lx
w sieci był swoim największym hejterem. chyba nawet najgorszym, bo raz prawie firma chciała go pozwać o zniesławienie. udało mu się to im jakoś wyperswadować, ale nie pozostało to bez echa.
w internecie pisali, jaki to on nie był szlachetny, z jaką wyrozumiałością do tego wszystkiego podszedł. odpuścił już sobie.
teraz znów zaczął, ale wyglądało na to, że tym razem nie tylko on tak cholernie nienawidził tego, co zrobiono z płytą.
szary, gęsty dym niemal całkowicie zakrywał już ekran, a on nadal wertował kolejne strony. czytał, wypalając papierosa za papierosem. tak w kółko.
wytwórni pokazał środkowego palca, mówiąc, że nie będzie już tego promował. dali mu kilka dni wolnego. był ich złotym cielakiem, o którego należało dbać, na którego należało chuchać i dmuchać.
ale on nie zamierzał wracać. nie za parę dni. nie za parę miesięcy. miał to wszystko gdzieś.
sięgnął po butelkę drogiego cognacu, że jeszcze parę lat temu nie stać by go było na wejście do baru, w którym go sprzedawali. alkohol rozlał mu się po koszuli. nie mógł powstrzymać śmiechu.
sprzedał się.
odchylił się w krześle, krztysząc się tym palącym odczuciem, gdy przekłykał kolejny chaust. roześmiał się jeszcze głośniej.
sprzedał swoich przyjaciół.
jeszcze raz popatrzył w stronę cicho buczącego telewizora, gdzie leciał jego program. prowadzący tłumaczył, że na czas promocji daehyun nie będzie mógł uczestniczyć w nagraniach.
za to też wypił.
upadł.
już się nie podniósł.
✖️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top