lxvi
nad nagraniami spędzili więcej czasu, niż daehyun miał w zwyczaju. pewnie ciągłe przerwy, podczas których mimowolnie zbaczali z tematu wcale nie pomagały.
ale to nie było męczące.
czas płynął inaczej.
dłużej, ale jakby krócej.
co kilka dni do studia wpadała taehee. sprawdzała, jak im szło. oczywiście nie pojawiała się z pustymi rękami.
raz przyniosła im wieści, że stacja zgodziła się ich ponadprogramowo wcisnąć na listę artystów. przynajmniej nie dopóki wciąż będą występować na czarno. jeszcze rok.
daehyun nie chciał się przyznać, ale bał się tych następnych dwunastu miesięcy. wiedział, że jego kochany fanklub znacznie się skurczy, o ile zupełnie nie zniknie.
każdy chciał, żeby go kochano. nawet za coś, czego szczerze nienawidził robić. ludzka natura.
— ciężko zmusić ludzi do polubienia czegoś, czego sam nie znosisz — powiedziała mu raz taehee — a tobie to się udało. pomyśl, co będzie — nie — pomyśl, co było, kiedy faktycznie ci się to podobało. wszyscy to kochali. poza tym — dodała — jeżeli teraz zdezerterują, to ich problem. najwyraźniej tak miało być. tego nigdy nie zatrzymasz.
miała rację.
ale i tak było ciężko.
przynajmniej, póki nie zamieścili płyty na soundcloud. zaczęła się burza.
i daehyun znów znalazł się w tym samym krześle, co kilka lat temu, a przed nim siedział zupełnie ten sam prowadzący, który wiercił mu dziurę o znaczenie tekstów yongguka.
— ten nowy koncept, to już tak na stałe, czy jedynie próbuje pan czegoś nowego?
— powiedziałbym, że nie jest taki nowy... tak zaczynałem.
— mógłby pan rozwinąć myśl? publiczność jest szczególnie ciekawa znaczenia co niektórych utworów.
— ach tak... w końcu sam je napisałem, więc powninienem najwięcej o nich wiedzieć.
— w rzeczy samej.
— więc poproszę, żeby zrobił to za mnie ktoś inny...
— ale...
— hyung!
jego było na wierzchu.
wreszcie.
✖️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top