8 - "You need a light, so I set myself on fire"
(A/n tadaaa! w końcu nowy part, także enjoy)
~~~
Głośne i nieznośne brzęczenie budzika irytująco zaatakowało uszy Taehyunga. Wystawił więc leniwie dłoń, by uciszyć to szatańskie ustrojstwo, jednak nim dosięgnął urządzenie, hałas ustąpił. Przetarł oczy ze zdziwieniem i przeciągnął się wyjątkowo rozkosznie, chyba tkwiąc jeszcze w krainie snów, bo minęła chwila, nim zerwał się z kanapy, szybko dysząc.
Jasny gwint, przecież to nie jego dom. Co za niespodzianka.
- Uroczo - usłyszał za swoimi plecami, ciesząc się, że jest do Jungkooka odwrócony plecami. Poczerwieniał bowiem na to ledwo dosłyszalne słówko gorzej, niż zerwany z krzaczka pomidor. Powstrzymał się od komentarza, gdyż uznał, że lepiej będzie udawać, iż nie usłyszał tego słodkiego przysłówka. - Jak się spało?
- Dobrze - odpowiedział zdawkowo i prędko przeczesał palcami włosy, nim zdobył się na spojrzenie pracodawcy w oczy. I kurwa...
Dlaczego Jeon Jungkook nie miał na sobie koszulki?!
- W takim razie cieszę się niezmiernie, mimo że spaliśmy zaledwie trzy godziny, a ty wierciłeś się tak, jakbyś miał owsiki - zaśmiał się rozbrajająco mężczyzna, biorąc gryza zwiniętego w rulonik naleśnika. Taehyung był pewien, że właśnie dostał zeza i zrzucenie z siebie koca właśnie w tym momencie byłoby największym błędem jego życia. Wiadomo, z jakiego powodu.
- Przpraszam, Kook... Wiedziałem, że zostanie tutaj na noc będzie okropnym pomysłem - westchnął z nutą żalu i wstydu, jaki momentalnie go dopadł. - Ale czekaj... Chyba nie powiesz mi, że przeze mnie nie mogłeś zasnąć? - wystraszony dwudziestosiedmiolatek wlepił w rozmówcę wystraszone spojrzenie, kojarząc wszystkie fakty.
Skoro budzik zadzwonił chwilę temu, a ten oto roznegliżowany facet stał przed nim zajadając się śniadaniem, musiał wstać na długo przed nim.
- Nie, spokojnie. Spałem jak suseł - skłamał młodszy, kierując swoje kroki do kuchni. - Po prostu zdawało mi się, że Mingyu płacze, ale to chyba syn sąsiadów coś krzyczał, kiedy rodzice zabierali go do przedszkola - dodał, a jego uśmiech momentalnie zniknął mu z twarzy.
Myślenie o tym, że Mingyu nie będzie miał już przy sobie mamy w najważniejszych momentach życia, dobijała go. Inne rodziny szczęśliwie woziły pociechy do szkół, chodziły w piątkowe wieczory do kina albo jadały niedzielne obiady z dziadkami. Niestety, rodzina Jeonów została zniszczona tamtej grudniowej nocy, przez tę cholerną ciężarówkę i głupotę Jungkooka. Czemu nie dał rady ich obronić, uratować? Suran mu ufała, była mu całkowicie oddana, a on zawiódł ją i ich małego synka. To on powinien był zginąć, nie ten Anioł.
Życie jest niesprawiedliwe.
- Halo, Ziemia do Kooka - mężczyzna ocknął się, kiedy rehabilitant wymachiwał przed jego twarzą dłonią. Znów się zawiesił. Znów uległ swojej słabości.
Jungkook znów się złamał, a obiecał przecież być silnym.
- Yah, Kim Taehyung, przez ciebie przypaliłem naleśnika - cmoknął, uśmiechając się sztucznie. Jeśli myślał, że brunet to kupi, to kurewsko się mylił.
Zeskrobał z patelni resztki przypalonego ciasta i wyrzucił je do kosza, czując na sobie błagalne spojrzenie drugiego. Wiedział, że mężczyzna jest inteligentny i nie tak łatwo jest go nabrać, ale postanowił nie mówić mu o swoich słabych, niszczących go od wewnątrz myślach. Był wdzięczny, że Tae najwyraźniej także sobie odpuścił. Za to właśnie go uwielbiał - nie naciskał, nie prawił morałów i nie oceniał, a właśnie rozumiał i wspierał go w tych najgorszych chwilach życia.
- W każdym razie, pytałem się ciebie, czy to przez moje wiercenie się nie mogłeś spać? - Taehyung obserwował lekkie zmieszanie na twarzy smażącego kolejnego placka wdowca, łapiąc w dłoń miskę z twarożkiem i szczypiorek, który następnie zaczął szatkować. W końcu skoro już tutaj spał, to choć odrobinę pomoże przy robieniu śniadania.
- Mówiłem ci już, że się wyspałem - westchnął Jeon, kręcąc z politowaniem głową.
Bo to nie jest w ogóle ważne, że przez noc nie zmrużył oczu, gapiąc się ze szczerym uśmiechem na słodko wiercącego się rehabilitanta. Mimo że się nie wyspał, nie był ani trochę zmęczony. Wręcz przeciwnie - po raz pierwszy od dawna poczuł, że jest jeszcze dla niego nadzieja na zaznanie prawdziwego szczęścia, a natrętne myśli ze sceną wypadku na czele nie nawiedzały go prawie wcale. Było to swego rodzaju małym zwycięstwem bitwy, prowadzącym do wygrania wojny z własnym sumieniem, z własną, buntującą się przeciw niemu psychiką.
- Choć nad ranem bardzo poważnie rozważałem wizytę w aptece po jakiś lek na twoje pasożyty - parsknął, a Taehyung na te słowa otworzył szeroko usta i odłożył ostrożnie nóż na deseczkę do krojenia, podciągając rękawy jungkookowej bluzy na wysokość łokci.
- Nie chcę cię martwić, panie, pożal się Boże, mikrobiologu, ale śpiąc z kimś w jednym łóżku, w tym wypadku na jednej kanapie, bardzo łatwo jest zarazić się owsikami - warknął z udawanym oburzeniem, nawet nie zwracając uwagi na to, jak dwuznacznie i zwyczajnie źle zabrzmiało to zdanie.
I nagle cały świat Kima zabarwił się na biało, ponieważ wielce dorosły i rzekomo poważny Jeon Jungkook postanowił sypnąć brunetowi mąką w twarz.
- Za-mor-du-ję cię - wydusił oszołomiony, kaszląc przez sypki pył, który dostał się do jego buzi, a także przełyku. - Jak zaraz nie przestaniesz się śmiać, to zaraz zamiast szczypiorku, będę kroił twoje kończyny - zagroził, jednak młodszy nie przestawał pokładać się ze śmiechu. Gdyby tylko Taehyung nie miał szczelnie zaciśniętych przez mąkę powiek, byłby w stanie dostrzec łzy rozbawienia, cieknące po policzkach ojca Mingyu. - Jesteś trupem - to powiedziawszy, rzucił się na oślep przed siebie, będąc zdanym jedynie na swój zmysł słuchu i intuicję drapieżcy, którym, powiedzmy sobie szczerze, nie był.
Krążył dookoła kuchennej wysepki, wspomagając się, dla zachowania równowagi, krawędziami mebli. A śmiech Jungkooka jedynie przybierał na sile. Taehyung w pewnym momencie też zaczął się głupkowato śmiać, bowiem dotarło do niego, jak żałośnie i dziecinnie zachowuje się dwójka prawie trzydziestoletnich mężczyzn. Jednak sam fakt, że samotny rodzic mógł choć na chwilę zapomnieć o swoich troskach, niwelował jego zdenerwowanie i dodawał mu skrzydeł. Pomaganie ludziom, uszczęśliwianie ich, było jak wiadomo jego największą wartością, ściśle powiązaną z wykonywaną pracą.
Takie chwile, jak ta, dodatkowo utwierdzały go w przekonaniu, że praca może i powinna być pasją, a on trafnie odkrył swoje powołanie. Dla takich chwil żył, do tego został stworzony.
- Nie mam już sił, ty parszywcze - zrezygnowany Taehyung, po nieudanej próbie zapolowania na królika, chciał oprzeć się o stół, jednak Jungkook w ostatniej chwili zdołał złapać go w pasie.
- Upadłbyś na podłogę - mruknął, przecierając ściereczką buzię mężczyzny. Dopiero po odzyskaniu wzroku, starszy dostrzegł, że rzeczywiście źle wykalkulował i zdradziecki mebel znajdował się dopiero jakieś dwa metry dalej.
- Dziękuję - szepnął, żałując, że na jego twarzy nie ma już mąki. Zbyt wyraziście się bowiem zarumienił, czując silne ramiona mocno oplatające go w pasie. Zdecydowanie za długo i zbyt ciasno. - Jungkook... - jęknął Taehyung, niechętnie próbując się wyswobodzić.
- Jezu święty, przepraszam cię - otrząsnął się Jeon, prędko puszczając rehabilitanta. Podrapał się po czole i odwrócił, mając wrażenie, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi.
- Wystarczy Taehyung - zaśmiał się niezręcznie, chcąc jakoś rozluźnić niezręczną atmosferę.
- Tak, racja. Jezus nie istnieje. Jakby istniał, nie odebrałby życia niewinnej kobiecie, ani czucia w nóżkach małemu dziecku - odparł gorzko, a Taehyung poczuł rosnącą gulę w gardle.
A było tak blisko. Powrót do szarej rzeczywistości zdawał się Kimowi jeszcze bardziej przytłaczający, niż słowa ciemnowłosego.
- Pójdę obudzić Minniego, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Jasne. Ja posprzątam w kuchni - odpowiedział Jeon, patrząc pustym wzrokiem na przypaloną patelnię.
~
Zajęcia z małym wyglądały dokładnie tak samo, jak dnia poprzedniego. Duża dawka ćwiczeń pomieszana z pewną dozą charakterystycznego dla pięciolatka humoru. Taehyung uwielbiał swojego pacjenta i choć ze wszystkimi podopiecznymi był mocno związany, tak Mingyu stanowił wyjątek. Jego traktował wręcz jak swojego własnego chrześniaka, którego niestety już nie miał, a to boleśnie kuło go w sercu za każdym razem, kiedy spoglądał na twarz maluszka.
Niektórzy mogliby mu zarzucić, że ten brak, tę pustkę próbował wypełnić niekończącą się pracą i pacjentami, co początkowo było prawdą. Jednak teraz trochę się w jego życiu pozmieniało i choć nie do końca pogodził się ze stratą, ze swoim rodzinnym dramatem, to jednak uśmiechał się dalej, nauczył się żyć i cieszyć każdym momentem, każdą drobnostką. Postępy rehabilitowanych pociech stały się jego największą motywacją, a uporczywe dążenia do bycia najlepszym w swoim fachu opłaciły się. Długie lata spędzone nad książkami, wiele nieprzespanych nocy i pochłaniające całe dnie praktyki w końcu zaowocowały takimi pięknymi efektami, jakimi były uśmiechnięte, zdrowe maluchy i liczne podarunki od wzruszonych rodziców, nazywających go "uzdrowicielem". Pieniędzy, owszem, dzięki temu mu nie brakowało, ale nawet jeśli miałby nie dostawać wynagrodzenia, robiłby to dalej.
Taehyung wydoroślał, spoważniał, a obserwując ludzkie dramaty (a także będąc po części ofiarą niesprawiedliwości życia) doszedł do wniosku, że pieniądze i dobra materialne to nic, w porównaniu z prawdziwym szczęściem i przede wszystkim zdrowiem.
- Właśnie tak, mały - uśmiechnął się ciepło w stronę robiącego ogromne postępy malucha. - Czujesz coś w nóżkach, czy nie za bardzo?
- Trochę mnie mrowią paluszki - bąknął mniejszy, będąc przekonanym, że to uczucie nie jest fajne, ani nie zwiastuje niczego dobrego.
A Taehyungowi zadrżała ręka, bo to oznaczało nic innego, jak tylko to, że mały odzyskuje czucie.
- To bardzo dobrze, Minnie. Jeszcze troszkę, a znów będziesz biegał z kolegami po podwórku - powiedział drżącym głosem, posyłając znaczące spojrzenie przypatrującemu się rehabilitacji ojcu chłopca (jak zawsze, swoją drogą), który przyłożył dłoń do ust i zamknął oczy, ciesząc się jak dziecko.
Gdyby mógł, wskoczyłby na biurko dyrektora ośrodka i zatańczył "Makarenę".
~
Umieścił swój najcenniejszy skarb na foteliku, przypiął pasy i puszczając synkowi oczko, zamknął drzwi, chcąc jeszcze przez chwilę porozmawiać z Taehyungiem sam na sam.
- Dziękuję.
- Zajmowanie się moim ulubionym pacjentem, to dla mnie prawdziwa radość, Jungkook. Podziękujesz mi dopiero wtedy, jak mały stanie na nogi o własnych siłach. Jeszcze długa droga przed nami, ale jestem dobrej myśli - Kim owinął się szczelnie szalikiem, na co mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szczerzej. Ten zmarzluch był taki słodki.
- Wiem, ale i tak dziękuję. Z jednej strony nie mogę doczekać się momentu, w którym Minnie wyzdrowieje, ale z drugiej... - zawahał się, gdyż zdał sobie sprawę z tego, że kolejne słowa nie będą mogły zostać już cofnięte. Jednak raz się żyje, a on nie miał nic do stracenia. - Z drugiej strony wiem, że wtedy będziemy musieli się pożegnać. Nie chcę, żebyś nas zostawiał - mówiąc to, jego głos zaczął się załamywać.
- Hej, Jeon Jungkook. Nie zostawię was, okej? - zapytał, nie oczekując nawet odpowiedzi. Nie była ona nikomu potrzebna, bo ciemnowłosy momentalnie przytulił do siebie rehabilitanta.
- Wiem, że masz jeszcze kilku pacjentów i pewnie będziesz zbyt zmęczony, żeby do nas wpaść, ale... Zbliżają się święta, co nie? Jeśli... Jeśli niczego nie planujesz, to fajnie by było, jakbyś do nas wpadł - spuścił głowę, żując od środka swoje policzki z zażenowania.
- Wiesz, bo... - zaczął, jednak widząc smutną twarz mężczyzny, cichutko westchnął i zmienił swoje plany. - Choć w sumie, to czemu nie. Ale musisz mi obiecać, że nie obwiesisz sufitu jemiołą - zaśmiał się perliście, czując jak mroźny wiatr szarpie i burzy jego czekoladowe kosmyki.
- Jeszcze to przemyślę - pokiwał głową z rozbawieniem, otwierając drzwi samochodu od strony kierowcy. - Do jutra, TaeTae.
- Trzymaj się, Guk - odpowiedział, patrząc z melancholią, jak czarny wóz szefa odjeżdża z parkingu.
Wcisnął dłonie do kieszeni i zamiast zmykać z powrotem do budynku, stał tak jeszcze długi czas na mrozie, myśląc nad tym, jak wyglądać będą święta u Jeonów, a nie na cmentarzu, przy grobie swojego chrześniaka.
~~~
tęskniłam za tym ficzkiem, Wy pewnie też ♥
miłej niedzieli, pyśki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top