Rozdział 7

No to czas na rozdział, który może trochę namieszać. Mam nadzieję, że się wam spodoba, mimo że jest, jaki jest. Jednak jest potrzebny przy rozwoju akcji. Dziękuję za wszystkie motywujące gwiazdki i komentarze.

Rozdział 7

Dyrektor uznał, że dla Harry'ego będzie bezpieczniej, jeśli Wielkanoc spędzi na Grimmauld Place z Syriuszem i Remusem. Sam chłopiec nie był specjalnie przekonany do tego pomysłu. Obawiał się, że po jego ostatniej rozmowie, czy raczej kłótni ze swoim chrzestnym, atmosfera między nimi będzie, delikatnie mówiąc, bardzo niezręczna. Rozumiał jednak decyzję Dumbledore'a.

W ostatnim czasie Umbridge przeforsowała w szkole kolejne swoje pomysły. Żeby utworzyć jakąś drużynę czy klub, należało mieć pozwolenie od niej i Harry zastanawiał się, o co w tym chodziło. Dziwnie też patrzyła na niego, ale ponieważ nie odzywał się na jej lekcjach, nie miała do czego się przyczepić. Raz tylko zatrzymała go po lekcji i do dzisiejszego dnia zastanawiał się nad tym, co usłyszał.

– Panie Potter. Czy poza drużyną Quidditcha należy pan jeszcze do jakiegoś klubu? – spytała tym swoim ociekającym słodyczą głosem.

Harry popatrzył na nią zaskoczony.

– Nie, pani profesor – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Nigdy nie miałem czasu na jakieś inne zainteresowania.

– A Obrona Przed Czarną Magią? Pański ojciec był aurorem.

– To prawda, ale ja nie mam w planach takiej kariery. – Zaczął się zastanawiać, do czego ta różowa ropucha zmierza. Przyszła kariera to była tylko i wyłącznie jego osobista sprawa.

– Nie? – Wydawała się szczerze zaskoczona jego słowami. – Jak rozumiem, profesor McGonagall została o tym poinformowana?

– Tak, pani profesor. Powiedziałem jej o tym na rozmowie dotyczącej wyboru kariery.

Umbridge odchrząknęła, a potem powiedziała mu, że jest wolny i Harry szybko wyszedł z klasy, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał.

– Dziwne to było – mruknął do siebie, idąc do Wielkiej Sali na obiad. Potem musiał zejść do gabinetu Snape'a. Tego popołudnia miał wizytę u psychologa i mógł teraz powiedzieć, że profesor miał rację. Terapia naprawdę powoli przynosiła efekty. Czuł się lepiej i przestał myśleć o samobójstwie. Oczywiście bywały dni, kiedy czuł się naprawdę źle, ale wtedy starał się wyciszyć albo zając się czymś. Ćwiczył oklumencję, chodził na treningi, uczył się do egzaminów. Starał się zawsze coś robić, żeby nie myśleć o tym, co złe.

Po wizycie u terapeuty Snape oznajmił mu decyzję dyrektora w sprawie Wielkanocy. Harry przyjął to do wiadomości i nie komentował. Spodziewał się dziwnej atmosfery na Grimmauld Place, ale miał nadzieję na spokojną rozmowę z Syriuszem. Tym razem bez krzyków i nieporozumień. Podzielił się swoimi myślami z profesorem, zanim poszedł się pakować.

– Black to idiota – powiedział tylko Snape. – Ale wiem, że to twój ojciec chrzestny i ci na nim zależy. To całkiem normalne.

Harry skinął głową. Snape zapewnił go, że w któryś dzień zajrzy do kwatery zakonu, żeby poćwiczyć z nim oklumencję.

– Nie krzyw się – upomniał chłopca, widząc, że ten już miał na twarzy wyraz niezadowolenia. – Obaj wiemy, jakie to jest ważne. Idzie ci coraz lepiej i nie możemy tego zaprzepaścić.

– Wow. Pan mnie pochwalił – zauważył Harry i uśmiechnął się lekko.

Snape poczuł dziwny ucisk w piersi, widząc to. To był pierwszy raz, kiedy chłopak uśmiechnął się od bardzo dawna. I to był znak, że naprawdę jest trochę lepiej. Wiedział, że Harry powiedział o kilku sprawach Ronaldowi Weasleyowi. Rudowłosy chłopak przyjął wszystko do wiadomości, czym zaskoczył Snape'a. Zawsze myślał, że to panna Granger zaakceptuje wszystko szybciej. Tymczasem prawda okazała się zupełnie inna.

Hermiona Granger okazała się ślepo zapatrzona w Dumbledore'a i wierzyła we wszystko, co mówił. Nie mogła pogodzić się z tym, że Harry podważa działania dyrektora. Od tamtego czasu była dla niego bardzo chłodna i prawie w ogóle się do niego nie odzywała. Ron próbował z nią porozmawiać, ale zupełnie nie chciała go słuchać. Naprawdę miała zbyt ciasny umysł, żeby dopuszczać do siebie więcej niż jedno rozwiązanie.

,,,

Powitanie z Syriuszem było nieco niezręczne, ale mimo to Harry cieszył się, że go widzi. Chciał potem porozmawiać z Remusem o kilku sprawach.

To, co powiedział wtedy Ron, nie dawało mu spokoju. Nie bardzo mógł uwierzyć w jego przypuszczenia, jakoby Syriusz kochał się w jego ojcu. To było niedorzeczne! Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi, jego ojciec chrzestny cieszył się ze ślubu jego rodziców, a potem, gdy Harry się urodził. Remus opowiadał mu o tym, a Hagrid też dodał od siebie kilka rzeczy, kiedy o to zapytał. Potwierdził, że James i Syriusz byli nierozłączni, ale to było normalne w przypadku najlepszych przyjaciół. Przecież nawet Harry i Ron spędzali ze sobą masę czasu.

Harry przyznał mu rację. Najlepsi przyjaciele często bywali nierozłączni, mieli podobne zainteresowania i rozumieli się bez słów. Nie było w tym nic złego.

Złoty Chłopiec ulokował się w pokoju, który zawsze dzielił z Ronem. Weasleyowie mieli zjawić się za dwa dni i w zasadzie Harry cieszył się, że ich znowu wszystkich zobaczy. Pan Weasley wrócił jakiś czas temu do pełni zdrowia i zanim po Nowym Roku wrócili do Hogwartu, podziękował Harry'emu jeszcze raz za ratunek.

– Naprawdę nie było w tym twojej winy Harry – zapewnił go. – Gdyby nie ty, mógłbym tam leżeć, nie wiadomo ile.

– Te moje wizje nie są dobre – zauważył Złoty Chłopiec.

– Nie, ale ta jedna uratowała mi życie. – Tata Rona uśmiechnął się do niego i Harry niepewne odwzajemnił go.

Harry wiedział, że jego wizje są specyficzne i stanowiły dowód na jego połączenie z Voldemortem. Najwyraźniej zaklęcie zabijające naprawdę utworzyło między nimi wtedy jakiś rodzaj magicznej więzi i ani trochę mu się nie podobało. Nie chciał widzieć tych wszystkich okropności, a potem czuć się winnym za to wszystko. Snape ciągle mu powtarzał, że nie ma w tym jego winy. To Voldemort wtedy zaatakował, a nie Harry.

– Ale ja to widziałem – powiedział mu wtedy Harry. – I czułem wtedy taką dziwną satysfakcję. I smak krwi w ustach.

– Bo czułeś to, co ten wąż. Przez chwilę byliście połączeni. To stąd twoja reakcja – zapewnił go Snape.

– Boję się – przyznał wtedy chłopiec. – Boję się, że on może mnie opętać i zrobię komuś krzywdę.

– Nic takiego się nie stanie, jeśli nauczysz się zamykać swój umysł – zapewnił go profesor. – Popatrz na mnie. Nie zrobiłeś nikomu krzywdy. To nie ty byłeś wężem.

Harry niepewnie pokiwał głową.

– Profesorze, jeśli to z Vol... Czarnym Panem łączy mnie jakaś magiczna więź, to dlaczego widziałem to, co wąż? – spytał nagle.

To było pytanie, na które Severus nie potrafił mu na razie odpowiedzieć. Miał pewne podejrzenia, ale miał szczerą nadzieję, że okażą się one błędne. Powiedział więc chłopcu, że nie wie, ale szuka informacji na ten temat.

Świat magii był tak rozległy i tajemniczy. Mistrz Eliksirów był pewien, że nigdy nie poznają wszystkich jego sekretów.

– Dlaczego został pan Mistrzem Eliksirów? – spytał go któregoś wieczoru Harry. Siedzieli w salonie, w prywatnych kwaterach Snape'a po kolejnej sesji terapeutycznej chłopca.

Severus popatrzył na niego uważnie. Chłopiec zaskoczył go tym pytaniem.

– Bo to lubię – przyznał. Ten jeden raz mógł zdradzić coś na swój temat. – Zawsze fascynowało mnie łączenie ze sobą różnych rzeczy i efekt, jaki można przez to uzyskać. To niezwykłe, gdy z kilku składników, które pojedynczo nic nie znaczą, można stworzyć coś pożytecznego, ciekawego lub groźnego.

– Lubi pan eksperymentować?

– Bardzo. Ale nie mam na to zbyt wiele czasu. – W jego głosie Harry wyczuł nutkę żalu.

– Bo musi pan uczyć?

– Uczyć, szpiegować, mieć oczy dookoła głowy przy niewdzięcznych bachorach i wykonywać inne, niewdzięczne obowiązki.

– Myśli pan, że też mógłbym kiedyś zostać Mistrzem Eliksirów? – spytał ciekawie.

Snape był tak zaskoczony jego pytaniem, że przez chwilę nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

– Nie wiem – odpowiedział w końcu. – Czasem niektóre zainteresowania i talenty rozwijają się znacznie później niż w czasach szkolnych. Nie zauważyłem jednak, żebyś lubił mój przedmiot, ale to zapewne moja wina.

Harry pokiwał głową.

– W szkole podstawowe lubiłem chemię. W sumie lubię też gotować i myślałem, że eliksiry będą jakby połączeniem obu tych rzeczy. Są jednak dużo bardziej skomplikowane, niż mi się wydało. Ma pan ogromną wiedzę, ale wydaje mi się, że nie potrafi jej pan przekazać.

– Ty i ta twoja szczerość – mruknął Snape. – Nie potrafię, bo nie lubię uczyć. Zostałem nauczycielem na prośbę Dumbledore'a. Gdyby nie to podróżowałbym po świecie, w poszukiwaniu różnych, rzadkich składników, a potem przeprowadzał eksperymenty.

– To musi być fajne.

– Co takiego?

– Być wolnym – powiedział cicho Harry, opuszczając wzrok na swoje kolana.

No tak. Ten chłopak nigdy nie był wolny. Zawsze ktoś go kontrolował. Najpierw dyrektor zadecydował o jego losie, oddając go pod tą, pożal się Boże opiekę mugoli, a potem chciał zrobić z niego narzędzie do pokonania Voldemorta. Nic dziwnego, że Harry nie ufał dorosłym, którzy tylko od niego wymagali, nie dając nic w zamian. Chyba będzie musiał mu nieco odpuścić na swoich zajęciach.

– Naprawdę myślałeś, żeby zostać Mistrzem Eliksirów? – podjął po chwili wątek.

Harry skinął głową.

– Ale raczej mam marne szanse. W końcu nie jestem w nich wybitny. Pewnie nawet nie zdam SUMa.

Severus mruknął coś pod nosem.

– Zwariuję z tobą kiedyś – powiedział po chwili profesor, a Harry podniósł głowę i popatrzył na niego niepewnie. – Niech ci będzie. Pomogę ci się przygotować do egzaminu. Twój terapeuta i tak mówił, żebyś zajmował czymś umysł, a eliksiry wymagają ogromnej koncentracji.

Harry skinął głową. Od tamtej pory po lekcjach oklumencji i po powrocie z terapii, szli do prywatnego laboratorium profesora i warzyli eliksiry, które mogły się pojawić na egzaminie. Chłopiec cieszył się, że mógł spędzić z nim więcej czasu, ale nigdy mu o tym nie powiedział.

A teraz leżąc w sypialni na Grimmauld Place, myślał o swoim profesorze i czuł dziwne ciepło w piersi. Snape może i go kiedyś nienawidził, ale teraz w jakiś sposób troszczył się o niego. A przynajmniej Harry miał taką nadzieję.

Snape'a nie można było nazwać przystojnym. Na pewno nie z jego wiecznym grymasem na twarzy, ale to nie miało dla Harry'ego znaczenia. Harry polubił jego sarkazm, pod którym ukrywał prawdziwego siebie. Lubił te momenty, kiedy mężczyzna pozwalał mu przez chwilę na odkrywanie siebie. Nawet ten czarny kolor do niego pasował. Harry raz zastanawiał się, czy Snape wyglądałby dobrze w czarnej skórze. Potem przez pół godziny stał pod prysznicem, usiłując uspokoić swoje, bardzo zainteresowane tą wizją ciało. Wtedy właśnie zrozumiał, że profesor go pociąga. W pierwszej chwili przestraszył się tego. W końcu Mistrz Eliksirów był jego nauczycielem, ale z drugiej strony mało to uczniów durzyło się w swoich wykładowcach? Nigdzie nie było przepisu, że uczeń nie może przechodzić młodzieńczego zauroczenia starszym mężczyzną.

Harry nie miał pojęcia, czy to, co czuje do swojego profesora jest ty samym, co czuł do Cedrica. Snape i Diggory byli ja ogień i woda. Tak różni od siebie, ale jednocześnie mieli cechy, które przyciągały Złotego Chłopca. Zastanawiał się także, czy po prostu desperacko nie pragnie, żeby ktoś go pokochał. Brał to pod uwagę, ale wiedział, że pewnie nigdy nie spotka czarodzieja, który widziałby w nim po prostu Harry'ego. Drobnego, nieśmiałego chłopca o zielonych oczach, który za najmniejszy, ciepły gest w jego stronę był w stanie oddać całego siebie.

Doszedł do wniosku, że Snape był trochę do niego podobny. W nim też nikt nie widział mężczyzny, który miał swoje marzenia i zainteresowania, którym chciał się poświęcić. W szkole uczniowie widzieli w nim wymagającego, złośliwego profesora, a dorośli mieli za gbura. Harry wiedział już jednak, że profesor nie jest taki w rzeczywistości, ale nie chciał tego nikomu pokazywać. I chłopiec to uszanował. Zastanawiał się tylko, jakby to było, gdyby Snape go przytulił. Już raz czuł jego ciało obok siebie, kiedy profesor ogrzał go samym sobą, po jego próbie samobójczej. Wtedy dziwił się takiemu postępowaniu. Poszukał jednak kilku informacji i dowiedział się, że w takim stanie, w jakim był, profesor nie mógł użyć na nim eliksiru rozgrzewającego ani żadnego czaru, ponieważ oba zadziałałyby zbyt szybko i mogłyby wywołać szok organizmu.

To był jedyny raz, kiedy czuł obok siebie inne, męskie ciało i chciałby poczuć to znowu. Na to jednak nie miał, póki co szans i pogodził się z tym, ale nic nie zabraniało mu marzyć.

,,,

Obudziło go jakieś dziwne poczucie, że nie jest w pokoju sam. Jego nadal nieco senny instynkt dawał mu wyraźne znaki, że powinien się obudzić. Poczuł jakiś dotyk na swojej nodze i sennie próbował namacać kołdrę, żeby znowu się przykryć. Otworzył oczy, kiedy dłonią natrafił na czyjąś rękę. Podparł się na łokciu i zmrużył oczy. Po chwili zaskoczony rozpoznał Syriusza. Sięgnął na szafkę po okulary i założył je szybko na nos.

– Hej Syriuszu. Coś się stało? Już pora wstawać? – spytał sennie.

Mężczyzna jednak nie odpowiedział, tylko patrzył na niego tak dziwnie, że Harry poczuł dreszcz przechodzący mu plecach.

– Syriuszu? Wszystko w porządku? – spytał. Ręka animaga zacisnęła się nagle mocno na jego udzie. – Ała! To boli! – pisnął Harry. Odruchowo złapał za jego nadgarstek i próbował się uwolnić. – Oszalałeś? Puść!

Harry nie wiedział, jak to się stało, ale dosłownie sekundy później leżał płasko na plecach, a Syriusz górował nad nim, przytrzymując jego drobne ręce nad jego głową.

– To nie jest zabawne! – powiedział stanowczo Harry. Zaczynał się bać. Coś było zdecydowanie nie tak.

– Daj spokój, James – odezwał się nagle Syriusz. – To, że masz Lily, nie znaczy, że musimy rezygnować z pewnych rzeczy.

Harry zamarł momentalnie. Chyba się przesłyszał.

– Co takiego? – spytał.

– Och, proszę cię. Przecież wiem, jak zawsze na mnie patrzyłeś. Rozumiem jednak, dlaczego nigdy nie pokazałeś, że czujesz coś więcej. W końcu obaj jesteśmy czystokrwiści i rodziny miały wobec nas wymagania – powiedział animag, uśmiechając się.

Harry był więcej niż przerażony. Syriusz miał znowu jakieś dziwne urojenia. Nadal widział w swoim chrześniaku Jamesa, a na dodatek wszystko wskazywało na to, że Ron miał rację. Syriusz widział w Jamesie kogoś więcej niż tylko najlepszego przyjaciela, ale nigdy mu o tym nie powiedział. Najwyraźniej pobyt w Azkabanie sprawił, że wspomnienia mieszały mu się z teraźniejszością.

– Syriuszu! Ja nie jestem James! – krzyknął. – To ja, Harry! Twój chrześniak!

– Już dałbyś spokój, James – zaśmiał się Syriusz. – Zawsze lubiłeś się droczyć ze mną. W sumie to było całkiem podniecające – przyznał, wsuwając dłoń pod koszulkę Harry'ego.

Chłopiec spiął się cały. Nie mógł jednak zacząć panikować. Musiał jakoś uwolnić się z tej chorej sytuacji. Zaczął się szarpać i wić. Próbował uwolnić jedną rękę, żeby sięgnąć po różdżkę. Syriusz jednak trzymał go mocno, a Harry nie miał szans na walkę z dużo silniejszym mężczyzną. Kiedy zdał sobie sprawę, że nie zdoła się uwolnić, zrobił coś, co odruchowo zrobiłaby każda kobieta na jego miejscu. Wykorzystał fakt, że Syriusz pochylał się nad nim, klęcząc na łóżku i mocno uderzył go kolanem między nogi.

Animag jęknął głośno i rozluźnił uchwyt. To wystarczyło, żeby Harry wyszarpał obie ręce, odepchnął od siebie napastnika, a potem skoczył na równe nogi i nie myśląc nawet o różdżce, wypadł z pokoju.

– Wracaj tutaj! – usłyszał tylko krzyk Syriusza, kiedy biegł na oślep spanikowany. Wpadł do jakiegoś pokoju, zamknął drzwi i podpadł klamkę krzesłem. Oddychał ciężko i czuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Wiedział, że nie może teraz mieć ataku paniki. Zaczął więc brać głębokie oddechy, zastanawiając się, co zrobić. Rozejrzał się przerażony wokół i rozpoznał pokój Regulusa. Miał nadzieję, że Syriusz nie pomyśli, żeby go tutaj szukać. Jego wzrok padł na szafę stojącą w kącie pokoju. Nie namyślając się wiele, otworzył ją i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Wcisnął się jak mógł na jej tył, zasłaniając nadal wiszącymi w niej, zatęchłymi ubraniami. Próbował się skulić jeszcze bardziej, żeby być jak najmniejszym i niewidocznym. Nagle poczuł, że ściana szafy ustępuje pod naciskiem jego ciała i z okrzykiem zaskoczenia poleciał w tył.

– Ała – jęknął, podnosząc się po chwili z zimnej podłogi. Kątem oka zauważył, że ściana szafy wróciła na swoje miejsce. Najwyraźniej mebel maskował jakieś tajne przejście. W Hogwarcie było ich pełno, więc dlaczego tak stary dom, jak ten należący do rodu Blacków miałby ich nie mieć? Miał tylko szczerą nadzieję, że Syriusz nie miał o nim pojęcia.

Zadrżał na wspomnienie o swoim chrzestnym. Dotarło do niego, że gdyby nie zdołał uciec, Syriusz zrobiłby mu krzywdę.

– Na brodę Merlina – jęknął cicho. Usiadł, podciągnął nogi pod brodę i otoczył je ramionami. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo się trzęsie. – Nic mi nie grozi. Jestem tu bezpieczny. Nie znajdzie mnie – powtarzał sobie cicho. – Nic mi nie będzie.

Drgnął, kiedy usłyszał dźwięki zza ściany. Syriusz najwyraźniej dostał się do pokoju nieżyjącego brata i przeszukiwał go. Harry wstrzymał oddech, kiedy drzwi szafy skrzypnęły przy otwieraniu. Syriusz najwyraźniej jednak nie zdawał sobie sprawy z ukrytego w nich przejścia i zamknął ją. Harry powoli wypuścił powietrze. Chwilowo nic mu nie groziło, ale nie wiedział, co ma zrobić. Weasleyowie mieli się zjawić dopiero następnego dnia.

Powoli stanął na drżących nogach i rozejrzał się po pomieszczeniu. Na środku stał długi stół, na którym znajdywały się różne rzeczy. Rozpoznał wagę, fiolki i inne szklane naczynia. Podobnych używali na eliksirach. Jedna ze ścian stanowiła regał z książkami, które wyglądały na tak stare, że mogłyby się rozsypać przy najmniejszym dotyku. Zerknął na ich grzbiety. Tytuły sprawiły, że zadrżał ponownie. Sporo z tutejszego zbioru poświęcone było magii krwi. Pamiętał, jak Hermiona kiedyś mówiła coś na ten temat.

Magia krwi była bardzo intymną i delikatną formą magii. Niektórzy jednak używali jej do tak niebezpiecznych rytuałów, że obecnie cała sztuka znalazła się na liście zakazanych. Nieliczni dostawali pozwolenie na jej badanie.

Harry przekonał się już, jak niebezpieczna może być to sztuka. Na ręce nadal miał bliznę po nożu Glizdogona. Szczur użył jego krwi, żeby Voldemort mógł się odrodzić. Nie miał jednak pojęcia, że ktoś z rodu Blacków interesował się czymś takim. Nie miał odwagi dotknąć ksiąg. Takie stare woluminy często miały na sobie paskudne zaklęcia ochronne. Wolał nie ryzykować.

Przy kolejnej ze ścian znalazł półki, na których ustawiono przedmioty, których nigdy nie widział. Z jakiegoś jednak powodu niektóre wydały mu się dziwnie znajome. Może widział ich zdjęcia lub rysunki w jakiejś książce. Hermiona czasem pokazywała im różne rzeczy, jeśli uznała, że coś może ich zainteresować. Albo może dyrektor miał w swoim gabinecie coś podobnego? Nie był w stanie sobie przypomnieć.

Powoli podszedł do długiego, ale niskiego okna i wyjrzał. Ku swojemu zaskoczeniu na zewnątrz dostrzegł coś, co wyglądało jak okrągły kamienny taras, pokryty dziwnymi znakami. Grimmauld Place 12 najwyraźniej skrywało więcej tajemnic.

Potrząsnął głową. Miał teraz większy problem niż zajmowanie się dziwnymi tajemnicami. Musiał jakoś rozwiązać sprawę ze swoim ojcem chrzestnym. Nie wiedział tylko jak. Gdyby tylko mógł kogoś zawiadomić. Hedwiga nie miała, jak tutaj dotrzeć, a poza tym, zanim zaniosłaby komuś wiadomość, upłynęłoby trochę czasu. Musiał znaleźć jakiś inny sposób. Nagle go olśniło. Nie wiedział, czy to się uda, ale musiał zaryzykować.

– Stworku? – odezwał się niepewnie.

Ku jego zaskoczeniu stary skrzat pojawił się i Harry odetchnął z ulgą. Z kolei Stworek rozejrzał się zaskoczony wokół.

– Panicz nie powinien tu być – powiedział stanowczo.

Złoty Chłopiec pokiwał głową.

– Znalazłem to miejsce przypadkiem. Muszę cię prosić o pomoc.

Skrzat popatrzył na niego podejrzliwie.

– Czy mógłbyś sprowadzić tutaj profesora Snape'a? Proszę. To bardzo ważne – poprosił Harry.

– Dlaczego Stworek miałby to zrobić? Bezcześcicie dom mojej pani. Wy i ten jej okropny syn – zaskrzeczał.

– Nie chcę tu być – powiedział Harry błagalnym głosem. – Syriusz próbował zrobić mi krzywdę. Chcę, żeby profesor mnie stąd zabrał – dodał, czując, jak do oczu napływają mu łzy.

Stworek popatrzył na niego uważnie. Skinął głową, a potem zniknął. Harry miał nadzieję ,że ten jeden raz skrzat spełni jego prośbę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top