03.Lekcja nr 3. Czyli gdzie uciekać, gdy zły ochroniarz patrzy
Special for u, za to, jak ładnie przyjęliście nowe opko :*
Trzymajcie tak dalej, a 4 wbije jeszcze szybciej!
...
W swoim jakże długim i nudnym dziewiętnastoletnim życiu, nie miałem wielu okazji do zabaw i imprezowania. Nie licząc Mikołajków w pracy mojego taty oraz zabaw karnawałowych organizowanych w szkole, nikt nigdy nie proponował mi szaleństw do białego rana, co może tłumaczyć dlaczego po pojawieniu się w domu Hoseoka poczułem malutki zawód.
— Mówiłeś, że będzie jak w Projekcie X — szepnął mi na ucho Jungkook, a ja wbiłem mu ramię w żebra, akurat w momencie, gdy drzwi od mieszkania otworzył nam Hobi.
— Hej, chłopaki! — Szatyn uśmiechnął się szeroko na nasz widok i choć z zewnątrz nie widać było szalonych imprezowiczów, a w uszy nie biła dyskotekowa muza, nie chciałem pozbywać się nadziei, że ta noc przejdzie do jednych z najbardziej szalonych w naszych życiu. — Jesteście w samą porę, właśnie zbieraliśmy się w salonie!
Chłopak wprowadził nas do środka na wąski korytarz, a tuż po zamknięciu drzwi nasze nogi podążyły do salonu, by skupić się na dwudziestoosobowej grupie młodzieży. Część studentów zajmowała powierzchnię kanapy przy plazmowym telewizorze, z której słychać było rozbrzmiewające na cały pokój piosenki do zabawy karaoke, druga obstawiała niewielki balkon na pierwszym piętrze, a ta ostatnia robiła sobie drinki w kuchni.
Na pierwszy rzut oka nie było tak najgorzej. Hoseok niemal od razu zaprosił nas do tej pierwszej grupy, by zapoznać nas z chłopakami; Namjoonem, ziomkiem od shishy w okrągłych okularach i Kihyunem, chłopakiem w czarnej bluzie z różowymi włosami. Oczywiście, osób było znacznie więcej, w tym cztery naprawdę urodziwe dziewczyny, niestety moja krótkotrwała pamięć i dekoncentracja nie pomagały w zapamiętaniu ich imion. Zresztą, mniejsza o to jak się nazywały, mieliśmy jeszcze dużo czasu by się poznać, a teraz liczyło się odstresowanie i świętowanie rozpoczęcia naszego pierwszego studenckiego roku.
— Kszy kszy. — Z drinkiem w ręce odwróciłem się w stronę balkonu, z którego spoglądał na mnie wysoki, szczupły blondyn w skórzanej bluzie i glanach z czerwonymi sznurówkami. Na pierwszy rzut oka, fan metalu albo rocka. — Ty jesteś Jimin, dobrze zapamiętałem? Widzieliśmy się dziś przez chwilę na korytarzu, Hoseok to mój dobry przyjaciel.
— Kojarzę, tylko nie pamiętam twojego imienia. — Skrzywiłem się, gdy chłopak zaciągnął się papierosem, aby po chwili wypuścić w powietrze biały dym.
— Taehyung, ale znajomi wołają na mnie V.
— Jak Victor?
— Visual. W liceum uchodziłem za ładnego i tak się już jakoś przyjęło. — Przytaknąłem na jego słowa, nie wiedząc, czy powinienem kontynuować rozmowę, na szczęście chłopak pierwszy przerwał ciszę. — Masz ładnego kolegę.
— Uhm, dzięki? — Uśmiechnąłem się ze zmieszaniem, choć nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś mi coś takiego powiedział. W dzieciństwie kilka dziewcząt upodobało sobie Jungkooka jako obiekt westchnień. Niestety, chłopak był zbyt wtedy zbyt nieśmiały, by coś z tym zrobić. W sumie nadal był, a bez mojej pomocy, były duże szanse, że do trzydziestki zostanie prawiczkiem.
— Lubi chłopców? — Mało nie zakrztusiłem się na jego pytanie. Co prawda, nigdy nie miałem problemów z odmienną orientacją i nie zaglądałem ludziom do łóżek. Raczej zaskoczył mnie fakt, że ktoś patrzył na mojego przyjaciela przez pryzmat seksu i pożądania.
— Nigdy z nim na ten temat nie rozmawiałem — przyznałem całkiem szczerze, bo przecież ta informacja nie była mi potrzebna do tego, by się z nim przyjaźnić. I niby nasze rozmowy zawsze ograniczały się do kręgu dziewcząt, to przecież nie mogłem jednoznacznie powiedzieć kim był, dopóki nie zobaczyłem go w akcji.
— Nie zaszkodzi sprawdzić — stwierdził po chwili, wyrzucając peta na posadzkę, a następnie gasząc niedopałek twardą podeszwą buta i nim zdążyłem pomodlić się o biedną, niewinną duszę Jungkooka, Taehyung, czy raczej "V" już wyciągał dłoń, by się z nim przywitać.
— Przyłączysz się? — Niska brunetka o burzy rozrzuconych wokół jej ramion włosów, uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Nie zwróciłem uwagi, kiedy się obok mnie pojawiła.
W jej dłoni dostrzegłem świeżo rozpieczętowaną paczkę Marlboro i nie musiałem długo niuchać by wyczuć znajomy, drapiący w gardło zapach dymu papierosowego. Może w innym życiu, zgodziłbym się poczęstować, ale w tym po prostu mnie to nie kręciło, więc zamiast przyjąć papierosa, oparłem wolne dłonie o barierki balkonu, przyglądając się widokowi na Seul. Seul, w którym tak ciężko dostrzec było choćby samotnie błąkającą się gwiazdę przez strzegące niebo grube, czarno-granatowe chmury.
— Doskwiera ci czasem to uczucie, że czujesz się samotnie, pomimo że przebywasz wokół ludzi? — spytałem od niechcenia, bo alkohol płynący w mojej krwi najwyraźniej zadziałał nie w tę stronę co trzeba, wprowadzając mnie w stan depresji i głębokich przemyśleń.
— Czasami — przyznała cicho, strzepując iskry z papierosa. — Mam wrażenie, że jestem wtedy jedyną, która dostrzega ten problem. To, że nie pasuję do reszty społeczeństwa i powinnam się od nich odseparować.
— I co wtedy robisz?
— Idę za głosem serca. W zeszłym roku zrezygnowałam ze studiów, bo marzyłam, żeby podróżować po świecie. Rodzice zawsze mi tego odmawiali, tłumacząc, że powinnam się ustatkować. A teraz? Zaczynam studia związane z turystyką w centrum Seulu. Kto by się spodziewał, co? — Posłała mi łagodny uśmiech, a ja go odwzajemniłem, bo teraz po kilku latach wreszcie poczułem to samo, wolność. Prawdziwą wolność i nieograniczone pole możliwości do robienia tego, na co miałem ochotę, w wolnym czasie rzecz jasna, bo wedle życzenia moich rodziców miałem dalej studiować ekonomię i udawać przykładnego obywatela oraz ich syna.
— Dobra, ludziska, nie śpijcie! Zaczynamy grę w butelkę! — oznajmił z podekscytowaniem Hoseok, zabierając nas z balkonu, a kilka osób zaczęło siadać na podłodze w kręgu. Pierwsze procenty pozbawiły mnie uprzedzeń do gry na poziomie szkoły podstawowej i stwierdziłem, że ja też przyłączę się do reszty osób, czekając na te ośmieszające wszystkich pytania i wyzwania. — I lepiej nas nie oszukujcie, bo kary mogą zaboleć! — uprzedził nas na starcie, co w sumie nie było dalekie od prawdy, bo parę minut po rozpoczęciu się gry, chłopak mający za zadanie zrobić fikołka, mało nie uderzył w ceglany piecyk. Poza tym, powiedziałbym, że zadania były dość "tradycyjnie". Na przykład, dwie dziewczyny dostały za zadanie całować się przez dwadzieścia sekund, a jeszcze inna para na resztę wieczoru została skuta ze sobą kajdankami.
Ale nie wspomniałem jeszcze o jednym istotnym punkcie tej historii. Mianowicie, nigdy nie byłem dość wytrzymały, jeśli chodzi o spożywanie alkoholu, a tej nocy wypiłem troszkę więcej niż powinienem. Nieważne, że następnego dnia była sobota i nie musiałem iść na zajęcia. Mój stan był opłakany, a powrót do domu leżał pod znakiem zapytania.
Gdzieś w kącie mojej głowy wciąż słyszałem głosik, który przypominał mi, że musiałem odszukać Jungkooka, który wyparował kilka minut później razem z tym przeklętym Victorem. Miałem problemy z dekoncentracją i możliwe, że także z orientacją w terenie, bo za nic w świecie nie potrafiłem odnaleźć wyjścia z mieszkania, choć nie było ono znowu takie duże.
— Całe szczęście, że przyjechałeś, bo nie wiedziałem już co mam z nim zrobić! Odpłynął jak Titanic w 1912, tyle dobrego, że w nic nie uderzył — westchnął z przejęciem Hoseok, podchodząc do kuchennego blatu w jego kuchni, o który byłem oparty. Chwila, czy to znaczy, że zasnąłem?
— No na górę lodową chyba nie miał okazji trafić — mruknął pod nosem Yoongi, a ja zawiesiłem na nim wzrok z wielkim niedowierzaniem. Niby w której minucie życia ten facet wyprzystojniał aż tak bardzo? Wyglądał jak młody Bóg albo Liam Neeson, jeszcze za czasów, gdy kręcili Taken!
— Jimin, słyszysz, co mówię? Twój bodyguard po ciebie przyjechał. — Skoncentrowałem się na słowach Hobiego, co jednak niewiele mi wyjaśniło.
— Mój Paddington? — powtórzyłem za nim ze zmieszaniem.
— Może być i Paddington. — Przewrócił oczami i pociągnął mnie za rękaw kurtki. — No już, wstawaj. Musimy cię stąd ewakuować, zanim moi rodzice wrócą z pracy. Powodzenia przy znoszeniu go po schodach, siłaczu! — Rzucił na do widzenia ochroniarzowi, kiedy obaj znaleźliśmy się już na klatce schodowej. Przełknąłem ciężko ślinę, czując na sobie jego lodowate spojrzenie. Ucieczka w moim stanie chyba nie była najlepszym pomysłem, ale i tak chciałem zaryzykować. Niestety, mężczyzna szybko przyciągnął mnie do siebie swoim ramieniem.
— Myślałeś, że jak zamkniesz mnie w pokoju, to cię nie dopadnę? — prychnął pod nosem, ciągnąc mnie za nadgarstek w stronę schodów, mimo że ja wciąż stawiałem opór.
— Puść mnie, jeszcze nie skończyłem się bawić! — oznajmiłem głośno, zawracając w kierunku drzwi do mieszkania Hoseoka. Wciąż czułem jakby minęła ledwie godzina od naszego spotkania.
— Ale zabawa skończyła się bez ciebie, idź spać. — Zanim zdążyłem cokolwiek dopowiedzieć, on wepchnął mnie już do samochodu na tylne siedzenie i rozkazał kierowcy wrócić do naszego domu. Średnio pamiętam, co się działo dalej, ani ile czasu zajęła nam podróż z powrotem do apartamentu. Pamiętam tylko, że Yoongi w pewnym momencie podniósł mnie na swoje plecy, a ja owinąłem ramiona wokół jego szyi, chowając swój nos w jej zagłębieniu ze znaczną ulgą.
— Yoongi? — spytałem cicho, gdy ochroniarz w ciszy niósł mnie do mojego pokoju.
— Tak?
— A mówiłem ci już, że ładnie pachniesz?
— Nie mówiłeś. — Ściągnął mnie ze swoich pleców prosto na mięciutkie łóżko.
— Naprawdę ładnie. Trochę jak... Dom — powiedziałem po chwili zastanowienia.
— Dom? To pewnie dlatego, że w nim jesteśmy. No dalej, kładź się, zanim faktycznie się na ciebie pogniewam. — Pomógł zapakować mi się pod kołdrę i pogasił wszystkie światła w pokoju.
I zanim zdążyłem usnąć w ramionach Morfeusza, pożegnało mnie jeszcze jedno ciche, ale przytulne "Dobranoc". A potem jak w przypadku Windowsa 10, program przestał działać i obudziłem się dopiero rankiem, a możliwe, że nawet w południe, zważywszy na to jak mocne promienie słońca próbowały przebić się do środka mojej sypialni. I nawet jeśli w pomieszczeniu nie było bardzo jasno, to i tak moje oczy zareagowały bólem i łzawieniem, a w głowie zakręciło się od przeżytych poprzedniego wieczoru doznań.
— Boże, za jakie grzechy... — jęknąłem w poduszkę i spróbowałem jakoś wygramolić się z łóżka. Moje obie nogi były ciężkie jak dwa worki ziemniaków. To cud, że udało mi się dotrzeć do wyspy kuchennej w nienaruszonym stanie, nie łamiąc sobie przy tym żadnej z kości.
— H-Hej... — Uśmiechnąłem się, a bardziej skrzywiłem w stronę swojego ochroniarza, który tego poranka czytał gazetę i zaskoczę was oraz siebie, nie miał na sobie swojego czarnego garnituru, a białą koszulę z podwiniętymi rękawami i ciemne spodnie. Wyglądał za dobrze niż dobrze i lepiej niż lepiej, a ja z zazdrości musiałem obrócić wzrok na kuchenne szafki, bo gdybym zobaczył siebie teraz w lustrze, pewnie padłbym na zawał.
— Jak się czujesz? — zapytał, szeleszcząc kartką przy zmianie strony.
— Dobrze.
— Kłamiesz.
— Czuję jakby przejechał po mnie walec, zadowolony? — Zmrużyłem oczy, dostrzegając jak na jego twarzy, uformował się zwycięski uśmieszek. — Twoja karma, czy to tam chciałeś, wróciła. I przepraszam, że musiałeś odbierać mnie wczoraj w takim stanie, bo pewnie gadałem jakieś głupoty — dodałem, a on tylko machnął na to ręką.
— Nie przejmuj się, przyzwyczaiłem się już do tego.
— Aha, czyli twoim zdaniem gadam same głupoty?! — oburzyłem się, niemal zdzierając sobie swój głos, by to wykrzyczeć. Nie przypominałem sobie jednak, żebym brał udział w karaoke.
— Weź, może dzięki temu poczujesz się trochę lepiej. — Mężczyzna wstał z fotela, by podać mi opakowanie z tabletkami przeciwbólowymi, a ja przyjąłem je w otwartą dłoń, nalewając sobie w międzyczasie wody do szklani. Suszyło mnie jak przy czterdziestostopniowym upale.
— Dziękuję... A wracając do tego, co wydarzyło się wczoraj, to jak właściwie się stąd wydostałeś? Domyślam się, że muszę pokryć koszty za zniszczenie drzwi — powiedziałem, bo może i byłem skacowany, ale mojej uwadze nie umknął ich brak w pomieszczeniu.
— Nie martw się, już się tym zająłem. Wymyśliłem nawet sposób, który oduczy cię takich zachowań na przyszłość — dodał, a zamrugałem na jego słowa, czując znaczny niepokój.
— Tak? A niby jaki?
— Kazałem wymontować wszystkie drzwi w mieszkaniu — odparł, wpychając sobie do ust małego rogalika z czekoladą, a mną dosłownie wstrząsnęło. Nie mógł zrobić tego naprawdę, musiał mnie wkręcać. Z przerażeniem zacząłem kręcić się po pokoju, żeby znaleźć parę drzwi i móc go wyśmiać, ale nigdzie takowej nie było. Nawet w łazience!
— To nie jest śmieszne! — krzyknąłem, słysząc za plecami jego głośny śmiech. — A co z moją prywatnością? Jak mam według ciebie skorzystać teraz z toalety, co?!
— Ścian nie ruszałem. — Wzruszył bezceremonialnie ramionami.
— Nie wnerwiaj mnie nawet! — Tupnąłem nogą w panele, a moje brwi zatrzymały się groźnie przy samej granicy czoła. — Kim ty w ogóle jesteś, żeby o tym za mnie decydować? Ty... Ty złodzieju drzwi! Uważaj, bo zgłoszę to wszystko swoim rodzicom i skończy się dzień bodyguarda! — zacząłem rozkręcać się w swoich groźbach, nie zdając sobie sprawy, że była jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałem, a przypomniał mi o tym dopiero dźwięk telefonu.
—Jungkook! — Z prędkością światła doskoczyłem do telefonu, by odebrać połączenie od mojego przyjaciela. Na śmierć o nim zapomniałem! A co jeśli ktoś go porwał? Jeśli się zgubił albo ten Victor, V czy Taehyung od siedmiu boleści, mu coś zrobił? — Kookie, wszystko w porządku?! Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie, tylko podaj mi adres! — zacząłem panikować do słuchawki, bo jakby nie było, martwiłem się tym, gdzie mógł teraz przebywać.
— N-Nie trzeba, jestem w domu — wyjaśnił niemrawo, choć jego słowa wcale mnie nie uspokoiły. — Tylko stało się coś strasznego i c-chyba... chyba zostałem przez coś pogryziony.
...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top