Rozdział 5
-Pobudka księżniczko.
Kiedyś go zabije. Ale to kiedyś. Teraz śpię. Przekręciłam się na drugi bok i zakryłam głowę kołdrą.
-No już. Wstawaj leniu!
-Daj mi spać.
Jeff szarpnięciem ściągnął ze mnie kołdrę. Od razu się rozbudziłam i usiadłam. Killer zmierzył mnie wzrokiem i zaśmiał się. Spojrzałam na siebie i dopiero teraz zorientowałam się że jestem w bieliźnie. Chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią w chłopaka.
-Po chuj mnie budzisz?!
-Widzę zły humor od rana. Slenderman kazał cię obudzić.
Rozejrzałam się po moim łóżku, ale Jeff dalej trzymał kołdrę więc nie miałam się czym zakryć. Westchnęłam i wstałam z łóżka. Szatyn uważnie śledził każdy mój ruch.
-Może byś łaskawie wyszedł?! Nie wiem idź pooglądaj telewizje.
-Po co. Tu mam lepsze widoki.
Wkurzona chwyciłam pierwszą lepszą rzecz z toaletki ale w momencie kiedy miałam nią rzucić zatrzymałam się.
-Boisz się??
-Przecież nie będę na ciebie marnować moich ulubionych perfum.- odłożyłam flakon na miejsce i zamiast tego rzuciłam w chłopaka dezodorantem. Oberwał w głowę, ale po chwili zaśmiał się.
-Co cię tak bawi co?!?!
-Ramiączko ci się odpięło.
Chwyciłam swoje białe szpilki i zaczęłam go walić po głowie. W ten sposób udało mi się wygonić go z pokój. Poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Potem w ręczniku weszłam do garderoby. Dopiero teraz zauważyłam że jest tu o wiele więcej ciuchów niż miałam ze sobą po podróży. Większość miała metki co znaczyło że są nie używane. Ubrałam bieliznę, postrzępione, jeansowe szorty i białą koszulę. Nie kłopotałam się z zapinaniem jej. Po prostu na wysokości pępka zawiązałam supeł. Podeszłam do toaletki, ale oprócz czerwonej szminki nie nałożyłam nic na twarz. Założyłam czarne szpilki i podeszłam do szafki z bronią. Dwa sztylety schowałam do kieszeni spodni, jeden mniejszy wsadziłam do buta, a ostatni w biustonosz. Dziwna metoda, ale skuteczna. W moje spięte w koka włosy wsadziłam dwie, ostre jak brzytwa pałeczki. Przezorny zawsze ubezpieczony. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. Wszyscy wiedzieli na miejscach i jedli śniadanie.
-Jeff...
-Rozumiem, że chcesz mnie przeprosić tak?
-Skąd idioto. Chciałam odzyskać mój dezodorant.
Wszyscy jakoś dziwnie popatrzyli się na Jeffa. Cicho się zaśmiałam i podkradłam Tobbiemu gofra z czekoladą i bitą śmietaną.
-Ej!
-Też cię lubię.
Zjadłam gofra i miałam zamiar zrobić sobie kawę, ale w głowie usłyszałam głos Slendera.
-Jessica, Jeff i E.J. Zapraszam do gabinetu.
Przez chwilę poczułam się jak dziecko wzywane do dyrektora. Pomieszczenie było utrzymywane w kolorach brązu i czerni. Było tu nie wiele mebli. Na środku stało wielkie, masywne biurko. Usiedliśmy na sofie stojącej pod ścianą a Slender usiadł za biurko.
-Więc tak. Sprawa jest prosta. Mężczyzna przyjechał tu tylko na spotkanie więc macie jedną szansę. Robimy jak zawsze. Zabić i postara się zrobić to bez świadków. Nic więcej.
Slenderman dał nam zdjęcie mężczyzny i kazał iść. Przez las szliśmy jakieś pięć minut. Na początku chłopcy dziwili się, że nie mam swojego stroju, ale ja wiem swoje. Jeff i E.J. mieli kaptury aby nikt ich nie rozpoznał. Ja szłam swobodnie. W pewnym momencie zauważyłam mężczyznę którego mieliśmy się pozbyć.
-Nie możemy go tak poprostu zabić na ulicy. Za dużo świadków.
-Zostaw to mnie.
Nim Jeff zdążył mnie powstrzymać wyszłam na ulicę. Zauważyłam, że facet cały czas patrzy w telefon. Przez "przypadek" na niego wpadłam. Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie. Ja oczywiście wylądowałam na chodniku. Złapałam się za kostkę udając ból.
-Oh przepraszam panią najmocniej. To moja wina.
-Nic się nie stało.
Mężczyzna pomógł mi wstać. Ja dla lepszego efektu skrzywiłam się kiedy stanęłam na lewą nogę.
-Coś się pani stało?
-Oh nie to tylko kostka. Mam na imię Jessica.
-Miło mi. Jestem Zayn. Może odprowadzę panią.
-Dziękuję.
Ruszyliśmy w stronę uliczki w której wcześniej kryli się chłopcy. Kiedy byliśmy już w jej połowie zauważyłam Jacka i Jeffa. Dałam im znak aby stanęli za Zaynem. Zatrzymałam się i przytuliłam mężczyznę.
-Dzieki Zayn.
Wyciągnęłam dłoń za plecami chłopaka. Jeff podał mi nóż który wbiłam w plecy chłopaka. Zayn osunął się w moich ramionach na ziemię. Kucnęłam obok niego.
-Ddlaczeeggoo tyy...-wychrypiał
-Ciiii...
Pocałowałam go w czoło.
-Słodkiej śmierci życzę.-powiedziałam po czym wbiłam jedną z pałeczek w szyję mężczyzny.
-Dobra robota księżniczko. Nie wiem tylko po co ten całus.
-A co? Zazdrosny?- zaśmiał się Jack
-Bardzo śmieszne.
Potem zrobiliśmy swoje. Ja wyciekami kocie uszy na czole i wąsy pod nosem, Killer rozciął mu policzki, a E.J. wyciął mu nerki.
-No to wracamy do domu.
Weszliśmy do salonu i usłyszeliśmy śmiech. Chłopcy grali w butelkę.
-Gracie z nami??
-Nie. A może zagramy w nigdy przenigdy?
-Jak wytłumaczysz to spoko.
-Chodzi o to że każdy ma kubek. Jedna osoba mówi czego nigdy nie robiła. Osoby które już to robiły dają jej łyk ze swojego kubka. Osoba która ma najmniej grzeszków najszybciej kończy pijana.
Wzięłam kubeczki i każdy napełniłam alkoholem i podałam każdemu. Wszyscy usiedliśmy w kółku.
-Ok ja zaczynam. Nigdy przenigdy nie jadłam nerek.
Jack uśmiechnął się i podał mi swój kubek z którego wzięłam spory łyk.
-A chcesz spróbować?
-Teraz ty Jeff.
-Hmm...nigdy przenigdy nie rysowałem.
Podałam Jeffowi swój kubek. Pograliśmy jeszcze tak z godzinę. Każdy skończył lekko pijany. No może trochę bardziej niż lekko. Ben wisiał przyklejony taśmą do sufitu. To był pomysł Puppetera i Maskyego którzy obecnie leżeli na stole. Tobby rozłożył się na dywanie a nogi położył na brzuchu Puppetera. Jeff leżał w kuchni na blacie a ja siedziałam na wyspie kuchennej jedząc ciastka. Wcześniej wpadła też do nas Sally.
-Sarenko daj mi ciasteczko...
-Nie. Jesteś pijany i nie będę z tobą gadać.
Szczere mówiąc sama byłam lekko wstawiona. W końcu wypiłam kubek czystej wódki.
Jeff podniósł się z blatu i stanął pomiędzy moimi nogami.
-Myślisz że mam aż tak słabą głowę??-zaśmiał się i zabrał mi miskę ze słodkościami
-Ej to moje!!-krzyczałam jak jakieś małe dziecko
Jeff tylko prychnął i wsadził mi w usta ciasteczko. Wziął mnie na ręce a ja wtuliłam się w jego tors i usnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top