rozdział pierwszy
Przytuliłam na pożegnanie matkę, która spieszyła się na samolot. Ojciec spoglądał na to z boku, w końcu zdając sobie sprawę, że najlepsze co zrobi to wzięcie moich bagaży i zaniesienie ich do mojego nowego, tymczasowego pokoju.
— Bądź grzeczna, proszę cię. Charlie od lat prosił o wakacje z tobą, może teraz się uda — spojrzałam na nią błagalnie, prosząc, żeby pozwoliła mi wrócić do Jersey City — Skarbie, to tylko dwa miesiące. Damy radę, tak? — spojrzała w stronę swojego nadgarstka i zdała sobie sprawę, że jest spóźniona. — Przyjadę po ciebie. Napiszę, jak wyląduje — cmoknęła jeszcze mój policzek i weszła szybko do swojego samochodu, którym natychmiast odjechała.
Po kilku minutach rozmowy kobieta zdecydowała się odjechać, zostawiając mnie na pastwę losu w obcym mieście z osobami, których prawie nie znam.
Byłam dzieckiem powstałym z imprezy, która nie doprowadziła do miłości między moimi rodzicami . Zostałam z matką, czasem widując się z ojcem, który mieszkał w innym mieście. Poniekąd, moim rodzinnym. Choć nigdy go tak nie traktowałam, przez siedemnaście lat życia niezbyt interesowało mnie to co dzieje się w Trenton, w którym obecnie byłam.
Z głębokim westchnieniem obróciłam się przodem do domu. Po przełknięciu śliny ruszyłam do środka, pomimo powoli rosnących z każdą chwilą obaw. Przez okno spoglądała obecna żona mojego ojca, z którą miałam całkiem dobry kontakt.
Przymknęłam wciąż otwarte drzwi i weszłam w głąb posiadłości, a z prawej strony gdzie swoją drogą był salon, wyszła blondynka przed czterdziestką, natomiast jej mąż siedział w jednym z foteli. Wyglądałoby to pewnie poważnie, gdyby nie fakt, że na kanapie obok siedzieli bliźniacy, którzy krzyczeli na siebie grając w jakąś grę. Davon i Arthur, bo tak mieli na imię owi bliźniacy, mieli po czternaście lat i byli moimi młodszymi, przyrodnimi braćmi. Oboje z natury byli blondynami, z ładnymi twarzami. Jak na swój wiek byli naprawdę przystojni, choć patrząc na zdjęcia z młodości naszego ojca i ich matki, dziwne by było gdyby nie byli idealni pod każdym względem.
— Witaj słoneczko, jak dawno cię nie widziałam — Grace mnie przytuliła, a dwójka chłopców przeniosła swój wzrok w moją stronę. Mimo swojego wieku byli cholernie szczupli i wysocy, co sumując mogło oznaczać, że mieli niezłe branie w szkole.
Art, bo tak już dawno kazał do siebie mówić, wciąż siedział na kanapie, kiedy Davon przyszedł mnie przytulić. Był ultra słodkim chłopakiem, w tym idealnym materiałem na drugą połówkę. Art natomiast cechował się tajemniczością, aczkolwiek dalej potrafił być przeuroczy. Po prostu na ich widok nie dało się nie uśmiechać.
— Cześć Grace, Dav — oddałam uścisk obojga. Kobieta była niewiele wyższa ode mnie, jednak mój przyrodni brat przerastał mnie o dobre piętnaście centymetrów, co było naprawdę niepokojące. Po chwili Grace nagle się ożywiła puszczając mnie i swojego syna z mocnego, matczynego uścisku.
— Upiekłam twoje ulubione ciasto marchewkowe! Zaraz przyniosę każdemu po kawałku! — Rodzicielka zdecydowanie zachowywała się jak wybuchający wulkan energii, co Davon odziedziczył. Art z charakteru bardziej przypominał naszego ojca.
— Naprawdę nie trzeba! — oboje z chłopców się zaśmiali, a ojciec się tylko uśmiechnął popierając żonę i podążył za nią do kuchni. — Urosły ci włosy? — zapytałam przeczesując palcami czuprynę Davona, a on tylko przytaknął, ruszając w stronę kanapy.
— Widziałaś włosy Arta? Jak mama je zobaczyła to prawie zeszła na zawał — młodszy z rodzeństwa o całe trzy minuty, podszedł do brata rozwalając już i tak nieułożoną fryzurę Arta, na co starszy z tej dwójki szybko zareagował.
Arthur i Davon różnili się pod względem wyglądu, jak i zachowania, mimo że to pierwsze można uznać za coś śmiesznego, bo gdyby mieli identyczne fryzury oraz ubieraliby się w podobnym stylu to byliby nie do rozróżnienia. Starszy z nich okres dojrzewania i nastoletniego buntu przeżywał na sto procent, młodszy był raczej spokojniejszy i nie był z dyrektorem na "ty", co można było nazwać plusem przy naszej trójce. Nie powiem, mi samej udało się wypić kawę u dyrektora po dziesiątym wezwaniu mnie do niego przez problemy biednych nauczycielek, które musiałam pomóc rozwiązać. Przynajmniej było zabawnie.
— Widzę, że niebieske pasemka już trochę zeszły — zaśmiałam się, obejmując ramionami jego szyję. Mieliśmy całkiem dobry kontakt przez fakt, że podzielałam z Artem podobne zinteresowania i zachowania, co na pewno wiązało się z tymi samymi genami od jednego z rodzicieli — Jak się czujecie po ostatnich tygodniach szkoły? — zadałam pytanie chwilę przed tym, jak Grace wraz z tatą weszli do salonu niosąc ze sobą blachę z ciastem, szklanki oraz dzbanek z jakimś zimnym napojem. Byli pieprzonymi ideałami, mimo, że mogliby mieć wszystko co chcieli..
— Ario nawet nie wspominaj o tym roku szkolnym. Prawdziwy koszmar. Nie zliczę nawet ile razy musiałam odbierać Arthura od dyrektora gdy coś przeskrobał, a po tym co odwalił ostatnio to już szkoda gadać. Pofarbował z kolegą włosy w szkolnej łazience zaraz po tym gdy na murze za szkołą namalował graffiti i zarejestrowały to kamery.
— Wtedy po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy na pewno jest moim synem. Jak mógł nie patrzeć, czy są kamery. Tylko prawdziwy idiota tak robi! I wujek Zeth. To przez niego tyle... — mężczyźnie przerwał nasz śmiech i surowy wzrok Grace — Tak. To było bardzo nieodpowiedzialne i nie powinieneś tak robić. — szybko sprostował informacje.
Taki był po prostu tata.
Nie był aniołkiem i każdy o tym wiedział, a większość jego przygód zostało wielokrotnie przytoczonych na różnego rodzaju imprezach,. Opowiadał swoje najlepsze historie — o tym, jak z wujkiem Zethem i Cadenem robili sobie wzajemnie zdjęcia na sklepowych toaletach, czy pili w miejscach publicznych, o których nikt by nawet nie pomyślał. Album zdjęć z wyczynami całej trójki do tej pory jest pokazywany przy każdym rodzinnie spędzonym czasie, choć nie było w nim dużo fotografii, ale za każdym razem puste kartki wypełniały się kolejnymi zdjęciami, na których kryła się historia, która często nigdy nie została opowiedziana.
— Tato, a jak w pracy? — zadałam pytanie siadając między chłopcami, którzy wrócili do gry. Nałożyłam na talerzyk kawałek ciasta i spojrzałam w jego stronę. Był brunetem, o nietypowym podejściu do świata jak na jego wiek. Po studiach założył własną firmę razem ze swoimi przyjaciółmi —Jacobem Moorem oraz Zethem Cadenem. Tworzyli zgrane trio już od pierwszych dni w szkole średniej, a nawet i wcześniej. Mieli podobne plany i po prostu się zaprzyjaźnili, co zrodziło potem ich wspólny biznes.
Rodzic westchnął, przybierając na twarz swój typowy uśmiech człowieka sukcesu.
— Co tu dużo mówić, firma kręci się bardzo dobrze. Dobre zyski. Dobre współprace. Telefony od rana do nocy. Wygłupy...
— Picie piwa na przerwie razem z Zethem i Jacobem. — dokończyła za nim Grace, na co Charlie przełknął ślinę. — Wujek Jacob i ciocia Margo wpadną dziś na kolację. Pewnie znów zabiorą Zetha i tą jego dziewczynę.
Narzeczona wujka Zetha była ponad dziesięć lat młodszą od niego kobietą, która nie ukrywała swojego atrakcyjnego ciała, przez co blondynka często się na nią żaliła.
— Skarbie wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza...
— Pssst, czas się zwijać. Zaraz znów zaczną wpychać sobie języki do gardeł. - szepnął Art i szybko wstał, a za nim my, po czym prędko skierowaliśmy się do góry.
Zaraz po wejściu na górę przed nami rozpościerał się dość spory korytarz, gdzie po obu stronach znajdowało się kilka drzwi. Z ostatnich wystawały kartki papieru, w sumie raczej ich skrawki. Starszy z braci skierował się w właśnie ich stronę, bo to właśnie one kryły za sobą artystyczny azyl chłopaka Ja w tym czasie skierowałam się do mojego tymczasowego pokoju.
— Nie przestrasz się... — otworzyłam drzwi od razu spoglądając w stronę Arta, gdy nagle coś ciężkiego rzuciło się na mnie, a ja upadłam na tyłek — Alfiego. Nic ci się nie stało? Alfie, daj spokój... Przepraszam za niego... — przerażona spojrzałam w stronę chłopaka, który zmieszany drapał się po karku, a gdzieś za mną Davon nie mógł opanować śmiechu.
— Poznaj Anfiego, naszego białego potwora — w momencie kiedy pies postanowił mnie puścić, on dalej się śmiał.
Zaczęłam wstawać na równe nogi, a zwierzak usiadł obok niebieskowłosego z uśmiechem i językiem na wierzchu.
— Ja pierdzielę, skąd wy macie tego potwora? — spytałam z lekkim chichotem podchodząc do szczęśliwego stworzenka, po czym kucnęłam obok niego i pogłaskałam jego sierść.
Nie powiem, że tyłek mnie nie bolał, bo bolał i to strasznie.
— Pies Cadenów. Byli na wakacjach i musieli go gdzieś zostawić, więc oddali go nam. Ten pies ma większe wygody od nas — bliźniak uśmiechnął się głupio, patrząc w jego stronę — na szczęście dziś go odbierają, więc przynajmniej nie zejdziesz już na zawał — oboje zaśmiali się, a ja z morderczym wyrazem twarzy spojrzałam w oczy jednego z braci.
— Małolat, nie przeginaj, a ty? Ty, Brutusie przeciwko mnie? — z niezbyt udanym wyrzutem skierowałam spojrzenie w stronę Davona.
Oboje tylko głośniej się zaśmiali, żeby następnie jeden odszedł a drugi został wciąż z głupim uśmiechem i niebieskim pasemkiem spadającym na oko.
Na moje oko, to miasto było po prostu inne.. Zupełnie różniące się od Jersey City. Trenton było nietypowe, klimatyczne, przyjazne.
Będąc tutaj można się było poczuć jakby zaczynało się nowe życie, z czystą kartką, bez grzechów, bez żadnych skaz.
Na usta cisnęły mi się tylko te trzy słowa.
Witaj nowy świecie.
_____
[1466]
Witam Was w pierwszym rozdziale mojej książki. Jest to dla mnie naprawdę niesamowita sprawa, że wreszcie będziecie mogli ją zobaczyć i przeczytać.
Będę naprawdę bardzo wdzięczna za wszelkie sugestie dotyczące tej książki.
Od razu również podziękuję i_dont_trust_people, która zajmuje się korektą Love while you can❤️
Buziaczki❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top