Rozdział 5: ,,Majątek"

Brie wciągnęła gwałtownie powietrze i szybko rozejrzała się po pokoju. Chciała się upewnić, że jest w nim sama.

Skąd wzięły się tutaj te pieniądze? A co jeśli Harry miał coś z tym wspólnego? To wyjaśniałoby jego podejrzane zachowanie kilka chwil wcześniej.

Bez względu na to, nikt z domowników nie mógł się dowiedzieć o kopercie. No, oprócz osoby, która ją tutaj przyniosła. W końcu ona już o niej wiedziała.

Serce Brietty biło z zawrotną prędkością, gdy kobieta zamknęła kopertę i wsunęła ją z pas swojej spódnicy, a następnie zakryła granatową bluzką. Wszystko było nakryte krótkim fartuszkiem od pasa. Chyba nie wyglądało to podejrzenie. Przecież White nie mogła zostawić tej koperty tak po prostu tutaj w pokoju. W każdej chwili mogła wejść tu Linda, czy George, a Brie wolała nie mieć z nimi jeszcze bardziej na pieńku.

Brunetka drżącymi dłońmi wygładziła miejsce na brzuchu, wyczuwając pod palcami kopertę. Oby tylko nic się nie wydało.


***

Brietta jak gdyby nigdy nic powróciła do kuchni, gdzie kontynuowała przygotowywanie obiadu. Państwo Styles nie lubili przesuwać posiłków na późniejsze godziny.

Kiedy obiad był już prawie gotowy, Brie zabrała się za nakrycie stołu. Uważając na porcelanową zastawę, ułożyła ją na stole, a obok postawiła kieliszki. Nieodłączny element obiadu i kolacji.

Zbliżała się godzina trzynasta, a Harry nadal nie pojawił się w rezydencji. Można powiedzieć, że przepadł jak kamień w wodę. Brietta liczyła, że jeszcze przed posiłkiem zdąży porozmawiać z brunetem na temat koperty z pieniędzmi. Przecież w rezydencji nie było innej osoby, które mogłaby je podrzucić. Tym bardziej, że Harry znał ostatnią sytuację brunetki.

Wybiła godzina trzynasta, a w jadalni zamiast Harry'ego pojawił się George. Mężczyzna miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i niejednokrotnie właśnie to sprawiało, że przerażał Brie. Z resztą nie tylko ją.

– Witaj Brietto – odezwał się mężczyzna, zajmując swoje stałe miejsce przy stole. – Co dzisiaj na deser? – trzeba przyznać, że George Styles był wielkim łakomczuchem i uwielbiał słodkości, a kompletnie nie było tego po nim widać.

– Tarta cytrynowa z bezą. Pana ulubiona – odpowiedziała Brie, zapalając ustawione na świecznikach świece.

– Doskonale – mruknął mężczyzna z lekkim uśmiechem na ustach. – Wiesz jak poprawić mi dzień – westchnął. Zdarzały się momenty takie jak ten, kiedy Brie otrzymała pochwałę od Georga. Z ust Lindy padały one bardzo, bardzo rzadko. Co innego w przypadku pana Styles'a. Mężczyzna często chwalił kuchnię, a szczególnie desery Brietty.

Do uszu kobiety dobiegło stukanie obcasów o parkiet, a chwilę później w jadalni pojawiła się pani domu.

– Mam nadzieję, że nas nie otrujesz – rzuciła Linda, zajmując miejsce przy stole. White nie dziwiło już takie zdanie. Słyszała je praktycznie przed podaniem każdego posiłku.

W momencie zajęcia przez Lindę siedzenia, brunetka zaczęła się wycofywać do kuchni. Do wystawionej na blacie pustej wazy nalała gorącą jeszcze zupę, a następnie ostrożnie zaniosła ją do jadalni.

– Gdzie jest Harry? – spytała Linda, rozglądając się uważnie po całym pomieszczeniu.

– Wyszedł kilka godzin temu – oznajmiła Brie, nalewając zupę do talerza Lindy.

– I nie powiedział gdzie idzie? – drążyła kobieta, unosząc brew.

– Nie – odezwała się ponownie Brie, przenosząc się z wazą w stronę pana Styles'a.

Brietta uznała, że nie będzie wspominać na temat powodu wyjścia, jaki przekazał jej Harry. Co jeśli wymyślił to na poczekaniu, aby zamaskować swoje wcześniejsze podrzucenie pieniędzy? W końcu, Harry mówił swoje wytłumaczenie będąc nieco zdenerwowanym.

– Na pewno za niedługo wróci – skomentował George.

– Mam coś ważnego do przekazania, więc lepiej dla niego żeby wrócił jak najszybciej – mruknęła złośliwie Linda, po czym zabrała się za jedzenie.

Brie zostawiła wazę na stole i wycofała się do kuchni, chcąc podgrzać jeszcze drugie danie. Kobieta upewniła się, że wszystko w porządku ze znajdującym się w piekarniku mięsem i oparła o blat. Nogi dawały się dziewczynie we znaki, a przed nią była jeszcze połowa dnia pracy. White westchnęła i przyciągnęła do blatu srebrny wózeczek. Ustawiła na nim poszczególne elementy drugiego dania, a następnie skierowała się do jadalni. Państwo Styles kończyli już jeść zupę, więc można powiedzieć, że Brie wstrzeliła się w punkt.

Podjechała wraz z wózkiem blisko stołu i najpierw zebrała brudne głębokie talerze. W tym czasie w willi rozległo się trzaśnięcie frontowymi drzwiami, a tuż po nich nieco cichszy wulgaryzm. Brie doskonale rozpoznała właściciela owego głosu i uśmiechnęła się lekko.

Brunetka wykładała na stół półmiski z obiadem, gdy Harry wpadł do jadalni.

– Gdzieś ty był? – rzuciła Linda, spoglądając na nieco zdezorientowanego bruneta. Chyba nie wiedział, że to już pora obiadu.

– W mieście – mruknął, przełykając ślinę. Brietta spojrzała dyskretnie na młodego Styles'a. Jego włosy były nieco rozwiane przez wiatr, a policzki zaczerwienione przez temperaturę. Jesień dawała się we znaki.

– Po co? – drążyła Linda, wlepiając uważne spojrzenie w swojego syna.

– To już moja sprawa – odpowiedział sprytnie, siadając na swoim stałym miejscu przy stole.

Brie od razu skierowała się w stronę bruneta, chcąc napełnić jego talerz zupą. Była jeszcze ciepła.

– Skoro jesteśmy tutaj w komplecie chciałbym wam coś zakomunikować – zaczęła Linda, przenosząc wzrok ze swojego męża na syna i z powrotem. – Pojutrze wyjeżdżamy do mojej matki. Nie czuje się ona najlepiej i warto by ją odwiedzić. Być może już ostatni raz – oznajmiła przejętym tonem.

Harry słysząc te słowa i jakże "przejęty i smutny" ton głosu swojej matki myślał, że wybuchnie śmiechem. Linda Styles i umiłowanie się nad umierającą osobą? Nie. Brunet i zapewne nie tylko on wiedział, o co chodziło pani domu. Matka Lindy była niezwykle majętną kobietą i po swojej śmierci cały jej spadek mógł przypaść właśnie czarnowłosej. Ale o to trzeba było się postarać. Linda od kiedy wyprowadziła się z rodzinnego domu tuż po ślubie z George'm bardzo rzadko wracała w tamte strony. Nie było jej nawet na pogrzebie własnego ojca. Z racji, że dni matki Lindy były policzone, kobieta musiała zakręcić się wokół staruszki i nadrobić wszystkie lata przymilaniem się jej. A to wszystko dla spadku, który dołożyłby kolejne zera w majątku państwa Styles'ów.

– Ja nie jadę – zaznaczył od razu Harry, zabierając się za swój obiad. W tamtej chwili Brie miała wrażenie, że Linda lada chwila wybuchnie.

– Co ty mówisz? – mruknęła niedowierzając, ponosząc się z krzesła.

– Linda, proszę – mruknął George. W głębi serca mężczyzna chciał spożyć chociaż jeden posiłek w spokoju, bez kłótni.

– To, że nigdzie z wami nie jadę. Zostaję w domu – odpowiedział ze stoickim spokojem w głosie Harry.

– Czy ty wiesz co w ogóle mówisz? Twoja babka, moja matka jest u kresu swojego życia, a ty jej nawet nie odwiedzisz?! Nawet twój brat wziął dzień wolny w pracy, aby móc ją odwiedzić!

– Tak się składa, że przez moje dużo krótsze życie odwiedziłem ją więcej razy niż ty! – warknął brunet, wiedząc że niewiele brakuje mu do całkowitego wybuchu. – Wszyscy dobrze wiedzą po co do niej jedziesz, a tak się składa, że ja odwiedziłem ją dziś. Dlatego spóźniłem się na ten głupi obiad! – warknął, po czym wstał od stołu tak gwałtownie, że krzesło na którym siedział upadło. Tuż po tym w niezwykle szybkim tempie udał się do piętro. Chwilę potem rozległ się trzask drzwi od pokoju mężczyzny.

Linda westchnęła ciężko i usiadła na krześle.

– Przynieś mi whisky – rzuciła w stronę Brie, nie obdarzając jej nawet spojrzeniem.

White westchnęła ciężko i wykonała polecenie swojej szefowej. Tuż po tym spojrzała na Georga. On jedyny skończył jeść drugie danie.

– Podam panu deser – zakomunikowała, spoglądając na mężczyznę. Ten przymknął na chwilę oczy i skinął twierdząco głową.

Brietta wpadła do kuchni i westchnęła ciężko.

Co tu się przed chwilą stało?


***

Po posprzątaniu po obiedzie, Brie postanowiła wziąć porcję i zanieść ją Harry'emu. Brunet nie wyszedł ze swojego pokoju od kłótni z matką przy stole.

White czuła się potwornie, nie mogąc pomóc brunetowi w relacjach z rodzicami. Co z tego, że razem z Harry'm darzyli się uczuciem. Nadal była tylko pracowniczką w willi, a rodzice bruneta byli jej szefami. Pewnie wyrzuciliby ją z pracy, gdyby wtrąciłaby się w ich relacje.

Brie ułożyła na tacy drugie danie oraz porcję tarty cytrynowej wraz ze sztućcami i filiżanką herbaty. Tuż po tym skierowała się w stronę schodów i z lekkim niepokojem spojrzała na stopnie.

– Żeby tylko nie wylać – mruknęła do siebie, powoli wchodząc na piętro.

Po chwili White stała na szczycie schodów z nienagannie ułożonymi naczyniami na tacy. Kobieta odetchnęła z ulgą i ruszyła w stronę sypialni bruneta. Tym razem nie musiała się przejmować obecnością kogoś na piętrze. Linda rozpoczęła już na obiedzie swój wieczorek z whisky, który przeniosła do swojego szmaragdowego salonu. George natomiast zasiadł wraz z gazetą i filiżanką herbaty w salonie, gdzie słuchał również najnowszych wiadomości z kraju i ze świata.

Brunetka starała się przytrzymać tacę jedną ręką, a drugą zapukała w drzwi. Odpowiedziała jej głucha cisza, która nieco zaniepokoiła kobietę. Brie postanowiła pociągnąć za drzwi, które okazały się być otwarte.

– Harry? – rzuciła w przestrzeń, wchodząc do pokoju. Od razu zamknęła za sobą drzwi i rozglądnęła się po pomieszczeniu.

Klapa pianina była uniesiona do góry, a drzwi balkonu otwarte. Zimny wiatr, który wpadał do środka poruszał zasłonami, tym samym lekko uniemożliwiając bezpośrednie spojrzenie na cały balkon.

Brunetka odłożyła tacę na niewielkim stoliczku w sypialni i ruszyła w stronę drzwi na zewnątrz. Zimne powietrze owiało jej ciało w konsekwencji czego brunetka zadrżała. Styles stał oparty o barierkę, a głowę miał lekko spuszczoną.

– Harry – szepnęła Brietta, muskając palcami plecy mężczyzny. Brunet westchnął i odwrócił się w stronę kobiety, posyłając jej przy tym lekki uśmiech. – Jak się czujesz?

– Już ochłonąłem – stwierdził, obejmując kobietę. Brunetka przyległa do torsu mężczyzny i przymknęła oczy.

– Przyniosłam ci obiad i deser – mruknęła Brie. Mimo tego, w tamtej chwili nie miała najmniejszej ochoty odrywać się od bruneta.

– Dziękuje Kochanie – odpowiedział z wdzięcznością w głosie, muskając czoło kobiety.

– Harry, chciałam cię o coś zapytać – zaczęła niepewnie Brietta.

– Tak? – zwrócił się do niej brunet, wprowadzając kobietę do swojego pokoju. Zaczynało się robić zimniej, a wiatr wzmagał. Harry zamknął drzwi balkonowe, a następnie zasunął je zasłonami.

– To ty podrzuciłeś do mojego pokoju kopertę z pieniędzmi, prawda? – spytała, wpatrując się uważnie w mężczyznę.

– Przydadzą ci się – odpowiedział z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy.

– Rozmawialiśmy już przecież o tym – westchnęła zrezygnowana Brietta.

– Kochanie – zaczął brunet, szybko podchodząc do dziewczyny. Objął ją, a dłoń ułożył na jej policzku. – Te pieniądze przydadzą się tobie i twojej babci. Wiesz, że dla mnie to żaden problem, a wręcz obowiązek. Proszę, nie sprawiaj mi przykrości i nie kłóć się o to więcej ze mną – mówił, spoglądając głęboko w ciemne tęczówki White. Brietta westchnęła i ułożyła dłonie na torsie bruneta.

– Niech ci będzie – stwierdziła, przełamując jedną z wewnętrznych barier. – A teraz zabieraj się za jedzenie, bo wystygnie – zarządziła Brie, układając na stoliku talerze.

– Tarta cytrynowa – mruknął z uznaniem brunet. – Czy mogę zjeść najpierw deser? Kto wie czy za chwilę nie skończy się świat. Wolałbym umrzeć ze świadomością, że taki deser się nie zmarnował – mówił poważnie brunet. Jego słowa spowodowały śmiech Brie, który przerodził się do śmiechu ze łzami.

– Najpierw obiad – mruknęła nieprzekonana dziewczyna i wzięła w dłonie talerzyk z tartą. Harry zareagował na to przeciągłym mruknięciem niezadowolenia, ale posłusznie zabrał się za główne danie. – Naprawdę pojechałeś dzisiaj do swojej babci? – spytała cicho, siadając na miękkim łóżku.

– Tak – przyznał brunet. – Nie byłem przygotowany na to, że zastanę cię w kuchni. Nie miałem przygotowanej żadnej dobrej wymówki, a nie chciałem powiedzieć ci o wyjeździe. Nie puściłabyś mnie na taką trasę samego w taką niepewną pogodę.

Jakby na potwierdzenie słów bruneta, oboje dostrzegli na szybach krople deszczu. Chwilę potem do ich uszu dobiegł głośny grzmot.

– Masz rację, nie puściłabym cię – stwierdziła Brie z lekkim uśmiechem na ustach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top