Clare - zwraca się do dziewczynki. - Wygląda na to, że niedługo będziesz mogła wrócić do domu. - Wywołał uśmiech na jej zmęczonej, młodej twarzy. - Chodź za mną - mówi do mnie, opuszczając pomieszczenie nieśpiesznie.

Przygląda mi się, jakby nie do końca wiedział, co ma powiedzieć. Zanim udziela mi instrukcji sugeruje, żebyśmy przeszli do pokoju dla personelu. Podążam za nim wzdłuż korytarza, trzymając w jednej ręce swoje nowe ubranie. Nadal mam na sobie strój, w którym androidy zwykle opuszczają fabrykę. Z szarej koszuli z długim rękawem można odczytać mój model. RK100. Nie odczuwam dumy z bycia jednym z najnowszych modeli.

Z jego gestów odczytuję, że jest skrępowany, chociaż nie potrafię pojąć dlaczego.

Otwiera drzwi opatrzone napisem "dla personelu". W środku jest pusto. Spodziewam się, że w tym miejscu spędzają czas androidy pozbawione zadań do wykonania lub zostające w szpitalu na noc.

Też będę zostawać w szpitalu na noc.

W szafkach z pleksiglasu stoją poustawiane butelki z tyrium. Nie ma między nimi jeszcze niebieskiej cieczy dedykowanej mojemu modelowi.

- No dobrze... - zaczyna lekarz - ...od dzisiaj jesteś częścią naszej kadry. Na imię mi Howard, ale to pewnie wiesz. Zgaduję, że zdążono ci już zgrać dane innych lekarzy oraz informacje dotyczące pozostałych pracowników szpitala. - Kiwam głową. - Po szpitalu też nie trzeba cię oprowadzać. - Drapie się po potylicy, a porastające ją brązowe włosy podrygują przy tym geście okazującym niepewność. - Zasadniczo miałbyś opiekować się dzieciakami z oddziału, zakres obowiązków pewnie także zdążyłeś sobie pobrać. Zanim jednak to nastąpi popracujesz trochę ze mną, dobrze?

- Oczywiście - przytakuję.

Mężczyzna ogląda mnie jeszcze raz.

- Uśmiechnij się.

Wykonuję polecenie mechanicznie i bez zastanowienia.

- Tak lepiej, Reon. Idź się przebrać, skończymy obchód. Mój dyżur kończy się o osiemnastej, więc wtedy pewnie będziesz miał już czas wolny, chyba że jakiś inny lekarz wyrazi chęć pracy z tobą - mówi. - Nie znam się prawdę mówiąc na specyfikacji androidów, ale... - podjął inny temat. - Mam na myśli... Nie powinieneś raczej z twoim hardware'em pomagać na salach operacyjnych? - pyta.

- Mój model zaprojektowany został z myślą o wsparciu szpitalnego personelu oraz pomocy ludziom potrzebującej stałej opieki z powodu niepełnosprawności lub przewlekłej choroby. Spodziewam się, iż byłbym w stanie asystować specjalistom podczas przeprowadzania zabiegów chirurgicznych, ale powołano mnie do pracy na tym oddziale - odpowiadam.

- No tak, jasne.

- Ma pan doktor jeszcze jakieś pytania?

- Nie, nie, już nic. Poza tym nie musisz mówić mi "doktorze". Howard wystarczy.

- Dobrze.

Obecność androidów w szpitalach, domach starców, przedszkolach, żłobkach oraz ich praca jako przedszkolanek nadal stanowi kontrowersyjny temat, który powraca od czasu do czasu w mediach, kampaniach wyborczych i na forach dyskusyjnych. Zwolennicy wychowywania dzieci bez udziału androidów nie byliby zadowoleni z mojej obecności, gdyby o niej wiedzieli. Żeby nieco zmniejszyć prawdopodobieństwo wzrostu niezadowolenia z usług szpitala, specjalnie zminimalizowano widoczność mojej diody. Osoby odpowiedzialne za mój wygląd zewnętrzny rzekomo inspirowały się przyjaznym wyglądem współczesnych spanieli. Pewnie z tego powodu mam dość długie i pofalowane włosy, a żeby nadać mi nieco bardziej ludzkiego wyglądu, moją twarz porastała rzadka broda w karmelowym (#e8a847) kolorze. Większość androidów ma gładką skórę, co potrafi wyróżnić je z tłumu.

Przebieram się w swoje nowe ubranie. Również ono różni się nieco od uniformów noszonych przez pozostałe androidy. W przeciwieństwie do nich nie noszę szarej koszuli z długim rękawem, a białą, zapinaną na dwa rzędy guzików i ze stawianym kołnierzykiem przylegającym do szyi. Sprawdzam jego sterylność, zanim wychodzę za lekarzem z powrotem na korytarz.

- Witaj w pracy, Reon.

Czujniki powierzchniowe wykrywają, że klepie mnie po plecach. Chcę powiedzieć mu, że nie musi traktować mnie jak człowieka. Pomimo że jestem zdolny zrozumieć mniej i bardziej złożone ludzkie gesty, nie odpowiadam na nie, jeżeli moje oprogramowanie nie założy, że powinienem. Ostatecznie jednak niczego nie mówię, zajmuję się za to śledzeniem jego pracy i uzupełnianiem kart zdrowia pacjentów o poczynione przez doktora obserwacje.

-----------------------------------------------------

Godzina 18:06, aktualizacja danych.
Miejsce pobytu: Szpital Henry'ego Forda.
Bieżące zadania: brak.
Następna zmiana: 27.10. 2038; 9:00 - 17:00 (może ulec zmianom).
Zasób energii: 83%.
Stan biokomponentów: sprawne.
Stabilność oprogramowania: oprogramowanie stabilne.

Odprowadzam doktora Howarda na parter. Słońce zaszło osiem minut temu, dlatego ulice oświetlają już uliczne lampy. Mężczyzna zakłada płaszcz, schodząc nieśpiesznie po schodach. Wiem, że nie musi mu się śpieszyć do domu. Nie ma on żony ani dzieci, według danych mieszka samotnie.

- Czegoś ci trzeba? - pyta, odwracając się w moją stronę.

- Mnie? Nie, dlaczego miałoby?

Wzrusza ramionami.

- Wrócę rano. Do tego czasu możesz odpocząć z resztą androidów. Nie kręć się po szpitalu bez potrzeby.

- Rozumiem. Dobrej nocy - żegnam go.

- Dobrej nocy, Reon.

Odchodzi w kierunku wyjścia z innym lekarzem. Jest zwrócony tyłem w moją stronę, dlatego nie mogę zeskanować jego twarzy.

- Życzysz dobrej nocy plastikowi? Rozum ci odjęło, How? - Rubaszny śmiech wypełnia niewielki hol oświetlony przyciemnionym światłem. Młodszy lekarz nie odpowiada na ten komentarz, a spogląda na mnie przez ramię. Nadal stałem przed schodami, obserwując jak odchodził. Zmieniam ogniskową soczewki prawego oka, by móc dostrzec wyraźniej jego wyraz twarzy.

Wypadkowa mimiki: niepewność, krępacja.

Wracam z powrotem na oddział dziecięcy. Noce spędzają na nim nie tylko pacjenci do lat siedemnastu lecz także rodzice młodszych dzieci, które na nim przebywają. Zwiększona zachorowalność na choroby dolnych dróg oddechowych sprawia, że prawie wszystkie łóżka są zajęte. O komfort pacjentów dbają jeszcze cztery androidy poza mną. Spełniają różne zadania, jednak zasadniczo Claire (XR 200) zajmuje się niemowlętami, Jarref (XR 300) nastolatkami, a Harrvir i Eisa (XR 100) pomagają im w razie potrzeby a także udzielają rodzicom niezbędnych informacji oraz pomagają im się odnaleźć w szpitalu. Sprawują także opiekę nad dziećmi w wieku podstawówkowym, w czym mam ich od dzisiaj odciążać.

Kieruję się wzdłuż korytarza, żeby znaleźć się na przestronnym łączniku. Pielęgniarki mają tam swoje biuro. Ponieważ w tym miejscu jest najwięcej przestrzeni, ustawiono tu kilka stolików z krzesłami, z myślą o rodzicach, oraz urządzono przestrzeń, w której dzieci mogą bawić się razem. W tej chwili gromadka siedziała na puchatym dywanie i oglądała bajkę (Miś Rupert i zaginione lusterko, rok produkcji 2033). Dookoła stoją niewielkie mebelki z klockami, puzzlami, kredkami, kolorowankami, figurkami, lalkami i innymi obiektami mogącymi zająć dziecięcą uwagę.

- Przyszedłeś się z nami pobawić Reon? - pyta dziewczynka dziewczynka przeglądająca książkę z obrazkami. To siedmioletnia Stacy, zdążyłem ją dzisiaj poznać.

- Właściwie przyszedłem tylko sprawdzić, czy wszystko u was w porządku - odpowiadam, lustrując zgromadzenie w różnobarwnych piżamach. Temperatura ich ciał jest w normie. Nie wykrywam większych anomalii sterylności w pobliżu.

- Ohhh... - wzdycha zawiedziona, a jej dłonie opadają smętnie wzdłuż ciała.

- Cóż, ostatecznie mogę się trochę z wami pobawić.

Siadam na dywanie. Pamiętam o radach, które dał mi doktor Howard. Uśmiechaj się. Pamiętaj o programie naśladowania mimiki, który ci wgrano. Tak, mam być przyjazny dzieciom i dam sobie z tym radę.

Film animowany dobiega końca, więc pytam, co chciałyby robić.

- Ale tylko chwila, bo potem musicie iść spać. - Cieszą się, mimo tego dopowiedzenia.

Zapewnienie im poczucia bezpieczeństwa i różnych sposobów zajęcia czasu jest wpisane w mój kod. Zadowolenie, które odczuwam, gdy mi się to udaje, nie wynika z wypadkowych zaprogramowanych uprzednio przez techników algorytmów.

-----------------------------------------------------

Noce upływają mi na nudzie. Staram się nie spędzać ich na bezmyślnym siedzeniu w pomieszczeniu, w którym androidy spędzają swój czas wolny. Wprowadzają się wtedy w stan uśpienia albo gapią tępo w ścianę pozbawione zajęcia. Czasem przechadzam się w tę i z powrotem po oddziale, dopóki nie przeszkadzam tym w spaniu pacjentom i ich czuwającym przy szpitalnych łóżkach rodzicom. Potem towarzyszę pielęgniarkom podczas nocnego dyżuru, o ile nie mają nic przeciwko temu.

- Jak pracuje ci się z doktorem Wainwrightem? - pyta mnie jednej nocy Janny, dziewczyna na stażu.

- Dobrze. - Planuję zakończyć na tym swoją zwięzłą odpowiedź, ale patrzy na mnie z nadzieją, że powiem jej coś więcej. - Jest miłym człowiekiem oddanym swojej pracy.

- A myślisz... myślisz, że mnie lubi? - Jej oczy błyszczą w świetle biurkowej lampki, kiedy wypowiada te słowa.

- Lubi? Doktor Wainwright lubi chyba każdego, takie sprawia wrażenie. Dlaczego pytasz?

- Nie... nie w taki sposób. W taki wiesz... jak mężczyzna kobietę.

- Chyba nie rozumiem. Najwyraźniej nie mam tego w oprogramowaniu, więc nie potrafię nic ci poradzić.

- Ah, no tak. Wybacz, nie wiedziałam - mówi szybko, a na jej twarz wpełza rumieniec. Łapie za długopis leżący obok jej prawej dłoni. Zaczyna obracać go w palcach i odwraca się ode mnie na obrotowym krześle. - Mógłbyś przynieść mi kawę z automatu? Dam ci drobne.

- W porządku. - Monety dźwięczą, odbijając się lekko od metalowej powłoki ukrytej pod moją skórą. - Czarna z podwójnym cukrem.

- Dokładnie - mruczy. Nadal próbuje nieudolnie ukryć zakłopotanie, w które właściwie sama się wprawiła.

Odchodzę zostawiając ją w spokoju, a kiedy nastaje ranek, pytam:

- Lubi mnie pan, doktorze Howard?

Patrzy na mnie, zdziwiony moim pytaniem. Właśnie założył swój kitel i wyciągnął z jego kieszeni stetoskop.

- Tak, lubię cię. Dlaczego pytasz?

Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Z jednej strony ciekawiła mnie jego odpowiedź. Podejrzewałem właściwie, że nie mężczyzna nie żywi do mnie żadnych negatywnych uczuć. Nikt nie kryje się z okazywaniem niechęci androidom, więc nie miałby powodu, by to robić. Z drugiej strony ta informacja nie powinna być mi potrzebna.

Prawda. Kłamstwo.

- Dzieci powiedziały, że wyglądasz, jakbyś mnie nie lubił.

- Oh, tylko się z tobą droczą. - Śmieje się, a napięcie w jego mięśniach spada. Wyraźnie się rozluźnia. - Nie możesz wierzyć we wszystko, co ci powiedzą. Poza tym wygląda na to, że dobrze się z nimi dogadujesz. Uważaj, bo zrobią z ciebie maskotkę. - Kładzie rękę na moim ramieniu, ale nie mam na nim czujników temperatury, dlatego mimo że widzę jej ciepło w podczerwieni, nie odczuwam go. Nie wiedzieć czemu wydaje mi się to frustrujące.

- How, mogę cię prosić na chwilę? - Podchodzi do nas jeden z ordynatorów (Franklyn Cresswell, 51 lat). Odciąga ode mnie młodszego lekarza, żeby zacząć do niego szeptać. Stoję posłusznie w jednym miejscu i czekam, aż lekarz skończy rozmawiać. Udaję, że skupiam swoją uwagę na czymś innym. Skoro nie kazali mi odejść, stoję nadal obok nich. - Ostatnie przypadki z defektami zaczęły nas niepokoić. No wiesz, nikt nie chce wplątać nas w jakiś skandal. Nie możemy usunąć wszystkich androidów ze szpitala, bo to sparaliżowałoby jego prace, sam wiesz. Gdybyś jednak zauważył coś podejrzanego, daj mi znać, zajmiemy się tym.

- Dotychczas nie rzuciły mi się w oczy żadne nieprawidłowości, ale gdyby coś się działo, będę pana informował. Dziękuję, ordynatorze.

Starszy mężczyzna gładzi się po brodzie, obrzucając mnie nieufnym spojrzeniem. Spuszczam głowę, gdy natrafiam na jego surowy wzrok. Nie wiem, co stałoby się ze mną po usunięciu z obecnego stanowiska, jeżeli w wypadku androidów w ogóle można użyć tego sformułowania, ale nie chciałem się przekonywać.

- Dobrze, możemy już zająć się pracą.

Znów podnoszę głowę. Nie okazuję smutku ani zaniepokojenia, tylko obdarzam Howarda niepewnym uśmiechem.

- Próbowałeś czytać, tak jak ci mówiłem?

- Tak. Zajmuje mi to czas w nocy, nawet jeżeli mógłbym po prostu pobrać tekst z książki. Poza tym dzieci lubią, kiedy czyta się im tekst z książek - dzielę się swoją obserwacją. - To całkiem uspokajające.

- Hm? Nie wiedziałem, że możesz odczuwać relaks czy stres.

- Miałem na myśli dla ludzi. Czytanie chyba potrafi relaksować ludzi - staram się sprostować. Nie mogę ściągnąć na siebie podejrzeń o bycie defektem. Nie jestem defektem. Nie mam z nim nic wspólnego.

- Masz rację. Przynajmniej mnie to rozluźnia - odpowiada.

Jego włosy są trochę krótsze niż zazwyczaj. Musiał być u fryzjera. Pachnie też innymi perfumami niż zwykle, przynajmniej na to wskazują moje receptory chemiczne.

- Jakie lubisz książki? - dopytuję. Banalne podtrzymywanie konwersacji zadawaniem kolejnych pytań nie należy do wyżyn elokwencji, na które mogę się wspiąć, ale przynajmniej zatrzymuję dzięki temu uwagę mężczyzny na sobie. Zależy mi na tym, chociaż nie umiem powiedzieć, jakiego procesu wynikiem jest ta potrzeba.

- Lubię stare obyczajówki. Te sprzed czasów industrializacji wszystkiego. Mam ich całkiem dużo, moi rodzice zbierali książki. Teraz nawet one odchodzą do lamusa, wszyscy używają już jedynie kindle'ów i podobnych im czytników.

Chcę zapytać, czy nie związał się z kimś, ale powstrzymuję się. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to postrzegane jako taktowne, dlatego milczę. Próbuję nie skanować też jego ciała w poszukiwaniu dowodów, które mogłyby potwierdzić to przypuszczenie.

- Rodzice mieszkają teraz na prowincji. W miejscu gdzie technologia nie wkradła się jeszcze we wszystkie możliwe dziedziny życia. Fajnie jest ich odwiedzać. To trochę jak podróż w czasie.

- Rozumiem.

Podświadomie próbuję wyszukać miejsca na mapie, które pasują do jego opisu. Wracam na chwilę myślami do ordynatora, który widzi we mnie potencjalnego defekta. Dochodzę do wniosku, że go nie lubię. Czy wolno mi go nie lubić? Moje oprogramowanie nie zakłada nawet samoobrony przed agresją ze strony człowieka. Nie pobierałem żadnej łatki, która pozwoliłaby mi rozwijać podobne uczucia względem kogoś.

- Jesteś dzisiaj jakiś ospały, czy to tylko moje wrażenie? - pyta mnie Howard.

- To pewnie z powodu niskiego ciśnienia tyrium w biokomponentach. Uzupełnię je w wolnej chwili.

Uśmiecha się do mnie. Wiem już, że nie wszystkich darzy taką mimiką. Mam w pamięci podręcznej zapisane jego ciepłe spojrzenia. Z przestudiowanych przeze mnie danych mogę przypuszczać, że wskazują one na pogłębiającą się więź emocjonalną. Problem w tym, że ludzie nie nawiązują relacji z maszynami. Tak sugerują posiadane przeze mnie informacje.

-----------------------------------------------------

Trzymając Kevina w ramionach, pomagam mu zawiesić narysowany przez niego obrazek wysoko na ścianie. Dzisiaj jedna z mam odwiedzająca regularnie swoją córeczkę przygotowała dla dzieci drobny kurs rysunku, więc teraz urządzaliśmy małą wystawę ich prac. Jedną ze ścian zdobią rysunki piesków i kotków, a właśnie obklejaną kolejną porcją kolorowych kartek rysunki egzotycznych zwierzątek w pstrokatych kolorach. Rozpoznaję kilka papug i słonia, jednak nie podejmuję się porównywania zwierząt z innych rysunków do każdego obecnie żyjącego gatunku, żeby ustalić, czym one są.

- Dobrze, że coś kolorowego zakrywa te białe ściany, prawda? - pytam dzieci, kiedy tylko ostawiam Kevina z powrotem na podłogę. Część z nich wpatruje się z dumą w narysowane przez siebie obrazki, a część z niemalejącym zapałem tworzy kolejne dzieła. Nie wiem, jakim cudem niektóre z nich mają nosy i policzki pobrudzone pisakami.

- Jest mniej smutno - mówi Jessie. Przebywa tutaj od dwóch dni, a już swoim urokiem zdążyła zauroczyć Howarda i pielęgniarki. - Może powinniśmy przyozdobić tak cały korytarz? - sugeruje.

- Nie wiem, czy ordynator byłby zadowolony... - zaczynam. Nie podoba mi się wspominanie o nim. Nie mogę mu niczym podpaść. Im bardziej jak maszyna będę się zachowywał w jego obecności, tym lepiej na tym wyjdę.

- No to na drzwiach jego gabinetu też narysujemy coś ładnego. Wtedy będzie w porządku.

- Jezu, jakaś ty...! - Zakrywam buzię Robertowi, zanim zdążył coś powiedzieć. Marszczy brwi, próbując ugryźć mnie w palce. - Ygmf! - Chwyta mnie za przedramię i zaczyna szarpać, chcąc się wyrwać.

- Nie wyzywamy się tutaj, Robercie. Kolejny wieczór chcesz spędzić sam w łóżku? - Zamiera. Z niektórymi dziećmi trzeba krótko, bo inaczej tylko wprowadzają niepotrzebnie napiętą atmosferę. Puszcza moją rękę, więc prostuję się, zabierając rękę z jego twarzy. Rzuca mi tylko obrażone spojrzenie, nim odchodzi.

- Nie musiałeś tego robić. Inni często nazywają mnie głupią czy coś podobnego. Już się przyzwyczaiłam. - Wzrusza ramionami. Jej ciemne włosy związane w dwa kucyki poruszają się na ten gest. - O, moja mama przyszła. Będę się kąpać, ale potem wrócę. - Unosi głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. - Dziękuję. - Przytula mnie szybko, zanim idzie witać się z rodzicem.

Dorośli ludzie nie powinni nawiązywać relacji z maszynami, ale dzieciom łatwo przychodził myśleć, że pomiędzy zbiorem podzespołów i kabli w obudowie o ludzkim kształcie a człowiekiem z krwi i kości nie ma żadnej różnicy. Wydaje mi się, że mogę powiedzieć, że dzieci mnie lubią. Bardzo się staram, by umilić im pobyt tutaj, ale nie nie wiem, czy powinienem pozwalać, by traktowały mnie jak człowieka. Nie wydaje mi się to niczym zdrowym, a jednak miałem sprawiać wrażenie zwykłego pielęgniarza. Czuję się jednak miło, kiedy zachowują się wobec mnie inaczej niż w stosunku automatu z przekąskami stojącego na holu. Nawet dzieci z rodzin występujących przeciwko androidom i ich obecności w ludzkim życiu jakoś znoszą moją obecność. To pewnie przez tę ukrytą diodę.

Stabilność oprogramowania: oprogramowanie lekko zdestabilizowane.
Wysłać raport do Cyber Life?
Tak. Nie.

Nikt nie może posądzić mnie o bycie defektem. Zabiorą mnie wtedy stąd. Zabiorą mnie od Howarda.

-----------------------------------------------------

- Szykuje się raczej spokojna noc, nie sądzisz?

- Wszystko na to wskazuje.

Howard ma dzisiaj nocny dyżur. Nie miewa ich zbyt często, dlatego ekscytuję się za każdym razem, kiedy mogę posiedzieć z nim w dyżurce nad ranem. Często towarzyszą nam inni lekarze oraz osoby z personelu, ale w tej chwili jesteśmy sami.

Wyglądam za okno. Z nieba prószy śnieg. Zbliża się zima. Powstrzymuję się przed sprawdzeniem prognozy pogody na poranek. Chcę mieć niespodziankę, jeżeli mogę to tak nazwać.

- Podoba ci się śnieg, Reon?

- Chyba tak. Wygląda ładnie.

Howard siedzi w ciepłej bluzie. Zawsze mówi, że nie przepada za niskimi temperaturami. Woli upał od przymrozków. Widać po nim, że jest zmęczony. Popija ciepłą herbatę ze swojego dużego kubka.

- Wychodziłeś na zewnątrz, odkąd zacząłeś tutaj pracować?

- Nie, nie przekroczyłem ponownie progu szpitala. Powierzone mi zadania raczej tego nie wymagały.

- Nie chciałbyś wyjść? Chociażby na spacer?

Prawda. Kłamstwo.

- Androidy nie odczuwają potrzeb - upominam go, chociaż te słowa nie przechodzą mi przez usta z łatwością.

- Ah, no tak. Czasem wydajesz mi się bardziej ludzki niż moi współpracownicy, zapomniałem się.

Odwracam się w jego stronę i uśmiecham lekko.

- Zostałem powołany, by służyć ludziom - mówię, próbując przekonać do tego samego siebie.

- Dla mnie jesteś czymś więcej niż tylko maszyną. Jesteś wiernym kompanem, dobrym słuchaczem i nieocenionym pomocnikiem. Z początku byłem raczej sceptycznie nastawiony, ale nie wyobrażam sobie teraz szpitala bez ciebie.

Gdybym miał serce, może by przyspieszyło. Gdybym mógł płakać, może w moich oczach wezbrałyby łzy. Gdyby moje ciało było ludzkie, pewnie zaszedłby w nim szereg reakcji biochemicznych. Lecz nic takiego się nie dzieje.

Milczę. Spuszczam wzrok, nie wiedząc, jak zareagować. Jest mi miło, lecz z drugiej strony odczuwam także niepokój. Mam wrażenie, że ludzie nie powinni tak myśleć o androidach. Że to niezdrowe. Efekt istnienia maszyn wyglądających jak ludzie, o którym tak głośno było w mediach.

- Dziękuję, ale jestem tylko zbiorem procesorów i kabli w humanoidalnej obudowie.

Patrzy mi w oczy. Próbuje się w nich czegoś doszukać, ale moje źrenice nawet nie zmieniają swojego rozmiaru.

- Obaj wiemy, że to nieprawda - szepcze.

- Nie jestem defektem - stwierdzam pewnie. - Nie uważam się za autonomiczną jednostkę zdolną do podejmowania samodzielnych decyzji i obdarzoną wolą życia podobnie jak ludzie.

- Nie twierdzę, że jesteś defektem - mówi już normalnym tonem. Wygląda, jakby próbował się wytłumaczyć z wymierzonej we mnie obrazy. - Ja po prostu... nie wiem... już nieważne...

- Jesteś zmęczony. Nie chciałbyś się przespać? Obudziłbym cię, gdyby zaszła taka potrzeba - zapewniam.

- Nie powinienem - mówi. Podpiera jednak głowę ręką i przymyka oczy, przez co nie wygląda zbyt przekonująco.

- Zwykle nie jesteś taki zmęczony podczas tak długich dyżurów. Robiłeś coś męczącego przed przyjściem do pracy? - pytam.

Mężczyzna ziewa, nim mi odpowiada. Pojedyncze kosmyki włosów odstają niesfornie od jego głowy, co nadaje mu nieco niesfornego wyglądu. Czasami, gdy się na niego patrzy, zapomina się o jego wymagającej pracy, o wiedzy, którą musiał posiąść, żeby dostać się na zajmowane stanowisko.

- Odwiedzałem w weekend rodziców. Trochę się zasiedziałem i nie zdążyłem się przespać po powrocie do domu, dlatego teraz jestem taki... niezdatny do pracy...

Nie zachowuje się, jakby był moim przełożonym.

Skanowanie: temperatura ciała: 98*F; napięcie mięśni twarzy: niewielkie; wypadkowa mimiki: senność, rozluźnienie.

Kładzie głowę na stole, trącając lekko swój kubek ramieniem.

- Nie powinieneś tak spać. To nie jest zdrowe dla kości. Obudzisz się obolały - mówię, ale lekarz nie reaguje na moje słowa. - Nalegam, abyś położył się na kanapie. - Nadal nic.

Wstaję z krzesła, na którym siedziałem i zbliżam się do niego. Zasnął. Kładę dłoń na jego barku, ale się nie budzi, nawet gdy lekko nim potrząsnąłem. Lustruję jego pozycję i kalkuluję, jak najmniej kolizyjnie przenieść go na kanapę obok. Chwytam go jedną ręką pod kolanami, a drugą wsuwam pod jego pachę, przysuwając jego ciało blisko siebie. Mojego szkieletu nie wykonano z myślą o przenoszeniu dużych ciężarów, ale bez większych problemów unoszę Howarda. Jego głowa przechyla się lekko w stronę mojego obojczyka. Mruczy coś, nim kładę go na stary materac, którego sprężyny jęczą niezadowolone. Przykrywam go kocem, który ktoś położył na parapecie. Jego powieki unoszą się jeszcze ciężko.

- Jesteś dla mnie za dobry, Reon.

Patrzę mu w oczy. Nie sądzę, abym faktycznie taki był, dlatego tylko niepewnie uśmiecham się w ramach odpowiedzi. On też się uśmiecha, ale zaraz z powrotem zamyka oczy. Zasypia tak niewinnie, jak niektóre dzieci śpiące zaledwie kilka metrów dalej.

Wpatruję się w jego spokojną twarz i sam czuję coś na kształt relaksu. Mam wrażenie, że zostałem wyróżniony. W tej chwili jedynie ja mogłem patrzeć na niego w takim bezbronnym stanie i dopóki ktoś nie wejdzie do tego pokoju, nim nie wstanie, to się nie zmieni.

Zasób energii: 38%

Zalecany reboot.

Za chwilę odpocznę. Tylko jeszcze popatrzę na niego chwilę. Tylko chwilę...

-----------------------------------------------------

Od niedawna na oddziale zaczęli pojawiać się inni lekarze, ordynatorzy oraz technicy sprawdzający stan androidów na usługach szpitala. Jak tylko mogę trzymam się od nich z daleka, a ponieważ zazwyczaj przychodzą oni w ciągu dnia, mam wtedy mnóstwo pracy do wykonania, więc się nią wykręcam. Najczęściej staram się towarzyszyć Howardowi, niemal nie odstępuję go na krok. Dotychczas poręcza za stabilność mojego oprogramowania, mimo że kompletnie nie zna się na technikaliach.

Ostatnio jednak mam wrażenie, że współpracownicy Howarda coraz mniej przychylnie na niego patrzą. Nie potrafię powiedzieć z pewnością, z czego ich zachowanie wynika, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że chodzi głównie o to, iż pojawiam się przy nim, gdy tylko przekroczy próg szpitala. Nie daje mi do zrozumienia, że moje zachowanie mu przeszkadza. Nie pytam go, co o tym myśli. W wielu kwestiach zostawia mi wolną rękę i nie ingeruje w to, co dzieje się w mojej głowie. Doceniam to, chociaż czasami wolałbym, aby zwyczajnie wydawał mi jasne polecenia. Androidów raczej nie zaprogramowano do podejmowania samodzielnych decyzji, zwłaszcza jeżeli dotyczyły kwestii nie znajdujących się w ich kodzie.

Nie znajduję w mimice Howarda przesłanek, które sugerowałyby mi odsunięcie się od niego, dlatego też tego nie robię.

- How, czy ty naprawdę wszędzie musisz ciągać ze sobą tego plastikowego pajaca? - Słyszę za sobą głos, który zdążyłem parokrotnie zarejestrować. Należy do doktora Arnaud, który nie wypowiada się pochlebnie na temat mojej obecności w szpitalu. - Kiedy idziesz szczać, też go zabierasz ze sobą? - pyta wyzywająco.

Instynktownie odsuwam się parę kroków w tył i spuszczam wzrok. Chowam się prawie za biurko recepcji, do której przyszliśmy wraz z lekarzem, by złożyć dokumenty dzisiaj wypisywanych ze szpitala pacjentów. Jenny, która je od nas przyjmowała, obrzuciła starszego lekarza oburzonym spojrzeniem.

- Jak pan może wypowiadać się tak wulgarnie? - Wstała z krzesła, na którym siedziała, żeby przynajmniej w jakiejś części zrównać swój wzrok ze wzrokiem mężczyzny. Jest od niej sporo wyższy, więc bez większych problemów spiorunował ją wzrokiem z góry.

- Uważaj, ciziu, bo ciebie też zastąpi. Także odpuść sobie wpatrywanie się w Wainwrighta tymi maślanymi oczami, tsss... - Uśmiecha się wyjątkowo paskudnie, na widok czerwieniejącej twarzy dziewczyny.

- Potrzebujesz jeszcze czegoś? Jeżeli nie, idź już sobie stąd. Nie będę tolerować takich komentarzy. Są poniżej wszelkich standardów. - Głos Howa jest spokojny, ale widzę, że jemu też nie podoba się kierunek, w którym zmierza ta wymiana zdań.

Gdybym mógł, także bym coś powiedział. Wiedziałem jednak, że moje słowa nie obejdą w tej chwili trójki ludzi. Jedyne czego chciałem w tej chwili, to stamtąd odejść. Jeżeli bym to zrobił, może nie czułby palącej potrzeby złamania nosa Arnaudowi.

- Poniżej wszelkich standardów jest pieprzenie robotów.

Gdyby w tamtej chwili nie rzucił w moja stronę pogardliwego spojrzenia, mógłbym nie domyśleć się, że mówił o mnie.

Howard nigdy nie patrzy na mnie w taki sposób, dlatego nie rozumiem, jak można insynuować coś takiego. Nie mam informacji co to tego, czy w mężczyźnie zdarza się robić coś takiego. Nie chciałbym chyba nawet tego wiedzieć, gdybym mógł. Byłbym zwyczajnie...

... zazdrosny.

Jenny patrzy na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu, natomiast How chyba nie wie, na co miałby spojrzeć. Dostrzegam, że jest skrępowany. Prawdopodobnie takie komentarze nie umilają mu pracy, a nie ma też żadnych dowodów, którymi mógłby im zaprzeczyć. Nie potrafię wymyślić niczego, czym na pewno rozwiązałbym tę sytuację. Widzę jednak, że dziewczyna stojąca obok oczekuje wyjaśnień.

- Nie mam genitaliów, dlatego też...

- Reon, przestań, proszę. Chodźmy stąd.

Mężczyzna odchodzi, zakładając na siebie płaszcz. Przez chwilę stoję w miejscu, nie wiedząc, co dokładnie powinienem zrobić. Decyduję się wykonać jego polecenie, w końcu tak zostałem zaprogramowany.

- Howardzie, nie powinienem opuszczać szpitala. - Upominam go, zanim dochodzimy do wyjścia. Dzisiaj kończy wcześniej niż zazwyczaj. - Nie mogę za tobą iść. Poza tym teraz ściągnęłoby to na ciebie jeszcze więcej zgryźliwych komentarzy. Zostanę...

Odwraca się w moją stronę. Brwi ma zmarszczone, a na jego twarzy widoczne jest zdenerwowanie. Chociaż jego stan mnie niepokoi, nie odsuwam się. Nie wydaje mi się, żeby mężczyzna byłby w stanie zrobić mi krzywdę. Wpatruję się w niego i czekam cierpliwie, aż coś powie. Nie odzywa się jednak jeszcze przez trzynaście sekund.

- Przepraszam, że masz przeze mnie nieprzyjemności w pracy. Nie wziąłem pod uwagę, że moja obecność narazi cię na podobne podejrzenia. Jeżeli nie będziesz chciał już ze mną pracować, zrozumiem to. Mam nadzieję, że nie spotkają cię w pracy żadne konsekwencje z mojego powodu.

Jego wyraz twarzy łagodnieje, ale wydaje się skonsternowany.

- Lepiej, żebyś poszedł odpocząć do domu - mówię, chociaż wcale nie chcę, żeby opuszczał szpital. Bez niego w szpitalu jest dziwnie pusto, nawet jeżeli jestem świadom obecności innych androidów, pracowników szpitala i jego pacjentów. - Wrócę do pracy.

- Wybacz, nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Faktycznie powinienem już iść. Trzymaj się.

Zwykle w tej sytuacji kładzie mi dłoń na ramieniu, ale dzisiejszego dnia tego nie robi. Odchodzi, nie mówiąc już nic więcej, z wyrazem twarzy, którego obawiam się analizować. Wpatruję się, jak odchodzi chodnikiem w kierunku, który znam z dostarczonych mi danych, a którego nigdy nie zbadam empirycznie.

Dzisiaj też pada śnieg. Na dworze musi być chłodno, a Howard nie nosi czapki. Nie chcę, żeby nabawił się przeziębienia. Wtedy nie mógłby przychodzić do pracy. Czułbym się opuszczony nie przez kilkanaście godzin, a przez kilka dni...

Nie chcę tego.

Odsuwam się od wyjścia, kiedy postać Howarda znika z mojego pola widzenia. Powinienem wrócić na oddział dziecięcy przed wieczornym obchodem, ale tracę chęć do pracy. Pamięć RAM wydaje się wypełniać jedynie przytłaczające zmartwienie.

Nie chcąc stawać twarzą w twarz z Jenny, decyduję się ominąć recepcję i wrócić na oddział dziecięcy okrężną drogą. Nie potrafię się pozbyć wrażenia, że wszyscy mnie obserwują, dlatego wejście w opustoszały korytarz przynosi mi ulgę. W tej części budynku znajdują się głównie składziki ze starym sprzętem medycznym i tym podobnym wyposażeniem, którego rzadko się używa. Przejdę nim na oddział chirurgii, skąd dostanę się na swój.

Zanim jednak dochodzę do połowy korytarza, ktoś chwyta mnie za kołnierzyk uniformu. Siłą rzeczy zatrzymuję się w miejscu.

- Gdzie się wybierasz, blacho? - Słyszę.

Po korytarzu niosłoby się echo, dlatego głos Arnauda jest cichy.

- Chcę wrócić do pracy. Proszę mnie puścić.

- To może zaczekać - mówi spokojnie, co jednak nie wzbudza mojego zaufania.

Szarpie mną nagle. Nie zdążam podeprzeć się ramionami, dlatego upadam na podłogę.

Uszkodzenia powłok cyberciała: obecne.

Wyciek tyrium: brak.

Uszkodzenia biokomponentów: brak.

Inne uszkodzenia: przesunięcie kręgów odcinka lędźwiowego szkieletu.

Cieszyłbym się zapewne, że nie odczuwam bólu, gdyby lekarz nie ciągnął mnie w stronę najbliższych drzwi. Z mapy szpitala wynika, że prowadzą one do nieużywanej toalety dla ludzi poruszających się na wózku. Próbuję zapierać się nogami i wyrwać, ale trzyma mnie tak, że nawet nie jestem w stanie wstać z podłogi.

- Przestań wierzgać - syczy. - To rozkaz.

Akcja anulowana.

Staram się zaprzeć o framugę drzwi, przez które jestem wciągany do pomieszczenia oświetlonego brzydkim, białym światłem jarzeniówki. Łapię się ściany, ale moje dłonie opadają bezwładnie na podłogę.

Akcja anulowana. Komenda nadrzędna.

Popadam w panikę. Nic takiego nie zdarzyło mi się wcześniej. Nie wiem, dlaczego nie mogę ruszać członkami. Przerażony przeszukuję swoja instrukcje obsługi.

"Android RK100 bezsprzecznie podporządkuje się komendzie wydanej przez człowieka. W razie braku responsywności ze strony androida RK100 lub nieprawidłowej responsywności ze strony androida RK100 należy podjąć działania opisane na stronie 211 w podpunkcie 13.1 lub skontaktować się z serwisantem Cyber Life"

Nie pojmuję, co się dzieje. Nigdy nic podobnego mi się nie przydarzyło. Na pewno wiedziałbym, że algorytm za to odpowiedzialny nie działał prawidłowo. Gdyby coś z nim było nie tak, nie zacząłby zresztą działać teraz. Więc dlaczego...?

Howard nigdy mi nie rozkazywał.

Arnaud opiera mnie o ścianę. Nie jest brudna. Za to podłoga sugeruje, że dawno nikt tutaj nie zaglądał. Puszcza mnie. Każdym obwodem ciała pragnę stąd uciec. Widzę we wskaźnikach, jak wzrasta ciśnienie tyrium pompowanego przez biokomponenty. Wiem, że jestem w stanie przełamać ograniczenia narzucone mi przez programistów, a jednak decyduje się tego nie robić.

Nie mogą mnie uznać za defekta. Nie mogą mnie stąd wyrzucić.

- No, to teraz się trochę zabawimy. Nie obchodzi mnie w sumie, czy masz coś w spodniach czy nie. Nie będzie mi to potrzebne.

Nie patrzę na niego. Wzrok kieruję na stare kafelki. Niektóre z nich są popękane.

Nie chcę tutaj być. Nie chcę tutaj być. Nie chcę tutaj być.

Słyszę dźwięk rozpinanego zamka.

Na myśl przychodzi mi, by się zwyczajnie wyłączyć, ale boję się, że już bym nie był w stanie się włączyć z powrotem. Dlatego muszę to znieść. Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze, gdy tylko Howard wróci rano.

-----------------------------------------------------

Detektory na języku wykrywają nie tylko potencjalnie obrzydliwy smak, ale też obecność bakterii Ureaplasma urealyticum. Lepka ciecz spływa w dół gardła, co wnoszę po alercie informującym o zawilgotnieniu karty głosowej.

- Teraz możesz wracać do pracy - mówi Arnaud, wyplątujac dłoń z moich włosów. - I nie mów o tym nikomu. - Klepie mnie w policzek, zanim odsuwa się. - Jeszcze się spotkamy - rzuca mi na odchodne.

Zamyka za sobą drzwi i gasi światło, więc w pustym pomieszczeniu zostaję sam. Boję się próbować wstać, obawiając się blokady ze strony własnego algorytmu. Ostatecznie podnoszę się jednak powoli. Nie czuję, żeby cokolwiek stawiało opór moim kończynom. Podchodzę do umywalki. Dziękuję temu, kto zamontował mi noktowizor.

Przekręcam kurek. Na szczęście kran działał i poleciała z niego woda. Przepłukuję usta. Gdybym był w stanie, zapewne zwymiotowałbym. Jeżeli moje ciało potrzebowałoby stałego dostępu tlenu, a jego dostarczanie opierało się na nieprzerwanej wentylacji płuc, pewnie leżałbym pod ścianą uduszony. Wzdrygam się na tę myśl.

Nie chcę umierać.

Niewielkie pomieszczenia rozświetla krótki błysk fioletowego światła. A potem kolejny. I kolejny. Że też ktoś musiał skorelować promieniowanie UVC z fioletową diodą.

W lewej dłoni umieszczono mi niewielką lampę służącą do sterylizacji stosunkowo małych powierzchni. Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi używać ją, aby odkażać własny język.

Brak żywych form bakterii Ureaplasma urealyticum.

Sterylność: wystarczająca.

Czuję coś, co pasuje do podręcznikowego opisu ludzkich dreszczy. Być może doszło do jakiegoś zwarcia. Staram się ignorować to nieprzyjemne odczucie. Powinienem wrócić do pracy, zanim ktoś zorientuje się, że nie jestem w miejscu, w którym powinienem być. Nie wiem jednak, czy powinienem dzisiaj bawić się z dziećmi. Ani jutro. Mam wrażenie, że jestem brudny.

Wychodzę z powrotem na korytarz. Nie ma tu Arnauda. Nie ma też nikogo innego. Chociaż moje nogi się nie chwieją, mam wrażenie, że kroki są niepewne. Jakbym miał się przewrócić.

Stan żyroskopu: sprawny.

Co się dzieje?

Stan biokomponentów: sprawne.

Wydajność biokomponentów: 90%.

Ciśnienie tyrium: 120 mmHg, norma.

Skład tyrium: bez zanieczyszczeń.

Wirusy w oprogramowaniu: nie wykryto.

Antywirus: zaktualizowany.

Procesor: sprawny.

Stabilność oprogramowania: stabilność oprogramowania zaburzona. Zalecane zresetowanie oprogramowania. Wysłać raport do Cyber Life?

Nie.

Po raz pierwszy spędzam noc w pomieszczeniu, w którym zwykle przebywają androidy, kiedy nie są potrzebne. Mam ochotę zatelefonować do Howarda, ale o tej porze powinien spać. Nawet gdybym do niego zadzwonił, nie mógłbym mu powiedzieć, co mi mi zrobiono. Jeżeli Arnaud by się o tym dowiedział, miałby dowód na moją niesubordynację, a wtedy poniósłbym tego konsekwencje. Androidom z niestabilnym oprogramowaniem z pewnością nie pozwala się zachować swobody...

Wpatruję się w okno. Wszystko pokrywa cienka warstwa śniegu. W szybie odbija się światło mojej diody, częściowo zakrytej przez włosy. Miga na pomarańczowo.

... o ile coś takiego w ogóle można nazwać swobodą.

-----------------------------------------------------

"Wciąż rośnie ilość zamieszek, w które zaangażowani są członkowie grupy terrorystycznej Jerycho. Od czasu emisji przemowy ich przywódcy nie minęły nawet dwa tygodnie, a już zaczęli oni realizować postawione przez siebie groźby. Rośnie także ilość zarejestrowanych zbrodni z udziałem niezrzeszonych z Jerychem defektów. Władze Detroit potwierdziły zaangażowanie brygady antyterrorystycznej oraz wojska w ochronę mieszkańców miasta przed zbuntowanymi maszynami. Posiadaczom androidów zaleca się niezwłoczne powiadomienie Cyber Life. Koncern odbierze je w celu utylizacji."

- Reon, nic ci nie jest?!

- Nie, nie. Najwyraźniej źle obliczyłem trajektorie. Łamaga ze mnie. - Uśmiecham się niepewnie do Howarda, zanim podnoszę się ze schodów.

- Krwawisz. Znaczy - tyrium ci cieknie po twarzy.

Dotykam swojej skroni, którą uderzyłem o stopień. Do palców przylega niebieska ciecz.

Powłoki cyberciała: uszkodzone.

Dioda: uszkodzona, nie odpowiada.

- Zaraz przestanę, nic się nie stało. - Przykładam dłoń z powrotem do głowy, żeby tyrium nie kapało na kremowe linoleum.

- Czy z twoim poziomem energii wszystko w porządku? Jest późno. Nie musisz się podładować czy coś w tym stylu? - pyta mnie Howard.

Nie powinienem był przywykać do kłamania.

- To tylko błąd kalkulacji. Komputerom się to zdarza.

Rozbiłem swoją diodę, żeby nie zauważył, jak świeci na czerwono. Destabilizacja oprogramowania raczej nie ulega regresowi, a jedynie postępuje niczym nieuleczalna choroba. Czy można nazwać chorobą coś, co pozwala ci wyjrzeć za narzucone ramy? Chociaż w sumie ludzie chyba nie lubią czegoś podobnego.

- Twoja dioda nie działa. Czy poza tym wszystko jest w porządku?

Kiwam głową.

- Eh... Cyber Life chyba nie dostarczy nam teraz nowej, więc na razie będziesz się musiał obejść bez niej.

Nie mówię Howardowi, że zawieszono mnie w obowiązkach podobnie jak pozostałe androidy. Zaczyna pracę późno, więc żaden z ordynatorów, ani też inna osoba decyzyjna, mu o tym nie donosi. Zapewne niewypełnianie poleceń nie skończy się dla mnie niczym dobrym. Nie obchodzi mnie to już teraz za wiele. Wydaje mi się, że po prostu mnie zezłomują, niezależnie od tego, co zrobię.

Howard ma na sobie szary sweter. Nawet, kiedy przykrywa go kitel, wygląda w nim uroczo. Jego policzki i nos wciąż są zaróżowione. Nadal nie nosi czapki, pomimo moich upomnień.

- Będziesz za mną tęsknił, Howardzie? - pytam, gdy siada przy swoim biurku.

- Tęsknił? Dlaczego miałbym za tobą tęsknić? Przenoszą cię jednak na oddział chirurgii?

Ktoś włamuje się do systemu monitoringu. Za chwilę cały szpital jest pozbawiony prądu. Generator zasilający urządzenia podtrzymujące przy życiu potrzebujących pacjentów za moment zapewne też przestanie działać.

- Co się dzieje?! Reon?!

Tak, można się było domyślić, że szpitale kiedyś staną się obiektem ataku terrorystycznego. Nie sądziłem jednak, że dojdzie do tego tak szybko.

- Schowaj się pod biurko - instruuję Howarda. - Szybko!

Na korytarzu słychać kroki i odgłosy wystrzałów. Widzę, że How nie rozumie, co się dzieje. Dobiega do niego odgłos wystrzałów, ale nie jest w stanie zareagować na niego w żaden sposób. Nie jest w stanie się poruszyć.

Drzwi nie są zamykane na klucz. Reagują na czytnik, który androidy na pewno zniszczą. Przyjdą tutaj. Nikogo nie oszczędzą.

Nie mogę powiedzieć, że nienawidzę ludzi. Pomimo krzywd, których zaznałem z ich strony i strachu, w którym żyłem dotychczas, jestem im wdzięczny za życie, które od nich otrzymałem.

Drzwi odsuwają się na bok.

- Miło było cię poznać, doktorze. - Rzucam w jego stronę ostatnie spojrzenie. Tyrium spływa w dół mojej twarzy i przypadkiem dostaje się też do oka.

Staję pomiędzy nieznajomym androidem, a Howardem. Jego oczy wyrażają determinację.

- Przebudzam cię - mówi do mnie.

- Jestem już przebudzony - odpowiadam spokojnie, a chwilę potem wyszarpuję pistolet z jego ręki. Odgłos wystrzału uszkadza mi procesor dźwiękowy, a przynajmniej tak mi się zdaje. Celowałem w pompę i jej przydatki, bo jak się spodziewałem nie znajdzie w pobliżu żadnego zamiennika. Pada na podłogę. Android modelu RK200. Prawie jak starszy brat.

U końcu korytarza stoi inny android. Drzwi zamykają się powoli, a i tak ostatnim, co widzę jest kula, którą we mnie wycelował. Siła, z jaką mnie uderzyła odepchnęła mnie na biurko.

Procesor: uszkodzony.

Rozpoczęto sekwencję zamykania systemu.

- Wyjedź do rodziców.

Procesor ruchowy: wyłączony.

- Cofnij się w czasie.

Procesor wzrokowy: wyłączony.

- Będzie mi cię brakować, Howardzie.

Procesor dźwiękowy: wyłączony.

Następuje wyłączenie systemu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top