Rozdział 4: ,,Szmaragdowy salon"
– Zapraszam – odezwał się z szerokim uśmiechem, otwierając drzwi do swojego ukochanego Rolls-Royce Phantom III.
Policzki Brietty pokrył delikatny rumieniec. Kobieta wsiadła na miejsce pasażera, korzystając uprzednio z pomocnej dłoni bruneta. Ostrożnie ułożyła swoje nogi, a na kolanach wylądowała jej niewielka torba z rzeczami. Postanowiła zabrać z swojego pokoju z rezydencji kilka ubrań, które mogłaby wyprać. Tak na dobrą sprawę mogła to zrobić również w willi, lecz zawsze było ryzyko, iż Linda to wypatrzy.
– Wiesz, że nie musisz mnie odwozić. Poza tym nie wiem czy powinniśmy wychodzić z willi bez powiadomienia o tym kogoś. Tym bardziej ja – mruknęła, opierając się wygodnie i zwracając głowę ku siedzącemu obok brunetowi. Harry z uwagą opuścił podjazd przed willą, a następnie włączył się do ruchu na głównej ulicy.
– Jak wrócę to powiem mojej matce o twoim wyjściu. Wszystko załatwię, nie musisz się martwić. A co do tego pierwszego to już rozmawialiśmy na ten temat – westchnął Styles, na chwilkę odwracając wzrok od drogi. – Poza tym w willi nie mam nic ciekawszego do roboty.
– A co z twoim utworem? – spytała zaciekawiona Brietta.
– To nic takiego – mruknął, czując delikatne ciepło na policzkach.
Młody Styles od dziecka był bardzo mocno związany z muzyką. Korzystając z licznych i długich nieobecności w domu rodziców Harry'ego, niania nauczyła chłopaka gry na pianinie. Brunet nigdy nie myślał, że ta umiejętność jakoś przyda mu się w życiu. Jak się okazało, gra stała się pasją bruneta oraz odskocznią od rodziny, z którą miewał tylko konflikty.
– Harry – szepnęła Biretta, spoglądając na swojego ukochanego z niedowierzaniem. – Jak możesz tak mówić? Jesteś niezwykle utalentowany, a kiedy grasz... – rozmarzyła się, przymykając na chwilę oczy. – Sama słyszałam – zaznaczyła, przeczuwając co za chwilę może powiedzieć Styles.
– Są lepsi ode mnie. – Harry nie lubił, kiedy ktoś prawił mu komplementy. Szczególnie, gdy robiła to kobieta. To on wolał być tym chwalącym kogoś.
– Dla mnie to ty jesteś najlepszy – oznajmiła z uśmiechem Brie, układając na chwilę dłoń na ręce bruneta, którą ten trzymał na kierownicy. Harry westchnął i ścisnął na moment palce kobiety.
– Bardzo cię kocham Brie. Bardzo – wyznał brunet, przenosząc na chwilę wzrok na drobną brunetkę obok.
– A ja, bardzo kocham ciebie. Bardzo, bardzo, bardzo – odpowiedziała z uśmiechem.
W tamtej chwili Brie miała ochotę pocałować mężczyznę. Nie chciała go jednak wytrącać z równowagi i stwarzać zagrożenie dla wypadku samochodowego.
Pocałowała go, gdy tylko zaparkowali przed niewielkim domkiem, w którym mieszkała.
***
Para skierowała się w stronę ciemnych drzwi, które miały na sobie ślad czasu i użytkowania. Brie już nie raz chciała je odmalować, jednak jej babcia zawsze jej tego zakazywała. Mówiła, że nie ma potrzeby pokrywania drzwi nową warstwą farby, skoro niedługo później zacznie ona odpadać jak poprzednie dziesięć.
– Momencik. Muszę tylko znaleźć klucze – rzuciła, po czym sięgnęła do swojej torby. Znalezienie upragnionego przedmiotu okazało się dużo trudniejsze niż mogło się wydawać.
– A drzwi nie są przypadkiem otwarte? – zasugerował Harry, rozglądając się uprzednio dookoła. Mężczyzna zbliżył się i pociągnął za klamkę. Drzwi ustąpiły. – Światło się świeci – mruknął, zauważając pełne niezrozumienia i zaskoczenia spojrzenie brunetki.
Styles puścił White przodem, nie tylko ze względu na płeć, w końcu wchodzili do jej domu.
– Babciu? – krzyknęła brunetka, kładąc torbę na starej komodzie. Kobiecie odpowiedziała cisza. Może staruszka po prostu zasnęła? Ale o tak wczesnej porze?
Brunetka skierowała się wraz z drepczącym za nią Harry'm w głąb domu.
– Och Brietta. – z pokoju pani White wyszła niewiele wyższa od Bire czarnowłosa kobieta. Susanne. Ona i jej rodzina od bardzo dawna byli serdecznymi sąsiadami White'ów. Z tego co opowiadała raz babcia Brie, Susanne była przyjaciółką matki Brietty.
– Drzwi były otwarte. Coś się stało? Coś z babcią? – pytała brunetka nieco poddenerwowanym głosem. Wiele razy powtarzała Susanne, aby ta zamykała drzwi, nawet będąc w budynku. Do tej pory kobieta stosowała się do tego.
– Brie – zaczęła czarnowłosa, zbliżając się do dziewczyny. Chwyciła jej dłonie w swoje i przyjrzała się brunetce. – Tylko się nie denerwuj. – to dość paradoksalne. Zawsze gdy ktoś każe nam się nie denerwować, my robimy to automatycznie ze zdwojoną siłą. – W nocy twoja babcia miała problemy z oddychaniem, często się budziła. Rano straciła na chwilę przytomność. Nie wiedziałam jakie leki jej podać, więc zadzwoniłam po lekarza. Za chwilę powinien się tutaj pojawić doktor Smith, dlatego zostawiłam otwarte drzwi.
W jednej chwili Brie poczuła jak zalewa ją fala gorąca, a zdenerwowanie sięga zenitu. Ignorując uwagi Susanne i ostrzeżenia dotyczące nóg ze strony Harry'ego, Brietta rzuciła się biegiem w stronę sypialni babci. Kobieta przekroczyła próg spowitego w lekkiej ciemności pomieszczenia i starając się nie zważać na ból stóp, zbliżyła się do łóżka w rogu pokoju.
– Babciu – szepnęła Brie, pochylając się nad starszą kobietą.
– Kochanie – odezwała się cichym głosem Ella White.
To właśnie ona podjęła się wychowania Brietty. Kobieta przeżyła bardzo dużo w swoim życiu. Mąż pani White zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku w fabryce przemysłowej, gdzie pracował. Ella przez bardzo długi czas nie mogła podnieść się po tym. Niezwykłą pomocą w tym okazali się rodzice Brietty. Tuż po ślubie wprowadzili się do rodzinnego domu ojca Brie i z tym miejscem wiązali swoją przyszłość. Niestety, ich plany spotkały się z brutalną rzeczywistością.
– Jak się czujesz? – spytała brunetka, czując dłoń babci na swoim policzku. Momentalnie ciemne tęczówki kobiety zaszły łzami.
– Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej – odparła z uśmiechem na ustach Ella. Nawet w takich chwilach potrafiła żartować. – Nie martw się – kontynuowała, będąc pod ostrzałem ostrego spojrzenia Brie – będzie dobrze. Za chwilę zjawi się tutaj doktor Smith i przepisze mi jakieś medykamenty. Uśmiechnij się Słonko – westchnęła, kciukiem starając się uformować uśmiech na twarzy Brietty.
– Babciu – mruknęła kobieta, przedłużając ostatnią literę.
– Och, kogo to moje oczy widzą – odezwała się nagle, spoglądając ponad ciało Brie.
– Dzień dobry pani White. – w pokoju rozbrzmiał ochrypły głos Styles'a.
– Choć że tutaj chłopcze. Tak dawno cię już nie widziałam – mówiła z radością w głosie. Harry zbliżył się do łóżka, a następnie stanął za plecami Brie, układając jedną z rąk na jej ramieniu.
– Jak się pani czuje? – spytał troskliwie.
– Och, co wy macie z tym pytaniem? – westchnęła, po czym zakaszlała. Brie już chciała zerwać się z łóżka, aby jakoś pomóc babci. Powstrzymała ją jednak ręka staruszki. – Jeszcze nie umieram – szepnęła, ewidentnie rozbawiona kobieta, na co Brietta przewróciła oczyma.
– Pani White, doktor Smith już jest – rozbrzmiał głos Susanne, która pojawiła się w progu w towarzystwie znanemu już wszystkim lekarza.
***
– Tak jak już wspomniałem. Tym razem nie obędzie się bez tego leku. Proszę go zakupić jak najszybciej i podawać babci dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Do tego w miarę możliwości proszę stosować inhalacje. Na pewno nie zaszkodzą. Widziałem, że kończą się wam również niektóre lekarstwa, na które potrzeba specjalnego polecenia lekarza. Wypiszę wszystko, abyście miały je już na przyszłość. Gdyby pojawiły się jakieś problemy, proszę dzwonić. Przyjadę w każdej chwili. – Smith prowadził swój wywód podczas wypisywania recept swoim starannym pismem. Wpatrująca się w mężczyznę Brie, czuła na sobie wzrok Harry'ego. Stał on za kobietą w progu drzwi.
Po chwili w dłoni Brietty wylądowało kilka karteczek wraz z podpisem lekarza. Kobieta nie chciała nawet sprawdzać nazw leków, przynajmniej nie w tamtej chwili. Wiedziała, że gdy zidentyfikuje medykamenty i podliczy ile pieniędzy będzie musiała wydać dostanie zawrotów głowy. Nie chodziło o to, że Brietta chciała oszczędzać na zdrowiu babci. Po prostu nie wiedziała skąd weźmie taką kwotę.
– I proszę podawać babci dużo płynów. Woda, herbata, kompot, wszystko się liczy – dodał Smith, nim opuścił niewielki dom White'ów.
– Bardzo ci dziękuję Susanne – odezwała się w stronę czarnowłosej Brie, kiedy kobieta wyszła z pokoju babci brunetki.
– Nie ma za co – odpowiedziała z uśmiechem. – Myślałam, że przyjedziesz wcześniej, ale ciebie nie było. Pomyślałam żeby zadzwonić do ciebie, ale przypomniałam sobie jak prosiłaś o nie robienie tego... – kobieta gubiła się już w swoich słowach.
– Spokojnie Susanne. Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc – przyznała poważnie White, obejmując lekko kobietę. – Dziękuję ci bardzo.
Z racji powrotu do domu Brie, Susanne mogła wrócić do swoich prywatnych obowiązków. Co Brietta zrobiła by bez tej czarnowłosej?
Kiedy kobieta opuściła dom, brunetka odetchnęła. Po wizycie Smith'a, pani White zasnęła, więc Brie mogła chwilę odsapnąć po nadmiarze adrenaliny. Brunetka przeszła do niewielkiego salonu i usiadła obok Harry'ego na niezbyt wygodnej sofie.
– Kochanie – zaczął cicho brunet, spoglądając na ukochaną. Tak bardzo chciał odgonić wszystkie problemy, które trapiły kobietę. Mężczyzna przysunął się bliżej i objął ramionami drobne ciało Brie.
– Dziękuję ci, że jesteś – wyszeptała, przymykając oczy i opierając się na torsie mężczyzny.
– Nie masz mi za co dziękować. To mój obowiązek – wyznał, a następnie złożył na czole kobiety pocałunek.
Po chwili Brietta wyplątała się z uścisku swojego ukochanego i ostrożnie stanęła na parkiecie. Dopiero teraz dotarł do niej ból stóp. Skrzywiła się lekko i zbliżyła do stolika, na którym uprzednio pozostawiła recepty. Chwyciła karteczki i zaczęła śledzić staranne pismo lekarza.
– Coś nie tak? – odezwał się Harry, zauważając pogorszenie się humoru Brietty. Mężczyzna od razu podniósł się i szybko znalazł się obok kobiety.
– Wszystko dobrze – opowiedziała, gładząc palcami kartki. – Po prostu myślę o tym ile zapłacę za leki – westchnęła, spuszczając głowę. Nienawidziła tematu pieniędzy.
– Ile potrzebujesz? – spytał spokojnie Styles, dyskretnie szukając portfela w kieszeniach spodni.
– O nie, nie, nie – zaprzeczyła od razu Brie, odwracając się w stronę Harry'ego i przyjmując postawę do walki. – Sama sobie poradzę.
– Ale wiesz, że to nie problem – przerwał jej.
– Wiem, ale to jest mój problem. Masz swoje wydatki i na to potrzebujesz pieniędzy. Ja po prostu poproszę twoją matkę o wcześniejszą wypłatę.
Zarówno Brietta, jak i Harry wiedzieli, że to nie może się udać.
***
Następnego dnia Brie pojawiła się punktualnie w willi. Na nic zdały się nalegania Harry'ego, aby kobieta odpoczęła przez kilka dni i dała swoim nogom się lekko podleczyć. Brie musiała pracować, szczególnie teraz, kiedy miała na głowie sporo wydatków. Lada chwila powinny pojawić się również rachunki za dom.
Po sprzątnięciu jadalni i kuchni po śniadaniu, White postanowiła udać się na rozmowę z Lindą. Wytarła dłonie w ściereczkę, a następnie opuściła kuchnię i skierowała się na piętro. Tutaj mieścił się szmaragdowy salon, który był ostoją pani Styles, a tym samym jej gabinetem.
Na miękkich nogach Brie podeszła do sporej wielkości drzwi i wzięła głęboki wdech. Potem zapukała do drzwi. Po chwili White usłyszała nieco stłumione pozwolenie wejścia. Raz kozie śmierć.
Bez wątpienia ilekroć Brie wchodziła do szmaragdowego salonu, jego wystrój zawsze ją przytłaczał. Nie można było ukryć, że pomieszczeni było urządzone stylowo, jednak jak dla Brie w zbyt ciemnych barwach. Dodawały one grozy salonowi.
Linda siedziała na ustawionej pod ścianą kanapie, skąd miała doskonały widok na całe pomieszczenie. Nogę miała założoną na drugą, a w dłoni trzymała szklane naczynie z jakimś alkoholem. Znając zamiłowanie kobiety, pewnie była to whisky lub brandy. Gdy Brie weszła do pomieszczenia, pani Styles nawet nie obdarzyła jej spojrzeniem. Jej wzrok utkwiony był w idealnie umytych szybach, za którymi formowało się białawe niebo. Zanosi się na deszcz.
– Proszę pani – zaczęła niepewnie Brie.
– Czego chciałaś? – rzuciła oschle kobieta, spoglądając na brunetkę. Dziś włosy Lindy były spięte w pozornie niechlujnego koka, który tylko podkreślał loki na głowie kobiety. Zazwyczaj pani Styles prostowała swoje włosy, więc widok jej w takim wydaniu był naprawdę rzadki.
– Chciałam zapytać czy mogłaby pani wypłacić moją miesięczną pensję wcześniej? – spytała cicho.
– Za to wczorajsze ucieknięcie z pracy? – spytała, wręcz zabijając wzrokiem White. Linda nie nie unosiła głosu, ale mimo to przepełniał go jad i pogarda.
– Ale...Harry mówił, że z panią rozmawiał – broniła się. Przecież jeszcze przed dzisiejszym śniadaniem Brie rozmawiała na ten temat z brunetem. Młodzieniec upewnił dziewczynę, że wszystko załatwił. O co więc chodzi?
– Może i rozmawiał. Ale za słabo mnie przekonał. Na dodatek nie uważasz, że to ty powinnaś przyjść już wczoraj i powiedzieć o swoim wyjściu? Ba, ty w ogóle nie powinnaś opuszczać pracy bez konkretnego, bardzo ważnego powodu i zgłoszenia tego mnie dużo wcześniej. Jak masz w ogóle czelność przychodzić tutaj po czymś takim i mnie prosić o wcześniejszą wypłatę?! Najpierw trzeba sobie na nią zapracować! – Linda nie wytrzymała.
Podniosła się gwałtownie z sofy, a następnie ruszyła z ostrymi, głośnymi słowami na ustach w stronę Brie. Brunetka chciała odsunąć się w tył, lecz nie potrafiła. Czuła, jakby wrosła w ziemię.
– A teraz wyjdziesz i wrócisz do swojej pracy – odezwała się dużo spokojniej, wytrzeszczając oczy w stronę dziewczyny.
– Oczywiście. Najmocniej przepraszam, mój błąd – rzekła Brietta, po czym jak najszybciej opuściła szmaragdowy salon.
Kobieta nie czekając na nic więcej ruszyła prędko w stronę schodów, a następnie zbiegła po nich do kuchni. Tutaj, w swoim królestwie mogła dać upust swoim emocjom.
Całej rozmowie przysłuchiwał się nie kto inny jak Harry. Szedł właśnie w stronę łazienki, gdy Brie wbiegła na piętro. Gdy tylko młodzieniec zauważył gdzie kieruje się jego ukochana, nie mógł od tak odejść. Kiedy drzwi zamknęły się, brunet przywarł do nich i starał się usłyszeć prowadzoną rozmowę.
Gdy kroki w pomieszczeniu były coraz głośniejsze i zbliżały się do drzwi, brunet odsunął się gwałtownie i szybko wbiegł do sąsiedniej do szmaragdowego salonu łazienki. Jedynym śladem jaki pozostał po podsłuchiwaniu rozmowy były zbielałe palce Harry'ego od ściskania ich w pięści.
***
Jak co dzień przed południem Brie przygotowywała obiad. Kiedy kroiła warzywa, ktoś wszedł do kuchni przez tylne drzwi. Brunetka oderwała wzrok od tacki i noża i przeniosła spojrzenie na wejście. W drzwiach stał Harry, a w dłoni trzymał niewielką czarną aktówkę.
– Wychodzisz gdzieś? – zagadnęła Brietta. Brunet ewidentnie nie był przygotowany na obecność brunetki w kuchni, o czym mogły świadczyć jego zaskoczone oczy.
– Tak – odpowiedział przeciągle. Szybko przybrał na twarzy uśmiech i zbliżył się do Brie. – Ojciec wysłał mnie do miasta. Chciał żebym odebrał coś ze sklepu. Przy okazji wstąpię do doktora Smith'a. Może udało mu się zdobyć maści przyspieszające gojenie się twoich ran na stopach. – Brie przytaknęła na to, mierząc przy tym wzrokiem bruneta.
– Wrócisz na obiad? – spytała z nadzieją w głosie Brietta. Zawsze czuła się dużo lepiej w willi, kiedy był w niej również Harry. Brunet nie musiał cały czas przebywać z White, wystarczyła sama świadomość, że Zielonooki jest w pobliżu.
– Postaram się – mruknął z uśmiechem, po czym złożył na ustach brunetki krótki pocałunek. – Do zobaczenia – rzucił, po czym wyszedł głównymi drzwiami na jadalnię.
Zachowanie Harry'ego mocno zainteresowało Brie. Chyba nigdy dotąd nie widziała go takiego. Coś z tyłu głowy kazało brunetce to sprawdzić. White odłożyła na deskę nóż, a następnie przetarła dłonie ścierką. Tuż po tym ruszyła w stronę tylnego wyjścia. Będąc na korytarzu miała już iść w stronę drzwi wejściowych, gdy jej uwagę przykuł pewien szczegół. Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone. Brietta była pewna, że rano je zamykała. Ktoś musiał tam być.
Nie myśląc dwa razy White podeszła do drzwi i niepewnie pchnęła je do przodu. Kobieta rozejrzała się po wnętrzu. Na pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu. Jednak dopiero po chwili brunetka dojrzała coś białego wystającego spod jej poduszki.
Na wszelki wypadek Brietta zamknęła drzwi do swojego pokoju, a następnie wyciągnęła podejrzany przedmiot.
Koperta.
Brie obejrzała ją z każdej strony. Nie było ani nadawcy, ani adresata, ale skoro znalazła się w jej pokoju to koperta powinna być skierowana do niej. Prawda?
White ostrożnie otworzyła kopertę, a następnie spojrzała do jej środka. Zawartość przesyłki przyprawiła brunetkę o nie małe zawroty głowy. W środku znajdowały się pieniądze. I nie było ich mało.
**********
Hej!
Przed chwilą opublikowałam karty postaci dla ,,Love and War". Znajdziecie je w rozdziale ,,Obsada" zaraz po prologu w spisie treści.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top