Rozdział 28
Rozdział 28
Harry i Katie popatrzyli ponownie na siebie, a potem na tłum ludzi, który stał przed nimi na boisku do Quidditcha. Oboje wiedzieli, że nie było opcji, żeby to byli sami Gryfoni i zachodzili w głowę, o co w ogóle chodziło.
– Mógłbyś? – spytała dziewczyna, wskazując na tłum ręką. Harry zrozumiał od razu, co miała na myśli i skinął głową.
– Sonorus – mruknął, wskazując różdżką na swoją szyję. – KAŻDY, KTO NIE JST Z GRYFFINDORU WYNOCHA ALBO OBERWIE ZAKLĘCIEM!
Kilka sekund później jakieś dwadzieścia osób uciekło z boiska na trybuny, a Katie pokręciła głową z niedowierzaniem. Harry wzruszył tylko ramionami.
Ustalili, że zaczną od prostego testu na sam początek. Podzieli wszystkich na dziesięcioosobowe grupy i polecili oblecieć boisko.
– Katastrofa – mruknęła Katie dziesięć minut później, a Harry musiał przyznać jej rację. Członkowie z pierwszej grupy powpadali na siebie, w drugiej były najgłupsze dziewczyny, jakie Harry kiedykolwiek widział. Przez cały czas chichotały, patrząc na niego i Złoty Chłopiec poczuł się bardzo niepewnie. W trzeciej grupie nie dość, że mało kto miał miotłę, to jeszcze większość utrzymała się na nich zaledwie kilka sekund. Harry musiał ratować szybko jakiegoś trzeciorocznego ucznia, przed zrobieniem sobie poważnej krzywdy.
Spędzili dobre dwie godziny, użerając się i kłócąc z ludźmi. Do tego doszło złamanie jednej z mioteł i kilka wybitych zębów, ale do Katie na pozycje ścigających dołączyły Ginny Weasley i Demelza Robins. Nowi pałkarze może i nie byli tak świetni, jak Fred i George, ale Harry wiedział, że Katie nad nimi popracuje. Ritchie Coote i Jimmy Peakes byli bardzo obiecujący. Zostało im jeszcze wybrać obrońcę i tego Harry obawiał się najbardziej.
Poprzedniego wieczora Harry nakrył Rona, jak ten wracał dość późno do wieży. W dodatku z miotłą na ramieniu. Rudzielec przyznał mu się wtedy, że skoro ma w końcu nową miotłę, to postanowił spróbować na eliminacjach i trenował ukradkiem wieczorami.
– Nie wiem, czy się dostanę, ale chcę spróbować – powiedział wprost Ron.
– Jeśli będziesz dobry, to się dostaniesz. Wiesz, że Katie ocenia umiejętności sprawiedliwie.
– Tak myślisz? – Ron popatrzył na Harry'ego z nadzieją. – Strasznie się denerwuję.
Złoty Chłopiec zastanawiał się, jak mógłby rozluźnić przyjaciela i wtedy wpadło mu coś do głowy. Najlepszym sposobem byłaby mała motywacja.
– Odpisałeś już Abby? – spytał.
Ron popatrzył na niego, zaskoczony nagłą zmianą tematu.
– Nie, ale co to ma do rzeczy?
– A bo wiesz... Byłoby chyba miło, gdybyś mógł jej napisać, że dostałeś się do drużyny. Prawda? Ona się nie zna na Quidditchu i mógłbyś jej wtedy wszystko wyjaśnić. Może też dołączyć kilka imponujących zdjęć?
Z trudem powstrzymał śmiech, widząc, jak oczy Rona robią się coraz większe. Dostrzegł w nich znajomy błysk determinacji i modlił się, żeby mobilizacja najmłodszego Weasleya utrzymała się do końca eliminacji.
Z miejsca, w którym stał, widział, że Ron jest lekko blady, ale nie zielony. To był całkiem dobry znak. Jeśli rudzielec nie spanikuje i nie zrobi jakiegoś głupiego ruchu, to wszystko będzie dobrze. Ron był całkiem niezłym gracze. Harry grywał z nim nie raz i miał co do tego pewność. Problem stanowiły właśnie nerwy chłopaka.
Nagle niemalże podskoczył, kiedy ktoś klepnął go w ramię. Już miał odruchowo sięgnąć po różdżkę, gdy zauważył, że to tylko jakiś wysoki i dość barczysty chłopak, w szacie Gryfonów. Z trudem powstrzymał się przed warknięciem. Wyglądało na to, że część nawyków Snape'a przeszło na niego. Na samą myśl o Mistrzu Eliksirów zrobiło mu się ciepło na sercu. To była jedyna osoba, której naprawdę mógł wszystko powiedzieć. Oczywiście Ron wiedział o większości, ale do niego nie mógł się przytulić tak, jak do mężczyzny.
– To bolało – mruknął tylko do chłopaka, mierząc go wzrokiem.
– Sorry – wyszczerzył się dryblas. – Cormac McLaggen. Obrońca – przedstawił się.
– Jeszcze nie wybraliśmy obrońcy – zauważył Harry. – Jakoś cię nie kojarzę. Chyba nie brałeś udziału w sprawdzianie w zeszłym roku?
– Byłem w skrzydle szpitalnym. Założyłem się, że zjem funt bahanich jajek – przyznał. Wydawał się tak bardzo z siebie zadowolony, że Harry poczuł się nieswojo. Miał wrażenie, że McLaggen nie był do końca normalny.
– To musisz poczekać na swoją kolej.
Chłopak nie wyglądał na zadowolonego z jego słów. Harry mógł się założyć, że gdyby chciał, powaliłby go jedną ręką, zważywszy na jego budowę. Nie mówiąc już o tym, że Złoty Chłopiec musiał mocno zadzierać głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy. Nie bał się go, ale wolał nie prowokować potencjalnego agresora, a był pewien, że McLaggena można było łatwo wyprowadzić z równowagi.
– Czego od ciebie chciał? – spytała Katie, podchodząc do Harry'ego.
– Szczerze mówiąc, sam nie wiem.
– Nie znoszę go. To arogancki dupek – prychnęła.
– Ale może okazać się dobrym graczem – zauważył Harry, chociaż ta myśl nie napajała go optymizmem.
Katie pokręciła głową.
– Nie potrafi współpracować na lekcjach, więc nie sądzę, żeby w przypadku Quidditcha było inaczej. Dlatego się modlę, żeby brat Freda i George'a okazał się lepszy.
– A co z resztą? – spytał Harry.
Dziewczyna wykrzywiła usta.
– Szału nie ma – odparła krótko. – Spróbuj go jakoś zmotywować.
– Żeby potem McLaggen zarzucił mi, że Ron wygrał, bo kumpel z drużyny mu podpowiadał, czy coś? Albo, że ktoś dał mu fory? Wolałbym gościa nie prowokować. Wygląda na takiego, który mógłby mnie powalić jedną ręką.
– To, co robimy?
Harry zastanowił się, czy mieli jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie mógł teraz podejść do Rona i z nim porozmawiać. Podniósł głowę i wzrokiem objął trybuny. Zauważył Caleba siedzącego w sektorze Gryfonów. Caleb!
– Poczekaj tu. Mam pomysł – powiedział Harry. Wskoczył na miotłę i podleciał do chłopca. – Nie jest ci zimno? – zapytał go. – Pogoda dziś taka sobie.
– Nie. Świetnie się bawię – zapewnił Caleb, patrząc na Harry'ego. – Myślisz, że jak się nauczę dobrze latać, to kiedyś będę w drużynie?
– Wszystko jest możliwe, a na razie mam do ciebie sprawę – powiedział i zaczął mu coś szeptać na ucho. Młodszy chłopiec słuchał go uważnie, a potem skinął głową, wyszczerzył się i wyszedł z trybun.
– Co zrobiłeś? – spytała Katie, kiedy jej szukający wrócił.
– Zaraz zobaczysz – zachichotał i dyskretnie wskazał na Rona, do którego właśnie podbiegał Caleb. Z daleka widzieli, że chłopiec mówi coś do niego entuzjastycznie. Nie słyszeli, co to było, ale chyba odniosło odpowiedni efekt, bo rudzielec poprawił rękawice bramkarskie, zarzucił miotłę na ramię i poszedł w kierunku pętli. Caleb dyskretnie pokazał Harry'emu uniesiony w górę kciuk i pobiegł z powrotem na trybuny.
– To ten dzieciak, który tak się do ciebie klei zawsze? – spytała Katie.
– Możesz powiedzieć, że to taki mój przyszywany braciszek – przyznał Harry z uśmiechem. – Jak widzisz, ma dar przekonywania.
– Oby efektowny. Dobra. Bierzemy się do roboty – powiedziała, wsiadając na miotłę.
Harry obserwował ze swojego punktu, jak ścigające szybko i sprawnie podają sobie kafla, żeby zmylić obrońcę. Kilka razy wydawało się, że Ron nie podoła obronę, bo Demelza potrafiła podkręcać piłki. Jeden raz chłopak wybił piłkę samymi końcami palców. Skutkowało to obroną pięciu strzałów na pięć i Ron wylądował zadowolony na murawie.
Pozostał jeszcze McLaggen, który mógł się okazać największym rywalem Rona i Złoty Chłopiec obserwował go dokładnie. Dziewczyny stosowały podobną taktykę i w jego przypadku. Po ruchach starszego chłopaka Harry już był pewien, że jego pewność siebie i arogancja go zgubi. Nie pomylił się. McLaggen obronił cztery strzały na pięć. Wylądował wściekły na ziemi i podszedł do Harry'ego.
– Chcę jeszcze jednej szansy – warknął stanowczo.
– A to niby dlaczego? – spytał Złoty Chłopiec. Zastanawiał się, czemu podszedł do niego, a nie do Katie. W końcu to ona była kapitanem.
– Siostra Weasleya potraktowała go ulgowo! – upierał się.
– Bzdura. Sam widziałem, że miał problem z obroną jej strzałów. Pogódź się z tym, że Ron okazał się lepszy. Poza tym nie rozumiem, czemu mówisz to mnie. To Katie jest kapitanem.
Przez chwilę wydawało mu się, że McLaggen go uderzy. Miał wyraz twarzy, jak wuj Vernon, kiedy się wściekał, a na skroni pulsowała mu żyła. Na szczęście nic takiego nie zaszło i starszy chłopak odszedł w kierunku szatni. Harry odetchnął z ulgą, a potem podbiegł do Rona, żeby mu pogratulować.
– Już myślałem, że nie obronię. Demelza chytrze podkręca piłkę – przyznał rudzielec.
– Mówiłem ci, że dasz radę – powiedział Harry, uśmiechając się szeroko.
– Jestem w drużynie... Muszę napisać do Abby i pochwalić się. Myślisz, że to zrobi na niej wrażenie?
– Jestem tego pewien – zapewnił, kiedy obaj szli do szatni.
– Jak pójdziemy do Hogsmeade, to przypomnij mi, żebym kupił coś dla Caleba w Miodowym Królestwie.
– A co on ma z tym wspólnego? – spytał Harry, udając, że nie ma o niczym pojęcia.
– Podszedł do mnie, zanim była moja kolej i powiedział, że jak na jego oko, tamci to cieniasy i jest pewien, że rozłożę ich na łopatki. Mówił, że jego przeczucie mu tak podpowiada i żebym nie panikował. Myślisz, że on jest jakimś jasnowidzem?
– Nie wydaje mi się. Luna mówiła, że Caleb ma po prostu mocno rozwiniętą intuicję i wyczuwa nastroje innych.
– Ale nie tak pokręcony. No wiem, że Luna nie jest szalona, czy coś, ale czasem gada dziwne rzeczy.
– Może ona faktycznie widzi więcej niż my? – spytał Harry. Już wcześniej zastanawiał się nad tym. Luna zawsze patrzyła w przestrzeń, jakby coś tam faktycznie było i kto wie? Może miała rację. Skoro mugole ciągle coś odkrywali, to dlaczego czarodzieje nie mieliby zrobić tego samego?
– Nie wiem jak ty, ale ja się zrobiłem wściekle głodny – przyznał Harry. Żołądek Rona odpowiedział za niego.
,,,
Pomimo zmęczenia po całym tym zamieszaniu z wyborem nowym członków drużyny, Harry obudził się w sobotę rano dość wcześnie. Zaklęcie tempus pokazało mu, że jest dopiero siódma rano. Leżał przez chwilę, wsłuchując się w ciche pochrapywania kolegów i miał nadzieję, że zdoła zasnąć jeszcze na chwilę, ale nic to nie dało. Z westchnieniem podniósł się więc z łóżka i zaczął się zastanawiać, co mógł porobić. W weekend wszyscy zawsze korzystali z okazji i spali dłużej.
Olśnienie przyszło, kiedy otworzył po cichu kufer, żeby wyjąć jakieś ubrania. Jego wzrok padł na rolki i uśmiechnął się. Nie jeździł na nich od czasu, gdy wrócił do Hogwartu. Nie, żeby nie chciał, ale w tym całym zamieszaniu, kompletnie o tym zapomniał. O tej porze korytarze były puste i miał idealną okazję, żeby po nich pojeździć bez przeszkadzania komukolwiek. Położył rolki obok kufra, szybko się ogarnął i wyszedł z wieży.
Zgodnie ze swoimi przewidywaniami po drodze nie natknął się na nikogo. Nawet Irytek i Pani Norris nie przemknęli nigdzie, a kiedy znalazł się pod Wielką Salą, panowała tam cisza. Był pewien, że skrzaty domowe pracowały już w kuchni, przygotowując śniadanie i postanowił najpierw tam zajrzeć i poprosić o jakiegoś tosta.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy obraz z owocami, odsunął się, pokazując przejście do kuchni.
– Harry Potter, sir! – pisnął natychmiast Zgredek, zjawiając się przed nim.
– Cześć Zgredku. – Harry uśmiechnął się do niego. Skrzat może i był nieco nadpobudliwy, ale bezsprzecznie uwielbiał Harry'ego i był gotów spełnić każde jego życzenie.
– Harry Potter przyszedł odwiedzić Zgredka?
– Tak. Przepraszam, że wcześniej nie miałem na to czasu. Początek szkoły zawsze jest dość chaotyczny – przyznał, siadając na podłodze. – Mogę poprosić o jakiś tost, jeśli to nie problem?
– Oczywiście! Zgredek już przynosi!
Harry uśmiechnął się. Skinął głową skrzatom, które patrzyły na niego nieco podejrzliwie. Hermiona zepsuła im opinię, zakładając tą swoją WESZ i próbując przekonać skrzaty, że powinny żądać zapłaty za swoją pracę.
– Nie przyszedłem was przekonywać do wolności – zapewnił je szybko. – Zresztą pokłóciłem się z dziewczyną, która to wymyśliła.
– Ona tu była niedawno – powiedziała jakaś skrzatka. – Skrzaty zablokowały dla niej wejście do kuchni. Przeszkadzała w pracy.
– Naprawdę? – spytał, kiedy jakiś skrzat podał mu herbatę. – Dziękuję bardzo – uśmiechnął się do niego. Chwilę później zjawił się Zgredek z talerzem jajecznicy, bekonem i tostami dla niego. Harry podziękował mu, a potem spędził dobrą minutę, uspokajając go. – Co takiego dokładnie zrobiła?
– Ona nie rozumieć, że skrzaty są szczęśliwe, mogąc pracować i gdzieś należeć! – pisnęła skrzatka. – Próbuje nas zmienić, kiedy my tego nie chcieć.
– Rozumiem. Pokłóciłem się z nią o coś podobnego.
– Harry Potter pokłócił się z przyjaciółką? – spytał Zgredek.
– Nie wiem, czy mogę nadal ją tak nazywać – przyznał Harry, przeżuwając kawałek bekonu. – Nie rozumie, że mogę dokonywać własnych wyborów. Próbowała mnie przekonać, że powinienem uczyć się tylko przedmiotów, które pomogą mi w walce.
– Harry Potter przecież może się uczyć, czego chce!
– Ona tego nie rozumie Zgredku – westchnął Harry. – Za bardzo polega na opinii niektórych czarodziejów.
– To źle!
Harry pokiwał głową, zgadzając się z nim. Hermiona naprawdę powinna spojrzeć nieco dalej i posłuchać też opinii innych ludzi, a nie tylko brać pod uwagę swoje i Dumbledore'a.
– Dziękuję za śniadanie. Było pyszne – powiedział Harry, gdy skończył.
– Harry Potter odwiedzi jeszcze Zgredka? – spytał skrzat.
– Oczywiście. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – spytał, a potem spędził kolejne minuty, próbując uspokoić skrzata, który popłakał się ze wzruszenia. Inne skrzaty patrzyły na to z mieszanymi uczuciami.
– Pan jest nieco dziwny – powiedziała jeden ze skrzatów wprost. Widać było, że musi być starszy niż większość z nich.
– Dlaczego? – spytał ciekawie.
– Czarodzieje nie przyjaźnią się ze skrzatami, tylko im rozkazują.
– Ja uważam, że każdemu, kto na to zasłuży, należy się szacunek. Bez was w Hogwarcie nie byłoby czysto ani nie byłoby dobrego jedzenia. Robicie naprawdę wiele, a nikt wam za to nie dziękuje. Czy to źle, że ja to robię? Doceniam waszą pracę i wiem, że nie jest łatwa.
Skrzaty domowe popatrzyły na niego uważnie.
– Pan jest dziwny – powiedział znowu starszy skrzat. – Ale ma dobre serce i może być przyjacielem skrzatów. Skrzaty zawsze mu pomogą.
– Dziękuję. Cieszę się z tego – zapewnił je, a potem wyszedł z kuchni. Znalazł jeden z mniej uczęszczanych korytarzy, założył rolki na nogi i zaczął spokojnie jeździć, rozgrzewając mięśnie. Powtórzył najpierw wszystkie ruchy, które znał. Hamowanie i skręty nawet już mu wychodziły. Zaczął zatem jeździć ósemki, układając ciało w odpowiednich pozycjach. Korytarz był dość szeroki i nie musiał się martwić, że będzie miał zbyt mało miejsca na manewr.
– Co ty wyprawiasz, Potter?! – spytał ktoś nagle. Harry odruchowo zerknął w bok i za późno zorientował się, że spóźnił się ze skrętem. Uderzył w ścianę, a potem poleciał w tył. Był pewien, że jego cztery litery będą porządnie fioletowe do wieczora. Podniósł się powoli do siadu i z zaskoczeniem zobaczył, że przygląda mu się nie kto inny tylko Draco Malfoy.
,,,
Rok szkolny dopiero się zaczął, a Draco Malfoy już miał go serdecznie dość. Chodził nerwowy, warczał na wszystkich i na nic zdawał się pozorny spokój. Wiedział, że ma wielkie kłopoty i nie miał pojęcia jak z nich wybrnąć, dopóki nie nastąpiła ta konfrontacja z Potterem.
Chłopiec, Który Przeżył, bardzo się zmienił, począwszy od wyglądu, a na zachowaniu skoczywszy. Od zeszłego roku zapuścił włosy i teraz sięgały mu one do łopatek. Nawet jeśli Gryfon wiązał je na karku, to i tak standardowo sterczały na wszystkie strony. Do tego ta jego drobna sylwetka i nowe ciuchy.
W pokoju wspólnym Ślizgonów, co jakiś czas pojawiał się temat Złotego Chłopca i nawet Blaise uważał, że Potter na swój sposób stał się uroczy.
– To taki typ, którego chcesz przytulać i nie puścić – wyjaśnił, ku przerażeniu Draco. Kiedy jednak zaczął przyglądać się Gryfonowi, stwierdził, że Blaise miał rację. Potter nie skakał już Ślizgonom do oczu, nie szukał żadnej zaczepki i na dodatek pokłócił się z Granger. Panna Wszystkowiedząca chodziła obrażona i nie rozmawiała ani z nim, ani z Weasleyem, który najwyraźniej trzymał stronę Pottera.
Jednak zmiana ,jaka zaszła w Złotym Chłopcu, nie rozwiązywała żadnego z jego problemów. Otrzymał zadanie i jeśli go nie wykona, czeka go marny koniec. Zadrżał na samą myśl. Próbował odreagować, zaczepiając Pottera, ale ten o dziwo nie tylko puścił mimo uszu jego słowa, ale też podszedł do niego i spytał wprost, o co mu chodzi, a potem zasugerował, żeby porozmawiał z kimś zaufanym.
Po przemyśleniu wszystkiego Draco doszedł do wniosku, że Potter mógł mieć trochę racji i poprosił swojego opiekuna o radę. Snape wysłuchał go bez słowa, a potem powiedział, że zastanowi się, jak mu pomóc i wyplatać z tego bałaganu.
– Obiecałem twojej matce, że jeśli przyjdziesz do mnie, to ci pomogę – powiedział wprost, ku zaskoczeniu Draco.
– Ciotka Bella uważa, że mi się nie uda i zawiodę Czarnego Pana – mruknął chłopak.
– Bellatrix jest szalona – prychnął Severus. – Masz szesnaście lat i nie masz jeszcze większego pojęcia o świecie. Pytanie brzmi, czy chcesz zadowolić Czarnego Pana.
– A jeśli nie chcę? Co wtedy? On mnie zabije.
Mistrz Eliksirów skinął głową.
– Na razie zachowuj pozoru, że realizujesz plan. To da nam odpowiednią ilość czasu. Powinieneś też zakopać topór wojenny z Potterem.
– Co?! – zdziwił się chłopak. – Potter to piesek Dumbledore'a!
– Mylisz się. Obserwuję go od jakiegoś czasu i wiem, że ma wątpliwości co do metod, jakimi posługuje się nasz dyrektor. Nie dziwiłbym się jakoś szczególnie, gdyby Potter pokazał mu środkowy palec.
– Przecież to Potter! Złoty Chłopiec jasne strony!
– A ty jesteś pewien, że powinieneś popierać ciemną stronę? – spytał nagle mężczyzna. To zaskoczyło blondyna. – Pomyśl przez chwilę, bo nie jesteś głupi. Jeśli to Czarny Pan i zabije Potter, wszyscy znajdziemy się pod jego jarzmem. Wiesz doskonale, że jest szalony. Nie zostało w nim nic z tego ambitnego czarodzieja, który kiedyś tak wielkie plany. Czy według ciebie będzie to dobre?
– Nie pozwoli na plugawienie czarodziejskiej krwi – argumentował Draco.
– To śmieszne biorąc pod uwagę, że sam jest półkrwi. Nie patrz tak na mnie. Mało osób o tym wiem, ale jego ojcem był mugol. I lepiej, żebyś zachował to dla siebie. Rozumiesz już zatem, że jego polityka czystej krwi to hipokryzja. Twoim zdaniem, co się stanie, gdy z czarodziejskiego społeczeństwa wyłączy się mugolaków? Powiem ci. Czarodziejski świat upadnie.
– Jak możesz tak mówić? – zdziwił się blondyn.
– Nie zauważyłeś, prawda? – spytał Severus. – Nie szukajmy przykładów daleko. Taka Granger. Mugolak i wybitnie nieprzyjemna, ale silna i inteligentna. Potter jest czarodziejem półkrwi, a jest jedyną osobą, która może zmierzyć się z Czarnym Panem jak równy z równym. A popatrz na takiego Crabbe'a. Jest czystej krwi, a ledwo zdał egzaminy. To dowodzi teorii, że bez świeżej krwi czarodziejskie rody upadną.
Draco ciężko było przełknąć to, co powiedział jego opiekun domu, ale wiedział, że to była prawda. Wbrew temu, co sądzili zwolennicy czystej krwi, świat czarodziejów potrzebował mugolaków. Z trudem docierało to do niego.
– Dobrze. Więc, co mi radzisz? – spytał Draco. – Mam zawrzeć rozejm z Potterem. I co potem?
– Możesz się zdziwić, że Potter będzie w stanie ci pomóc?
– Od kiedy lubisz Pottera? – spytał Draco.
– Nie powiedziałem, że go lubię. Twierdzę tylko, że może ci pomóc.
– Po czyjej ty właściwie stoisz stronie?
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się lekko.
– O swojej.
,,,
Draco przewracał się w łóżku przez jakiś czas, zanim nie zrozumiał w końcu, że nie ma szans na ponowne zaśnięcie. Podniósł się zatem, ogarnął i wyszedł z sypialni, a potem z pokoju wspólnego. Zamierzał zjeść śniadanie w ciszy, a potem zaszyć się w bibliotece i przejrzeć kilka książek, zanim znowu nie będzie musiał podjąć kolejnej próby wykonania swojego zadania.
Skręcał właśnie do Wielkiej Sali, kiedy do jego uszu dotarł dość nietypowy dźwięk, dobiegający zza rogu na końcu korytarza. Zaintrygowany skierował się tam szybko i cofnął się zaskoczony na widok, jaki na niego czekał.
Na korytarzu był Potter, ale wyglądał jakoś inaczej. Oczywiście była sobota i nie miał na sobie mundurka, Ubrany był natomiast w jakąś, co najmniej o 2 numery za dużą bluzę w szarym kolorze i dżinsowe rybaczki. Dostrzegł też czarne rękawiczki bez palców na rękach, ale tym, co najbardziej go zaskoczyło, były jakieś dziwne buty na kółkach, które Potter miał na nogach. Gryfon był tak skupiony na robieniu ósemek, że nie zauważył Malfoya. W końcu Draco nie wytrzymał i odezwał się.
– Co ty wyprawiasz, Potter?!
W następnej chwili Złoty Chłopiec zerknął zaskoczony w jego stronę, a potem uderzył w ścianę i poleciał do tyłu. Dzień zaczął się naprawdę cudownie.
---
Jak wam minął dzień? Mnie na szukaniu sukienek wkwiatki. Kupiłam też materiały na różdżkę i mogę zacząć coś tworzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top