3
Odkąd tylko zaczęłam zmagać się z bezsennością, próbowałam zająć czymś moją głowę. Leżenie z głową wtuloną w poduszkę tylko po to, żeby wędrować wzrokiem po suficie, szybko mi się znudziło. Potrzebowałam wykorzystać ten czas, który i tak spędzałabym na niczym szczególnym. Dlatego, kiedy wszyscy zasypiali, robiłam wszystko to, na co nie starczało mi czasu za dnia. Początkowo uczyłam się grać w szachy, malowałam lub czytałam książki, jednak szybko porzuciłam każde z tych zajęć. O wiele mocniej ciągnęło mnie za okno. Wpatrywałam się w gwiazdy, obserwowałam gwiazdozbiory i wkrótce zdecydowałam się wymknąć z domu, żeby jeszcze lepiej doświadczyć wszystkich tajemnic za zasłoną nocy.
Od tamtej pory regularnie spacerowałam po okolicy, wtapiając się między krzewy, żeby tylko sąsiedzi nie donieśli moim rodzicom o nocnych wędrówkach.
Miałam na sobie jedynie białą sukienkę na ramiączkach, sięgającą mi do kolan i czarny sweter, który zakrywał ramiona. Był początek września, a noce stale cieszyły się dobrą pogodą. Wymykanie się drzwiami wejściowymi zdawało się nudne, dlatego też wychodziłam oknem. Mój pokój znajdował się na parterze. Moi rodzice wydzielili mi go tuż po narodzinach Anthony'ego, zamieniając swój ukochany gabinet w moje cztery ściany. Tłumaczyli tę zmianę tym, że potrzebowali, aby Tony mógł bezpiecznie przedostać się do ich pokoju w nocy, w razie koszmaru albo złego samopoczucia. A ja byłam na tyle duża, że mogłam bezproblemowo wspiąć się po schodach.
Kiedy postawiłam stopę na zewnątrz, wzięłam głęboki wdech, przymykając chwilowo oczy. Kochałam tę ciszę. Czułam, że nie bez powodu cierpiałam na bezsenność. Szkoda by było, gdybym przespała swoją ulubioną porę dnia.
Od dawna latarnia morska, którą komentowała Agnes, wydawała mi się piekielnie ciekawa. Mnóstwo razy, kiedy mijałam ją podczas rodzinnych spacerów, pytałam rodziców o to, czy moglibyśmy się na nią wspiąć. Oboje jednoznacznie kręcili głową, tłumacząc się tym, że jej konstrukcja jest stara i mogłabym zrobić sobie krzywdę. Nikt od dawna do niej nie wchodził, wyglądała niestabilnie, a do tego pokryta była rdzą i oplatającą ją roślinnością.
Postanowiłam, że dzisiaj na nią wejdę. Zupełnie zignorowałam uwagi rodziców oraz Agnes.
Kiedy znalazłam się tuż przed jej wejściem, ostrożnie postawiłam stopę na pierwszym schodku. Wydawało się, że wcale nie był on tak niestabilny, na jaki wyglądał, dlatego bez wahania dostawiłam drugą nogę. Patrząc na swoje stopy, ubrane jedynie w białe sandałki, szybko tego pożałowałam, gdyż wijące się ciernie mocno pokaleczyły mi nogi. Kiedy weszłam do środka, ujrzałam kręcone, metalowe schody, które prowadziły do balkonu na samym szczycie. Mozolnie wspinałam się po krętej drodze, zwracając uwagę na każdy swój krok. Byłam podekscytowana, zawsze marzyłam o wejściu na sam szczyt. Oddychałam głośno, w duchu obawiając się, że noga się ześlizgnie, a ja polecę na sam dół. Kurczowo trzymałam się barierki.
Kilka chwil później znalazłam się na samej górze, pośród wybitych szyb, wcześniej pomazanych farbą czy sprejem. Ostrożnie przeszłam przez otwór pozostały po wybitej szybkie, po czym złapałam za barierkę, ściskając ją mocno palcami.
Było przepięknie.
Miałam widok na morze i całe, rozciągające się wybrzeże. Widziałam, jak fale gniewnie uderzały o klif, słyszałam ich nieznośny szum. Dokładnie tak, jakby to morze było na nas wściekłe, że doprowadzaliśmy do tragedii. Wyglądało na to, że ono płakało tak głośno, jak wszyscy w tym palącym się mieście. W tamtej chwili doskonale widziałam, jak dym unosił się nad każdym z budynków. Płonęliśmy, wypalaliśmy się, syczeliśmy z rozżarzenia. Pękaliśmy, niczym drewno wrzucone do kominka, napędzając cały ten pożar. To miasto już nigdy się nie ochłodzi, ono będzie bezustannie ściągało nas na dno.
Jeśli raz skręcisz kostkę, to być może skręcisz ją po raz drugi. Musieliśmy być przygotowani na kolejną klęskę.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki.
Zamarłam, a serce podskoczyło mi do gardła. Był środek nocy, nie miałam przy sobie niczego, czym mogłabym się obronić. Włosy zjeżyły się na moich rękach. Bałam się, że ktoś zaraz ściągnie mnie na dół, a później obudzi moich rodziców, którzy dowiedzą się o wszystkim. Nie chciałam, żeby ktoś mi to odbierał. Zauważyłam podłużny kawałek metalu leżący obok rozbitego szkła. Ostrożnie, starając się nie wydawać dźwięku, chwyciłam za jego koniec, żeby zaraz zacisnąć na nim obie dłonie. Trzymałam go, jakbym miała zaraz odbić piłeczkę, grając w baseball.
Ujrzałam pojedyncze promienie światła, jakby ktoś świecił latarką. Z każdą chwilą te luminacje stawały cię coraz mocniejsze.
Nagle ktoś stanął obiema nogami na balkonie, kierując światło prosto na moją twarz.
Skrzywiłam się, oślepiona przez połysk latarki.
— Kim jesteś?! — wypaliłam, zasłaniając oczy dłonią.
— Lavigne? — usłyszałam krótkie prychnięcie.
Doskonale znałam ten męski głos. Prześladował mnie codziennie.
Wtem chłopak wyłączył latarkę, a ja mogłam go zobaczyć. Oświetlał go jedynie blask księżyca, jednak doskonale widziałam w ciemności. Miał rozwichrzone włosy i ubrany był tę samą ciemnozieloną bluzę, którą nosił dzisiaj na mundurku szkolnym. Rose wpakował ręce do kieszeni w spodniach i lustrował mnie drwiąco.
Leonce DeRose, ten pieprzony buntownik, stał naprzeciw. Mimo wszystko odetchnęłam z ulgą, mogłam skończyć o wiele gorzej.
— Co ty tutaj robisz? — wydusiłam jednym tchem.
— Co ty tutaj robisz? — powtórzył, wyraźnie podkreślając to, że zupełnie się mnie tutaj nie spodziewał. — Łał, chciałaś mnie tym zabić? — wskazał palcem na kawałek metalu, a ja natychmiast odłożyłam go na ziemię. — Śmiało, przynajmniej nie będą mnie za to podejrzewać — dopowiedział nieco ciszej.
Po chwili chłopak podszedł do barierki i oparł się o nią rękoma. Wzięłam głęboki oddech, to wszystko wydawało mi się niewłaściwe. Nie znosiłam jego obecności. Postrzegałam go, jako zapatrzonego w siebie dupka, który uwielbiał łamać zasady. Wydawało mi się, że czasem robił to nawet wbrew sobie tylko po to, żeby w odczuciu innych był nadal tym niezależnym, chłodnym typem, któremu nie można wchodzić w drogę.
— Chciałam, ale się rozmyśliłam — wzruszyłam ramionami, również kładąc ręce na poręczy, jednak o wiele dalej. — Wszyscy nie skończyli gadać o Enzo, poczekam, aż skończą im się tematy do rozmów.
Leonce spojrzał na mnie kątem oka.
— Pytam poważnie... co ty tutaj robisz? — spytał nieco mniej cynicznie, niż wcześniej. — Nie sądziłem, że córka szeryfa wymyka się nocą z domu. Rodzice o tym wiedzą? — mówił dalej, znów zmieniając ton na nieprzyjemny.
Westchnęłam głośno.
— Daj mi spokój, Rose... — prychnęłam. — Co ty w ogóle możesz o mnie wiedzieć? Nie mam krat w oknie.
Wiedziałam, że brunet mógł mieć do mnie obiekcje ze względu na mojego ojca. On nie dawał mu ostatnio spokoju, cały czas mieszał go w tę sprawę, próbując odnaleźć mordercę. Zakładałam, że mogło go to męczyć, szczególnie jeśli nie miał niczego na sumieniu.
— A szkoda — uśmiechnął się zwycięsko pod nosem, posyłając mi przelotne spojrzenie. — Nie powinnaś tu przychodzić, w każdej chwili możesz spaść.... czy coś — wypalił, znów wiercąc palcami pomiędzy kosmykami włosów.
— Nie potrzebuję twojej troski.
Między nami zrobiło się cicho. Słyszałam jedynie uderzające o brzeg fale i powiewający wiatr, który z każdą chwilą robił się coraz bardziej chłodny. Otuliłam się swetrem jeszcze mocniej, po czym usiadłam na podłodze. Niektóre z prętów barierki zostały wcześniej powybijane, więc z łatwością wysunęłam stopy tak, że wisiały w powietrzu, wcześniej zdejmując z nich lekkie sandałki.
Nie lubiłam milczenia. To nie tak, że w tamtej chwili zrobiło mi się w niej szczególnie niewygodnie, od dziecka wytykałam ciszy jej wszystkie wady. Kiedy zasypiałam, musiałam mieć otwarte okno, żeby słyszeć wszystko, co działo się na zewnątrz. Nigdy nie narzekałam na grające bez przerwy radio czy rozmowy podczas pisania klasówki.
— Często tu przychodzisz? — zagaiłam za jakiś czas, chcąc uzyskać odpowiedź na pytanie, które nie dawało mi spokoju.
Leonce znów zerknął w moją stronę, po czym przysunął się do mnie tak, że odległość między nami wynosiła dwa metry. Chłopak również usiadł na zimnej podłodze i wysunął jedną nogę poza latarnię.
— Często. Nawet tu fajnie — odparł.
— Nawet? — powtórzyłam, ściągając brwi.
— Są ciekawsze miejsca — wzruszył ramionami, a mój umysł przez moment ponownie zżerała ta sama ciekawość. Tym razem opanowałam tę beznadziejną chęć zadawania mu pytań. — A ty?
— Jestem tu pierwszy raz. Nie sądziłam, że da się na nią wejść. Wszyscy mówili mi, że najlepiej byłoby ją rozebrać, bo nie nadaje się do wchodzenia i...
— Pieprzenie.
Ściągnęłam brwi, spoglądając w jego stronę. Leonce wyciągnął z kieszeni u spodni małą, żarową zapalniczkę koloru czerwonego i zaczął się nią bawić, co chwilę otwierając ją przed swoimi oczami.
— Co? — rzuciłam, zbita z tropu.
— Pieprzenie, Lavigne — powtórzył, również chwilowo zerkając na moją twarz, a ogień urywkoko oświetlał jego policzki. — Nienawidzę tego miasta.
— Dlaczego?
Leonce odłożył zapalniczkę z powrotem do spodni, po czym opadł na plecy, wpatrując się w milczeniu w gwiazdy, jakby szukając odpowiedzi na moje pytanie. Wprawdzie on nie musiał długo szukać, od razu wiedział, za co go nienawidził. Ja też od razu mogłabym wskazać jego powód.
— Oni wszyscy najchętniej wszystkich wsadziliby za kratki, z palcem w dupie. Nie chce im się nawet porządnie sprawdzić, jedynie wydają oskarżenia i wyroki, a tak naprawdę nie wiedzą nic, do cholery — wyrzucił z siebie z irytacją, po czym znów wziął głęboki oddech.
— Skąd ty to możesz wiedzieć? — zapytałam, przed oczami mając obraz wykończonego ojca, który całe dnie spędzał nad badaniem tej piekielnej sprawy. — Mój ojciec żyje tylko tą sprawą, przestał jeść, przestał spać... Wszystko tylko po to, żeby sprawiedliwie wskazać tego, który na to zasłużył.
Rose prychnął śmiechem, po czym powrócił do pozycji siedzącej.
— Twój ojciec jest w tym wszystkim najgorszy.
— Zamknij się, niczego nie wiesz.
— Potrafi jedynie kiwać palcem i mówić, jak bardzo chce dla nas wszystkich dobrze. Gówno prawda, jest beznadziejnym szeryfem — mówił z irytacją, która zalewała całe jego ciało, ja na naprawdę nie chciałam słuchać jego wyjaśnień.
On nic nie wiedział. Nie znał tego spojrzenia, które błagało o chwilę wytchnienia.
I chociaż nie znosiłam ciszy, odwróciłam spojrzenie i zamliknęłam, nie chcąc więcej z nim rozmawiać. Nie mogłam mu się dziwić, był okropnie zły na to, że każdy widział w nim mordercę. Sama nie wiedziałam, gdzie leżała prawda. Mimo to nie chciałam bawić się w mojego ojca i wskazywać palcem na podejrzanych. Pozostało mi pozostać nieufną i zdystansowaną, zresztą nie wydawało mi się to aż tak trudne.
Wtem chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę fajek, która była już dosyć wygnieciona, jakby nosił ją w kieszeni przez ostatni miesiąc. Obserwowałam kątem oka, jak wyjął jednen papieros, jednak nie wyglądał on tak, jakby kupił go w kiosku. Był zwinięty samodzielnie, a z przodu wystawało trochę tytoniu. Wyglądało to tak, jakby miał się zaraz z niego wysypać.
Tytoń.
Usłyszałam dźwięk otwierania czerwonej zapalniczki, po czym Leonce podpalił papieros. Wpatrywałam się w niego z rozchylonymi ustami, próbując wszystko sobie poukładać.
Przestań osądzać, Blanca. Całe to miasto paliło te beznadziejne fajki, nawet twój ojciec.
Rose znów prychnął śmiechem, a ja otrząsnęłam się z zamyślenia i nerwowo odwróciłam spojrzenie.
Cholera.
— Ty też masz mnie za zabójcę, co? — spytał, zapełniając swoje płuca tym okropnym dymem.
— Nie — odparłam krótko, wzruszając ramionami. Przysunęłam jedno kolano pod brodę, żeby móc się na nim oprzeć. — A powinnam?
— Pewnie tak — odparł, wypuszczając niewielką chmurę dymu przed siebie. — W końcu ty też jesteś tą częścią tego miejsca, której nienawidzę.
Wtem fala irytacji zalała moje ciało. Zacisnęłam pięści i podniosłam się z lodowatego podłoża. Brunet zmarszczył brwi, po czym zlustrował mnie spojrzeniem.
— Nie mów, że się za to obraziłaś.
— Cokolwiek, Rose. I tak mam twoje zdanie gdzieś — skłamałam, gdyż w duchu naprawdę mnie to uraziło.
To bolało, słyszeć o sobie słowa nienawiści, kiedy bez przerwy starałam się być jak najlepsza dla wszystkich. Nawet dla tego dupka, który palił przy mnie fajki, od których robiło mi się niedobrze.
— Nie chcę śmierdzieć fajkami. Inaczej będę musiała przywitać nowe kraty w moim oknie — zadrwiłam.
— Jasne, na razie, Lavigne — chłopak znów położył się na ziemi, a ja pomachałam mu krótko na gest pożegniania. — Lepiej idź już spać.
Po raz ostatni rzuciłam spojrzeniem na obraz rozciągający się przed nami, po czym przeszłam przez otwór po wybitej szybie i powoli zaczęłam schodzić na sam dół.
Ten chłopak wydawał mi się największą zagadką, z jaką musiało zmierzyć się to miasteczko.
#lightsupwattpad
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top