2

miłego dnia, słodziaki!
jak już mówiłam, powoli się tutaj coś tworzy

— Beznadziejnie to wszystko wygląda — skwitowała Agnes, kiedy stawiałyśmy pierwsze kroki poza budynkiem szkoły.

Ta filigranowa brunetka o oliwkowej cerze była moją dobrą koleżanką już od czasów podstawówki. Nigdy natomiast nie nazwałyśmy się przyjaciółkami. Z niektórymi tak jest, że można się z nimi świetnie dogadać, jednak nie jest to na tyle głęboka relacja, żeby powierzyć sobie wszystkie sekrety. Lubiłam prosić dziewczynę o pomoc, jednak nie zwierzałam jej się z głębszych, męczących mnie problemów, takich, jak moja bezsenność. Mimo wszystko uwielbiałam jej towarzystwo. Agnes zdawała się niezwykle podobna do mnie. Często miałyśmy to samo spostrzeżenie na te same sytuacje. 

Westchnęłam ciężko, poprawiając ramiączko od plecaka.

— To fakt, ostatnio nic nie jest w porządku — odparłam zgodnie z prawdą.

— Może to nieodpowiednie, ale strasznie chciałabym dowiedzieć się, kto go zrzucił z tego klifu — wyrzuciła z siebie niesamowicie prędko, a ja skrzywiłam się, nie odrywając wzroku od ścieżki.

— Zrzucił? — powtórzyłam z dystansem, krzywiąc się.

— No pewnie, że tak! — prychnęła śmiechem. — Przecież to nie możliwe, żeby Enzo tak po prostu skoczył. Znałam go, każdy go znał. Zresztą, ty też dobrze to wiesz.

Może przez moment byłam w stanie się z nią zgodzić, jednak szybko odwiodłam się od tych myśli. To niezdrowe osądzać wszystkich wokół. Widziałam to po swoim ojcu, sam ledwo odróżniał dobro od zła i w każdym widział potencjalnego mordercę. 

Może nie znaliśmy go odpowiednio bardzo. Każdy przecież codziennie zmierzał się z własnymi przeszkodami. Enzo pewnie też nie miał tak łatwo, jak mogło się wydawać.

— No dobra, Agnes. Wiem, że to cię ciekawi, ale sama nie wiem, czy to dobry pomysł we wszystkich doszukiwać się zabójcy.

— Wcale się nie doszukuję — wzruszyła ramionami. — Widzę, kto ma krew na rękach. Tego tak łatwo nie da się domyć — mówiła stoicko, a ja znów zmarszczyłam oczy, jednak tym razem gorączkowo spojrzałam w jej stronę. 

— O kim mówisz? 

— Jules, Louis — wyliczała na palcach. — No i Rose — tu westchnęła cicho. — Nie mów, że nie widzisz. Chodzą cały czas do dyrektora, po szkole kręci się policja, a Leonce wydaje się jeszcze bardziej zdenerwowany, niż zazwyczaj — zauważyła.

Jednak, kiedy dziewczyna mówiła, kręciłam bezustannie głową. Nie potrafiłam się z nią zgodzić.

— Są na dywaniku przynajmniej raz dziennie, Agnes — stwierdziłam, wchodząc na betonowy krawężnik, żeby rozłożyć ręce na boki i starać się utrzymać równowagę. — Cały czas są w coś zamieszani.

— Właśnie sama sobie odpowiedziałaś, Blanco.

Mimo to nadal nie postrzegałam tego, jako odpowiedź na te wszystkie pytania kotłujące w mojej głowie. Chciałam żyć dalej, nie mogłam już dłużej żyć tą tragedią. Może to samolubne, ale chwilami miałam jej po dziurki w nosie. Chciałam znów uśmiechać się do całego świata i nie przejmować się tym, że właśnie mogłam podzielać to szczęście z kimś, kto miał Enzo na sumieniu. 

Albo nie miał. Przecież nadal nie wiadomo czy nie skoczył samodzielnie, prawda?

Po chwili milczenia Agnes zdecydowała się zmienić temat.

— Ktoś w ogóle używa tej latarni? — spytała, kiedy mijałyśmy dość rozległe pole prowadzące do nadmorskiego klifu oraz starej, opuszczonej latarenki, którą mój tata przywykł nazywać Meluzyną.

— Zepsuła się kilkanaście lat temu i od tamtej pory tak sobie tam stoi — opowiedziałam, doskonale znając jej historię. 

— Ktoś powinien ją w końcu rozebrać.

— Albo naprawić — dodałam za dziewczynę, jednak ta wcale nie wydawała się ze mną zgodna. 

— Czy ja wiem? — zatrzymała się na moment, żeby zlustrować ją wzrokiem. — Jest brzydka, lepiej byłoby postawić coś nowego.

Fakt, była ona brzydka. Kiedyś miała ona granatową podstawę, metalowe schodki prowadzące do wejścia, wysokie, białe ściany i przepiękny, czerwony balkonik, z którego dochodziło światło. Teraz ta stalowa konstrukcja była pokryta rdzą, a dostęp do niej był naprawdę trudny. Schodki nie miały już kilku stopni, ktoś wyłamał jej drzwi, a okna wraz z lampą zostały wybite. 

— Może masz rację — skłamałam. 

Nadal w duchu byłam przekonana, że wystarczyło ją zwyczajnie poddać naprawie. Jednak nikt nie interesował się jej losem. A szkoda, widziałam w niej potencjał.

— Tak czy siak, zobaczysz, że ta trójka ma coś wspólnego z tym wypadkiem — powróciła do tego znienawidzonego przeze mnie tematu, wymawiając ostatnie słowo z przekąsem.

Odchyliłam głowę do tyłu, żeby wziąć głębszy oddech. Naprawdę lubiłam Agnes, ale przez ostatni tydzień, chociażby raz dziennie miałam ochotę wyłączyć jej struny głosowe.

Ewentualnie po prostu zmienić jej kanał, nie byłam fanką zagadek kryminalnych.

-*-

 Tego samego wieczora, kiedy byłam w trakcie odrabiania lekcji, ktoś zapukał do mojego pokoju. Odsunęłam się od biurka, a następnie spojrzałam w bok, żeby mieć dokładny widok na drzwi. 

— Proszę — rzuciłam krótko, tym samym zapraszając do pomieszczenia. 

Chwilę później zza dębowego skrzydła wychylił się mój tata, który uśmiechnął się krótko, a następnie w milczeniu usiadł na krańcu łóżka i westchnął głęboko. Wyglądał na zmęczonego i zdenerwowanego całą swoją pracą. Wcale mu się nie dziwiłam, ja też miałam tego wszystkiego dosyć, a nawet nie było mnie najbliżej tej sprawy.

— Jak się trzymasz, córeczko? — zagaił, uśmiechając się krótko, a ja zamknęłam jednym ruchem zeszyt i wzruszyłam ramionami. 

— Znośnie — odparłam. — Wiadomo już coś nowego? — spytałam, chociaż w istocie wcale mnie to nie interesowało. Po prostu nie wiedziałam, o czym mogłabym z nim porozmawiać. Tata był w pracy od rana do wieczora, nawet jemu było ciężko wyraźnie wyznaczyć granicę tego, gdzie kończyła się jego robota, a zaczynało życie rodzinne.

Tata przejechał rękoma po swojej twarzy, jakby chciał zebrać pot lejący się z jego czoła.

— Nie, nadal stoimy w miejscu — odpowiedział wyraźnie zrezygnowany. — Chciałem się ciebie zapytać, może byś mi trochę pomogła... — zaczął, a ja miałam ochotę głośno westchnąć i schować się pod kołdrę. — Jeśli chodzi o ten tytoń — odchrząknął tytoń. — Może coś wiesz? Może ktoś handluje nim w waszym liceum? 

Uniosłam brwi, doszukując się w myślach odpowiedzi na jego pytanie, jednak nie potrafiłam niczego odnaleźć. Chwilę później pokręciłam głową.

— Nie kręcę się w takim środowisku, tato — prychnęłam śmiechem, żeby chociaż trochę go rozweselić, jednak wydawało się, że jeszcze bardziej go zmartwiłam. — Znaczy się, nie wykluczone, że ktoś może nim handlować... Może Leonce? — wypaliłam, po chwili krzywiąc się tak, żeby ojciec tego nie zauważył.

Robisz się taka sama, jak Agnes. Oskarżasz wszystkich wokół, tak naprawdę nie wiedząc nic, Blanco. 

Po prostu chciałam mu pomóc. Zdawało się, że ostatnio spał jeszcze mniej, niż ja. 

— Nie — rzucił od razu. — Przesłuchałem go w pierwszej kolejności. Był czysty.

Może w pierwszej chwili odrobinę mnie to zaskoczyło, jednak szybko uciekłam od tego myślami. 

— Powinieneś odpocząć — zauważyłam, siadając obok taty, a moment później mężczyzna objął mnie ramieniem i przycisnął do swojego boku. — Przestań na chwilę pracować, jutro się tym zajmiesz, tato. 

— Masz rację — skinął, zdejmując z głowy swoją czapkę, która była jego elementem stroju szeryfa. Wtem tata złożył delikatny pocałunek na moim czole i powoli uniósł się z materaca. — Powinienem się położyć. Tak samo ty, mała Lavigne — zaśmiał się słabo. — Mam nadzieję, że dzisiaj prześpisz, chociaż pół nocy. 

Nabrałam powietrze w płuca, żeby zaraz z wolna wypuścić je nosem. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, żeby utwierdzić go w moich słowach.

— Postaram się zasnąć. Zaraz zbieram się do łóżka.

Jednak moje plany na tamten wieczór zdawały się zupełnie inne, niż mógł przypuszczać. Równo z godziną dwudziestą trzecią, kiedy wszyscy dawno zapadli w głęboki sen, postanowiłam wymknąć się z domu i zaleźć sobie zajęcie na tę ciemną, ciągnącą się w nieskończoność noc. 

twitter: #LightsUpWattpad

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top