lxvii


    mikrofon już nie ciążył mu w ręce. był zatknięty na statyw, który stał na środku sceny.

    makijaż nadal spływał mu z twarzy — niektóre rzeczy po prostu nie mogły się zmienić.

    denerwował się.

    zaciskał i rozwierał palce.

    na sali było mnóstwo ludzi.

    wszyscy wyszli razem. ten pomruk.

    o co właściwie chodziło?

    nie wiedział. oślepiły go reflektory.

    poprawił statyw.

    — dawno się nie widzieliśmy, prawda? będzie ze cztery lata. jeszcze niestety będziecie musieli poczekać. nie jesteśmy tu jako zespół.

    głuchy pomruk zaskoczenia. niezadowolenie.

    — przynajmniej, nie dopóki trwa mój kontrakt.

    a jednak śmiech.

    — teksty już znacie, ale tym razem aranżację zostawiłem profesjonalistom. złe rzeczy się dzieją, kiedy dobiorę się do pulpitu.

    jeszcze głośniej.

    i tak już do końca koncertu.

    po raz kolejny zaryzykował. udało się. świat odzyskał barwy.

    to ryzyko było tego warte, bo wszystko było lepsze, niż patrzenie na świat przez czarno-białe okulary.    

    istniały przecież kolory.

    wystarczyło po nie sięgnąć.


✖️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top