3 - "You've got me"

Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo irytująco. Już nawet nie chodziło o Taehyunga, który byle głupotą starał się polepszyć humor młodszemu, po prostu cała ta sytuacja była zbyt dobijająca. Mingyu obudził się wczoraj, a Jeon był zły, bo akurat on wtedy musiał mieć jakieś głupie badania, przez co nie widział jak jego synek po raz pierwszy otwiera swoje piękne oczka.

Piękne po mamie.

Starał się panować na emocjami i nie rozklejać przy dziecku, zwłaszcza, że zastał przy nim Taehyunga, który uspokajająco głaskał jego posklejane, brązowe włosy. Przecież nie wypada po raz kolejny płakać przy rehabilitancie, jednak gdy czterolatek spytał się, co się dzieje i gdzie jest mama, Jungkook zamarł, mając wrażenie, że słyszy tylko głośne walenie własnego serca.

I niby miał tyle czasu, kiedy malec był w śpiączce, a on tak naprawdę nic nie robił przez całe dnie, by móc ułożyć sobie w głowie wszystkie myśli, zwłaszcza te o nagłym zniknięciu Suran. Nie powie przecież swojemu synkowi, który i tak już ledwo się trzymał, że jego mamusia nie żyje, nie ma jej i już więcej nie będzie. Kłamstwo było prostsze, ale tylko do czasu. Przecież będzie musiał mu w końcu powiedzieć, a chyba nie przeżyłby, gdyby pociecha dowiedziała się od kogoś innego, niż swojego taty.

Bał się. Bał się, że synek zrzuci na niego całą winę, znienawidzi i będzie wolał mieszkać z babcią, która tak przypominała mu mamę.

- Teraz jej tu nie ma, ale zobacz, jestem ja, twój tatuś - mówił łamiącym się głosem, powoli pochylając się nad łóżkiem i starając się zignorować obecność rehabilitanta choć w najmniejszym stopniu.

Taehyung nawet nie próbował udawać, że słowa młodszego go nie ruszają. Mówił z takim przejęciem, taką troską, a do tego widać było, że każde słowo w jakimś stopniu sprawiło mu ból. Instynktownie złapał za drobną rączkę chłopca, który teraz patrzył na swojego tatę z jakimś dziwnym zmieszaniem.

- Gdzie mama? - spytał, jakby ignorując wcześniejsze słowa Jungkooka, a to chyba dobiło go nawet bardziej.

- Minnie - westchnął i kucając przy łóżku, mając gdzieś, że każda jego rana protestowała przed takimi ruchami. - Mamy nie ma, zrozum.

- A gdzie jest? - spytał piskliwie, co rozczuliło rehabilitanta. Jungkook zagryzł wargę i spuścił głowę. Zdecydowanie nie znał odpowiedzi na to pytanie, zresztą chyba nikt nie znał.

- Mama jest na górze i teraz na ciebie patrzy, wiesz? - odezwał się Taehyung, a jego zachrypnięty głos echem odbił się w głowie Jeona. - Jest jej tam dobrze.

- To z nami jej się nie podobało? - wydusił zdezorientowany chłopiec. Trochę tego nie rozumiał, bo jak to możliwe, że ktoś, kto był z tobą od zawsze, nagle tak po prostu zniknął.

- Podobało, oczywiście, ale to nie była jej decyzja. Wiesz, misiu? Jesteś jeszcze mały i sam niedługo zrozumiesz, że na pewne rzeczy wpływu nie mamy. O, zobacz - dotknął klatkę piersiową sparaliżowanego chłopca w miejscu, gdzie biło jego serduszko - mamusia jest tutaj, była i zawsze już będzie - tłumił w sobie niepohamowany szloch, był już naprawdę na krawędzi, kiedy poczuł dodający otuchy dotyk na swoim ramieniu.

Mały Jeon chyba dłuższą chwilę myślał o słowach, których za nic nie potrafił jakoś w swojej główce ułożyć, jedynie głośno wzdychał, otwierając i zamykając usta na przemian. Ojciec spojrzał błagalnie na towarzyszącemu całemu zajściu Taehyungowi, jakby szukając w jego oczach ratunku, podpowiedzi i samych odpowiedzi.

Kim przez chwilę zdezorientowany mrugnął, jednak zdążył zauważyć, że ta rozmowa zeszła na zły tor i to on musi w jakimś stopniu to wszystko naprawić.

- A wiesz, że już niedługo wyjdziesz stąd? I będziemy się razem bawić codziennie. Pomogę uleczyć twoje plecki i będziesz czuł się lepiej - zaczął z wielkim, ale sztucznym uśmiechem, sprawiając, że chłopiec nieco się ożywił i spojrzał na niego z tymi słodkimi iskierkami w oczach. - Już nawet wiem jaki zamek zbudujemy z klocków. Masz w domu klocki?

Chłopiec pokręcił głową i zrobił z ust dzióbek z fascynacją obserwując mężczyznę.

- W takim razie nauczę cię budować same świetne rzeczy!

Jungkook spuścił wzrok i uśmiechnął się sam do siebie, bo to, jak bardzo był brunetowi wdzięczny, było wprost nie do opisania. Wiedział, że powinien był dziękować Tae niemalże na każdym kroku, ale i tak miał opory, wewnętrzną blokadę, bo pierwszy raz w życiu miała miejsce taka sytuacja, że jego dzieckiem zajmuje się ojciec i jakiś nieznany pan, a nie mama.

- A zbudujesz ze mną most?

- Most?

- Tatuś mówi, że mamusia jest na górze. Chcę most, który prowadzić będzie do mamusi - odparł spokojnie, a wdowiec po prostu nie wytrzymał. Wcisnął głowę w materac, nie chcąc niepotrzebnie martwić chłopca i dał upust emocjom z całego dnia, a może nawet wszystkim żalom od czasu wypadku.

- Chodź, Jungkook. Chodź ze mną - rehabilitant chwycił młodszego od siebie pod pachą i pociągnął w stronę wyjścia z sali, na co brunet specjalnie nie protestował. - Wiem, że nie jest łatwo, ale to minie, naprawdę - zapewnił, pozwalając sobie na przytulenie zapłakanego mężczyzny. - Musisz być silny, dla niego. Przecież lada dzień zaczynamy ćwiczenia - szepnął uspokajająco, przyciskając dłonie do łopatek Jeona.

Jungkook nawet nie próbował się uspokoić, a słowa starszego tylko bardziej go dobiły i sprawiły, że miał ochotę po prostu zniknąć, umrzeć, wszystko na raz. Jego życie znów przestało mieć znaczenie, gdy bolesne myśli docierały do jego umysłu. Nie miał już żony, zranił mocno synka i nie ma w oparciu zupełnie nikogo.

- Nawet nie wiesz, jakie to cholernie trudne - jęknął, mając gdzieś, że wyglądał w tym momencie jak uosobienie nieszczęścia. Bo kto normalny potrafił tak długo dusić w sobie emocje?

- Wiem, Jungkook, naprawdę wiem, ale nie płacz - mówił cicho, gładząc mężczyznę po plecach. - Nie ma sensu rozklejać się przy dziecku, bo tylko go zmartwisz.

- Kiedy ja już nie daję rady.. - zapłakał, zarzucając ramiona na mężczyznę, z którym tkwił w uścisku. - Postaw go na nogi, tylko on mi pozostał, błagam - dławił się własnymi łzami, które powoli zaczynały przesiąkać przez ramiączka bruneta, dodatkowo mocząc skórę tuż nad obojczykami.

- Zrobię wszystko, co tylko mogę, przysięgam. Tylko proszę, uspokój się - przymknął powieki, czując nieregularnie unoszącą się klatkę piersiową tuż przy swojej. - Możemy zacząć nawet jutro, wiesz? To naprawdę dobra klinika, a Mingyu chyba zdołał mnie polubić i jakoś się dogadamy - wypluł, a raczej wydmuchał kilka włosów Jeona, które przez przypadek wślizgnęły się do jego buzi i odsunął od siebie mężczyznę, trzymając go w ramionach i posyłając mu ciepły uśmiech.

- Nikogo już nie mam - powtórzył, ignorując całą wypowiedź Taehyunga i znów opuścił głowę w dół.

- Hej, nieprawda.. Może to dla ciebie nic nie znaczy, ale masz mnie - uniósł jego brodę, bo w tamtej chwili potraktowanie go czule jak dziecka wydało się najlepszą opcją.

~~~
luv is coming

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top