Rozdział 23
I tak oto mamy kolejny rozdział. To ten dzień XD
Rozdział 23
Harry przeciągnął się z zadowoleniem. Wakacje dobiegły końca i wracali do szkoły. Jego walizka stała już spakowana koło jego łóżka. Popatrzył na swoich współlokatorów, którzy również wstawali z łóżek. Kolejnego lata będzie ich o jednego mniej. Ari rozpoczynał ostatni rok nauki, a potem chciał kontynuować naukę. Było to trochę smutne, ale taka była kolej rzeczy i każdego z nich to czekało.
Na razie nie zastanawiał się, gdzie będzie mieszkał za kilka lat, chociaż powoli myślał, co mógłby robić. Miał w głowie kilka pomysłów, ale na tę chwilę żaden się nie wybijał. Na pewno chciałby kontynuować naukę, jak wszyscy absolwenci Gipfel, a potem zrobić coś wartościowego i pokazać, że ma talent.
– Dzień dobry – zasyczał Nahesa, wypełzając ze swojego koszyka. Mały gad spędził wakacje razem z nim, z odpowiednio zabezpieczonym słuchem. Nikt nie chciał, żeby pianie koguta zakończyło jego młody żywot, dlatego profesor „Miś" stworzył zaklęcie, które sprawiało, że słuch bazyliszka nie rejestrował tego konkretnego dźwięku.
Właściciele gospodarstwa na początku zachowywali się z pewną rezerwą w stosunku do niego, ale kiedy zaczął płoszyć szczury i inne szkodniki, które kradły jajka albo dusiły małe kurczaki, szybko zmienili o nim zdanie. Co jakiś czas dostawał nawet jakiś przysmak. Nie pogardził zwłaszcza surowym jajkiem, czy kawałkiem mięska. Szczególnie jeśli było krwiste.
Za to prawdziwą sensację Nahesa zrobił w Japonii. Za zgodą nauczycieli i dyrektora Harry mógł zabrać bazyliszka ze sobą.
– Lepiej, żeby jeszcze nie zostawał sam – zauważył profesor Fernandez. – W wakacje to skrzaty domowe zajmują się zwierzętami, ale Nahesa to szczególny przypadek. Co prawda nie stanowi zagrożenia dla otoczenia, ale lepiej, żeby miał go na oku ktoś, kto jednak rozumie, co mówi.
Kiedy zjawili się w domu Ayumu, Harry wypuścił bazyliszka z transportera i zaznaczył, że ma być grzeczny. Kapłan z pobliskiej świątyni, który akurat tego dnia odwiedzał dziadków przyjaciela Harry'ego, niemal rozpłakał się ze szczęścia na widok małego węża. Zaczął nagle mówić bardzo szybko po japońsku. Chłopiec kompletnie nic z tego nie rozumiał i popatrzył pytająco na wszystkich. Z wyjaśnieniami pospieszył tata jego przyjaciela, którego od zeszłego lata Harry mógł nazywać wujkiem.
– Wiesz, że w Japonii niektórego węże są symbolami szczęścia i mamy o nich sporo legend? – Harry przytaknął. Znał kilka z nich od Ayumu. – Bazyliszek to jednak zupełnie inna ranga. To prawdziwy król wśród węży, znany jedynie z najstarszych legend. Podobno dawno temu żył w Japonii jeden. Nie wiadomo, co się z nim stało. Może zginął, został podstępem zabity, a może po prostu dożył sędziwego wieku. Każdy, kto wierzy, że wąż to magiczne stworzenie marzy, aby spotkać takiego wysłannika bogów.
– Nie nazwałbym Nahesy boskim wysłannikiem, ale faktycznie zrobił niedawno coś bardzo dobrego – przyznał Harry z lekkim uśmiechem. Sam bazyliszek patrzył na kapłana, jakby mężczyzna postradał rozum, kiedy zaczął się przed nim modlić.
– Czy on jest na coś chory? – zasyczał. – To chyba nie jest normalne zachowanie ludzi?
Harry zachichotał i wyjaśnił stworzeniu, jakie zwyczaje panują w kraju, w którym spędzą kilka tygodni. Nahesa uznał to za bardzo ciekawe i szybko obrócił całą sytuację na swoją korzyść. Za dnia pełzał sobie w najlepsze po wielkim ogrodzie i domu. Zerkał nawet do sali treningowej, kiedy miał na to ochotę. Raz wślizgnął się do szatni i przestraszył uczniów, którzy przyszli na trening kendo. Na szczęście Harry w porę wpadł do szatni i uratował ciekawskiego węża.
– Wiedziałeś, że ludzie mają włosy nie tylko na głowie? – Nahesa brzmiał, jakby dokonał właśnie niesamowitego odkrycia. Zielonooki chłopiec z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. Podobnie było, kiedy wybrali się do świątyni, w której usunięto z Harry'ego odłamek duszy Voldemorta. Tamtejsi kapłani zachwycali się bazyliszkiem, który pławił się w najlepsze w ich pochlebstwach pod swoim adresem.
– A podobno to ten cały Lockhart się puszył – zachichotał Ayumu, przypominając sobie o idiocie, który uczył w ostatnim roku w Hogwarcie. – Myślisz, że nauczył czegokolwiek w tej szkole?
– Na pewno nieskutecznej ucieczki – zapewnił Harry, ale to nie było ich zmartwienie. Profesor Lind, który miał z nimi zajęcia będące odpowiednikiem Obrony Przed Czarną Magią, znał się na swoim przedmiocie. Uczył ich nie tylko odpowiednich zaklęć, ale także ruchów, ich przewidywania w walce, pokazywał jak dopasować zaklęcia do danej sytuacji i co jakiś czas robił im tor przeszkód, żeby mogli nauczyć się używania wszystkiego w praktyce.
A teraz rozpoczynali kolejny rok. Weszli na most w momencie, kiedy uczniowie zaczynali się powoli zjawiać za pomocą świstoklików. Wiedział, że pierwszoroczni są właśnie zgodnie z tradycją oprowadzani po szkole. Podszedł do Laile, który właśnie oddawał puszkę profesorowi Mullerowi i przywitał się z nim wesoło, pytając o wakacje. Niedługo później zjawiła się reszta ich rocznika i poszli rozpakować się przed oficjalnym rozpoczęciem.
– Ciekawe ilu nowych będzie w tym roku? – zastanawiała się Satira. Dziewczyna jak zawsze wracała do szkoły w pięknie haftowanym stroju. Mówiła, że to tradycja, żeby kobiety w jej kraju potrafiły wykonać chociaż jeden rodzaj haftu. Harry zastanawiał się, czy nie poprosić jej, żeby nauczyła go jakiegoś. To mogłoby ładnie wyglądać na jednym z jego projektów.
– Ilu będzie, tylu będzie – zauważyła Marie, szczerząc się. – A my wiemy, co będzie w tym roku, prawda? – spytała, patrząc na swoich dwóch kolegów. Laile i Harry uśmiechnęli się szeroko. Ich trójka miała w tym roku zacząć zajęcia z animagii, a cała ich klasa nauczyć się zaklęcia patronusa.
– To będzie ciekawe – odezwał się Soren. – Jestem ciekawy, jakie dokładnie zwierzę będzie moim patronusem.
– Pamiętamy, że było całkiem spore – zauważyła Yeva. – Ja się założę, że moim będzie królik albo zając. Tych długich uszu nie da się pomylić z niczym innym, ale mnie to pasuje. Są szybkie, mają mocne nogi i ostre pazury.
– Jak sobie zrobisz paznokcie, to się wpiszesz w ten schemat – zauważył Silvio. Dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem, który mógłby konkurować z tym należącym do bazyliszka. – Przepraszam. To miał być żart.
– Nie gniewam się – powiedziała po chwili. – Ciężko się długo gniewać na przyjaciół – zauważyła.
– Moje łóżko kochane – jęknął Soren, opadając na mebel, kiedy znaleźli się w pokoju chłopców. Tabliczka przy drzwiach pozostała ta sama. Zmienił się tylko numer roku, na którym byli.
Ubrania i rzeczy osobiste szybko wróciły na swoje miejsca, a ściany nad łóżkami zaroiły się od nowych plakatów, zdjęć i innych pamiątek. Harry przywiózł sobie z Japonii ozdobny wachlarz, który właśnie przytwierdzał zaklęciem nad łóżkiem.
– Ja też chcę coś mieć nad swoim koszykiem – odezwał się nagle Nahesa.
– Co on mówi? – spytał Ayumu.
– Że też chciałby mieć dekoracje na ścianie – przetłumaczył Harry.
– No w sumie ma trochę łyso – zgodził się Silvio i chłopcy szybko przeszukali swoje rzeczy, żeby znaleźć kilka drobiazgów, które mogli powiesić nad posłaniem bazyliszka.
Ayumu znalazł mały wachlarz, który kupiła na jednej z wycieczek, Harry miał pocztówkę ze zdjęciem świątyni, w której niemalże chcieli czcić bazyliszka, Silvio dał mu pióro jakiejś papugi, które znalazł podczas jednego ze świąt, Soren znalazł mały plakat norweskich fiordów, a Laile ozdobną chustkę.
– I jak? – spytał Harry, kiedy to wszystko znalazło się na ścianie.
– Teraz może być – zasyczał zadowolony bazyliszek.
Rozbawieni chłopcy przebrali się w końcu w mundurki, a potem poszli na rozpoczęcie roku. Okazało się, że w tym roku mają trzynastu nowych uczniów. Ośmiu chłopców i pięć dziewczyn. W czasie posiłku do Harry'ego przysiadła się Ashanti i jej przyjaciółka Reeya.
– W tym roku jest sporo uczniów z małych krajów – przyznała Ashanti. – Słyszałam, że jest ktoś z San Marino, Seszeli, z Wysp Marszala i Singapuru.
– To faktycznie coś nowego – przyznał Ayumu.
– Za to uwielbiam tę szkołę – powiedziała szczerze Daisy. – Ma się potem znajomych wszędzie i zawsze jest gdzie zanocować, gdy zajdzie potrzeba.
To była szczera prawda. Absolwenci Gipfel nawet po ukończeniu szkoły utrzymywali ze sobą przyjacielskie kontakty. Panowała między nimi pełna solidarność i nie było ważne, kiedy kończyli naukę. Co jakiś czas zresztą odwiedzali swoją starą szkołę. W zeszłym roku w odwiedziny wpadł jeden z popularnych piosenkarzy, który chociaż dawał koncerty głównie w niemagicznym świecie, to co jakiś czas organizował też koncerty dla czarodziejów.
– Niemagiczny świat daje w tym zawodzie więcej możliwości – przyznał. – Ograniczanie się do jednej publiki byłoby pozbawione sensu. Jeśli ktoś tak robi, to chyba nie jest prawdziwym artystą.
– Tak uważasz? – Harry popatrzył na niego ciekawie. Nie znał się za bardzo na muzyce w świecie czarodziejów, a mugolską niespecjalnie się interesował. Oczywiście były piosenki, które mu się podobały, ale nigdy nie słuchał niczego konkretnego.
– Jaki jest sens tworzyć kolejne piosenki, jeśli słucha cię tylko niewielka grupa odbiorców? Ze wszystkim jest tak samo. Muzyka, film, książki, moda. To wszystko nabiera większego sensu, kiedy możesz się tym dzielić z całym światem.
– Chyba nie mam aż tak wielkich ambicji – zaśmiał się.
– Albo jeszcze o tym nie wiesz – zauważył muzyk.
Harry zastanawiał się potem nad jego słowami wielokrotnie i doszedł w końcu do wniosku, że starszy kolega miał rację. Jeśli chciało się coś osiągnąć, to należało patrzeć dalekosiężnie. Przekartkował swój szkicownik z projektami ubrań. Byłoby fajnie kiedyś zobaczyć pokaz mody własnego autorstwa. Może to właśnie była jego przyszłość? Zaistnieć w ten sposób?
– Pożyjemy, zobaczymy – powiedział sam sobie, sięgając po kredki i próbki materiałów, które miał.
,,,
Jeśli w przypadku Lockharta Severus miał ochotę zgrzytać zębami i rzucać klątwy, to w tym roku Albus chciał, chyba żeby wpadł w szał. Co ten staruch sobie wyobrażał?! Zatrudnić Remusa Lupina i pozwolić, żeby dementorzy panoszyli się wokół szkoły? To drugie jeszcze mógł zrozumieć. W końcu Syriusz Black dokonał niemożliwego i uciekł z Azkabanu. Wszyscy uważali, że zjawi się w Hogwarcie, szukając Harry'ego Pottera i zemsty za zgubę Czarnego Pana.
Osobiście jakoś w to nie wierzył. Black może i był skretyniałym bufonem i najlepszym przyjacielem Jamesa Pottera, ale nigdy nie zdradziłby Potterów, a tym bardziej nie naraził swojego chrześniaka. Oczywiście, że miał ochotę przekląć go tak, żeby czuł to przez co najmniej rok, za to, co zrobił mu w szkole, ale nie życzył mu Azkabanu. Pamiętał swój proces. Sam uniknął więzienia tylko dzięki Albusowi, ale nie przypominał sobie, żeby Black stanął przed Wizengamotem. Coś tu było zdecydowanie nie tak.
Syriusz Black pochodził z mrocznej rodziny i Severus wiedział, że byłby zdolny do morderstwa, ale tylko w przypadku, gdy musiałby kogoś bronić. Sam z siebie nigdy nie wpadły na pomysł, żeby pozbawić kogoś życia. Incydent z Bijącą Wierzbą był głupim, szczeniackim wybrykiem, który mógł się skończyć tragicznym finałem. Black chyba wtedy zrozumiał nareszcie, że to, co brał za żart, mogło doprowadzić do tragedii, bo do końca szkoły miał nareszcie spokój. Mógł się skupić na przygotowaniach do praktyk na Mistrza Eliksirów. Naturalnie nigdy nie doczekał się przeprosin ze strony Huncwotów, ale zostawienie jego osoby w spokoju odebrał jako ciche zawieszenie broni. Dlatego nie wierzył, żeby Black zamordował Petera Pettigrew i tych wszystkich mugoli, o których rozpisywały się gazety.
Zerknął na Lupina. Były Gryfon podobno interweniował w pociągu, kiedy nagle pojawili się dementorzy i kilku uczniów zasłabło. Zastanawiał się, co mężczyzna myśli o ucieczce Blacka i w ogóle o jego pobycie w więzieniu. Możliwe, że uwierzył w te wszystkie kłamstwa i nigdy nie dociekał prawdy. Severus wiedział, że musi mieć oczy dookoła głowy i napisać Harry'emu o jego ojcu chrzestnym.
– Nic się nie zmieniłeś Severusie – odezwał się nagle Remus. – Dobrze znowu być w Hogwarcie.
– Ty za to wyglądasz równie mizernie, jak za czasów szkolnych – odparł. – Nie musisz wodzić wzrokiem po stole Gryfonów. Nie znajdziesz tam Pottera – powiedział wprost.
Remus Lupin popatrzył na niego zaskoczony.
– Nie próbuj mi wmawiać, że nie szukałeś go wzrokiem – prychnął Mistrz Eliksirów. – Czytałeś, jak mniemam gazety? Potter zaginął i nie wiadomo, gdzie się znajduje, ale na pewno nie ma go tutaj.
– Nie mogę uwierzyć, że zaginął – westchnął Lupin. – Co ci wstrętni mugole mu zrobili?
Severus z trudem utrzymał swoją maskę obojętności. Wyglądało na to, że nowy nauczyciel Obrony nie miał o niczym pojęcia. Zgadywał, że Albus karmił go identycznymi kłamstwami, co resztę społeczeństwa. Może nie byłoby głupim pomysłem, zasiać w nim ziarno niepewności? Mistrz Eliksirów doskonale wiedział, że w którymś momencie Harry sam ujawni się czarodziejskiej społeczności, a wtedy wszyscy w Wielkiej Brytanii będą od niego oczekiwać, że pokona po raz kolejny Czarnego Pana. Na razie wszyscy żyli w ułudzie bezpieczeństwa, ale to miało się kiedyś skończyć.
– Jesteś pewien, że to wina mugoli? – spytał od niechcenia.
– Co masz na myśli? – Remus nie potrafił ukryć swojego zainteresowania, a to oznaczało, że Severus mógł szykować podwalinę do działania.
– Gdybym to ja był Chłopcem, Który Przeżył albo pławiłbym się w uwadze innych, albo uciekł.
– Sugerujesz, że Harry mógł uciec? Przecież to szkoła, do której chodzili jego rodzice – mruknął Lupin cicho. Uwaga reszty nauczycieli skupiała się na Ceremonii Przydziału. Przez te kilkanaście minut mogli zatem spokojnie rozmawiać, udając, że skupiają się na nowych uczniach.
– A może Potter jednak nie odziedziczył ptasiego móżdżku swojego ojca i doszedł do wniosku, że nie chce być jednak w centrum uwagi? – zasugerował. – Ja nie chciałbym być wytykany palcami, tylko dlatego, że moi rodzice zginęli. Nie uważasz, że to trochę krzywdzące?
– Brzmisz, jakbyś się przejmował, że Harry zaginął. Przecież nienawidziłeś Jamesa.
– I dalej miałbym ochotę przekląć go porządnie, ale nie będę już miał ku temu okazji. Chłopak jednak jest też synem Lily, a ona była moją przyjaciółką. Nie obchodzi mnie, czy Potterowi się to podobało, czy nie. Nasze drogi mogły się potem rozejść, ale nigdy nie życzyłem źle ani jej, ani jej dziecku. Myśl sobie, co chcesz Lupin, ale to dzięki Lily mam sumienie na właściwym miejscu i tylko jej możesz być wdzięczny za to, że pomogę ci z twoją comiesięczną przypadłością.
– Byłem pewien, że raczej powiesz uczniom, kim jestem – przyznał niepewnie, patrząc na Mistrza Eliksirów.
– Kuszące, ale nie skorzystam. Bardziej mnie interesuje, co masz zamiar zrobić z Blackiem – mruknął.
– Nie rozumiem.
Severus popatrzył mu w oczy.
– Nie zgrywaj idioty. Wiesz, że uciekł. Ciekawi mnie, dlaczego tak nagle postanowił wyrwać się z tego nadmorskiego kurortu?
Nie doczekał się odpowiedzi na to pytanie, bo Ceremonia Przydziału dobiegła końca i rozpoczęła się uczta. Po minie nowego kolegi z kadry widział, że udało mu się wzbudzić w nim niepewność.
,,,
– Już nie mogę się doczekać zajęć z animagii – przyznała Marie.
– Ona tak od wczoraj – mruknęła Ogechi, kiedy ich klasa szła na pierwsze w tym semestrze zajęcia. Ich koleżanka szła do sali językowej tanecznym krokiem i machając różdżką, wyczarowała kilka motyli.
– No cieszy się – zaśmiał się Harry. – Też czuję się podekscytowany.
– Tylko żebyś nam nie odleciał, jak już zmienisz się w tego ptaszka – zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu.
– Myślisz, że będę mógł latać przy pomocy skrzydeł?
– O ile twoją formą nie będzie jakiś nielot typu kiwi. Chociaż osobiście uważam, że ptaki kiwi są urocze.
Chłopiec zaśmiał się.
– Ale raczej nie będzie twoim patronusem – zauważył. Pamiętał, że srebrna mgła wokół Ogechi, przybrała kształt jakiegoś sporego zwierzęta, przypominającego kształtem konia.
– Myślę, że to będzie gazela albo antylopa – przyznała. – Za moją rodzinną miejscowością jest wodopój. Często przychodzą tam stada takich zwierząt. Kilka razy nawet widzieliśmy tam słonie.
– Nie boisz się ich? – zapytał. – To dość duże zwierzęta.
– Nie bardzo. Trzeba uważać, ale słonie patrzą na ludzi, tak jak ludzie patrzą na małego pieska czy kotka. Jeśli nie robimy im krzywdy, odbierają nas jako coś uroczego.
Harry lubił rozmawiać z czarnoskórą koleżanką. Rodowita Kenijka nie dość, że miała niestandardowe spojrzenie na świat, to zawsze znalazła w swojej pamięci kilka ciekawostek. Mógł jeszcze dodać, że była prawie najszybszą biegaczką w całej szkole. Rok wcześniej wyzwała na wyścig jednego ze starszych uczniów i wygrała. Ich nauczyciel od zajęć sportowych powiedział wprost, że jej wrodzone predyspozycje do biegania mogą jej kiedyś zapewnić złoto olimpijskie. Szczerze jej tego życzył, jeśli planowała karierę sportowca. Gazela pasowała do niej idealnie.
Transmutacja była ich ostatnią lekcją tego dnia i po niej mieli mieć pierwszą lekcję z animagii.
– Dobrze. To tyle na dziś – powiedział profesor Muller, kiedy zakończył zajęcia. – Marie, Laile i Harry, zostańcie, proszę. Reszta jest wolna. – Kiedy nikt nie ruszył się ze swojego miejsca, męzczyzna popatrzył na nich pytająco. – Coś się stało?
– Możemy zostać i popatrzeć? – spytała Satira.
– Ciekawi nas, w co dokładnie się zmienią – wyjaśnił Soren.
– Jeśli chcecie, to zostańcie – zgodził się. – Powinienem przestać się dziwić. Chyba wszyscy zawsze chcą być świadkami pierwszej przemiany kolegów – przyznał. Machnięciem różdżki odsunął łapki pod ściany, żeby zrobić miejsce na środku. Wyczarował jeszcze poduszki, na których usiedli w czwórkę na środku klasy, a reszta wspięła się na ławki, żeby lepiej wszystko widzieć.
– Będzie dobrze – uśmiechnął się Ayumu, dając przyjacielowi znak, że jakby coś to jest obok.
Harry odwzajemnił uśmiech, a potem skupił się na instrukcjach, jakie dawał im nauczyciel.
– Niewielu przechodzi całkowitą przemianę za pierwszym razem – zapewnił ich. – Dlatego nie czujcie się zawiedzeni, jeśli zmienicie się tylko w niewielkim stopniu.
– A Kacper chyba zmienił się całkowicie od razu? – spytał Laile, przypominając sobie starszego chłopca, który nagle zmienił się w żbika.
– Osobliwy przypadek. Wcześniej w ogóle nie mógł się zmienić – wyjaśnił profesor Muller. – Kilka razy zmieniły mu się oczy i kolor włosów, ale poza tym zupełnie nic przez cały rok. To przeziębienie musiało w nim odblokować odpowiednią iskrę.
Harry przymknął oczy, tak jak polecił im po chwili profesor i próbował wyobrazić sobie swoją zwierzęcą formę. Nie znał się na ptakach, ale czasami widywał z okna lub balkonu krążące nad górami i pobliskimi lasami drapieżniki. Nie chciał się jednak zmienić w jakiegoś orła. Jego animagiczna forma nie była duża. Na pewno miał zakrzywiony dziób i szpony.
Uśmiechnął się lekko, kiedy po jego kręgosłupie przeszedł ciepły dreszcz. To było tak, jakby jego magia nagle przepłynęła wzdłuż jego ciała, powodując całkowite odprężenie.
– O kurczę! – zawołał nagle Silvio.
Harry otworzył oczy, zastanawiając się, co się stało i popatrzył na kolegę. Chciał mu zadać pytanie, ale zamiast słów, wydobył z siebie dziwnie skrzeczący dźwięk. Zaskoczony powiódł wzrokiem po innych. Obok niego siedziała Marie, której włosy były całkiem białe, a twarz z jakiegoś powodu czarna. Za nią siedział Laile, który miał w tej chwili puchaty ogon, duże uszy i wąsy. I zrobili się jacyś tacy wielcy.
– Harry! Zmieniłeś się całkowicie! – powiedziała Marie. – Jak ty to zrobiłeś?
Chciał jej odpowiedzieć, że nie ma pojęcia, ale znowu odpowiedział jedynie skrzeczącym odgłosem. Próbował się obejrzeć. No miał skrzydła, które nie wyglądały, jakby należały do jakiegoś nielota. Miał też szpony, co potwierdzało jego domysły, że to był jakiś drapieżny gatunek.
– Mam tu gdzieś lusterko – powiedziała Yeva, szukając go szybko w swojej szkolnej torbie. – Mam! – Podsunęła je szybko Harry'emu.
No wyglądał całkiem fajnie. Miał może obecnie jakieś 20 centymetrów wzrostu, co niespecjalnie go dziwiło. Skoro był nastolatkiem, to i jego zwierzęca postać nie była dorosła. Miał żółto-szary dziobek, czarne oczy z żółtą obwódką, szary łebek, brązowe pióra nakrapiane ciemniejszym odcieniem, takim samym, jak pióra na końcu ogona i skrzydeł. O dziwo pióra od wewnętrznej strony miały inne kolory. Na przykład tam, gdzie była jego klatka piersiowa, znajdowały się delikatne piórka w kolorze, który opisałby jako kawa z mlekiem. Podobała mu się ta postać, ale nie miał pojęcia, co to za gatunek. Popatrzył zatem na profesora.
– Jesteś Pustułką – wyjaśnił mężczyzna z uśmiechem. – Gratuluję przemiany za pierwszy razem. Teraz będziemy pracować nad ich płynnością. Wam też świetnie poszło. Już widać, kim będziecie.
– No ja zgaduję, że będę fenkiem – powiedział Laile, przyglądając się swojemu ogonowi.
Marie patrzyła ciekawie w lusterko.
– Ja chyba też wiem – przyznała. – Walliserska owca czarnonosa. Fajnie! Określane są jako najsłodsze owce świata.
Tatiana skorzystała z okazji i zrobiła im kilka zdjęć na pamiątkę. Harry miał zamiar poprosić ją potem o kopie. Chciał się też dowiedzieć więcej o gatunku Pustułki i za jakiś czas sprawdzić, czy będzie mógł latać.
---
No i co powiecie na takiego ptaszka? Zostawiam wam zdjęcie, jak wygląda Pustułka oraz owca, w którą zmienia się Marie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top