10
Kiermasz "w pożegnaniu lata" wyglądał bardziej, jak bankiet dla najwyżej postawionych ludzi w całym miasteczku, niż zwykła sąsiedzka sprzedaż wypieków. Zresztą nie mogłam spodziewać się niczego innego, nasz burmistrz uwielbiał przepych i wszędzie pokazywał to, że ma pieniądze. Nawet organizując zwykły, rodzinny piknik, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Motywem przewodnim był kolor czerwony, biały i złoty, przyozdabiające stoły czy stoiska z jedzeniem. Całe przedsięwzięcie rozgrywało się na placu w centrum miasta oraz parku tuż obok. Musiałam to przyznać — cały wystrój naprawdę mi się podobał. Poza dostojną częścią dekoracji znalazło się też parę skrzynek z kwiatami, miejsc kolorowych, specjalnie oddzielonych dla dzieci oraz teren dla uczniów, którzy zwyczajnie musieli odbębnić ich projekt. Nasze miejsce było całkiem białe, oddalone od centrum, jednak co rusz przechodziło tamtędy mnóstwo ludzi.
Pożegnanie lata było jednym z bardziej hucznych imprez miasta. W tym roku wszystko wydawało mi się całkiem inne. Cała ta radość zdawała się sztuczna.
Przy stoisku moim i Leonce zjawiłam się dość wcześnie. Musiałam przygotować wszystko sama. Wiedziałam, że Rose nie będzie chciał nawet słuchać o jego pomocy w rozkładaniu stołów czy obrusów. On miał po prostu dobrze wyglądać i sprzedawać nasze babeczki.
Przyniosłam drewniany, rozkładany stolik na swoje miejsce i usilnie próbowałam go rozłożyć. Dlaczego nikt nie dołączył do niego instrukcji? Jego montaż był dla mnie okropieństwem. Nie sądziłam, że ten stelaż tak szybko mnie pokona, jak w momencie, w którym usiadłam na trawie, ciężko wzdychając.
— Mam dosyć — prychnęłam pod nosem, za moment przecierając powieki tak, żeby nie rozmazać tuszu.
— Pomóc ci?
Wtem usłyszałam dobrze znajomy głos, którego ostatnio naprawdę mi brakowało.
— Agnes! — uniosłam się z ziemi, żeby zaraz mocno przytulić dziewczynę. — Rany, wieki cię nie widziałam!
— To tylko dwa tygodnie — zaśmiała się, gładząc mnie po ramieniu. — Naprawdę aż tak za mną tęskniłaś?
Odsunęłam się od niej, uśmiechając się szeroko i kiwając głową. Może Agnes nie była moją przyjaciółką, a ja miałam ogromne problemy z zaufaniem, ale po prostu brakowało mi jej obecności. Była ze mną od początków liceum, jako jedyna osoba, do której się odzywałam, dlatego też naprawdę źle zniosłam ostatnie dziesięć dni, stale przebywając w ciszy.
Nawet pomimo tego, że kochałam ciszę.
— Dlaczego cię nie było? — zagaiłam, kiedy brunetka próbowała mi pomóc w rozkładaniu stołów.
Agnes unikała mojego spojrzenia, szukając blokady, która uniemożliwiała nam rozprostowanie nóg mebla.
— Byłam chora — wyjaśniła krótko. — Ty też bierzesz udział w tym projekcie? — spytała, marszcząc brwi.
— Pewnie — wzruszyłam ramionami. — To darmowe punkty do stypendium.
Dziewczyna skinęła głową, wydając z siebie cichy pisk, kiedy odnalazła sposób, jak uporać się ze stołem.
— Och, jeszcze mi powiedz, że dobrali ci kogoś równie beznadziejnego, co Jules — westchnęła głośno.
Zawahałam się przez moment. Nie chciałam się jej chwalić, że moim partnerem w zadaniu był Leonce, jednak nie znałam odpowiedniego wyjścia z tej sytuacji. Przecież i tak zaraz każdy dowie się, że razem sprzedajemy te beznadziejne babeczki, a córka szeryfa ma dość bliski kontakt z jego głównym podejrzanym. Znajdziemy się na językach wszystkich, a znalezienie przeze mnie poszlaki będzie jeszcze trudniejsze.
— Leonce — odpowiedziałam krótko, chcąc wyminąć jej spojrzenie.
Schyliłam się do koszyka piknikowego, szukając białych obrusów, a Agnes prawdopodobnie wlepiała we mnie to przerażone spojrzenie.
— Żartujesz? — parsknęła, chociaż doskonale wiedziała, że nie skłamałabym w takiej kwestii. — No dobra, może wcale nie mam najgorzej. Jules jest całkiem spoko — zaśmiała się, próbując mnie pocieszyć, jednak moją twarz stale zalewała obojętność przemieszana ze skupieniem.
Rozłożyłam białą płachtę na stoliku, a Agnes zaczęła rozprostowywać jej boki.
— Nie boisz się?
— Czego? — zmarszczyłam brwi.
— No wiesz... — zaczęła niepewnie. — DeRose jest głównym podejrzanym. Kiedyś prawie wpakowali go za kratki i ogólnie wydaje się niebezpieczny.
Leonce DeRose faktycznie zapisał się na kartach kryminału w Portsall jakieś cztery lata temu. Wtedy zamieszany był w kradzież łodzi wraz z jego starszymi kolegami, którzy wtedy kończyli liceum. Wszyscy przyznali się do czynu kilka dni później, oddając poszkodowanemu klucze i łódź, którą nieco zarysowali. Cała sprawa skończyła się dla nich wykonywaniem nieodpłatnej, kontrolowanej pracy społecznej na rzecz miasteczka.
— Przecież nic takiego się wtedy nie stało. Rose był tylko głupim szczeniakiem — zauważyłam, próbując odwieść do siebie uwagi Agnes.
— Ale czy to nie wydaje ci się podejrzane? — nachyliła się nade mną, szepcząc, jakby chciała nieco stłumić naszą rozmowę. — Enzo był. Leonce zaczął kręcić się wokół Enzo. Potem Enza nie ma. Jaśniej nie umiem, Lavigne.
Pokręciłam głową. Wiedziałam, że Enzo zamieszany był w ten sam handel, co Leonce. To dlatego wchodzili sobie w drogę. Zajmowali się dokładnie tym samym. To byłoby trudne, gdyby się mijali.
— Jules też jest podejrzany — powiedziałam opryskliwie, wyładowując złość, która niespodziewanie zaczęła się we mnie tlić. — Jego się już nie boisz?
— Boże, spokojnie, Blanca — mruknęła, przejeżdżając dłonią po zagięciu na obrusie. — To strasznie dziwne, że teraz zaczęłaś go bronić. Przecież go nienawidziłaś. Zawsze powtarzałaś, że jest wkurzający.
— Ale nie wsadza się nikogo za kratki bez powodu, Agnes! — uderzyłam lekko w stolik. — Wymień mi chociaż jeden, w miarę sensowny argument, który mówiłby, że Rose jest winny. No proszę, do cholery! — wydałam z siebie, jednak po chwili solidnie skarciłam się za to w myślach.
Wybuchnęłam. Nie sądziłam, że ten temat aż tak bardzo mnie drażnił. Nie sądziłam, że po prostu na nią nakrzyczę, a przecież była tylko tak samo ciekawa, jak każdy z nas.
— Przepraszam — wymamrotałam, zanim dziewczyna zdążyła mi odpowiedzieć.
— Powinnaś ochłonąć, Blanca — zauważyła, krzyżując ręce na piersi. — Tak porządnie.
Po chwili Agnes odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę swojego stolika, a ja miałam ochotę opaść z hukiem na trawę i po prostu się z niej nie ruszać. Byłam zmęczona. Okropnie. Nie spałam w ogóle zeszłej nocy, a kolorowe obrusy mieniły mi się przed oczami. Schyliłam się do kolejnego koszyka i zaczęłam rozkładać babeczki. Trzęsły mi się ręce i byłam maksymalnie rozkojarzona.
Żałowałam tego nagłego skoku na Agnes, jednak ciągle denerwowało mnie to bezpodstawne osądzanie wszystkich wokół. A może to było zwyczajne samobójstwo? Kto, do cholery, mógł znać odpowiedź, skoro nawet mój ojciec plątał się w poszlakach?
Wiedziałam, że to miasto potrzebowało nowej wskazówki, która całkiem zmieniłaby obraz przed ich oczami.
— Cześć, Lavigne.
Uniosłam spojrzenie, żeby napotkać się z jego postacią. Leonce wystroił się w białą, wiskozową koszulę na krótki rękaw i ciemne, szerokie jeansy. Swoim wyglądem wpasowywał się w motyw przewodni naszego stolika. Jedynie ja zaburzałam całą tę estetykę swoją niebieską sukienką z bufkami.
— Cześć... — mruknęłam, lustrując go spojrzeniem. — Pamiętasz w ogóle, że mam imię?
Brunet ściągnął brwi, po czym zaczął pstrykać palcami, jakby próbując przywołać do siebie moje imię.
— Avril, tak?
Westchnęłam głęboko, po czym wepchnęłam mu do dłoni paczkę z wykałaczkami, do których przykleiłam czerwone serduszka.
— Wbij to w każdą babeczkę. Zrób chociaż tyle, proszę.
I ku mojemu zaskoczeniu słowo proszę naprawdę zadziałało.
-*-
Przez większość kiermaszu siedzieliśmy w ciszy na krzesłach obok stoiska, czekając, aż ktoś zainteresuje się naszymi wypiekami. Patrzyliśmy z zawiedzeniem na innych, którzy stale wrzucali monety do puszki, zbierając na swój projekt. U nas leżały okrągłe trzy euro, kiedy Zoe Cesar, jedna z moich głównych rywalek, wrzucała już czternastą monetę do swojej skarbonki. Ten zapach porażki sprawiał, że miałam ochotę zwymiotować.
— Wygląda na to, że babeczki wcale nie były tak wspaniałym pomysłem — parsknął Rose, obserwując bukiety kwiatów Zoe czy pocztówki Agnes.
— Nigdy nie powiedziałam, że nim były — zauważyłam, krzyżując ręce na piersi. — Gdyby nie twoja głupota, sprzedawalibyśmy figurki z masy solnej. One na pewno sprzedawałyby się lepiej.
— Och, czyli teraz to moja wina? — ułożył rękę na piersi, jakbym właśnie zadała mu cios.
— A czyja? — spojrzałam w jego stronę. — Gdybyś tylko potrafił czytać ze zrozumieniem...
— Gdybyś tylko nie wciągnęła mnie w ten debilny projekt — fuknął, unikając mojego spojrzenia.
— Sam się na niego zgodziłeś.
Leonce nie odpowiedział. Po prostu wpatrywał się przed siebie z założonymi rękoma, a ja miałam ochotę w złości porzucić wszystko w cholerę. W jednej chwili przekreśliłam swoje szanse na Paryż. Wiedziałam, że bez tych pieniędzy będziemy skończeni. Nie wymyślę za trzy euro niczego, co mogłoby wspomóc to miasto. Zwykłe dokarmienie bezpańskich kotów nie starczy.
Nagle dostrzegłam uradowanego profesora Vauxa, który zmierzał w naszą stronę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nie zamienić z nim ani jednego słowa. Nie chciałam grać zadowolonej.
— Blanca, Leonce! — zawołał, stojąc naprzeciw naszego stolika. — Jak wam idzie? Widzę, że na słodko.
— Um, tak. Idzie nam całkiem nieźle — rzuciłam, próbując wykrzesać z siebie uśmiech.
Wtem nauczyciel wskazał na naszą pustą skarbonkę i spojrzał na mnie krzywo.
— Jesteś pewna?
— Tak! — powiedziałam, niewzruszona naszym wynikiem. — To dopiero początek kiermaszu. Jeszcze zbierzemy kilka monet... Nie mamy w planach kosztownego projektu.
— Och... — zająknął się profesor, poprawiając swoje okulary. — No dobrze, ufam ci, Blanca — powiedział, uśmiechając się chwilowo, jednak w jego oczach nie odnajdywałam przekonania. — Leonce, jak oceniasz waszą współpracę? Miałeś w nią jakiś wkład?
Chłopak przestał spoglądać przed siebie, po czym zerknął w stronę nauczyciela. Uniósł on brwi do góry, stale krzyżując ręce na piersi.
— Ta, jest w porządku.
— Mówiłem, że się dogadacie — klasnął w dłonie, a ja ponownie miałam ochotę opaść z hukiem na ziemię. — Jaki miałeś wkład? — powtórzył, wyciągając notes, żeby zapisać nasze postępy.
Jednak Leonce powrócił spojrzeniem w ten sam punkt, co przed chwilą. Zerknęłam w tę samą stronę, spotykając się z obrazem Louisa, który właśnie oddalił się od swojego stolika i poszedł gdzieś w stronę parku. Leonce natychmiastowo wstał z miejsca.
— Przepraszam, muszę na moment odejść.
Moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przecież wiedziałam, że między nimi zupełnie się ostatnio nie układało.
— Blanco? — zwrócił się do mnie Vaux, a ja gorączkowo pokiwałam głową. — To może ty poopowiadasz mi o waszych postępach.
Przełknęłam głośno ślinę.
— Jasne, już mówię.
Wiedziałam też, że to spotkanie nie skończy się dobrze.
#LightsUpWattpad
Znowu mamy środę! Udanej środy!
To co? Jakieś teorie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top