lxiv


    — taehee, ja nie mogę... nie każ mi tam iść. proszę... błagam.

    — ale ja ci nigdzie nie każę iść — powiedziała, marszcząc brwi. — nikt ci nic nie każe.

    i taka była prawda. stała dobre trzy metry od niego, kiedy krążył pod drzwiami do garderoby. nikt mu nic nie kazał. sam sobie kazał, a jego napędem była ta ziejąca w sercu pustka.

    — przestań tyle myśleć. — ścisnęła jego dłoń. zatrzymała. — nie panikuj. oddychaj.

    — naprawdę nie mogę tam wejść. ja... po prostu nie mogę. nie chcę.

    bał się.

    — wiem, daehyun. wiem. to twoja decyzja.

    teraz wolałby, żeby była jej i jej o tym powiedział. zapytała, czego tak dokładnie się boi. daehyun sam nie wiedział.

    — przez ostatnie trzy lata ze sobą nie rozmawialiśmy. ja z nimi nie rozmawiałem — przyznał się.

    — a oni z tobą? nie? to jesteście kwita — zgasiła go, po czym od razu dodała, już o wiele łagodniej: — chcesz, żebym z tobą weszła?

    i tak już z nim była. jak wtedy na przesłuchaniu. dalej musiał iść sam.


✖️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top