10 - "I should be playin' in the winter snow, but I'ma be under the mistletoe"
(A/n dajcie dużo miłości tej dzidzi c:)
~~~
Taehyung nie odzywał się ani słowem od dobrych kilkunastu minut, obserwując jedynie zbierającego się do wyjścia Jeona. Nie dość, że naprawdę nie miał w tamtej chwili ochoty na jakiekolwiek towarzystwo czy rozmowy z Jungkookiem, to jeszcze było mu strasznie głupio, ponieważ nie mogli zostawić Mingyu samego w domu, w związku z czym zmuszeni byli go obudzić, ciepło ubrać i wziąć ze sobą. Jeszcze jakby wybierali się na jakieś zakupy czy do kina, to Kim byłby w stanie to przeboleć, jednak cmentarz nie wydawał mu się idealnym miejscem na spędzenie wigilijnego wieczoru dla tak małego dziecka. Niestety, wdowiec się uparł, a Taehyung już zwyczajnie nie miał sił na kłótnie i opieranie się jego namowom.
Pięciolatek na szczęście był na tyle zmęczony, że usnął niemal momentalnie, kiedy ojciec w ciszy usadowił go w foteliku, by następnie w równie drętwiej atmosferze ruszyć spod domu w wyznaczonym przez Tae kierunku. Puścił więc w radiu pierwszą lepszą stację, choć na wszystkich leciały te same, stare świąteczne hity. Cieszył się, że był zmuszony patrzeć na drogę, by nie musieć spoglądać rehabilitantowi w oczy. Zresztą, od czasu felernego wypadku, jego czujność na drodze oraz skupienie za kółkiem wyostrzyły się do maksimum. Z początku rozważał nawet całkowite zaprzestanie prowadzenia jakichkolwiek pojazdów, jednak doszedł do wniosku, że takie coś by nie przeszło, a życie jego i Mingyu byłoby już całkowicie sparaliżowane. Musiał przecież wozić małego na rehabilitację, do szpitala, czy choćby raz na jakiś czas skoczyć na większe zakupy. Ewentualnie podrzucić do domu Taehyunga.
- Nadal jesteś zły? - zagadnął nagle, kiedy wyjechali z wąskiej, osiedlowej uliczki.
- Już ci mówiłem, że nie jestem zły, tylko zwyczajnie zawiedziony - fuknął brunet, choć nie było to do końca prawdziwe stwierdzenie. Nadal był bowiem rozgoryczony i wściekły za zachowanie młodszego.
- Okej. Gdybyś jednak był zły, to poprosiłbym cię o to, byś już nie był. Ale w takim wypadku nie mam pojęcia, co jeszcze mam powiedzieć lub zrobić, żebyś mi wybaczył - odparł pełnym skruchy i bezradności głosem, a jako odpowiedź otrzymał dobijające go milczenie. - Tak w ogóle, Tae, to nigdy nie wspominałeś mi o swoim chrześniaku.
- Bo nigdy mnie o nic nie pytałeś.
To jedno zdanie uderzyło w Jungkooka z taką siłą, jakby co najmniej znalazł się właśnie w epicentrum jakiegoś potwornego trzęsienia ziemi. Taehyung miał rację, miał cholerną rację, przez co Jeon czuł się jeszcze gorzej, niż zaraz po burzliwej kłótni pół godziny temu. Faktycznie, poza zawodem, wiekiem czy złotym sercem na dłoni, Jungkook nie wiedział o nim prawie nic. To Kim zawsze o wszystko pytał, ciekawił się, chciał poznać nowego przyjaciela dokładnie, ażeby lepiej mu potem pomagać. Tymczasem Kook zachowywał się jak totalny ignorant, zbyt pochłonięty własnymi problemami i zmartwieniami, by dostrzec te Taehyunga. Może przyszedł czas, by w końcu zrozumieć, że nie tylko jemu zawalił się świat? Że nie tylko on musiał pożegnać bliską osobę? I przede wszystkim, że nie jest sam, bo przez cały czas miał przy boku tego cudownego, dobrodusznego rehabilitanta, który ani na moment nie dał po sobie poznać, z jakimi demonami przeszłości musi się zmagać, obserwując ich pogrążoną w żałobie, dwuosobową rodzinę.
- Wiem, przepraszam. Postaram się to naprawić, dobrze?
- Jak tam sobie chcesz, przecież nic na siłę - westchnął bezwiednie Kim, wzruszając ramionami. Opatulił się swoim szalikiem jeszcze szczelniej, mimo że w aucie ogrzewanie działało bez zarzutu.
- To nie tak, że mnie to nie interesuje, bo jesteś moim... przyjacielem i naprawdę chciałbym wiedzieć o tobie i twoim życiu jak najwięcej. Tylko to chyba przez ten cały stres, gonitwę, sam rozumiesz... Nie miałem głowy do takich rzeczy, wciąż przeżywając śmierć Suran. Miałem taki wyidealizowany obraz twojego życia, że wiesz, nie masz żadnych osobistych zmartwień i tak dalej - wytłumaczył mężczyzna, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że cokolwiek by powiedział, zabrzmi to beznadziejnie.
- W porządku, Guk.
- W takim razie, może chciałbyś mi opowiedzieć o swoim chrześniaku? - zapytał, by jednak po chwili się otrząsnąć i ugryźć w język. Wiedział przecież jak sam reaguje na wzmianki o Suran i jak niechętnie opowiada o tym wypadku, powtórnie czując te wszelkie negatywne emocje, towarzyszące mu tamtego wieczoru. - Nie, przepraszam. Strasznie mi wstyd, pewnie to dla ciebie bolesny temat.
- Spokojnie, już raczej ochłonąłem po jego śmierci. Wiesz, nadal mnie to boli, jednak staram się żyć dalej i chociaż przestałem się mazać na samo to wspomnienie. To było trzy lata temu, dokładnie w wigilię, kiedy odszedł. Miał zaledwie cztery latka i od ponad roku walczył z białaczką. No niestety, nie udało się - Taehyung przetarł swoim niezawodnym szalikiem łzy, które mimowolnie pojawiły się w kącikach jego oczu.
- Bardzo mi przykro, Tae, naprawdę szczerze współczuję tobie i jego najbliższym. Mam nadzieję, że nie cierpiał i jest teraz szczęśliwy, patrząc z dumą na swojego wujka, który jest najserdeczniejszym i najbardziej kochanym człowiekiem świata.
Jungkook także starał się w tamtym momencie nie wybuchnąć płaczem.
- Dziękuję, Guk - szepnął Kim, niepewnie spoglądając na przyjaciela, którego broda nieznacznie drżała.
- Nie masz mi za co dziękować, ja tylko mówię jak jest - odparł, by następnie wykonać gest, który wszystko mógł albo naprawić, albo wręcz przeciwnie.
Jadąc mniej zatłoczoną drogą, gdzieś na przedmieściach, powoli puścił jedną ręką kierownicę i ostrożnie sięgnął po wiecznie zmarzniętą dłoń Taehyunga. Kim omal nie podskoczył na siedzeniu, czując subtelny dotyk męskich dłoni i palce, splatające się kurczowo z tymi jego. Nie był do końca przekonany, czy takie coś jest właściwe, ale mimo to nie zabrał ręki, a jedynie mocniej ścisnął dłoń Jeona i pewien był, że jego skóra właśnie pokryła się gęsią skórką.
- Jesteś niemożliwym zmarzluchem, Taehyung. Chyba będę musiał robić to częściej.
A Kim poczuł, jak jego policzki pokrywają się wstydliwą czerwienią. Wtedy już nie było mu zimno.
~
Może to za sprawą nieoczekiwanych gości, a może przez ciągłe rozmyślanie o dużej i gorącej dłoni Jungkooka, w myślach wciąż trzymającej tę jego, rehabilitant po raz pierwszy nie szlochał tak rozpaczliwie przy grobie siostrzeńca, a jedynie ułożył piękne kwiaty (zakupione zresztą przez Jeona) i krótko się pomodlił. Miał zamiar wrócić tam za kilka dni, by wtedy na spokojnie móc dumać bez krępacji i dwóch par wścibskich oczu za jego plecami, jednak na ten moment to mu wystarczało.
Był wdzięczny Jungkookowi za to, że chciał go wesprzeć, ale także był wdzięczny małemu Mingyu, bo zachowywał się niezwykle grzecznie i kulturalnie. Od razu widać było, ile serca i starań w jego wychowanie włożyli Suran z mężem, co zaowocowało tak kochanym, wrażliwym i najzwyczajniej w świecie uroczym dzieciakiem.
Taehyung kątem oka zauważył, jak pięciolatek szepce swojemu tacie coś do ucha, więc obrócił się przodem do tej dwójki, będąc święcie przekonanym, że Minnie (nie chcąc sprawiać przykrości swojemu rehabilitantowi) namawia mężczyznę, by już wracali.
- Coś się stało? Chcecie już wracać? Och, zasiedziałem się, pewnie Gyu jest strasznie głodny i zmęczony...
- Nie, nie chodzi o to. Minnie tylko się mnie zapytał... - Jungkook spojrzał na synka, jakby bezgłośnie pytając go o pozwolenie przekazania jego słów dalej. Maluch tylko skinął główką i schował twarz w zgłębieniu szyi rodzica. - Jak ten chłopczyk miał na imię?
Taehyung uśmiechnął się szeroko i z widocznym rozczuleniem powiedział:
- Wonwoo. Miał na imię Wonwoo.
- Mój kolega w przedszkolu też miał tak na imię! - pisnął na tyle głośno malec, że Jungkook aż zakrył mu usta dłonią i upomniał, że w takich miejscach należy być cicho. - Był bardzo fajny i pozwalał mi bawić się swoimi samochodzikami. Nie mogę się doczekać, aż będę mógł chodzić i wrócę do grupy, żeby znów się z nim pobawić. A skoro on był fajny, ten też musiał. Każdy Wonwoo jest superaśny - dodał, tym razem nieco ciszej.
- Tak, ten Wonwoo też był "superaśny" - zachichotał Taehyung, dając Jungkookowi sygnał, że powinni już iść, by zdążyć przygotować najlepszą wigilię. Po prostu chciał, żeby ten dzień, mimo kiepskiego początku, skończył się dla każdego możliwie najszczęśliwiej.
~
W drodze powrotnej atmosfera nieco się rozluźniła, kiedy całą trójką darli się na całe gardło do przebojów zespołu Wham! albo legendarnej Mariah Carey. Taehyung najbardziej zaskoczony był samym sobą, bo nie pamiętał, czy kiedykolwiek te oklepane piosenki, zamiast działać mu nerwy, odprężały go i wprowadzały w wesoły nastrój, albo czy w ogóle śpiewał przy ludziach. Złapał się także na tym, że znał prawie wszystkie teksty na pamięć, a nawet miał wrażenie, że aż tak tragicznie nie fałszował. Prawdopodobnie to przez komplementy, którymi zasypywał go starszy z Jeonów i Mingyu, radośnie powtarzający: "TaeTae powinien być piosenkarzem!".
Kim naprawdę czuł wtedy, że chcąc nie chcąc stał się członkiem tej rodzinki i chyba musiałby nie mieć serca, by rzeczywiście ich tak teraz zostawić.
Po powrocie do domu prędko uwinęli się z resztą dekoracji i nakryciem do stołu, nie mogąc się doczekać, aż ich wykręcające się z głodu żołądki wreszcie napełnią się czymś ciepłym i sytym.
- Wolisz owocową czy miętową? - zawołał z kuchni Jungkook, parząc herbatę. Taehyung w tej samej chwili pomagał pięciolatkowi wygodnie usiąść w specjalnie przystosowanym krzesełku tuż przy powoli zapełniającym się stole.
- Zieloną! - odkrzyknął z przekąsem, by momentalnie usłyszeć dość głośne prychnięcie młodszego w sąsiednim pomieszczeniu.
- Ja też mogę zieloną? Nigdy nie piłem zielonej - wtrącił się niespodziewanie chłopczyk, a Taehyung tylko otworzył usta z zaskoczenia, bo dobrze wiedział, że Kook nienawidzi zielonej herbaty i z pewnością takowej nie posiada. Skinął jednak głową i odwrócił się na pięcie z zamiarem dołączenia do Jungkooka i wyczarowania wraz z nim zielonej herbaty dla Mingyu.
Jednak gdzieś w połowie drogi, zagapiony w ubrudzoną chwilę wcześniej sosem czekoladowym koszulkę, nie zauważył niosącego cukiernicę pracodawcy i zderzyli się dość boleśnie czołami. Kookowi w ostatniej chwili udało się złapać naczynie i mimo że na całe szczęście się nie potłukło, to cukier rozsypał się po podłodze.
- Jeju, przepraszam - powiedział skruszony Taehyung i od razu się schylił, chcąc posprzątać ten niewielki bałagan. Z tego zażenowania zapomniał nawet o bólu, choć nie grzmotnęli się lekko i zapewne zostaną im potem na pamiątkę siniaki.
- Nic się przecież nie stało, zostaw, ja posprzątam - dodał pospiesznie Guk, dołączając do przyjaciela.
- Tatusiu!
- Tak, Minnie?
- Musisz pocałować TaeTae - klasnął w dłonie chłopiec, patrząc z radością na swoich opiekunów, którzy na te słowa dosłownie zdębieli.
- Co? Dlaczego niby mam... - zaczął mężczyzna, jednak powędrował wzrokiem do góry, gdzie ucieszony dzieciak wskazywał palcem. - Och... Jemioła... - Jungkook głośno przełknął ślinę i popatrzył na Kima, który zamiast płonąć w rumieńcach, zgrzytał zębami.
- Mówiłem coś o jemiole, Guk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top