Rozdział 42
Rozdział, na który część z was czekała z niecierpliwością :3
Rozdział 42
Od czasu, gdy Harry rozpoczął naukę w Hogwarcie, święta w końcu nabrały dla niego jakiegoś znaczenia. Święta w towarzystwie rodziny Rona także były miłe, ale nie były tym samym, co świętowanie z krewnymi, którzy nie traktowali go jak trędowatego. Jego amerykańscy krewni zadbali o to, żeby ich goście czuli się u nich dobrze i nawet Mistrz Eliksirów bawił się całkiem nieźle.
Podczas gdy nastolatki grały w różne gry i opowiadały sobie o różnych sprawach, Severus często wdawał się w dyskusje z Noah. Kuzyn Lily był inteligentnym człowiekiem o bardzo otwartym umyśle. Sam przyznał, że ze względu na Ricka, żyją na pograniczu dwóch światów i czarodziej rozumiał to. Sam dorastał w świecie mugoli ze świadomością bycia czarodziejem, ale jego rodzina nie była żadnym modelem, na którym mógłby się wzorować. Jego ojciec nie akceptował, że jego żona i syn potrafią posługiwać się magią. Na każdy jej przejaw reagował agresją. Nigdy się nie dowiedział, co tak naprawdę wywoływało w nim taką reakcję.
Kiedy Harry opowiadał mu, o swoim życiu u Dursleyów, przyznał wprost, że jego wujostwo prawdopodobnie bało się jego umiejętności. Petunia potwierdziła to potem w swoich listach, a chłopak wybaczył jej ze względu na siebie. Wybaczył, ale nie zapomniał. Chciał zrobić kolejny krok naprzód. Jednak odżył zupełnie, kiedy jego więź z Czarnym Panem została całkowicie zniszczona. W końcu mógł się wyspać bez stresowania się, że będzie krzyczał pod wpływem wizji. Jego umysł był nareszcie wolny, ale życie nadal było zagrożone. Severus miał zamiar zrobić wszystko, żeby ochronić tego chłopaka.
Mężczyzna upił nieco kawy z filiżanki i na chwilę skupił uwagę na nastolatkach, które grały w jakąś mugolską grę planszową. Wychowany całkiem w magicznym świecie Ron stwierdził, że zaczyna rozumieć fascynację jego ojca mugolami po tym, jak po raz pierwszy odwiedził kino. Miał potem setki pytań o efekty specjalne, które czasem przypominały mu efekty żartów jego braci.
– Fred i George zawsze mieli setki pomysłów na minutę – przyznał rudzielec, przesuwając swojego pionka o trzy pola do przodu. – Tata przyjmował to spokojnie, ale mama raz za razem upominała ich i karała. Nic to nie dawało.
Kuzyni Harry'ego z ciekawością słuchali opowieści Rona o jego rodzinie. Poprzedniego wieczora przeglądali zdjęcia, które obaj chłopcy zabrali ze sobą. Złoty Chłopiec pokazał im album ze zdjęciami swoich rodziców. Abby i Lesley nie dostrzegali wprawdzie ruchów na nich, ale nie przeszkadzało im to.
– Twoja mama była bardzo ładna – przyznała Abby. – Zielone oczy to chyba jedna z cech naszej rodziny.
– Nie wszyscy je mają – zauważył Harry.
– Ale ten gen gdzieś w nas jest.
Złoty Chłopiec uśmiechnął się. Zielony kolor oczu był dla nich tym, czym rude włosy dla rodziny Rona, ale nie mógł sobie przypomnieć, żeby spotkał innych czarodziejów o takich oczach jak jego. W Hogwarcie nie zauważył nikogo takiego, ale prawdę mówiąc, nie przyglądał się też na siłę. Nie chciał, żeby ktoś pomyślał, że się na niego bezczelnie gapi.
Ron opowiadał właśnie o Charliem, który zajmował się smokami w Rumunii, kiedy Harry przypomniał sobie o farmie.
– Wujku – odezwał się, odwracając w kierunku Noah. – Czy Moncks Corner jest daleko stąd? – zapytał.
– Nie aż tak. Jakieś trzy godziny podróży samochodem – odparł mężczyzna, spoglądając na niego. – Dlaczego pytasz?
Harry wtedy opowiedział im o wizycie w banku, podczas której dowiedział się, że rodzina jego ojca ma tutaj magiczną farmę, którą odwiedziłby chętnie, skoro już jest w Stanach.
– W zasadzie, dlaczego by nie – zgodził się Noah. – Ale nie prościej byłoby dla was aportować się?
– Nie mają licencji – odezwał się Severu. – Poza tym nie znam dokładnej lokalizacji, więc to byłaby aportacja na wyczucie. Wolałbym nie ryzykować niepotrzebnie.
– Pojedziemy tato? – spytał nagle Lesley. – To musi być fajne miejsce.
– Nie macie gwarancji, że je zobaczymy – zauważył Noah.
– Zabezpieczenia można zmienić i dostosować je do konkretnych osób – wyjaśnił Severus. – Czarodzieje w ten sposób ukrywają swoje domostwa. Przez bariery mogą przejść często tylko ci, którym się na to pozwala.
– No dobrze. Jeśli wszyscy są za to chyba nic się nie stanie, jak zrobimy sobie małą wycieczkę – zgodził się wujek Harry'ego. Chłopak od razu szczerze mu podziękował, nie mogąc się już doczekać.
W pewnym kwestiach Złoty Chłopiec zachowywał się trochę jak dziecko. Łatwo było się domyślić, że powodem był brak pewnych aspektów w życiu. Kiedy był mały, nie miał na co czekać. Szybko nauczył się, że święta, urodziny, wycieczki czy wakacje nie są przeznaczone dla niego. Przez wiele lat jego życie ograniczało się jedynie do Privet Drive i szkoły podstawowej. Kiedy jego klasa organizowała jakieś wyjście, Harry zostawał w domu, a ciotka dzwoniła do szkoły, że jest przeziębiony, żeby tylko nie płacić za bilet wstępu do kina, czy na jakąś wystawę.
Portem depresja odebrała mu zdolność radowania się z czegokolwiek. Severus zadrżał na samo wspomnienie nocy, gdy znalazł ledwo żywego chłopca. Harry był w tak złym stanie, tak okropnie samotny i przytłoczony problemami innych, że jedyne, o czym marzył to ucieczka od tego wszystkiego. Potem obserwował, jak chłopiec się zmienia. W miarę jak czuł się lepiej, nabierał siły zarówno fizycznej, jak i psychicznej. A potem zaczął dostrzegać subtelne znaki, których Harry sam jeszcze nie rozumiał. Między nimi narodziła się więź, która z każdym dniem stawała się coraz silniejsza i żaden z nich nie chciał jej przerwać. Nikt nie zmusiłby ich teraz do zniszczenia tego, co było dla nich dobre. Czerpali siłę od siebie nawzajem i mieli zamiar walczyć przeciwko całemu światu, jeśli będą zmuszeni.
,,,
Byłoby sporym niedopowiedzeniem, gdyby stwierdzić, że Harry był zaskoczony. On zwyczajnie zaniemówił.
Mając pełny adres farmy, udało im się dotrzeć na miejsce bez większych problemów. Najwyraźniej miejsce nie było żadną tajemnicą dla okolicznych mieszkańców i wszyscy potrafili wskazać kierunek, gdzie się znajdowała, ale nikt tam nie bywał. Harry zakładał, że był to wynik rzuconych na to miejsce zaklęć ochronnych.
Bariery ochronne musiały wyczuć magiczną sygnaturę Harry'ego, bo przepuściły ich bez problemu.
– Zaklęcia ochronne, tarcze czy bariery są często intencyjne – wyjaśnił Severus, kiedy znaleźli się na rozległych terenach farmy i jechali samochodem w kierunku widocznych już zabudowań.
– Zobaczcie! – Abby wskazała na coś za oknem. – Jaki piękny, biały koń!
Wszyscy zerknęli w tamtą stronę. Wzdłuż linii drzew faktycznie galopował jakiś koń. Harry dostrzegł błysk jego rogu w promieniach słońca.
– To jednorożec! – powiedział zaskoczony.
Kuzynka popatrzyła na niego zaskoczona.
– Poważnie? Taki prawdziwy? Super! Myślisz, że da się pogłaskać?
– Biorąc pod uwagę, że jednorożce preferują dotyk kobiet? Przekonamy się – stwierdził. Książki o magicznych stworzeniach, które przeczytał w ostatnim czasie, dostarczyły mu sporo informacji. Oczywiście Hagrid i zastępująca go jakiś czas profesor Grubbly-Plank, sporo im wyjaśnili, ale Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami większość uczniów traktowała po macoszemu. Niewielu brało ten przedmiot pod uwagę, rozważając swoją przyszłą karierę.
Kiedy dotarli do budynków i wysiedli, Harry mocniej owinął wokół szyi swój gryfoński szalik. Było naprawdę zimno, ale leżący wokół śnieg sprawiał, że typowa amerykańska zabudowa gospodarcza, kontrastowała z nim, tworząc sielski nastrój. Podobało mu się tutaj i sam nie wiedział, na co powinien patrzeć w pierwszej kolejności. Zrobił krok do przodu w kierunku, jak sądził, domu mieszkalnego, kiedy przed nim pojawiły się skrzaty domowe.
– Witamy na magicznej farmie – powiedział jeden z nich, kłaniając się. – Czym możemy służyć?
– Och? No tak. Nie powinienem być chyba zaskoczony obecnością skrzatów domowych – przyznał Harry. – Miło mi was poznać. Jestem Harry Potter – przedstawił się.
– Pan Potter? – spytał, a pozostałe skrzaty patrzyły na niego podekscytowane. – Wspaniale. Listek cieszy się, że panicza widzi. Wszyscy wyczuliśmy, że zjawił się ktoś, kogo przepuściły bariery, ale nie sądziliśmy, że to pan.
– Czy ktoś poza moją rodziną ma tutaj wstęp? – spytał chłopiec.
– Kilka osób, które nadzorują farmę. Rodzina Moore została do tego wyznaczona jeszcze przez pańskiego pradziadka.
– Chciałbym ich poznać.
Listek skinął głową i spojrzał na jedną z młodszych skrzatek. Ta pisnęła i zniknęła z głośnym pyknięciem. Reszta skrzatów patrzyła ciekawie na resztę grupki, wysiadającej z samochodu.
– Och! To moi krewni od strony mamy i przyjaciele – wyjaśnił Złoty Chłopiec. – Chciałbym dodać ich magiczne sygnatury do barier. Możecie to zrobić?
– Oczywiście. Od lat zajmujemy się ochroną farmy – zapewnił go Listek, wypinając dumnie pierś. Harry zauważył, że tutejsze skrzaty miały stroje zrobione z kawałków kraciastego koca.
Niemagiczni krewni Harry'ego z początku nie wiedzieli, jak odnosić się do domowych skrzatów. Ron pospieszył z pomocą, wyjaśniając im jaką pełnią funkcję w czarodziejskim świecie.
– To trochę jak niewolnictwo – powiedziała niepewnie Britney.
– To kwestia tego, jak traktuje je ich pan – wtrącił się Severus. – Skrzaty domowe czują się dumne, mogąc opiekować się rodziną, z którą są związane. Taką mają naturę.
– Nie chciałyby być wolne?
– Wyjątki zdarzają się wszędzie, ale to jednostkowe przypadki – skrzywił się. Doskonale pamiętał Zgredka, który jeszcze parę lat temu był skrzatem Lucjusza Malfoya. Czarodziej nie traktował go zbyt dobrze i dopiero Harry podstępem uwolnił stworzenie. Zgredek był mu za to tak wdzięczny, że do dziś uwielbiał chłopca i chociaż nie był z nim związany, to spełniał ochoczo wszystkie jego prośby.
– Czy wszyscy czarodzieje mają swoje skrzaty? – spytał Noah.
– Nie. Głównie ci wysoko postawieni i ze starych rodów. Sporo skrzatów zajmuje się też pomocą w szkołach. W Hogwarcie jest ich około setki. Mówi się, że dobry skrzat to taki, którego obecności się nie zauważa.
– Harry ma chyba nieco inne zdanie na ten temat – zauważyła Britney, patrząc na chłopca, który spokojnie rozmawiał ze skrzatami na temat sytuacji na farmie.
– Harry ma ogromne poczucie sprawiedliwości. Uważa, że ciężka praca powinna być doceniana – przyznał Mistrz Eliksirów. Wiedział, jak tratowali go Dursleyowie. Za wypełnione obowiązki nigdy nie usłyszał nawet prostego „dziękuję".
Dalszą dyskusję przerwało pojawienie się pana Moore i jego rodziny, która doglądała farmy. Przywitali się z Harrym i resztą grupy.
– Miło w końcu pana poznać, panie Potter – powiedział starszy mężczyzna i uścisnął dłoń chłopca. Harry od razu wyczuł magiczne wibracje, świadczące o tym, że ma do czynienia z rodziną czarodziejów.
– Pana również. Proszę mi mówić Harry – uśmiechnął się.
Mężczyzna skinął głową, a potem oprowadził ich po farmie. Była większa, niż się z początku wydawało. Wnętrza budynków przeznaczonych dla zwierząt zostały magicznie powiększone i podzielone na sektory. Złoty Chłopiec rozpoznawała niewiele gatunków, które się tu znalazły, chociaż część z nich była podoba do niektórych mugolskich zwierząt. Natychmiast rozpoznał Niuchacza, który już przyglądał im się w ocenie, czy mają przy sobie coś cennego. Rick skorzystał z okazji i wziął go na ręce.
– Niektóre z tych zwierząt są bardzo rzadkie – przyznał Moore.
– Jak tu trafiły? – spytał Harry, zaglądając do jednej z zagród. Dostrzegł w niej gniazdo, a w nim kilka mieniących się jaj.
– Głównie były ranne i członkowie rodu Potterów stworzyli dla nich rodzaj przystani, w której mogły dochodzić do siebie. Specjalnością mojej rodziny od zawsze były magiczne zwierzęta i dlatego poproszono nas o pomoc. Jednak, kiedy wyzdrowiały, większość z nich nie chciała wracać na wolność. Znalazły tu bezpieczne schronienie, a te, które odeszły i tak kręcą się po okolicy. Jeden z Gromoptaków założył w okolicy gwiazdo. Widzimy go przynajmniej raz w tygodniu.
– Terytorium Gromoptaków nie jest przypadkiem Arizona? – spytał Severus.
– Tak, ale ten z jakiegoś powodu nie chce tam wracać.
Harry mruknął pod nosem. Nie miał zamiaru przeganiać żadnego ze stworzeń, które się tu zadomowiły. Podobało mu się, że jest ich tak wiele.
– Mamy tu spore urozmaicenie – powiedział zarządca farmy. – Bystroduchy, Derikraki, Nieśmiałki. Mamy tu nawet Demimoza i młodego Bazyliszka.
– Bazyliszka? – jęknął Ron, blednąc momentalnie. – Bazyliszki są śmiertelnie niebezpieczne!
– To prawda. Ten jednak jest bardzo młody. Nie panuje jeszcze nad swoimi zdolnościami i dlatego ma na oczach nałożone odpowiednie zaklęcie, żeby nie stanowił dla nikogo zagrożenia – wyjaśnił Moore. – Znaleźliśmy go przypadkiem. Był ledwo żywy i żal się nam zrobiło stworzenia. To nie jego wina, że ma takie właściwości.
– Mógłbym go zobaczyć? Chciałbym zamienić z nim dwa słowa – wyjaśnił Harry.
– Rozmowa z nim raczej nie będzie możliwa – uśmiechnął się dobrodusznie starszy czarodziej. Rozbawiło go, że zielonooki chłopiec chciał rozmawiać z wężem.
– Nie dla mnie. Jestem wężousty. – Harry uśmiechnął się szeroko, widząc zaskoczenie na twarzy mężczyzny.
– To zmienia postać rzeczy. Mamy tutaj oczywiście także inne, podobne do węży stworzenia. Żmijoptaki, Popiełki. Mamy też dwa Rogate Węże i Widłowęża. Jego głowy ciągle syczą na siebie nawzajem i bywa to naprawdę irytujące.
Wszyscy słuchali tego z fascynacją. Magiczna farma przerosła oczekiwania Harry'ego. Oczami wyobraźni już widział siebie, mieszkającego tutaj, kiedy skończy szkołę. Zerknął ukradkiem na swojego kochanka. Zastanawiał się, co mężczyzna sądzi o tym miejscu i czy także byłby chętny osiedlić się tutaj na stałe. Wiedział, że darzyli się uczuciem, ale z biegiem czasu wszystko mogło się zmienić. Złoty Chłopiec nadal miał spore problemy, żeby zaakceptować fakt, że ktoś go pokochał za to, jaki jest, a nie kim jest. Cieszył się i wierzył w szczerość uczuć Mistrza Eliksirów, ale gdzieś tam w jego głowie nadal jeszcze tliło się zwątpienie i przekonanie, że on przecież nie jest wart niczyjej miłości.
Przypomniał sobie pierwszy raz, kiedy spontanicznie znaleźli się w sypialni mężczyzny. Gdyby ktoś zapytał go, jak do tego doszło, nie potrafiłby tego opowiedzieć. Pamiętał, że nagle zapragnął bliskości osoby, której postanowił zaufać, więc kiedy został obdarzony pocałunkiem, wszystko potoczyło się już samo. Czuł się bezpieczny w ramionach tego czarodzieja. Wtedy żaden z nich nie pomyślał nawet, że coś się między nimi rozpoczęło. Pytanie brzmiało, ja to się skończy? Harry nie chciał się zbytnio zastanawiać nad tym. Wojna z Voldemortem nadal trwała i nie miał pojęcia, ile istnień jeszcze pochłonie, ale marzenia o wspólnym życiu z Severusem dawało mu siłę.
Nadal nie zmienił zdania i nie chciał walczyć, ale wiedział, że będzie musiał. Jeśli którekolwiek z jego marzeń miało się spełnić, musiał o to zawalczyć. Voldemort w swojej szaleńczej pogoni za władzą i nieśmiertelnością, sam wybrał go na swojego przeciwnika. Harry nigdy nie prosił się o sławę. To ona była powodem jego samotności wśród tych wszystkich ludzi, a Severus niemalże siłą zmusił go, żeby zaczął o siebie walczyć. A teraz znajdował się wśród ludzi, na których mu zależało, w miejscu, które może w przyszłości stanie się jego domem.
Rozglądał się wokół. Magiczne zwierzęta były naprawdę niesamowite. Zorientował się, że w szkole poznał zaledwie niewielki ich procent. Ku swojemu zaskoczeniu w kilku rozpoznał postacie z mugolskich bajek dla dzieci i legend.
Sam Severus rozpoznał kilka stworzeń pochodzących z Azji i wysp Oceanii. Większość siłą rzeczy znał tylko z książek i nigdy nie spotkał żadnego żywego osobnika. Interesowały go głównie składniki do eliksirów, jakie mógł od nich uzyskać.
– Przyszła banda głupków – usłyszeli nagle i wszyscy jednocześnie popatrzyli w bok. Siedziało tam stworzenie wyglądające jak przerośnięta fretka.
– Czy ten zwierzak gada? – spytał Leasley.
– To Wozak – wyjaśnił zarządca farmy. – Nie przeprowadzi się z nim normalnej rozmowy. Ogranicza się do krótki i do tego obraźliwych zdań.
– Idioci, kretyni, półmózgi – wyrzucał z siebie zwierzak.
– To jak słuchanie bardziej prymitywnej wersji Malfoya – stwierdził Ron. Harry parsknął śmiechem, a Mistrz Eliksirów cudem powstrzymał się przed podobną reakcją. Siłą rzeczy musieli wyjaśnić reszcie grupy incydent z ich czwartego roku, kiedy to blondwłosy Ślizgon został zamieniony we fretkę.
– Ale nic mu się nie stało? – chciała się upewnić Britney.
– Nie. Nasza nauczycielka transmutacji odmieniła go szybko. – Ron machnął ręką. – Szkoda tylko, że wtedy niczego go to nie nauczyło.
– Nie no. Tak niczego to może nie do końca – zauważył Harry. – Nauczył się omijać mnie szerokim łukiem.
Kiedy ruszyli dalej, nadal słyszeli za sobą obraźliwe wołanie Wozaka. Mimo wszystko stwierdzili, że cała sytuacja była całkiem zabawna.
– A tam jest ptaszarnia. – Pan Moore wskazał wejście do jednego z pomieszczeń. Słyszeli z niego trzepot skrzydeł i ptasie trele. Kiedy tam zerknęli, od razu rzuciła im w oczu cudowna różnorodność w upierzeniu skrzydlatych stworzeń.
Kątem oka Harry dostrzegł mały, złoty kształt, który przemieszczał się z ogromną prędkością. Zrobił kilka kroków w bok, wypatrując go.
– Po ptaszarni lata sobie Złoty Znicz? – spytał. Takie właśnie odniósł wrażenie. Jako szukający Gryfonów miał wprawę w łapaniu małej, uskrzydlonej piłeczki.
Zarządca Moore zaśmiał się.
– Rozumiem skąd to skojarzenie. To Znikacz – wyjaśnił, a Severus wciągnął głośniej powietrze. Zanim jednak zdążył to skomentować, złoty błysk ponownie pojawił się w zasięgu wzroku Harry'ego. Chłopiec odruchowo wyciągnął rękę i złapał go.
– Ojej! – jęknął, kiedy dotarło do niego, co właśnie zrobił. – Nie zrobiłem mu krzywdy? – spytał przestraszony, że niechcący skrzywdził stworzenie. Ostrożnie rozchylił dłoń i z ulgą przyjął fakt, że ptaszek nie wyglądał na rannego.
– Szukający, co? – spytał Moore. Gryfon skinął głową i ponownie spojrzał na ptaszka, który spokojnie siedział mu na dłoni.
Złote piórka, długi, wąski dziobek, i okrągłe ciałko sprawiało, że ptaszek bardzo przypominał Znicz. Oczka wyglądające jak kamienie szlachetnie utkwił w Harrym.
– Wybacz – przeprosił chłopiec, gładząc go delikatnie palcem. Ptaszek przymknął oczka z zadowoleniem.
– O kurczę! Harry! Pamiętasz, co pisało w „Quidditchu przez wieki"? – spytał nagle Ron. – Znikaczy używano do gry, zanim nie wprowadzono Złotego Znicza.
Chłopiec, Który Przeżył, popatrzył na niego zaskoczony. Przypomniał sobie, że faktycznie w jednym z rozdziałów pisało coś takiego, ale jakoś umknął mu fakt, że chodziło o żywego ptaszka.
– Znicz wprowadzono, ponieważ Znikacze niemalże wyginęły – odezwał się Snape.
– Nie wiedziałem, że interesuje się pan Quidditchem – przyznał Ron, patrząc na profesora z zaskoczeniem.
Mistrz Eliksirów prychnął pod nosem.
– Pióra Znikaczy są niezwykle cenione przez czarodziejów. To gatunek chroniony i grożą wysokie kary, za zabicie lub skrzywdzenie któregoś z nich. Za jedno pióro trzeba zapłacić bajońską sumę.
– Mamy podpisaną umowę z jednym ze sklepów. Sprzedajemy tam pióra, które zgubi – wyjaśnił Moore. – Robimy tak ze wszystkim, co możemy uzyskać od tych stworzeń bez robienia im krzywdy.
Harry miał teraz dowód na to, że magiczna farma musiała przynosić spore zyski. Chwilę później wypuścił ptaszka, który zniknął szybko na drugim końcu pomieszczenia. Chłopiec uśmiechnął się, patrząc za nim. Najbardziej jednak ciekawiły go „węże", które znalazły tu dom.
– Dzień dobry – zasyczał odruchowo, kiedy znaleźli się w odpowiednim sektorze. Usłyszał jednocześnie wiele syczących głosów. Wprawdzie nie wyłapał od razu tego, co mówią, ale we wszystkich słychać było zaskoczenie. Wiele długich kształtów wyszło mu po chwili na spotkanie. Harry zrobił kilka kroków w przód i przyklęknął na jedno kolano. – Sporo was.
– Mówca – zasyczał jeden ze Żmijoptaków. – Nigdy nie spotkaliśmy mówcy.
– Miło mi was poznać. Mam na imię Harry – przedstawił się im. – Chciałem mieć pewność, że macie tutaj dobrą opiekę.
– O tak. Tamten czarodziej zajmuje się nami. Nie trzyma nas tu siłą. Pozwala odejść, jeśli tego chcemy.
– A odchodzicie? – spytał ciekawie.
– Gdy słońce grzeje najbardziej. Gdy robi się zimno, wracamy. Są wśród nas jednak tacy, którzy nie przeżyliby gdzie indziej – zasyczał Żmijoptak i ogonem wskazał na jednego towarzyszy. Inny przedstawiciel jego gatunku miał ciasno obandażowane skrzydło.
– Cieszy mnie, że macie tu dobrą opiekę. Podobno jest wśród was także Bazyliszek.
Wszystkie wężowe stworzenia popatrzyły po sobie, jakby debatowały nad jego słowami.
– Jest tam – zasyczało jedno z nich, odwracając się w kierunku boksu w samym rogu. Harry podniósł się i podszedł do niego powoli. Słyszał ostrzegawcze mruczenie Severusa, ale skoro oczy Bazyliszka otoczone były zaklęciem, to nie powinno istnieć niebezpieczeństwo.
– Witaj – odezwał się do niego Harry, wchodząc do boksu. W rogu leżał niezbyt duży, zielonkawy kształt, z charakterystycznym szkarłatnym grzebieniem na głowie. Chłopiec ocenił, że mógł mieć obecnie jakieś pół metra. Musiał być naprawdę młodziutki. – Czy wszystko w porządku?
Bazyliszek poruszył się w końcu i zwrócił ku niemu głowę.
– Nic nie widzę – zasyczał cicho.
– Wiem, ale to dla bezpieczeństwa zarówno twojego, jak i wszystkich wokół. To tylko do czasu, aż nie zapanujesz nad swoimi oczami – zapewnił go Harry. Przyklęknął ponownie i pozwolił, żeby Bazyliszek zbliżył się, a potem zaczął smakować językiem powietrze wokół niego.
– Miło pachniesz. Wielką mocą – zasyczał. – Jest też w tobie coś znajomego z mojego gatunku.
– Poznałem kiedyś innego bazyliszka. – Wolał nie wspominać, że ta znajomość skończyła się walką na śmierć i życie. Nie wzdrygnął się, kiedy zwierzę zaczęło wpełzać mu przez nogę, a potem wzdłuż jego ciała i ramion.
– Miło tak poleżeć – zasyczał leniwie. – Ciepło.
– Jest ci zimno? Mogę poprosić, żeby rzucono na twój boks mocniejsze zaklęcie ogrzewające.
– Byłoby miło.
Harry uśmiechnął się szeroko. Powoli wstał, nadal mając Bazyliszka na ramionach. Zachichotał na widok zaskoczonych i przerażonych spojrzeń swoich towarzyszy.
– Tu jest fantastycznie – powiedział tylko.
---
Harry w końcu dotarł na magiczną farmę. Oczywiście pojawi się ona jeszcze, ale mam nadzieję, że póki co czujecie się usatysfakcjonowani.
A teraz mam dla was coś zabawnego. To szkic komiksu,który zrobiłam jakiś czas temu, ale oczywiście nie mam kiedy go skończyć.Główną bohaterką jest moja kumpela, a to, co narysowałam, przydarzyło nam sięnaprawdę XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top