8
Na diabelskim młynie zagościłam tylko raz w całym moim życiu. Była to zdecydowana miniatura tego, co znajdowało się na kilka kroków przede mną. W momencie, w którym znajdowałam się na co najmniej cztery metry nad ziemią zaczęłam niesamowicie głośno płakać, a mój tata, który wpadł w jeszcze większą panikę niż ja, również zaczął krzyczeć i prosić o zejście. Od tamtego momentu unikałam wszelkich wysokości, bojąc się, że płacz znów będzie cisnął się na moje powieki pomimo tego, że miałam wtedy około pięciu lat.
Traumy są swego rodzaju tatuażem, a ich pozbycie się naprawdę dużo kosztuje.
Widziałam, jak kolejka coraz szybciej się zmniejsza, a na minach osób schodzących z wolna pojawiał się uśmiech i błysk w oku, który domagał się kolejnego razu. W duchu miałam nadzieję, że moje przerażenie, które starałam się ze wszystkich sił zatuszować, zniknie tak samo szybko. Spojrzałam przelotnie w stronę blondyna, który o dziwo wyraźnie zakrył część swojej twarzy ręką i spojrzał w drugą stronę, jakby po prostu myśląc, że nagle stał się niewidzialny. Nie wiedziałam, dlaczego chciał się schować, a problemu doszukiwałam się nawet w sobie, jednak zanim zdążyłam zapytać, o co może mu chodzić, dostrzegłam dwójkę chłopaków, którzy wskazywali w naszą stronę i z każdą sekundą byli coraz bliżej.
— Aidan, przyjacielu! — krzyknął jeden z nich, za moment będąc na tyle blisko, że z impetem poklepał go kilka razy po ramieniu, a chłopak niechętnie odwrócił do nich swoją głowę.
— Jak leci? — spytał drugi, czochrając mu pięścią włosy, co zupełnie zaburzyło jego dotychczasowy ład na głowie.
Aidan uśmiechnął się krótko, skacząc wzrokiem po chłopakach.
— Wszystko gra — rzucił, jakby od niechcenia.
— Dawno cię tu nie było — zauważył ten, który był o nieco ciemniejszej karnacji i miał brązowe włosy. Wtem zlustrował mnie spojrzeniem, zanim zdążyłam odwrócić wzrok. Nagle spojrzał na twarz Aidana, wskazując na mnie kciukiem. — Tutaj stoi tego przyczyna, huh? — zaśmiał się, gdy ten drugi trącił blondyna w bok.
— Daj spokój, Hugo — Aidan przewrócił oczami, a ja posiadałam coraz większe wrażenie, że był zirytowany. To było całkiem dziwne widzieć go w zupełnie innym stanie niż bezustanna radość. — Wrócę niedługo, dam wam znać.
— Widzieliśmy, że zrobiłeś coś samemu — powiedział drugi, o platynowych włosach, zakładając ręce na piersi. — Nie bałeś się, że cię złapią?
W mojej głowie zbierało się coraz więcej pytań, które chciałam zadać. Nieprzyjemnie uderzały o ściany w mojej głowie, zostawiając pustkę, która mnie nie zadowalała. Chciałam w tym echu usłyszeć odpowiedź, na którą przecież nie mogłam liczyć od Aidana. Blondyn zaśmiał się, spoglądając krótko w moją stronę.
— Bardzo śmieszne — prychnął śmiechem, co wyraźnie zdziwiło chłopaka. — Porozmawiamy, kiedy wrócę, muszę lecieć — wskazał palcem w stronę pustego krzesełka na diabelskim młynie, które mieliśmy właśnie zająć.
Wtedy chłopak o imieniu Hugo po raz ostatni klepnął go w ramię.
— Narazie, Hayes! — krzyknął, będąc już na kilka metrów z dala od nas, a jasnowłosy złączył swoje dłonie w serce, pokazując mu język i śmiejąc się głośno.
— Rany, co za idioci — westchnął, w momencie, w którym usiedliśmy na swoim miejscu, stale obserwując ich sylwetki znikające gdzieś w tłumie.
Spojrzałam na niego, ściągając brwi i zaciskając mocno pięści, próbując skupić się na moim pytaniu o wiele bardziej, niż powoli sunącym do góry diabelskim młynie.
— Kim oni są?
Aidan nabrał więcej powietrza do płuc, po chwili powoli wypuszczając je nosem.
— Pracuję z nimi — wyrzucił z siebie po chwili, patrząc na swoje stopy, które były coraz to dalej od ziemi.
— Pracujesz? — zapytałam całkiem zaskoczona. — Gdzie?
— Tutaj — odpowiedział niemalże od razu. — Rozkładam zabawki, uzupełniam automaty z gumą balonową i z całego serca nienawidzę tej roboty — zaśmiał się krótko, spoglądając w moją stronę. — Dlatego często jej unikam, a najlepiej pracuje mi się samemu. Poważnie, nie lubię samotności, jednak przy tych dwóch kretynach wydaje mi się, że samotność to coś, czego potrzebuję.
— Nikt cię z niej nie chce wyrzucić za to, że przychodzisz do niej kiedy chcesz? — pytałam dalej, wyraźnie zdziwiona.
— Nie — odparł. — Zupełnie nie, nikt nawet nie próbował.
— To dziwne — zauważyłam, stale nie odwracając od niego spojrzenia. — Moim zdaniem praca jest po to, żeby uczyć odpowiedzialności i systematyczności, a nie po to, żeby robić sobie, co tylko się chce. Twój pracodawca nie jest na ciebie wściekły?
— Nie mam pracodawcy — wzruszył ramionami. — Przychodzę, robie swoje i dostaję za to zapłatę, nikt mnie nie nadzoruje, chyba że zrobię coś naprawdę nie w porządku i ktoś mnie na tym złapie, ale jeszcze nikt mnie na tym nie przyłapał — wyjaśniał, zakładając ręce za głowę i wygodnie rozkładając się na swoim siedzeniu, po chwili spoglądając przed siebie i obserwując krajobraz Charlotte z kilku metrów nad ziemią.
W jednej chwili dostrzegłam to, co on. Dotarło do mnie, że jestem już na tyle wysoko, że płacz powinien cisnąć się na moje powieki, a na język powinny wkroczyć słowa, które wołałyby o pomoc. W momencie, w którym zobaczyłam obraz rozciągający się przed moimi oczami, zapomniałam o wszelkim strachu i starałam się czerpać z tej chwili jak najwięcej. Byłam ogromną fanką pięknych widoków, często wyglądałam przez okno w pracy i doszukiwałam się obrazów, które ukoiłyby moją duszę. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek polubię moment, w którym oderwałam się od ziemi.
— Jest ślicznie — powiedziałam, obserwując dokładnie to samo, co Aidan. Widziałam, jak światła na ulicach powoli się zapalają, odblaski na samochodach stały się lepiej widoczne i wszystko było po prostu piękne. — Jeżeli tak miałoby wyglądać moje zaburzanie rutyny, chciałabym ją zaburzać codziennie.
Aidan prychnął śmiechem, całkiem zdając sobie sprawę z bezsensowności tego zdania.
Wtedy chłopak zawiesił na mnie dłużej swoje spojrzenie. Widział, jak uśmiecham się do siebie, jak kurczowo trzymam się metalowej poręczy i jak bezustannie oglądam obraz rozciągający się przed moimi oczami i nawet na chwilę nie zauważam, jak na mnie spogląda. Blondyn wziął głębszy oddech, przygryzając swoją dolną wargę.
— Czym zajmują się twoi rodzice? — zapytał, a ja natychmiastowo spojrzałam w jego stronę. — Wiem, że twoja mama jest chora, a twój tata jest lekarzem, ale chciałbym, żebyś to rozwinęła.
Zaśmiałam się nerwowo, później nie kryjąc zdziwienia.
— Dlaczego pytasz?
— Mało o tobie wiem, Layla — znów założył ręce za głowę, czując, że jego wytłumaczenie jest wystarczające. — Skoro mamy tutaj trochę czasu, dlaczego nie moglibyśmy porozmawiać?
I tak było, ja uznałam je za wystarczające w każdym stopniu.
Skinęłam głową, powracając spojrzeniem przed siebie, gdyż właśnie znajdowaliśmy się w najwyższym punkcie.
— Moja mama prowadzi tę kawiarnię odkąd byłam mała. Tak naprawdę nigdy nie wiedziałam, w którym roku powstała, dla mnie stoi tam od zawsze — odpowiedziałam po chwili zastanowienia, przygryzając policzki od środka. — Mój tata jest lekarzem, co już również zdążyłeś zauważyć — dopowiedziałam za moment.
— Na jakiej specjalizacji? — zapytał od razu, poprawiając się na miejscu i szukając innej, wygodnej pozycji do siedzenia.
— Jest kardiologiem — odparłam. — To dosyć zabawne, kofeina zazwyczaj podnosi ciśnienie, czego mój tata panicznie stara się unikać.
— Wcale się nie dziwię, wysokie ciśnienie to syf — pokiwał głową, posyłając mi krótkie spojrzenie. — Kiedyś miałem okropnie wysokie ciśnienie. Kołatanie serca, ból głowy i nic przyjemnego — na jego twarz wkradł się cień smutku, który po chwili zatuszował, unosząc kąciki ust do góry. — Też chciałabyś być lekarzem, jak twój tata?
— W życiu — odparłam od razu. — Mdleję na widok igieł i każda wizyta u mojego taty w szpitalu jest dla mnie przerażająca — zauważyłam, po chwili śmiejąc się cicho, dostrzegając całkiem roześmianą twarz Aidana. — Nie śmiej się, to naprawdę straszne!
Po chwili twarz blondyna nieco spoważniała, gdy ten spojrzał ponownie w moją stronę.
— Myślisz, że twój tata wiedziałby, jak zaradzić na moje ataki wysokiego ciśnienia? — zapytał.
Spojrzałam na niego ze współczuciem, przełykając głośno ślinę.
— Myślę, że doskonale by wiedział — odpowiedziałam. — Myślę też, że jeśli masz problemy z ciśnieniem, to powinieneś udać się do lekarza, chociażby mojego taty, chociaż to głupie, bo nie pracuje w tym mieście. Poza tym spróbuj się nie stresować, zadbać o swoją dietę, głównie spożycie sodu i unikaj używek, o ile po nie sięgasz — wyjaśniłam, a w moim głosie wyraźnie słyszałam ton mojego taty, gdy wystawiał mi diagnozę, kiedy chorowałam.
— Nie pracuje w tym mieście? — spytał, marszcząc brwi. — Dlaczego nie? Charlotte to całkiem dobre miasto pełne ludzi z nadciśnieniem.
Pokręciłam głową, a na moje usta słabo wkradł się niewielki uśmiech.
— Podobno nie płacą mu tutaj tyle, ile by chciał — wzruszyłam ramionami. — Chociaż wydaje mi się, że pracując w Greensboro płaci o wiele więcej, rzadko widując się z nami — wyrzuciłam z siebie z automatu, czego natychmiast pożałowałam. Niczym oparzona spojrzałam w stronę chłopaka, wystawiając przed nim otwartą dłoń. — Nieważne, to głupie — zaczęłam, zanim zdążył coś powiedzieć. — A twoi rodzice?
Wtedy Aidan zawahał się chwilę, chociaż ciężko było to po nim poznać. Kilka chwil później odchrząknął i spojrzał na obraz przed nami, chociaż byliśmy już coraz niżej.
— Mój tata pracuje wszędzie, gdzie się da. Jest niezłym pracoholikiem i cały czas odkłada pieniądze na jakieś bezsensowne rzeczy. Ostatnio kupił za oszczędzone pieniądze odkurzacz, pomimo tego, że mamy ich już dwa — zaśmiał się słabo. — Moja mama prowadzi swój sklep ze wszystkim... co modne — dodał po chwili zastanowienia. — Z ubraniami. Prowadzi sklep z ubraniami od zawsze — zanim zdążyłam coś powiedzieć, chłopak tak samo, jak ja, przerwał mi natychmiast. — Jej sklep jest niczym w porównaniu do kawiarni. Nie mogę tam pomagać, bo denerwuje się, że pozrzucam jej wszystkie ubrania i będę odpychał klientów swoim ciągłym, całkiem szczerym gadaniem.
— To wcale nie dziwne — zaśmiałam się, całkiem popierając jego mamę. — Palnąłbyś komuś, że wygląda w czymś grubo i straciłbyś potencjalnego klienta.
— Dogadałybyście się — parsknął, w momencie, w którym nastąpiła nasza kolej na zejście z diabelskiego młynu.
Było dokładnie tak, jak chciałam, żeby było, jeśli stamtąd zejdę. Jakaś część mnie chciała raz jeszcze, jednak została ona znacznie stłumiona przez głos, który kazał mi powoli wracać do domu. Wiedziałam, że w domu czeka na mnie mama, która nadal choruje i czułam, że będzie zaskoczona tym, że wróciłam tak późno do domu.
— Nie było wcale tak źle, co? — Aidan posłał mi kuksaniec w bok.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się lekko, poprawiając dłonią wianek, który stale układał się na czubku mojej głowy. Aidan doskonale wiedział, że była pora na to, żeby wracać. Słońce dawno już zaszło, na niebie z wolna pojawił się księżyc i niewielkie gwiazdy, a latarnie dawały pojedyncze źródła światła na ulice.
Byłam zmęczona, a ból nóg coraz bardziej dawał się we znaki. Sen naciskał na moje powieki, niekiedy zmuszając mnie do krótkiego ziewnięcia. Chciałam być tam jak najdłużej, chciałam czerpać z tego wyjścia jak najwięcej tylko mogłam, chciałam zadawać mu miliony pytań, które coraz bardziej rozjaśniłyby obraz jego osoby, jednak po prostu nie miałam już na to siły. Kiedy siedzieliśmy razem w autobusie, znów oparłam głowę o szybę, jednak tym razem zamknęłam na moment oczy. Plastikowy wianek nieprzyjemnie naciskał na moje czoło, a dziury w jezdni kołysały mną, co chwila, wybudzając ze zmęczenia. Aidan pozostał cicho, chociaż założyłabym się, że stale chciał coś mówić. Patrzył cały czas w moją stronę, jakby analizując każdą, chociażby najmniejszą część mnie. Kiedy otworzyłam na moment oczy, widziałam w jego oczach smutek i niechęć, jednak szybko odwrócił wzrok, próbując wykrzesać z siebie uśmiech.
Aidan posiadał swoją tarczę, którą odbijał wszystko to, czego nie chciał, żeby inni zobaczyli. To dlatego stale się uśmiechał. Myślał, że uśmiech to peleryna niewidka dla jego uczuć. Prawdę mówiąc, blondyn miał rację. Nie widziałam nic innego pod przykrywką uśmiechu, choć bardzo chciałam coś zobaczyć.
Chłopak delikatnie potrząsnął moim ramieniem, gdy znów zamknęłam oczy.
— Twój przystanek jest następny, pora wstawać, Layla — wyszeptał delikatnie, a ja zaczęłam się przeciągać, próbując się rozbudzić.
— Przepraszam, to tylko głupie zmęczenie, cały dzień jestem na nogach — wytłumaczyłam się szybko, przecierając oczy.
Chłopak jedynie potrząsnął głową, jakby wszystko doskonale rozumiał.
Kilka chwil później autobus zatrzymał się na moim przystanku, a Aidan ruszył za mną w kierunku wyjścia. Postawiłam krok na chodniku, odwracając się przez lewę ramię i spoglądając po raz ostatni na blondyna.
— Dziękuję, Aidan — wydusiłam z siebie, a następnie drzwi od autobusu po prostu się zamknęły. Nie słyszałam jego odpowiedzi, nie wiedziałam, co mógłby mi w tamtej chwili odpowiedzieć. Aidan położył dłoń na szybie i uśmiechnął się szeroko, a ja przez jakiś czas obserwowałam, jak jego postać z każdą sekundą jest coraz dalej.
Westchnęłam głęboko, stawiając pierwsze kroki w stronę mojego domu. Wybrałam tę drogę, co zawsze, tłumacząc się zbyt dużym obciążeniem emocjonalnym, jak na ten dzień. Twierdziłam, że zmiany są w porządku, jednak wszystko należy traktować z umiarem. Zastanawiało mnie to, czy Aidan Hayes jutro znów pojawi się w kawiarni, zamawiając coś, czego nie mamy w karcie, czy po prostu chciałby porozmawiać ze mną o wynikach jego terapii antyrutynowej. Chciałam mu o niej opowiedzieć, chciałam wytłumaczyć, jak bardzo podobał mi się ten dzień i zataiłabym najmniejszą informację o tym, czego nie udało mi się tego dnia zmienić.
Załam każdy szczegół mojej drogi do domu, wiedziałam, gdzie stoi jaki dom, kto gdzie mieszka, gdzie wycięto jakieś drzewo, kto przemalował swój płot i właśnie dlatego najmocniej rzucił mi się w oczy kolorowy mural, który ktoś namalował na ścianie jednego z bloków mieszkalnych niedaleko mojego domu. Widziałam kolorowe bryły, które przedstawiały mężczyznę, jednak części jego twarzy były na różnych, przypadkowych miejscach, tak, jakby był on po prostu pomieszany i rozdarty.
Podeszłam bliżej, delikatnie dotykając opuszkami palców zaschniętą farbę i kontury postaci. Ten mural był naprawdę piękny, twierdziłam, że rozjaśniał tę okropnie ciemną ulicę i dawał jej odrobinę życia, którego wcześniej jej brakowało.
W jednej chwili dostrzegłam podpis, który widniał w lewym dolnym rogu ściany.
Vincent
— Hej ty! — usłyszałam za sobą stłumiony krzyk mężczyzny. — To twoja sprawka? Czego jeszcze tutaj chcesz, wandalu?
Wtedy doskonale wiedziałam, że musiałam uciekać. Doskonale wiedziałam, że z każdym moim krokiem coraz mocniej bolały moje nogi, a najbardziej w tym wszystkim wiedziałam, że nie jestem niczemu winna. Jednak widząc słowo Vincent poczułam się równie odpowiedzialna, co on.
Chociaż doskonale nie wiedziałam kim on jest.
____
udanych ferii wszystkim, którzy zaczęli i miłego tygodnia tym, co niedawno skończyli!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top