Rozdział 11: ,,Mnie nie oszukasz"
Liam nie był dłużny i już po chwili zadawał Harry'emu równie mocne ciosy w brzuch. Brunet przygryzł nieświadomie wargę w konsekwencji czego z kąciku jego ust pociekła stróżka krwi. Styles poczuł w ustach metaliczny smak krwi, która tylko napędzała go do dalszej walki. Wbrew pozorom brunet był silny, a przede wszystkim szybki.
Kto wie co stałoby się, gdyby nie trzask otwieranych drzwi. Mężczyźni odskoczyli od siebie, a Harry szybko przetarł dłonią usta. Spojrzenia młodych skierowały się na drzwi, w których ujrzeli George'a.
– Tutaj jesteście – skomentował, przyglądając się uważnie chłopakom. – Liam, twój ojciec cię prosi. Będziecie już wracać do domu – dodał.
Szatyn skinął w geście zrozumienia i odsunął na moment dłoń od sinego policzka.
– Co ci się stało? – George zareagował od razu. Już gdy pojawił się na tarasie wiedział, że coś było nie tak. Jak widać, jego przeczucia się potwierdziły.
– Ja... – jąkał się Payne. Doskonale wiedział, że mimo wielkiej chęci to nie może wkopać Harry'ego. Oberwałoby się wtedy im obojgu. – Kiedy weszliśmy na taras nie zapaliło się światło i potknąłem się o donicę. Gdyby nie refleks Harry'ego wyglądałbym gorzej – wytłumaczył na szybko, spoglądając na moment na młodszego od siebie chłopaka. Brunetowi mimo, iż nie podobała się ta historia to ratowała tyłki im obojgu.
– Idź już. Czekają na ciebie – rzucił nieznoszącym sprzeciwu głosem George, po czym odprowadził Liam'a wzrokiem do drzwi. – Który zaczął? – spytał mężczyzna, gdy szatyn zniknął wewnątrz rezydencji.
– Do niczego nie doszło – mruknął od razu Harry, ciągnąc kłamstwo szatyna. Chcąc uniknąć dalszych niewygodnych rozmów szybko skierował się w stronę drzwi. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju i móc zbadać obrażenia na swoim brzuchu i torsie.
– Mnie nie oszukasz – zaznaczył George, chwytając syna za ramię, tym samym go zatrzymując. Młody Styles przeniósł "niezrozumiałe" spojrzenie na ojca i uniósł brew. – Możecie próbować wszystkich sztuczek i wymówek, ale zarówno ja jak i wy wiecie co się stało. Nie wiem co było powodem waszego starcia, ale jak widzę Liam wyszedł z gorszymi obrażeniami. Skoro nie potrafisz dać upustu swoim w normalny sposób przyda ci się okazja do wyżycia się. Przy najbliższej okazji wysyłam cię na front. To już postanowione i nie zmienisz tej decyzji.
Harry chciał coś powiedzieć, cokolwiek, lecz nie był w stanie. Ta informacja sparaliżowała go doszczętnie. Kiedy już brunet starał się cokolwiek wydusić z siebie, jego ojciec powstrzymywał go ruchem dłoni.
– Idź do siebie, póki jeszcze nie zdecydowałem się powiadomić o tym incydencie twojej matki.
Harry miał dość wrażeń na ten wieczór i tym bardziej nie miał ochoty na starcie z Lindą. Lekko skulony przekroczył próg rezydencji i przez tylne wyjście w kuchni skierował się na schody.
***
Gdy Harry przekroczył próg swojej sypialni poczuł, że puszczają mu nerwy. W jednej chwili chciał się rozpłakać i jednocześnie zrzucić czymś.
To nie mogło być prawdziwe. Może to tylko sen, a brunet za chwilę się wybudzi i wszystko okaże się kłamstwem?
Mimo wielkiej determinacji młodzieńca wszystkie wydarzenia z tego wieczora były niezwykle prawdziwe i daleko było im do snu.
Brunet odrzucił do tyłu przednie kosmyki włosów i powoli skierował się do łazienki. Jęknął cicho, gdy wyprostował się zbyt mocno, a w jego kręgosłupie coś strzeliło. Powoli wszedł do łazienki i po zamknięciu drzwi na zamek, rozebrał się. Podejrzenia bruneta okazały się być trafne. Jego brzuch oraz tors pokrywały zaczerwienienia i bolące miejsca, które z pewnością przez noc zmienią się w bolesne siniaki. Styles warknął podirytowany i przekręcił kurek nad wanną, uprzednio zatykając korkiem spływ. W ciągu kilku chwil w łazience zrobiło się gorąco, a pomieszczenie wypełniła para, która utrudniła oddychanie.
Harry'emu jednak to nie przeszkadzało.
***
Przez całą kąpiel oraz moment przed zaśnięciem Harry intensywnie myślał. Zdał sobie sprawy, że w obliczu decyzji jaką podjął George, brunet miał jeszcze mniej czasu. Tym bardziej, że jego ojciec równie dobrze mógłby przyjść jutro i powiedzieć, że czas wyjechać na front.
Harry musiał się pospieszyć ze swoimi planami. I to bardzo pospieszyć.
***
Poranek następnego dnia był niezwykle brutalny dla Harry'ego. Nie dlatego, że promienie wschodzącego Słońca wybudziły go ze snu, lecz na ciele młodzieńca pojawiły się siniaki. Brunet do tej pory nie myślał, że siniaki mogą tak utrudnić komuś życie. Koniecznie trzeba byłoby poprosić doktora Smith'a o jakąś maść przyspieszającą gojenie i jakieś środki przeciwbólowe. Tak nie dało się żyć.
Mężczyzna z trudem podniósł się z łóżka i stękając pod nosem zbliżył się do swojej szafy. Wyjął z niej szlafrok, którym chciał okryć ciało w drodze do łazienki. Tak będzie bezpieczne.
Po długiej porannej toalecie Harry przebrał się, a następnie powoli zszedł na parter. Tego dnia Brie miała wolne, a w rezydencji od rana królowała Mary. Brunet kierowany cudownym zapachem przeszedł do kuchni, gdzie kobieta przygotowywała śniadanie.
– Och, aleś mnie nastraszył – pisnęła kobieta, gdy brunet nagle wszedł do pomieszczenia.
– Nie chciałem – odpowiedział siląc się na uśmiech. – Rodzice już wstali?
– Jest już przed dziesiątą. Dziwne żeby jeszcze spali – mruknęła kobieta, odrywając się na moment od mieszania zupy. – Pani Styles jak co tydzień wyjechała do Londynu po nowe kreacje. O ile się nie mylę towarzyszył jej również twój brat z żoną. A przynajmniej stąd ją zabrali – tłumaczyła, doprawiając posiłek.
– A mój ojciec? – dopytał brunet, nalewając do szklanki soku.
– W gabinecie.
– W takim razie ja lecę. Mam sprawy do załatwienia w mieście. – Harry uznał, że to doskonały moment na ulotnienie się z domu bez zbędnych komentarzy i pytań.
– A śniadanie? – krzyknęła nieco zrezygnowana Mary.
– Zjem coś na mieście – odpowiedział w biegu mężczyzna, po czym ruszył w stronę wyjścia. Oczywiście szybko na tyle, na ile pozwalały mu siniaki.
Brunet sprawdził czy w kieszeni swoich spodni nadal ma portfel, a następnie sięgnął po swój czarny płaszcz. Październik dawał się już wszystkim we znaki.
Jak zwykle w kieszeni znajdował się klucz do samochodu bruneta. Po dłuższych zastanowieniach Styles stwierdził, że będzie musiał trzymać kluczyk przy sobie. Tak na wszelki wypadek, aby uchronić go przed rękoma osób niepożądanych.
***
Jako pierwszy cel dzisiejszego dnia Harry postawił sobie przychodnię doktora Smith'a. Styles miał szczęście, że był w dobrych relacjach z lekarzem, przez co ten nie drążył niepotrzebnie skąd wzięły się siniaki. Po prostu przyglądnął się im, dał brunetowi ręcznie wyrabianą maść, a także przepisał leki przeciwbólowe do zażywania w razie potrzeby.
Takim sposobem brunet pojawił się w leżącym nieopodal mieście tuż przed południem. Mimo, iż nie był to Londyn to znajdował się tutaj jeden z lepszych zakładów jubilerskich, do którego przyjeżdżali klienci z całej Anglii jak i nie z dalsza.
Brunet wszedł niepewnie do stylowo urządzonego budynku i zaczął rozglądać się po wystawach. Naszyjniki, zegarki, kolczyki. Są i pierścionki.
– Witam bardzo serdecznie. Czy mogę w czymś panu pomóc? – niski, lecz radosny męski głos rozniósł się po zakładzie, zmuszając Harry'ego do uniesienia wzroku. Jego oczom ukazał się sprzedawca, a może nawet sam właściciel.
– Poszukuję pierścionka. Zaręczynowego – dodał nieco ciszej. Harry doskonale wiedział, że decyzja którą podjął jest dobra i pewna, lecz sam nie miał pojęcia dlaczego tak bardzo się tym stresował.
– Och, jak cudownie. Gratulacje młody człowieku – odezwał się z uśmiechem przysadzisty mężczyzna. – Masz na oku coś konkretnego? – spytał, zakładając na nos okulary oraz okrywając dłonie białymi rękawiczkami.
– Tak szczerze to liczę na pana pomoc – wyznał brunet. – Ale myślałem o czymś delikatnym, ale urzekającym swoją prostotą. Może srebro, tak srebro – mówił, jakby trochę do siebie, trochę do sprzedawcy.
– Już wiem! – oznajmił mężczyzna, po czym wyjął przeźroczystą gablotę z pierścionkami. – Co powie pan na ten? – spytał, wyjmując delikatny pierścionek z okrągłym diamencikiem. Był naprawdę piękny i urzekał. – A może ten? – zapytał wyjmując kolejną piękność. – Najnowszy model zgodnie z nowymi upodobaniami kobiet. – drugi pierścionek był dużo masywniejszy przez mnóstwo mieniących się diamencików czy też brylancików. Mimo iż był piękny, to Harry wiedział, że nie przypadnie do gustu Brie. White zdecydowanie nie lubiła takiego przesytu.
– A ten? – spytał Styles, wskazując ostatni pierścionek w trzecim rzędzie.
– Ach tak – westchnął sprzedawca, ukazując w pełni biżuterię. – Najprawdziwszy brylant, delikatny, srebro, delikatny grawer po tej stronie. Niepowtarzalny model. W całej Anglii znajdzie pan tylko dwa pierścionki z tej jednej linii produkcyjnej, które jednak różnią się lekko.
– Wezmę ten – odparł stanowczo Harry. To było to. To był ten pierścionek, który idealnie będzie leżał na drobnej dłoni Brietty. Harry był tego pewien.
***
Harry wrócił do domu szybciej, niż Linda powróciła z Londynu. Już w czasie drogi powrotnej planował całokształt dzisiejszego wieczora. Musiał to zrobić dziś.
Póki jeszcze miał czas.
Póki mieli czas oboje.
– Coś ty taki zamyślony? – rzuciła Mary, gdy brunet grzebał w swojej porcji obiadu. Dzisiejszy posiłek każdy spożywał sam.
– Tak sobie myślę – westchnął brunet, przeczesując włosy.
– Chłopcze – mruknęła Mary, obracając się w stronę młodzieńca. Oparła się dłońmi o blat i pochyliła nad nim. – Co ci leży na sercu? Mi możesz powiedzieć. – co racja to racja. Mary była jedną z niewielu osób w rezydencji, którym Harry mógł zaufać.
– Martwię się trochę, bo...chcę się dziś oświadczyć Brie.
Brunet dobrze nie skończył zdania, a Mary wybuchła piskiem. Zerwała się z miejsca i szybko objęła Harry'ego, niczym te wszystkie ciotki i babcie, które długo nie widziały swojego młodego krewnego.
– Tak bardzo się cieszę Harry – szepnęła, obejmując jego policzki. – Nawet nie wiesz jak długo na to czekałam – dodała, przecierając policzek, po którym spłynęła łza.
Oby tylko Mary niczego przez przypadek nie wygadała George'owi, a co gorsza Lindzie.
***
Harry chciał się upewnić, że jego ukochana jest u siebie w domu i może ją odwiedzić. Mimo wszystko nie chciał psuć jej wieczora, jeśli miała coś zaplanowane. Brietta powoli wracała do żywych po śmierci babci, a Styles chciał dać dziewczynie też trochę normalności.
Poniekąd gotowy do wyjścia brunet skierował się do telefonu i wykręcił odpowiedni numer. Oparł się o ścianę i przysunął słuchawkę do ucha. Z nerwów brunet zaczął wystukiwać stopą nieznany nikomu rytm.
Stres zaczął przybierać na sile, gdy po trzecim telefonie Brie nadal nie odebrała. W głowie Harry'ego pojawiły się najgorsze możliwości. W końcu Brietta była po ciężkich przeżyciach, do tego ta sytuacja z Liam'em.
Styles nie czekając dłużej chwycił płaszcz i wypadł z rezydencji. Szybko wsiadł do swojego samochodu i ruszył w stronę domu White. Miał nadzieję, że zdąży, a wytwory jego mózgu okażą się być kłamstwem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top