7
— Spakowaliście wszystko? — spytałam, widząc, jak tata zamykał bagażnik od swojego czerwonego forda.
Wtem mężczyzna ułożył ręce na biodrach i westchnął ciężko, analizując mnie spojrzeniem i jakby szukając w głowie odpowiedzi na moje pytanie. Z jego twarzy można było bez problemu wyczytać przytłaczające go przejęcie. Rzadko zostawiał dom na mojej głowie.
— Wszystko — odparła za niego mama, składając krótki pocałunek na moim czole. — Opiekuj się Tonym. Wrócimy wieczorem.
— Wiem, wszystko mam pod kontrolą — skrzyżowałam ręce na piersi.
— Nie rób nic głupiego, nie spal domu i postaraj się, żeby twój brat nie narobił sobie kolejnego guza — przestrzegł, prychając krótko śmiechem.
Przewróciłam oczami, w ogóle nie uważając jego żartowania za zabawne. Przeszkadzało mi to, że rodzice stale uważali mnie za dziecko, które ledwo potrafi zająć się samym sobą. Na wszystko miałam uważać i zachowywać się ze szczególną ostrożnością. To frustrujące, szczególnie dlatego, że w przyszłym roku miałam wyjeżdżać na studia.
— Mam co robić — rzuciłam, biorąc głębszy oddech. — Zajmuję się dzisiaj szkolnym projektem. Raczej nie będzie mi do tego potrzebny ogień.
Ojciec wtem uśmiechnął się słabo i objął mnie jednym ramieniem, żeby zaraz przycisnąć mnie do jego barku.
— Jesteś zdolna, Blanco. Wierzę, że uda ci się zgarnąć to stypendium. Wyobrażasz sobie naszą córkę w Paryżu, Emma? — zwrócił się do mamy, która również wydawała się niezwykle szczęśliwa.
— Nie zapeszaj, Laurent! — machnęła dłonią, próbując ostudzić zapał męża. — Blanca da z siebie wszystko, ale nie możesz wywierać na niej presji!
— Może powinniśmy dać Anthonego pod opiekę sąsiadkom? — spytał z przejęciem. — Musisz się skupić, dziecko. On będzie tylko ci prze...
— Dam radę — przerwałam mu, nie chcąc, żeby brnął w to dalej. Wyglądał na zdenerwowanego całą tą walką o stypendium i zdawało mi się, że o wiele mocniej się nim przejmował, niż ja.
Chociaż wcale mu się nie dziwiłam. Stawka była niezwykle wysoka. Smakowała, jak sam szczyt moich marzeń i jedyna droga ucieczki. Tata od zawsze pchał mnie w stronę zwycięstwa. Wierzył we mnie nawet wtedy, gdy każdy przestał pokładać we mnie nadzieję. Chciał, żebym dosięgała wszystkiego tego, co na pierwszy rzut oka wydawało się niemożliwe. Za dziecka spychany był na dno, nikt nie ufał jego marzeniom o zostaniu szeryfem. Jak się okazało, utarł nos wszystkim tym, który w niego wątpili.
Wątpienie i wierzenie wydawało mi się jedynie drogą dla leniwych, wymówką zwalniającą z wysiłku. Wprawdzie musieliśmy iść po swoje ciężką pracą, a nie skacząc po ocenach zmęczonych myśli.
— No dobra, młoda Lavigne, musimy ruszać — ojciec ostatni raz pogłaskał mnie po głowie, po czym wsiadł razem z mamą do auta.
Chwilę później machałam im na pożegnanie i obserwowałam, jak ten naprawdę brzydki samochód znika między drzewami. Kiedy na dobre straciłam ich z pola widzenia, zawróciłam się do domu, żeby obudzić swojego brata i naszykować mu śniadanie.
Lubiłam spędzać z nim czas. Tony był niezwykle rezolutnym dzieckiem dodającym odrobinę humoru do tego sztywnego domu. Wszędzie było go pełno. Chłopiec kochał śpiewać, tańczyć, recytować przeróżne wiersze, a ja zawsze podziwiałam jego zapał do całego świata. Wydawało mi się, że tak po prostu wyglądało dzieciństwo i z wiekiem zacznie mu to przemijać, jednak im Anthony był starszy, tym bardziej kochał wszystko wokół. Uwielbiał rozmawiać z ludźmi i szybko nawiązywał z nimi dobre stosunki.
A jego siostra była dla niego przykładem, którego uwielbiał naśladować. I chociaż brzmiało to niezwykle męcząco, uważałam to za urocze wyróżnienie. Być może widział on we mnie swoje odbicie. Oboje mieliśmy te głębokie, czarne oczy, piegi na policzkach i puszące się, kręcone i ciemne włosy, które stały się dla nas znakiem rozpoznawczym. Odziedziczyliśmy je od strony rodziny Lavigne, gdzie wszyscy zdawali się mieć te mroczne, zakręcone włosy, nadające mnóstwo charakteru.
Chciałam wspiąć się po schodach, żeby udać się po Anthony'ego, jednak kiedy tylko weszłam do domu, dostrzegłam chłopca mozolnie schodzącego po drewnianych stopniach. Przecierał on swoje oczy i pod pachą trzymał pluszowego królika, który prawdopodobnie był ode mnie dwa razy starszy. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc ten uroczy obraz niewyspania.
— Jesteś głodny, Tony? — spytałam troskliwie, łapiąc za jego lewą dłoń i prowadząc w stronę kuchni.
Ciemnowłosy pokiwał krótko głową. Ledwo docierały do niego bodźce i wyraźnie potrzebował jeszcze chwilę na to, żeby się rozbudzić. Usadziłam go przy wyspie w kuchni, po czym zajrzałam do lodówki. Analizowałam spojrzeniem wszystkie produkty, jak się okazało — bez celu. Westchnęłam cicho. Co, do cholery, daje się jeść pięciolatkowi?
— Hej, co chciałbyś dzisiaj zjeść? — spytałam, oglądając się przez lewe ramię, żeby dostrzec brata.
— Gdzie jest mama? — wykrzesał z siebie, po raz ostatni przejeżdżając pięścią po swoim oku.
Zamknęłam lodówkę, po czym podeszłam bliżej do wyspy, żeby następnie nachylić się nad nim i pogłaskać go po głowie.
— Dzisiaj spędzamy czas we dwoje — powiedziałam entuzjastycznie, co od razu przelało się na Anthony'ego. — Rodzice wrócą późno. Do tego czasu ja się tobą zajmuję, jasne?
— Jasne! — wtem wyładował z siebie wysoki poziom szczęścia, unosząc ręce do góry. — To znaczy, że możemy robić wszystko, tak? — wtem zeskoczył z krzesła, żeby zacząć biegać wokół wyspy, jednak szybko zatrzymałam go, łapiąc go za ramiona.
— Hej, hej, hej! — zawołałam, chcąc ostudzić jego zapał. — Dam ci dzisiaj trochę ulgi, ale nadal musisz się mnie słuchać, okej? — mówiłam, jednak chłopiec zdawał się mnie nie słuchać. Jedynie kiwał głową i szeroko się uśmiechał, jakby właśnie spełniało się jedno z jego skrytych marzeń.
— Okej, Blanca. Okej! — zapewniał, unosząc energicznie brodę w górę i w dół. — Mogę pooglądać bajki? Dzisiaj jest sobota, zawsze w soboty rano lecą bajki! A zjemy coś słodkiego? — zalał mnie kolejną dawką pytań, a ja zaśmiałam się cicho.
— Jasne, możesz oglądać dzisiaj bajki do bólu, ale musimy ustalić sobie kilka zasad — powoli wypuściłam go z mojego uścisku, po czym skrzyżowałam ręce na piersi.
— Zasad? — powtórzył, przyciskając palec do swojej brody i przechylając głowę w bok.
— Dokładnie. Tak, jak są zasady w grze w piłkę albo regulamin dobrego zachowania w klasie... Macie taki w przedszkolu, prawda? — nie musiałam długo czekać na odpowiedź, gdyż Tony od razu zaczął kiwać głową. — Okej, to po pierwsze — zaczęłam, odchrząkując cicho i prostując plecy. — Musisz słuchać się swojej starszej siostry. Po drugie, ani słowa rodzicom, jasne?
— Jasne — powtórzył, dokładnie kodując sobie to, co do niego powiedziałam.
— A po trzecie — powiedziałam głośniej, chcąc go zatrzymać, gdyż znów chciał pobiec przed siebie i ekspresowo włączyć telewizję. — Dzisiaj będziemy mieli gościa.
— Gościa? — powtórzył, a na jego twarzy namalował się grymas niezadowolenia. — Mieliśmy mieć dzień we dwoje, Blanca!
— Wiem — uspokoiłam go, próbując zachować spokojny ton. — Muszę przez jakiś czas zająć się szkolnym projektem i potrzebuję jego pomocy — powiedziałam, a krzywe spojrzenie ani na moment nie opuściło Anthony'ego. — Nie krzyw się tak, Tony. Zrobimy babeczki i będziesz mógł ich zjeść tyle, ile będziesz chciał, dobra?
Wtem chłopiec wyskoczył w górę, jakby szczęście przeładowało jego niewielkie ciało. Zaśmiałam się pod nosem. Uwielbiałam, kiedy ten mały rozrabiaka się cieszył. Zawsze były to takie drobnostki, z których każdy z nas dawno przestał czerpać radość. On przypominał mi o błahych sprawach, za które, będąc mała, oddałabym wszystkie zabawki, jakie posiadałam.
Do cholery, Blanca. Robiłaś babeczki. Za dziecka martwiłaś się o to, czy ktoś przyłapie cię na zjedzeniu ich więcej niż trzech, a teraz zajmowałaś sobie głowę tym, czy nie poszerzą cię w biodrach.
I może jeszcze tym, czy Leonce DeRose zwyczajnie ich nie zatruje, od razu ściągając nas na pozycję przegranych.
— Zamawiam dziesięć! — rzucił po raz ostatni, po czym ruszył w pospiesznie w kierunku salonu.
#lightsupwattpad
krótko, ale jakoś chciałam uratować ten brak Cynthii wczoraj i umilić wam święta
Wesołych Świąt, póki mam jeszcze okazję!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top