Legenda o Ogniopiórym


Gohe z utęsknieniem wpatrywał się w bezkresne niebo. Jego fiołkowe, ogromne oczy mieniły się w słońcu, niczym gwiazdy na nocnym niebie, od czasu do czasu przysłaniane kosmykami długich, niesfornych włosów w kolorze złocistego zboża. Chłopak szedł polną drogą nie zwracając nazbyt uwagi na otoczenie. Bacznie obserwował zaś niezmierzony błękit ponad swoją głową, jakby czegoś wyczekując. Świerszcze przygrywały dlań swą pieśń o panującym skwarze i ciepłym słońcu, która umilała mu czas wędrówki.

- Gohe! - Posłyszał wołanie, czy mu się zdawało?

Ponownie usłyszał nawoływanie i wówczas nabrał pewności.

- Gohe!

Odwrócił się w stronę, skąd dobiegał głos. W odległości kilkudziesięciu metrów od niego stał starszy mężczyzna w lnianej koszuli z ogromnym uśmiechem na twarzy. Rumiane polika przypominały dojrzałe malinówki, a siwe włosy opadały na plecy.

- Gohe! - ponownie krzyknął mężczyzna.

Chłopięcą twarz rozpromienił uśmiech, który zniknął po chwili, gdy chłopak podjął się morderczego biegu w stronę wołającego. Natychmiast wpadł mu w rozpostarte ramiona.

- Co tu robisz, tato? - Gohe chłonął postać mężczyzny fiołkowymi oczami, co sprawiło, że serce Worana, miłosierne i dobre, wypełniło się tkliwością.

- Przyszedłem po ciebie, marzycielu - duża dłoń ojca spoczęła na głowie dziecka. - Z głową w chmurach nigdy nie zaszedłbyś do domu!

Gohe zrobił naburmuszoną minę i odwrócił się do ojca plecami.

- Gohe! - Mężczyzna pochwycił syna na ręce. - Nie obrażaj się na mnie! To dobrze, że marzysz. Każdy z nas powinien mieć marzenia.

Chłopiec skierował ku niemu wyczekujące spojrzenie, które potrafiło przeszyć duszę na wylot. Ojciec dziecka doskonale wiedział już, o co będzie go prosić mały Gohe.

- Tato? - zaczął chłopczyk błagalnym tonem.

- Tak, Gohe? - mężczyzna uśmiechnął się radośniej, o ile w ogóle to było możliwe.

- Tato! Ty wiesz, o co mi chodzi!

- Skądże! - droczenie się z synem było dla Worana niezwykle zabawne.

- No tato!

- Dobrze, już dobrze. Znów chcesz usłyszeć tę legendę? Opowiadałem ci ją setki razy! Znasz ją na pamięć!

Gohe pokiwał energicznie głową. Mężczyzna westchnął.

- Dawno temu, za górami i lasami, za Wąwozem Żywiołów i Górami Łez, gdzieś w zapomnianej przed laty Puszczy Snów żyła Elfica imieniem Helia. Była ona jedyna w swoim rodzaju.

- Czemu? - Chłopiec, choć wiele razy słuchał opowieści, ponowił pytanie, co jednak nie zdziwiło rodzica. Gohe za każdym razem z ogromną ekscytacją przysłuchiwał się legendzie i wszystkie wydarzenia w jej treści traktował nazbyt dosłownie, co często bawiło Worana. Niemniej kontynuował opowieść.

- Jako jedyna wśród elfickiej rasy posiadła moc ognia. Nie potrafiła się nią jednak posługiwać. By nie wyrządzać krzywd ludziom ukryła się głęboko w puszczy, w ogromnej jaskini. Jednak, gdy w grocie zabłądziła dziewczynka imieniem Eri, Helia za wszelką cenę pragnęła pomóc dziecku. Na moment zapomniała o nieopanowanym przez siebie żywiole, co pociągnęło za sobą katastrofalne skutki. Eri spłonęła poprzez dotyk elficy.

W tym momencie Woron przerwał, gdyż mina jego syna przybrała niepokojącego wyrazu. Był to jednocześnie strach i przerażenie, ale i współczucie. Mężczyzna pomachał głową z pobłażaniem.

- Helia, dręczona wyrzutami sumienia, udała się do czarnoksiężnika, który miał pomóc jej odpokutować winy. On zaś wolał wykorzystać łatwowierność Helii i przemienił ją w ogromnego ptaka o płonących piórach, który wykonywać miał każde jego życzenie. Ognista istota uciekła jednak na zawsze od złego maga, tak daleko, aby już nigdy jej nie odnalazł. Zamieszkała na górze Ignis, gdzie ponoć przebywa do dziś. Najstarsi powiadają, że czarownik, nie mogąc zaradzić ucieczce Helii, rzucił na nią zaklęcie, iż nigdy później już nie mogła opuścić swego ostatecznego miejsca pobytu. Do tego w klątwie czarnoksiężnika zawarty był okrutny zakaz: Helia od tej pory spełnić mogła tylko jedno życzenie Jedynego, o wyjątkowej odwadze i czystym sercu.

Chłopiec z ogromnym entuzjazmem i rozmarzeniem przypatrywał się białym obłokom wędrującym po nieboskłonie.

- Tato, a czy Ogniopióry może kiedyś do nas przylecieć? - Ogromne oczy Gohe zwróciły się w stronę Worona.

- Nie wiem, Gohe, nie mam pojęcia. O co byś go wtedy poprosił?

Wzrok dziecka utkwił na oczach ojca.

- O to, żeby zawsze było tak, jak teraz.

***

Powieki chłopaka podniosły się ociężale, ukazując szarą rzeczywistość oraz ponury krajobraz ulicy znajdujący się za szybą, po której strugami spływały krople ulewnego deszczu. Przeciągnął się i ospale zsunął z łóżka. Zmrużonymi oczami przyjrzał się ciemnemu wnętrzu. Pokoik na poddaszu nie był obszerny. Składało się na niego zaledwie niecałe dziesięć metrów kwadratowych. Obejrzał się za siebie. Na niewielkim posłaniu znajdowała się drobna osóbka śpiąca pod stertą pierzyn. Jej wychudzona, przeraźliwie blada twarz odznaczała się spokojem. Matczyna twarz. Gohe doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta jest ciężko chora, lecz nie był w stanie temu zaradzić. Od śmierci ojca ledwo wiązali koniec z końcem. Nie starczało im pieniędzy na drogie lekarstwa, czy poradę medyka. Ba! Często nie mieli czego włożyć do garnka. Żyli biednie, jak myszy kościelne.

Gohe, teraz już dorosły, starał się jak mógł, by móc wykarmić rodzinę i opłacić maleńką, wynajmowaną kwaterę, znajdującą się na poddaszu jednej z niewielkich, nadgryzionych zębem czasu kamienic. Udział w tworzeniu broni była to praca niełatwa, a i mało płatna. Chłopak doskonale zdawał sobie jednak sprawę z tego, że kiedyś żyło się lepiej. Pamiętał ten okres bardzo dobrze. Tak bardzo pragnął powrócić w tamte czasy.

Narzucił na siebie pelerynę i udał się w kierunku wyjścia. Zanim jednak opuścił pomieszczenie, obejrzał się za siebie, jeszcze raz lustrując mizernie wyglądającą postać, w miarę spokojnie oddychającą. Bezszelestnie wysunął się na korytarz przez szparę pomiędzy drzwiami, a framugą i pognał przed siebie po stromych schodach. Z rozpędem wypadł na ulice, przez co prawie potrącił go jadący nieopodal powóz konny. Pomimo to Gohe nie przerwał szaleńczego biegu. Przeskakiwał rwące potoki wody deszczowej spływające wzdłuż ulic, omijając jednocześnie pojedyncze osoby, które spotkać niełatwo na dworze w taką pogodę. Wreszcie znalazł się pod ogromnym budynkiem fabryki, którego wygląd odstraszał najskuteczniej ze wszystkich napotkanych dzisiaj przez chłopca. Chcąc nie chcąc pchnął ciężkie drzwi i w mgnieniu oka znalazł się w ogromnej hali. Powiesił przemoczone do suchej nitki nakrycie i zajął swoje stanowisko pracy. Niechętnie wziął do dłoni części, z których miała powstać niebawem jedna z najnowszych broni palnych, jakie są znane Goldii, i które mają zagwarantować tej krainie zwycięstwo w Wojnie o Nieznaną Ziemię. Bez entuzjazmu począł skręcać już po raz setny mechanizm , gdy podsłuchał rozmowę dwóch mężczyzn dzielących stanowisko obok.

- To było zaledwie wczoraj - Rozpoczął rozmowę pierwszy, garbaty, o szramie przechodzącej przez całą długość wykrzywionej w wiecznym grymasie twarzy. - Przemierzałem wtedy trakt prowadzący przez Srogie Szczyty. Nagle spostrzegłem wysokie płomienie na jednym z wierchów. Później usłyszałem donośny ptasi wrzask. Spojrzałem w górę, a nade mną z niewiarygodną prędkością przeleciał ogromny ptak o płonących piórach. Wtedy nie myślałem o tym, co robię. Uciekłem.

- Jesteś pewien, że to był Ogniopióry? - Ton głosu drugiego człowieka wskazywał na niedowierzanie.

- Jeszcze niczego w życiu nie byłem tak pewny!

- Przewidziało ci się.

Rozmówca Garbacza machnął jedynie ręką i wrócił do wykonywanych ówcześnie czynności. Jego zdenerwowany towarzysz wstał i szybkim krokiem udał się w stronę wyjścia. Gohe poczuł ogromną potrzebę rozmowy z tajemniczym mężczyzną. Chłopiec opuścił więc swoje stanowisko i pobiegł za człowiekiem. Gdy tylko wyszedł z fabryki, jego twarz oblana została strumieniami deszczu.

- Proszę pana! - Wołał. - Proszę pana, niech pan się zatrzyma!

Garbata sylwetka stanęła w bezruchu. Mężczyzna obrócił się i spojrzał na chłopca z pewnym wyrzutem.

- Czego chcesz, dzieciaku ? - Wycedził przez zęby w stronę Gohe.

- Porozmawiać - Odrzekł spokojnie.

- Chyba nie mamy o czym - Mężczyzna odwrócił się, by kontynuować marsz.

- Przez przypadek podsłuchałem pańską rozmowę i...

- Wszystko jasne - Przerwał chłopcu mężczyzna. - O co chcesz spytać?

- Czy sądzi pan, że legendy mogą mówić prawdę?

Człowiek zamyślił się, drapiąc nieogolony zarost.

- Wiesz, trudno powiedzieć. Zależy, jak się to, co widziałem, zinterpretuje.

Przez chwilę panowało między nimi milczenie, zakłócane jedynie przez krople deszcz, bijące w szyby i płynące rynnami szarych domów.

- Na co ci to, chłopcze? - Odparł w końcu z zaciekawieniem garbus.

Gohe od zawsze zastanawiał się, co by zrobił, gdyby Ogniopióry okazał się być prawdziwy. Od kiedy zachorowała jego matka, bardzo pragnął, by została uleczona. A teraz nadarzyła się okazja, której grzechem byłoby nie wykorzystać.

- Mam zamiar wyruszyć na Ignis - Z uśmiechem odpowiedział na zadane pytanie.

Mężczyzna spojrzał na niego, jak na osobę o nie do końca zdrowych zmysłach, po czym chwycił go za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.

- Ty wiesz, jakie to niebezpieczne?

Zakłopotany chłopiec przytaknął jedynie.

- Właśnie, że nie wiesz, dlatego idę z tobą.

Słowa człowieka wprawiły młodego Gohe w zdumienie. Nie potrafił wydusić ani słowa.

- Dz-dziękuję - Wykrztusił po czasie.

- Nie masz za co, nie wypuści bym cię samego. Masz szczęście, że często bywam w górach.

Chwila nurtującej ciszy ponownie zapełniła przestrzeń pomiędzy rozmówcami. Garbus podał dłoń Gohe.

- Jestem Dor. Dor Bew.

Chłopiec powoli wysunął dłoń w stronę nowego towarzysza i silnie ją uścisnął.

- Ja jestem Gohe Crod. Czuję się zaszczycony poznaniem pana oraz pańską rezolutną propozycją.

***

Na wyprawę zamierzali wybrać się już następnego ranka. Gohe nie zamierzał o tym wspominać chorej matce. Gdy jeszcze spokojnie spała, spakował niezbędne na wyprawę rzeczy oraz zostawił list informujący o tym, że niebawem wróci. Odpowiednio zaopatrzony opuścił dom i udał się na kraniec miasta, gdzie umówił się z Dorem.

Ten dzień był wyjątkowo pogodny. Wschodzące słońce muskało promieniami twarz chłopca, a wiatr rozwiewał gęste, jasne włosy. Piosnka wyśpiewywana przez ptaki, które niedawno uwiły gniazdo na pobliskiej jabłoni była niczym balsam na zbolałe serce.

Gohe wiedział, że może nie wrócić z poszukiwań Ogniopiórego. Uważał jednak, że dobrze zrobił podejmując się trudu tułaczki. Czuł się dumny z podjętej decyzji, lecz jednocześnie dręczyła go obawa o matkę. Nie miał pojęcia, jak jego decyzja może zaważyć na zdrowiu matki.

- Pięknie świergocą, prawda? - Z odrętwienia wyrwał go głos towarzysza.

Młody Crod odwrócił głowę w stronę Dora.

- Rzeczywiście. Już czas, nie sądzisz?

- Najwyższy.

Rozpoczęła się ich wędrówka. Kierowali się w stronę Srogich Szczytów - prawdopodobnego miejsca pobytu legendarnego ptaka. Przemierzali lasy i rzeki; okazało się, iż nie było to takie łatwe, jak Gohe sądził. W lasach spotkać można było tuziny przeróżnych niebezpieczeństw - od żmij aż po ogromne stwory o nieznanych intencjach, np. smoki lub ogry. W rzekach zaś rzadko kiedy udawało się sprawić, by ich ekwipunek w całości suchy dotarł na drugi brzeg. Po takiej przeprawie przez rwącą rzekę do niczego nie nadawał się proch strzelniczy, którego zapasy zdążyli zabrać z fabryki broni, a słone suchary - podstawowe wyżywienie towarzyszy - było do wyrzucenia lub zjadali je w formie wodnistej papki. Dla Gohe podróż ta stała się niesamowitą mordęgą. Gdyby nie Dor, pewnie już dawno podupadłby na duchu i najpewniej zrezygnował z dalszej wędrówki. Dla garbatego człowieczka wędrowanie było niczym chleb powszedni.

Od początku podróży relacje chłopca i starego Bewa ulegały znaczącej ewolucji. Stali się sobie wyraźniej bliżsi. Bez wahania można było nazwać ich przyjaciółmi. Dor nie raz uratował Gohe życie. Przykładowo, piątego dnia od rozpoczęcia wędrówki chłopak został prawie pożarty przez niedźwiedzia, gdyby nie odwaga i refleks Dora, który w porę przegonił groźnego zwierza hukiem wystrzału strzelby.

Wędrujący przyjaciele sypiali pod gołym niebem, często przy świetle ogniska. Przed snem jednak często rozmawiali.

- A tak w ogóle, czemu chcesz znaleźć Ogniopiórego? Tak po prostu, czy masz jakiś konkretny cel? - Spytał mężczyzna chłopca pewnego wieczoru, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo.

- Moja matka jest ciężko chora - Odpowiedział ciężko Gohe siedzący na ziemi nieopodal przyjaciela. Jego nieruchome spojrzenie utkwione było w radośnie tańczących płomieniach ogniska.

- Rozumiem - Odpowiedział posępnie. - A gdzie twój ojciec?

Niezmącona cisza okryła na moment cały las. Jedynie palące się drewno przyjemnie skwierczało.

- Zginął, gdy miałem dziesięć lat - w oczach chłopca w dalszym ciągu odbijały się plączące się ze sobą świecące języki. - W niewyjaśnionych okolicznościach.

Twarz Dora momentalnie posmutniała.

- Bardzo mi przykro...

- Nic nie szkodzi - Przerwał momentalnie Gohe, lecz po chwili wznowił konwersację. - Lepiej opowiedz mi coś o sobie.

Młody człowiek obrócił głowę w stronę Bewa.

- To bardzo nieciekawa historia.

- Jestem pewien, że jest niezwykle interesująca. Wszystko zależy od punktu widzenia.

Dor westchnął jedynie, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech.

- Jestem weteranem wojny o Nieznaną Ziemię. Widzisz tę szramę? - Mówiąc to wskazał gestem ręki na przecinającą na wskroś twarz szeroką bliznę. - To pamiątka.

Gohe zastygł w bezruchu, lecz później opuścił głowę w wyrazie współczucia.

- Przepraszam, nie chciałem cię urazić w jakikolwiek sposób, Dor.

Towarzysz uśmiechnął się niewyraźnie.

- Nie martw się, było i minęło. Nie żyje się przeszłością. Lepiej połóżmy się już do snu. Jutro czeka nas bardzo ciężki dzień.

Stary Bew miał rację. Gdy tylko jasne słońce wzeszło zza widocznych już Srogich Szczytów, rozpraszając mrok nocy, wyruszyli w dalszą wędrówkę. Nie uszli może mili przez ciemny gąszcz leśny, a ich oczom ukazał się przerażający widok. Spalona niemalże na popiół wioska.

W powietrzu unosiła się śmierć i odór spalenizny niesiony dymem. Złowroga atmosfera wyzierała ze zgliszczy domów. Gdzieś w oddali zdawał się słyszeć płacz dziecka. Co chwila waliły się kolejne dachy płonących domów. Gohe łzy zapłynęły do oczu i popłynęły po buzi. Nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.

- To właśnie wojna - W głosie Dora wyraźnie słychać było smutek i zrozumienie.

Jeszcze raz rozejrzeli się po płonącej pozostałości wioski.

- To niesprawiedliwe, żeby przez czyjąś dziką żądzę władzy cierpiało tylu ludzi - Odrzekł z żalem i niedowierzaniem chłopak.

- Ale prawdziwe. To właśnie robi Goldia wraz z Roloth. Gdy nie uda im się wywalczyć dzikich terenów, dla zemsty podpalają je, a mieszkających tutaj ludzi biorą do niewoli. Wojna to najgorszy wynalazek naszego świata. Nie dość, że zabija, to jeszcze nie przynosi praktycznie żadnych korzyści prócz jeszcze większej nienawiści i chęci podtrzymywania sporu.

Wędrowcy opuścili zniszczoną wioskę, a w sercu Gohe narodziło się zupełnie nowe marzenie. By raz na zawsze unicestwić wojnę. Doskonale wiedział, że skoro on tego nie zrobi, to nikt nie będzie w stanie. Jednocześnie w jego umyśle pojawiła się rozterka. Może spełnić tylko jedno swoje życzenie. W takim razie lepiej będzie wybrać wyższe dobro, jednocześnie uśmiercając matkę, czy rezygnując z życiowej szansy uratować schorowaną rodzicielkę? Wybór, przed którym stanął był nie do zniesienia dla tak młodego człowieka. Garbaty Bew, widząc przygnębienie przyjaciela, zapytał, co się stało. Gdy wreszcie towarzysz zwierzył mu się, i on zdał sobie sprawę, że niewiele może na te wątpliwości zaradzić.

Tymczasem dzień spotkania z Ogniopiórym stawał się coraz bliższy. I tak jak na początku Gohe pragnął, by nadszedł on jak najszybciej, tak teraz, gdyby tylko mógł, odwlekałby go w nieskończoność. Jednak widok Srogich Szczytów stawał się coraz bliższy i uświadamiał młodzieńca w konieczności podjęcia ostatecznej decyzji. Jeszcze tylko dzień wędrówki, może dwa, dzieliły ich od góry Ignis.

Tego ranka słońce, jak zwykle, wzeszło zza górskiego pasma, oświetlając przy tym swymi bladymi, delikatnymi promieniami ostre i strome zbocza, które na tę chwilę wyglądały niezwykle łagodnie. Podróżnicy przyglądali się temu zjawisku z zachwytem, ale i zarazem obawą.

Zaczęła się ich wędrówka kamienistymi szlakami. Przemierzali górskie wąwozy i ciemne, wilgotne jaskinie. Im wyżej się znajdowali, tym było chłodniej, a wiatr był bardziej porywisty. W pewnym momencie podróży zmuszeni byli zostawić wszelkie bagaże, gdyż ich transport był praktycznie niemożliwy na skutek warunków panujących dookoła.

Droga zdawała się prowadzić aż po same chmury, bezkreśnie... Z nieba sypał gęsty śnieg, przykrywając gęstym puchem szlaki, dla wędrowców już niewidoczne. Towarzysze musieli zdać się na własną intuicję, w czym nie pomagała panująca zamieć. Przez oblodzone kamienie Gohe co i rusz się potykał, lecz od śmierci w głębokich przepaściach ratowała go silna ręka Dora, który doskonale znał warunki panujące w tej części świata.

Śnieżyca nie pozwalała również na rozróżnienie pory dnia. Raz chłopiec pewien był, że jest południe, a następnie mógłby dać sobie rękę uciąć, że słońce już pewnie chowa się za widnokręgiem. Czas nie miał tu znaczenia. Wędrujący człowiek potrafił odczuć tylko jedno: chłód. Żadna inna myśl -od tej o panującym zimnie - nie potrafiła przejąć władzy nad umysłem podróżnika.

Gdy wykończeni nieustającą wspinaczką towarzysze wdrapali się na jeden ze szczytów, śnieg przestał padać, a wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Była noc. Strudzeni podróżnicy runęli na ziemię jak martwi, ignorując lodowaty wiatr. Powieki Gohe samoistnie się zamknęły, odsyłając go w zbawienny świat snu, gdzie nie ma głodu, pragnienia ani zimna; świat bez zmartwień.

- Gohe! - Nie, to nieprawda! Nikt go nie woła! To tylko Jego wyobraźnia!

Próbował jeszcze raz usłyszeć głos, by rozeznać, do kogo on należy.

- Gohe! - nawoływanie nie dawało mu spokoju. - Nie zasypiaj!

Był to zdecydowanie kobiecy głos. Kto to był!? Przecież nie ma tu nikogo prócz Dora i jego samego, a co dopiero kogoś jeszcze, kto znałby jego imię!

Przestraszony chłopiec z trudem uniósł głowę w górę. To, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

Przed nim stał ogromny ptak, wielkości dorosłego człowieka. Dumnie unosił głowę, a jego oczy zdawały się płonąć żywym ogniem. Jego pióra okryte były płomieniami, które jednak nie sprawiały, że stworzenie cierpiało w jakikolwiek sposób. Był dokładnie taki, jakim opisywały go legendy; tak przedstawiał mu go ojciec w czasie beztroskich, dziecięcych lat i tak od zawsze go sobie wyobrażał. Takiego szukał w letnie dni na błękitnym nieboskłonie. Dominowało w nim dziwne uczucie, jakby od zawsze znał tę przedziwną istotę.

- Ogniopióry... - Wyszeptał.

Siedział przez dłuższą chwilę na zmarzniętej ziemi, zastanawiając się, czy to, co widzi, nie jest tylko przewidzeniem, czy rzeczywiście spełnia się jego marzenie z dziecięcych lat.

- Ty istniejesz...- Wydusił po czasie.

- Owszem - Odezwał się ognisty ptak niezwykle pięknym, kobiecym głosem. - I znam cię bardzo dobrze. Masz nieskazitelnie czyste serce. Dlatego tu jesteś, prawda?

Chłopiec nieśmiało przytaknął.

- Nie musisz się mnie bać - Kontynuował z troską Ogniopióry. - Jestem tu, by ci pomóc. Jakie jest twoje marzenie?

Gohe nie wiedział, co uczynić.

- Mam dwa marzenia, w tym tkwi mój problem - Odpowiedział legendarnej istocie z obawą.

Ptak schylił głowę mrużąc oczy. Wyraźnie nad czymś rozmyślał.

- Ta decyzja zadecyduje o twoich dalszych losach, Gohe. Koniecznie musisz to wziąć pod uwagę. Nawet gdybym bardzo chciała, nie mogę spełnić więcej, aniżeli jedno jedyne twoje życzenie.

Cień spłynął na twarz chłopca. Zdecydował.

- Chcę, by wszystkie spory w świecie zostały zażegnane - Ledwo powstrzymywał się od płaczu.

Ptak spojrzał na daleką Goldię, wyrazistą w świetle poranka.

- To bardzo szlachetne marzenie - Powiedziała z podziwem Helia, nadal wpatrując się w odległą krainę. - Jesteś pewien, że właśnie to życzenie chcesz zrealizować?

Młody człowiek przytaknął, a łzy strumieniami pociekły z jego fiołkowych oczu.

- Tak, tak musi być.

Ptak w jednej chwili wzbił się w jutrzenne niebo. Wirował w powietrzu, aż otoczyła go złota aura, która następnie rozniosła się we wszystkie strony świata w postaci srebrzysto - złotych drobin. I stało się - już po wszystkim.

Gohe usiadł na ziemi. Wcale nie czuł szczęścia. Pozostało w nim jedynie poczucie winy. Włożył głowę pomiędzy kolana i zaniósł się łkaniem.

- Co się stało? - Podszedł do niego Ogniopióry. - Przecież spełniłam twoje marzenie.

- Tak, ale przez to skazałem na śmierć moją chorą matkę - Odparł zduszonym głosem. - Chciałem, by była zdrowa! Właśnie po to udałem się w tę przeklętą podróż! By odnaleźć ciebie i prosić o uzdrowienie dla niej!

Ptak zamyślił się.

- Jest jeszcze jedno rozwiązanie - Głos stworzenia brzmiał niezwykle poważnie. - Ale wymaga ono ogromnych poświęceń. Poświęcenia własnego życia dla spełnienia marzenia. Czy jesteś na to gotowy, Gohe?

Ptak odwrócił głowę w stronę chłopca i popatrzał na niego łagodnie oraz troskliwie.

- A czy to uratuje życie mamie?

Helia pomachała głową na potwierdzenie.

- Wszystkie warunki zostaną spełnione.

Ogniopióry rozwarł płonące skrzydła, które dla Gohe wydawały się teraz ogromne.

- Wejdź pod nie, zabiorę cię do twojego ojca - Odrzekł smutno.

Chłopak posłusznie zbliżył się do ptaka, zaś od zagarnął go do siebie.

Gohe na początku nie widział nic, tylko ciemność. Potem spostrzegł światło, bez wahania udał się w jego kierunku. Po drodze mijał obrazy, które przytaczały sytuacje z jego życia. Opowieści ojca, marzenia o spotkaniu ptaka z legend, wędrówka przez łąki, zabawy z przyjaciółmi. Słyszał również głosy ludzi, których kiedyś spotkał.

-Tato, a czy Ogniopióry może kiedyś do nas przylecieć?

- Nie wiem, Gohe, nie mam pojęcia. O co byś go wtedy poprosił?

- O to, żeby zawsze było tak, jak teraz."

Wtem spostrzegł znajomą postać na końcu tunelu. Rumiane polika mieniły się niczym dojrzałe malinówki, zaś na twarzy gościł ten sam, wiecznie radosny uśmiech...

***

Dora obudził nagły ptasi krzyk. Gwałtownie otworzył oczy. W niebo właśnie wzbił się ogromny ognisty ptak, który po chwili wylądował obok niego.

- Nie czekaj na przyjaciela - poinformował garbatego człowieka. - On już nie wróci. Bo jako jedyny wyraził dwa życzenia, za cenę życia. Ja dzięki niemu jestem wolna, bo odkupiłam grzechy. Jestem mu bardzo wdzięczna. Zaopiekuj się jego matką! Na mnie już pora, mogę odejść z czystym sumieniem.

Po tych słowach odleciał w stronę słońca, a słuch o nim zaginął. Niemniej słowa dotrzymał. Matka Gohe żyła do późnej starości, a na świecie już zawsze gościł pokój. Oto cała legenda o Ogniopiórym ptaku, który spełnić mógł jedno życzenie człowieka o czystym sercu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top