18 - "He is mine... I think"

- Okej. To teraz musisz położyć się w łóżku, a ja idę zrobić ci ciepły bulion. Zaraz też rozpakuję ci lekarstwa i poczytam ulotki, żebyś wiedział, co kiedy brać. Pamiętaj, że-

- Jungkook! - krzyknął zirytowany zachowaniem mężczyzny, przysiadając na kanapie w swoim mieszkanku. Z jednej strony to wszystko, co robił dla niego Jeon, było cholernie urocze i naprawdę czuł się ważny. Ale powoli zaczynała go ta jego nadmierna troska denerwować. - Nie zachowuj się jak moja matka, na litość boską! - jęknął, owijając szalik wokół gardła.

- Ja tylko chcę dla ciebie dobrze... - odpowiedział mężczyzna, spuszczając głowę. W jednej ręce trzymał siatkę z lekarstwami przepisanymi przez doktora, drugą natomiast podtrzymywał Mingyu, któremu założył na twarz maseczkę.

- Wiem, ale... Masz swoje życie, swoje obowiązki. Poradzę sobie, spokojnie, to nie pierwszy raz, kiedy dopadła mnie grypa. Zresztą, nie chcę, byście się ode mnie zarazili. I nie, Jungkook, to że założycie na nos i usta maseczki, wcale nie znaczy, że was nie złapie - westchnął, wciągając na nogi grubaśne skarpety.

- Muszę się tobą dobrze zająć, żebyś wyzdrowiał jak najszybciej. Nie tylko dlatego, że nienawidzę patrzeć, jak cierpisz, ale też dlatego, że szybko musisz stanąć na nogi i wrócić do pracy. Minnie robi takie postępy, wiesz dobrze, że przerwy w rehabilitacji nie są wskazane... Dlatego nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, będę tu przychodzić z małym przez cały tydzień, aż do końca twojego zwolnienia lekarskiego - oświadczył, by bez słowa więcej zniknąć w ciasnej kuchni.

- Pierwszy raz jestem na chorobowym... Przecież ja tu z nudów oszaleję!

- Właśnie po to masz nas, Tae. Jesteśmy... już taką trochę rodziną, nie? A w rodzinie trzeba się troszczyć o siebie nawzajem - mruknął niepewnie, usadawiając zmęczonego tą całodniową bieganiną synka na krześle.

Wstawił czajnik z wodą na gaz i wrzucił do sporego kubka tabletki musujące z witaminami. Bez pozwolenia otworzył lodówkę Kima i aż złapał się za głowę, bo zwyczajnie świeciła pustkami.

- Taehyung, czy ty w ogóle cokolwiek jesz? - zapytał z nutą oburzenia w głosie, przerzucając we wnętrzu chłodziarki nieliczne produkty. Poza przeterminowanymi jogurtami, kępką rzodkiewek i nieświeżym koktajlem z owoców w szklance, nie znalazł tam niczego treściwego, czy choćby zdatnego do spożycia.

- Jem w pracy albo u ciebie. Spokojnie, Guk, przecież się nie głodzę - prychnął, co jednak poskutkowało kolejnym napadem kaszlu. Rozłożył się więc wzdłuż sofy i owinął kocem, marząc tylko o tym, by zasnąć i obudzić się tydzień później, w pełni sił.

- No ja nie wiem. - Jungkook pokręcił z politowaniem głową i zerwał z lodówki spis okolicznych knajpek z dostawą do domu. - Zamówię ci kurczaka, co?

- Nie jestem głodny, powinniście już iść - bąknął, siląc się na uprzejmość. To nie tak, że ich u siebie nie chciał, bo w rzeczywistości chętnie poczęstowałby ich ciastkami i zrobił młodszemu kawę, ale teraz wyglądał i czuł się beznadziejnie. Nie chciał ich zarazić, ani zniszczyć im wieczoru.

- Już wyglądasz jak szczypioreczek, nie pozwolę, byś schudł jeszcze bardziej. Poza tym, żeby wyzdrowieć, trzeba jeść. Musisz mieć energię.

- Oszaleję z tobą, Jeon - miauknął, zakrywając twarz poduszką.

~

Jungkook przyglądał się ze smutkiem śpiącemu na kanapie Taehyungowi. Był cały czerwony, a na czole miał zimny ręcznik z okładem, oczywiście przygotowanym przez wdowca.

Był z siebie bardziej, niż zadowolony, ponieważ w ciągu niecałych dwóch godzin zdążył wmusić w niego grillowanego kurczaka z warzywami, kubek herbaty, a na dodatek udało mu się wcisnąć schorowanemu termometr pod pachę, nie obrywając przy tym w twarz poduszką. Czuł się za niego w pewien sposób odpowiedzialny i już nie chodziło o to, by się odwdzięczyć za wszelką, otrzymaną z jego strony pomoc. On po prostu traktował Kima jak pełnoprawnego członka rodziny i robił to wszystko z czystej dobroci serca. Zadzwonił także do dyrektora ośrodka, informując o złym stanie zdrowia rehabilitanta, a także obiecał, że nazajutrz zaniesie tam jego zwolnienie.

Nawet jeśli marudny Taehyung kazał mu spadać do domu częściej, niż było to konieczne, i kilka razy wycelował w niego opakowaniem z pastylkami na gardło, nie zamierzał odpuścić.

Siedział więc z synkiem na kolanach na fotelu i udawał, że interesuje go lecąca w telewizji kreskówka na dobranoc. Bo nawet jeśli sam nie bał się zarazków i chętnie wtuliłby się w tego ledwo żyjącego, spoconego bruneta, to nie chciał, by faktycznie Mingyu nabawił się choroby. W takich chwilach żałował, że nie miał nikogo, z kim mógłby zostawić czasem dzieciaka. Nienawidził tego, że musiał go tak męczyć i wszędzie ze sobą ciągać. On też zasługiwał na odpoczynek. Jasne, kochał go całym sercem i wiedział, że on z Taehyungiem zajmowali się nim  najlepiej, ale w tak kryzysowych sytuacjach dodatkowa para rąk przydałaby się.

Dodatkowo, nie wyobrażał sobie randki z Kimem, w której uczestniczyłby także jego synek. To nie tak, że planował coś takiego...

... choć właściwie, tak w istocie było, a Jeon wynajdywał wszystkie preteksty, byleby jak najdłużej zwlekać z zaproszeniem. Bał się odmowy? Reakcji? A może samej świadomości, że pierwszy raz pójdzie na randkę z kimś, kto nie jest Suran?

Z innym mężczyzną, w którym nie powinien się zakochać. Który nie powinien być dla niego tak ważny. Który nie powinien się mu podobać pod względem fizyczności.

Bo Jungkook sam już nie wiedział, w którym momencie to wszystko stało się prawdą, której nie potrafił się dłużej wypierać.

Z rozmyśleń wyrwał go dopiero dzwonek drzwi. Była późna godzina, więc zaniepokoił się i niepewnie wstał z fotela, kładąc synka na drugim końcu kanapy. Taehyung ani drgnął, a śpiący Minnie nie miał siły, by chociaż zapytać tatusia, kto to może być.

Mężczyzna otworzył drzwi i stanął jak wryty, widząc na klatce schodowej rehabilitantkę Irene z siatką zakupów. Kobieta nieco zmieszała się na jego widok i poprawiła na głowię swoją wełnianą czapkę z pomponem, unikając jego spojrzenia.

- Dobry wieczór, panie Jeon - mruknęła, odszukując w pamięci, jak nazywał się rodzic jednego z pacjentów kolegi.

- Dobry wieczór. Co panią tutaj sprowadza o tak późnej porze? - zapytał, zaciskając usta w wąską linię. Nie chciał być niemiły, w końcu szatynka wydawała się być ciepłą i kochaną osóbką. Aczkolwiek nie potrafił na jej widok nie myśleć o tym, że dwa dni temu całowała się z Taehyungiem na ich jakże uroczej randce w kawiarni. Ta świadomość szalenie go wkurwiała, zwłaszcza, że po ich sylwestrowym pocałunku nie chciał, by Kim łączył usta w tej intymnej pieszczocie z kimkolwiek innym.

Nawet jeśli mieli o tym zapomnieć i żyć dalej, udając, że wszystko jest jak dawniej.

- Um, dzwonił do mnie szef, że Taehyung zachorował i mam wziąć jutro nadgodziny z jego pacjentami. Bardzo się zmartwiłam i postanowiłam przynieść mu coś dobrego do jedzenia, wie pan, zapytać, czy czegoś mu nie trzeba i-

- Wszystkim się zająłem, ale to bardzo miło z pani strony - wydusił przez zaciśnięte zęby, błagając w myślach, by już sobie poszła.

- Och, to pan specjalnie tu do niego przyjechał? To może niech pan wróci z synkiem do domu, ja zostanę z Tae. Nie chcę, by był sam, a pan ma pewnie dużo obowiązków na głowie - upierała się, zaciskając palce na reklamówce.

- To nie będzie konieczne. Proszę wrócić do domu i wyspać się przed pracą, skoro czeka jutro panią cały dzień na nogach.

- Nie boi się pan, że synek może się od niego zarazić? - zapytała, irytując się zachowaniem mężczyzny coraz bardziej. Znów patrzył na nią tym wzorkiem, dokładnie takim samym, jak wtedy, gdy zaprosiła Taehyunga na urodzinową kawę.

- To nie pani sprawa. Poza tym, wątpię, by Tae miał teraz ochotę na spotkanie - westchnął, myśląc zawzięcie nad tym, czy powinien powiedzieć jej coś, co może złamać jej serce, a co może także zniszczyć jego relację z Kimem. - Um, i nie mam na myśli tego, że wygląda jak siedem nieszczęść, jeśli pani rozumie... - szepnął, przeczesując palcami włosy.

- No właśnie nie rozumiem, niech mnie pan oświeci - prychnęła, patrząc na niego wyczekująco.

- Taehyung mówił mi o waszej randce, hm, jakby to powiedzieć...

- Co? Rozmawiał o tym z panem?

- Tak. I obawiam się, że drugiej randki już nie będzie - palnął, momentalnie żałując swoich słów. To nie mina Irene, która wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. To świadomość, że właśnie wpieprzył się po raz kolejny w prywatne życie rehabilitanta i prawdopodobnie zniszczył jego szansę na szczęśliwy związek, jaki mógł z tą dobroduszną kobietą stworzyć.

- Czyli, że... Nie podobam mu się, tak? - zapytała drżącym głosem, starając się nie wypuścić siatki z rąk.

- Mówił, że jest pani cudowna i bardzo ładna, ale to chyba nie to. Chyba nie jest pani w jego typie, przykro mi... - westchnął, zagryzając dolną wargę.

- Rozumiem. W takim razie ja już znikam i proszę mu nie mówić, że tu byłam - odparła, siląc się na żałosny uśmiech.

- Oczywiście. To dobrej nocy! - krzyknął za szatynką, która pośpiesznie zbiegała po schodach, płacząc i potykając się o stopnie.

Ale Jungkookowi nie było jej szkoda.

Zamknął drzwi i odetchnął z ulgą. Oparł czoło o drewno i policzył w myślach do dziesięciu. Oczyma wyobraźni już widział, jak Taehyung pewnego dnia wraca z pracy i zamartwia się, czemu Irene zaczęła go oschle traktować. Ale to była jedyna szansa, by się jej pozbyć. Zresztą, Kim sam mu mówił, że nie był pewien, czy powinien tę znajomość ciągnąć. Jungkook przecież tylko pomógł mu w podjęciu decyzji.

- Guk? - wychrypiał Taehyung, podnosząc do góry rękę, niczym dzieciak zgłaszający się w szkole do odpowiedzi.

- Tak, Tae? - odchrząknął, prędko podchodząc do kanapy. - Coś się stało? Chcesz do toalety?

- Z kim rozmawiałeś? - zapytał niespodziewanie, a Jeon poczuł, jak zalewają go zimne poty.

- Um, to pomyłka. Jacyś goście do sąsiadów pomylili klatki.

- Och, rozumiem. Czasem się zdarza - zaśmiał się, naciągając na siebie koc jeszcze wyżej. - Wiesz, że śniło mi się, że Irene tu przyszła? To pewnie dlatego, że cały czas o niej myślę. I przez gorączkę mam jakieś omamy.

- Tak, to pewnie przez gorączkę. Skąd mogłaby wiedzieć, że jesteś chory? - zapytał retorycznie, uśmiechając się do rehabilitanta sztucznie. Zdjął z jego czoła okład i nie potrafił powstrzymać się przed pogładzeniem zaróżowionego policzka starszego swoją dłonią.

- Właśnie. Ale teraz przynajmniej jestem jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby wyzdrowieć. Umówiłem się z nią na przyszłą sobotę, nie mogę jej teraz wystawić, Guk! - Taehyung wziął głęboki oddech i spojrzał na pusty kubek po herbacie.

Szkoda, że nie zauważył, jak mężczyzna przewraca oczami i zaczyna wachlować się z nerwów własną koszulką.

- Idę namoczyć kolejny ręcznik - mruknął obojętnym tonem, wstając z klęczek.

- Guk, zrobiłbyś mi jeszcze jedną herbatę? Tylko możesz wycisnąć więcej cytryny. - Taehyung popatrzył na niego błagalnym wzrokiem i złapał jego dłoń. Jungkook czuł, że musi iść się przewietrzyć.

- Dla ciebie wszystko - szepnął, zgarniając ze stolika opróżnione naczynie.

- Jesteś przekochany, Guk - jęknął rozczulony, gładząc kciukiem nadgarstek mężczyzny.

- Dla twojego dobra - dodał, ciesząc się, że starszy nie jest na razie w stanie odkryć drugiego znaczenia tych słów.






________________

#KiwiUmilaPoniedziałki

(Bo tradycja)
(Nawet jeśli ma próbne matury i płacze zawalona książkami)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top