24 - "We keep this love in a photograph"
Serce Jungkooka uderzało o jego żebra ze zdwojoną siłą za każdym razem, gdy spoglądał na dwójkę najważniejszych mężczyzn w jego życiu. Nie istniał chyba piękniejszy widok od uroczego Minniego, niesionego na rączkach przez uśmiechniętego Taehyunga, który co rusz poprawiał dzieciakowi czapkę albo robił z nim noski-noski.
- Taehyung? - zagadnął tuż przed samym wejściem do ośrodka, wciskając duży bukiet różowych tulipanów pod pachę.
- Tylko błagam, nie mów, że panikujesz - powiedział rozbawiony rehabilitant, zabierając rękę z klamki. Spojrzał na mężczyznę i uniósł pytająco brwi. - Coś się stało, Guk?
- Nah, chciałem zapytać, czy mogę wam zrobić zdjęcie - odparł nieśmiało, spuszczając z lekkiego zażenowania głowę w dół. - Wyglądacie razem tak uroczo... Chciałbym mieć na tapecie swoją rodzinę i widzieć wasze piękne uśmiechy za każdym razem, gdy tylko wezmę komórkę do rąk, gdy będę tęsknił, kiedy Minnie wróci do przedszkola, a ty będziesz w pracy - wyjaśnił dokładniej, czując się jak małe dziecko, które tłumaczy rodzicom, dlaczego dostało w szkole uwagę.
- Och, no jasne, Guk - mruknął brunet, którego policzki momentalnie przybrały kolor trzymanych przez młodszego kwiatów. Chciał zaproponować Jungkookowi, by on także pojawił się na zdjęciu, jednak na chwilę obecną coś mocno ścisnęło go w gardle.
"Swoją rodzinę"
Taehyung wziął głęboki oddech, bo niewiele brakowało, by zwyczajnie się rozpłakał. Ale nie przez smutek, a wręcz przeciwnie. Właśnie stał się członkiem rodziny. Rodziny, w której nie był synem ani bratem, ale czyimś ukochanym i... ojczymem? To słowo było ciężkie i zdecydowanie nieodpowiednie. I Kim wiedział, że jest za wcześnie, by określać się takim mianem. Nie miał prawa, nawet jeśli pokochał tego dzieciaka tak, jakby faktycznie był jego przybranym synkiem.
Mimo wszystko wolał być "ojczymem", niżeli "mamusią". Nie dlatego, iż uwłaczało to jego męskości, bo nie uwłaczało. Przywyknąłby po jakimś czasie, w sumie uważał to za całkiem urocze, ale nie o to tutaj chodziło. Słowo "mamusia" było w ich rodzinie zarezerwowane dla pewnej wyjątkowej kobiety, której wspominanie póki co kończyło się płaczem. Nie wszystkie rany się zagoiły, Taehyung był tego pewien, ale wiedział też, że z czasem myślenie o Suran nie będzie smucić Jungkooka, tylko wywoływać na jego twarzy ciepły uśmiech, a scena z dnia wypadku zostanie zastąpiona tymi wszystkimi chwilami, które przeżyli wspólnie i które należało pielęgnować w pamięci.
- Tatusiu, ale ty też jesteś rodziną i musisz być na zdjęciu razem z nami - powiedział stanowczo dzieciak, wydymając przy tym usteczka.
- Właśnie, Guk - odchrząknął wyrwany z zamyśleń Kim, dziękując Bogu za stworzenie tego cudownego bąbla.
- Ale...
- Kyungsoo! - krzyknął nagle rehabilitant, widząc palącego przed budynkiem kolegę. Soo uśmiechnął się do niego serdecznie i pomachał całej trójce, gasząc prędko papierosa w popielniczce. Nie cieszył się z tego faktu, lecz mimo że nie pracował z dziećmi, tak wiedział, że przy nich palić nie wypada. - Hyung, mam do ciebie głupie pytanie, ale czy...
- Czy ahjussi zrobi nam zdjęcie? - przerwał Taehyungowi pięciolatek, szczerząc przy tym swoje wybrakowane ząbki.
Kyungsoo roześmiał się w głos i przytaknął, powolnym krokiem podchodząc do kolegi ze swoim pacjentem i jego, najwidoczniej, tatą. Przejął telefon od mężczyzny, z którym kulturalnie wymienił ukłony i wycelował obiektyw w stronę trójki bez zbędnych pytań. Właśnie w tym momencie Taehyung po raz pierwszy docenił małomówność kolegi oraz jego wewnętrzny spokój. Ostatnie, czego w tamtej chwili potrzebował, to lista pytań typu: "A po co?", "A mogę z wami?".
- Poziomo czy pionowo? - mruknął, a kiedy kolega powiedział, że w sumie może tak i tak, dodał: - Uśmiech, panowie!
~
Gdyby nie ostry, zimowy wiatr na zewnątrz, pewnie staliby tak przed budynkiem jeszcze jakiś kwadrans, śmiejąc się ze zdjęć, jakie zrobił im Kyungsoo. Spośród czterech, jedno było rozmazane, drugie w połowie zasłonięte kciukiem, a trzecie przedstawiało twarz mężczyzny od dołu, które najpewniej zrobił niechcący, gdy przy włączeniu aparatu przywitała go przednia kamerka.
Ale to jedno, pionowe zdjęcie, które uchwyciło całą ich rodzinkę od stóp do głów, wyszło idealne. Rozkosznie uśmiechnięty Taehyung z nieco rozburzonymi przez wiatr włosami, wtulony w jego ramiona Mingyu, który swoje krótkie paluszki ułożył w znak "V", i oczywiście Jungkook... Oplatający ściśle swoich mężczyzn jednym ramieniem, podczas gdy drugą ręką trzymał cudowny bukiet tulipanów.
Wyglądali pięknie. Wyglądali jak rodzina.
(Bo w istocie już się nią stali.)
- Koniecznie musisz wysłać mi to zdjęcie Kyungsoo, będę miał czym go szantażować, kiedy znów wciśnie mi swoich pacjentów - zaśmiał się rehabilitant, odwieszając swój płaszcz na wieszak w ośrodkowym korytarzu.
- Aha, czyli chcesz zdjęcie swojego kolegi z dwoma podbródkami, ale naszej cudownej trójki już nie? - zapytał zaczepnie Jeon, udając urażonego.
- Skoro już proponujesz, to nie pogardzę - szepnął Taehyung, puszczając przy tym młodszemu oczko. Przejął od niego Gyu, który wręcz nie mógł się napatrzeć na nową tapetę tatusia.
- O cholera, Taehyung, ona tu idzie - wydusił, widząc na końcu korytarza Irene w nienagannie upiętym kucyku. To nie tak, że się jej bał, tylko po prostu nie chciał się ośmieszyć ani zarobić w twarz. A już zwłaszcza nie przy Kimie i swoim synu.
- Weź już nie dramatyzuj, Irene kocha tulipany. Będzie dobrze, jestem z tobą - mruknął brunet, pokrzepiająco klepiąc go w ramię. - Cześć, Irene! - zawołał koleżankę, która natychmiast oderwała się od swojego notesu i wręcz podbiegła do swojego obiektu westchnień.
Jungkook przeklął w myślach, jednak starał się nie przestawać głupawo uśmiechać.
Rewelacyjny humor kobiety prędko wyparował, kiedy obok przyjaciela z pracy ujrzała tego niekulturalnego pana Jeona. Postanowiła mimo wszystko zachować fason i grzecznie się ukłoniła, a Minniemu zmierzwiła na powitanie grzywkę. W jej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka, bo raczej nie spodziewała się, że po zdemaskowaniu kłamstwa Jungkooka ci nadal zachowywać się będą tak, jakby nic nie miało miejsca.
Dodatkowo, była niemożliwie spostrzegawczą oraz inteligentną kobietą, więc lekko zmarszczyła brwi, kiedy przyjrzała się Taehyungowi. Mężczyzna miał na sobie dokładnie te same ubrania, co dnia poprzedniego. Nigdy nie przychodził do pracy dwa dni z rzędu w tej samej koszuli czy spodniach, a już na pewno nie w obu tych rzeczach naraz. Co więcej, kiedy go przytuliła, nie poczuła tych samych perfum, co zawsze. Teraz Tae pachniał ostrą, drażniącą wodą kolońską. Spał więc u Jungkooka?
- Miło znowu pana widzieć, panie Jeon - syknęła, czując gdzieś w środku ukłucie zazdrości. Choć sama jeszcze nie była pewna, dlaczego.
- Korzystając z okazji, chciałem panią szczerze przeprosić za moje zachowanie. Wyszedłem na skończonego dupka, nie powinienem był decydować za Taehyunga, wypraszać pani, ani... ani kłamać. Byłem po prostu zmartwiony stanem zdrowia mojego... - Mężczyzna zatrzymał się i podrapał po głowie, bo w sumie, jakiego słowa powinien użyć? Kim dla siebie byli? Ale teraz nie było to istotne, więc prędko odchrząknął i wrócił do swojego wywodu. - ... mojego przyjaciela. Choć wiem, że to żadne usprawiedliwienie, to liczę, że mi pani wybaczy - dokończył, by następnie wręczyć jej śliczny bukiet.
- Wybaczam - mruknęła zrezygnowana i nieco tym gestem zaskoczona. Nie spodziewała się ani takich przeprosin, ani tym bardziej kwiatów.
I choć normalnie w życiu by czegoś takiego nie zrobiła, tak teraz zwyczajnie musiała. Musiała się upewnić. Dlatego też bez ostrzeżenia przytuliła oniemiałego mężczyznę. Nie trwało to może długo, ani nawet nie było przyjemne, ale wystarczające, by kobieta z bólem utwierdziła się w swoim przekonaniu.
Szyja Jungkooka pachniała tą samą wodą kolońską, co szyja jej Taehyunga.
Szatynka przełknęła z trudem ślinę i zacisnęła dłoń na tulipanowych łodygach. Ale musiała się uspokoić, przecież to był absurd, a ona niepotrzebnie panikowała i dopowiadała sobie coś, co nie było prawdą.
- TaeTae, to widzimy się na weekend, tak? - zagadnęła po dłuższej chwili niezręcznej ciszy. W uszach Kima zabrzmiało to co najmniej tak, jakby go przejrzała na wylot i była pełna niepokoju.
- Tak, Irene - odpowiedział, uśmiechając się nikle.
A Jungkook właśnie poczuł się tak, jakby starszy wymierzył mu siarczysty policzek. Popatrzył na niego z wyrzutem i zmarszczył brwi. Czyż wczoraj nie obiecywał mu, że zakończy wszystko, co łączyło go z Irene? Kłamał? "Kocham cię", też było tylko kłamstwem?
- To super. A teraz uciekam, bo jestem spóźniona na zajęcia z córką Kangów. Do zobaczenia! A, panie Jeon, dziękuję za kwiaty! Są piękne - dodała uspokojona, po czym lekko dygnęła i zniknęła w pierwszych drzwiach.
- Taehyung, co to do cholery-
- Uspokój się, Guk - westchnął rehabilitant, zasłaniając dłonią usta kipiącego ze złości mężczyzny. - To nie będzie randka, a przynajmniej nie dla mnie. Chcę z nią na spokojnie porozmawiać i powiedzieć, że nic z tego nie będzie i... że kocham kogoś innego, okej?
Na te słowa zmarszczki na czole młodszego zniknęły, a kiedy Taehyung zabrał swoją dłoń, wypuścił ze świstem powietrze z płuc.
- Już się bałem, że... No wiesz - chrząknął, nie do końca wiedząc, co tak właściwie chciał powiedzieć. Przeczesał palcami swoje włosy, które zdecydowanie należało już przyciąć.
- Nie bój się, Gukkie. Nie jestem taki - mruknął, odszukując koło swojego boku dłoń mężczyzny. Nie złapał jej całej, a jedynie splótł ich najmniejsze paluszki, niczym stworzone dla siebie haczyki.
- Wiem. - Jungkook rozejrzał się po korytarzu, a widząc pustą recepcję i jedynie czytającego zawzięcie gazetę staruszka w poczekalni, zbliżył swoją twarz do tej Taehyunga. Musnął wargami płatek jego ucha i wyszeptał: - Jesteś mój, Tae.
_________________________
#KiwiUmilaPoniedziałki ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top