xxviii


    znów byli na tym samym placu zabaw. śnieg stopniał, odkrył trawę, jednak huśtawki nadal skrzypiały tak samo. zardzewiałe i zapomniane kawałki metalu.

    — masz jakieś marzenia? albo plany? coś, co chciałbyś robić po szkole? — nieprzerwanie kiwała się do przodu i do tylu. coraz szybciej, coraz wyżej. od patrzenia na nią zakręciło mu się w głowie.

    — nawet kilka. — odwrócił wzrok. — ale większość z nich jest... skupię się na czymś bardziej osiągalnym.

    — dlaczego? rób to, co naprawdę chcesz. — zeskoczyła z huśtawki, kiedy ta znajdowała się najwyżej. wyładowała bez najmniejszego problemu. śmiała się. — sięgnij gwiazd, daehyun, a jak już tak się stanie, powiesz mi, jak to zrobiłeś.

    przed nim nie udawała, ale on i tak nie miał pojęcia, jak kiedyś nie mógł odróżnić tej prawdziwej pogody od sztucznego blasku.

    teraz lśniła.

    — powiedz mi o tym największym marzeniu — poprosiła. — wiesz, o tym, co myślisz, że się nie spełni, że jest takie... wielkie — wyrzuciła ręce do góry, w przesadnym obrazowaniu.

    — mowy nie ma — zaśmiał się. — to tak strasznie głupie... nie powiem ci.

    ale ona nalegała, a on ciagle miał wątpliwości. to może nie był sekret. na pewno nie.

    i tak się bał. takie marzenia, to były papierowe plany. śmiechu warte gdybania.

    — nie ma głupich marzeń. są tylko głupi ludzie, którzy się z nich śmieją.

    miało go to przekonać.

    i przekonało.

    jeszcze bardziej się rozpromieniła i wyciągnęła do niego rękę.

    — no to mamy już plan! po rozdaniu dyplomów razem wyjeżdżamy do seulu. ty zostaniesz gwiazdą, a ja będę produkowała programy z tobą. musisz obiecać, że przyjdziesz, jak będę cię zapraszać!

    taki głupi moment. zupełnie, jak dzieci w piaskownicy.

    uścisnął jej dłoń.

    dwa, małe palce zahaczone o siebie. zwarty łańcuch.

    — obiecujesz?

    — obiecuję.


✖️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top