Rozdział 2

Dziękuję wam za wszystkie gwiazdki i komentarze. Cieszę się, że historia was zaciekawiła.

Rozdział 2

Severus postanowił nie informować dyrektora o całym zajściu. Harry wyraźnie powiedział, że mu nie ufa w żaden sposób. A teraz spał na kanapie Mistrza Eliksirów, ciasno zawinięty w gruby koc. Był zmęczony płaczem i tym, co opowiedział swojemu nauczycielowi, który teraz zastanawiał się, jak mu pomóc. Wiedział, że nie mógł zostawić tej sytuacji samej sobie. Chłopak mógł ponownie spróbować targnąć się na swoje życie.

Uznał, że skorzysta z chwili spokoju i sam też się prześpi. Rano miał zamiar porozmawiać jeszcze z Harrym. Nie chciał jednak spuszczać go z oka. Transmutował więc jeden z foteli w łóżko i ustawił zaklęcie budzące, gdyby chłopak postanowił wstać.

Nie spał zbyt spokojnie. Sen podsuwał mu tym razem różne koszmary, z chłopakiem w roli głównej. Obudził się, kiedy zaklęcie się aktywowało. Podniósł się do siadu i rozejrzał. Chłopaka nie było na kanapie.

– Na gacie Merlina – warknął pod nosem, wstając.

Chwilę później niemalże zderzył się z nim w drzwiach łazienki.

– Przepraszam... Musiałem skorzystać – powiedział cicho chłopak, patrząc na niego niepewnie.

Severus skinął głową i podał chłopakowi jego ubranie. Skrzaty wyczyściły je sprawnie i po chwili Harry oddał mężczyźnie jego sweter.

– Dziękuję – powiedział. Nawet nie starał się być wesoły. Profesor już i tak wszystko wiedział, więc Harry zachowywał się tak, jak wtedy gdy był sam. Jego oczy były puste.

– Zjedz coś. Jesteś tak chudy, że można ci żebra policzyć. – Mistrz Eliksirów wskazał na stolik zastawiony jedzeniem. Kiedy chłopak się ubierał, skrzaty domowe przyniosły śniadanie dla nich obu. – Ale najpierw wypij to.

Harry wziął od niego fiolkę z jakimś zielonym eliksirów i popatrzył na nią podejrzliwie.

– Co to? – spytał.

– Eliksir uzupełniający mikroelementy. Jest ci potrzebny. Będziesz go pił codziennie przed śniadaniem.

Harry mruknął coś pod nosem, ale posłusznie wypił zawartość fiolki. Nie smakował nawet tak paskudnie, jak się spodziewał. Przypominał mu rozgotowaną kapustę. Usiadł naprzeciwko profesora i po chwili zaczął powoli jeść tost z dżemem.

– Potter, jesz jak wróbelek – skomentował Severus. Chłopak tylko wzruszył ramionami.

– Nigdy dużo nie jadłem – przyznał zgodnie z prawdą.

– Twoi krewni nie karmili cię?

– Nie głodzili mnie, ale też nie pozwalali mi się najeść. Jeszcze w pewnym momencie mój kuzyn musiał przejść na dietę. Ciotka zarządziła wtedy, że trzeba go wspierać i musiałem głodować razem z nimi.

– Głupota – skomentował Severus, sięgając po filiżankę z herbatą.

– No nie wiem. Głupota, że wszyscy, to prawda. Ale Dudley potrzebował diety. Słyszałem, jak ciotka czytała na głos pismo z jego szkoły. Pielęgniarka szkolna napisała, że osiągnął niemalże wagę młodej orki.

Severus niemal zakrztusił się herbatą, kiedy to usłyszał. Czy ta Petunia oszalała? Jedno dziecko głodziła, a drugie tuczyła.

– Ta kobieta zdecydowanie ma coś z głową – mruknął, odstawiając filiżankę na spodek.

– Jest taka, jak większość pań domu na naszej ulicy – powiedział Harry. – Dom, rodzina i plotki. To ją interesuje. A i podniesienie swojego statusu społecznego. Cokolwiek przez to rozumie – mruknął, żując dalej tost.

Severus skinął głową. To brzmiało jak Petunia.

– Posłuchaj mnie Potter. Obiecaj mi, że nigdy więcej nie zrobisz czegoś takiego, jak wczoraj – zażądał.

Harry podniósł wzrok znad talerza.

– Niby dlaczego miałbym coś takiego obiecać? – spytał.

Severus westchnął. Nie był psychologiem, ale musiał jakoś wytłumaczyć temu niedoszłemu samobójcy, że nie tędy droga.

– Bo to nie jest rozwiązanie.

– Dla mnie jest. Jaki sens ma życie, jeśli nie chce się żyć? Jeśli nie ma się celu?

– Więc musisz znaleźć sobie cel.

– Nic nie muszę – odparł twardo. – Będę chciał, to zrobię to znowu. I nikt nie ma prawa mnie powstrzymywać.

Severus z całych sił starał się nie złapać chłopaka za ramiona. Miał ochotę nim porządnie potrząsnąć, żeby się opamiętał. Nie był jednak specjalistą od ludzkiej psychiki i też nie do końca wiedział, jak rozmawiać z kimś o skłonnościach samobójczych. A znając życie i jego Gryfońską naturę, zrobi to, nie myśląc zupełnie.

– Posłuchaj mnie. Nie możesz tego zrobić – powtórzył.

– I tak umrę. Co za różnica kiedy?

– Harry! – Chłopak podskoczył na krześle zaskoczony. – Nie możesz myśleć w ten sposób. Masz depresję, ale z tym można walczyć. To choroba. Musisz poszukać pomocy.

– Mam panu przypomnieć, że nikt nie chce mi pomóc? – spytał chłopak. Harry czuł się, jakby miał wielki kamień w żołądku. Już widział te nagłówki w gazetach: „Chłopiec, Który Przeżył, jest chory psychicznie!" Rita Skeeter miałaby używania co najmniej na rok. Już nie wspominając o całej reszcie. Niemalże słyszał komentarze Malfoya i jego radość, że jednak miał rację i Złoty Chłopiec jest niebezpieczny.

– Mówię o profesjonalnej pomocy. O terapeucie – wyjaśnił.

– To czarodzieje mają terapeutów? Świetnie! Zaraz znowu trafię na czołówki gazet.

– Miałem na myśli mugolskiego terapeutę. Dla ciebie byłoby to zdecydowanie lepsze.

– Super... – mruknął pod nosem Harry.

– Potter, nie możesz nic z tym nie zrobić. To cię niszczy. Może to dziwne, ale chcę ci pomóc. Zabiorę cię do mugolskiego psychologa. Dyskretnie, jeśli o to się martwisz – zapewnił go. – Spróbuj chociaż raz.

Harry milczał dłuższą chwilę. Niespecjalnie podobał mu się ten pomysł, ale wiedział, że Snape jest uparty i nie odpuści mu.

– Dobrze – westchnął, zgadzając się. – Ale jeśli to nic nie da, zrezygnuję – zaznaczył od razu.

Starszy czarodziej skinął głową. To i tak było więcej, niż spodziewał się usłyszeć. Po śniadaniu upewnił się, że Potter trafi do wieży Gryffindoru, a nie ponownie na wieżę astronomiczną. Na koniec kazał sobie obiecać, że Gryfon przyjdzie do niego, gdy poczuje się źle, zamiast podcinać sobie żyły.

,,,

Przyjaciołom Harry wmówił, że nie mógł spać i poszedł się przejść.

– Bolała cię głowa? – spytała Hermiona.

– Nie. Zwyczajnie nie mogłem zasnąć – powiedział Harry.

– Daj spokój, Miona – odezwał się Ron. – Każdemu się zdarza czasem gorsza noc.

Szli właśnie na obiad po porannych lekcjach. Harry nie był specjalnie głodny, ale obiecał Snape'owi, że postara się więcej jeść. Upewnił się też, że jego opatrunek jest ukryty pod rękawem koszuli. Miał też świadomość, że profesor go obserwuje. I na pewno będzie pod jego ostrzałem na eliksirach, które mieli mieć po obiedzie.

"Cudownie, po prostu cudownie" – pomyślał, siadając obok Hermiony. Sięgnął po jeden z talerzy z zupą. Nie miał ochoty na nic innego, a to powinno wystarczyć, żeby Snape mu odpuścił.

Zaczął się zastanawiać nad tą całą sytuacją. Chciał umrzeć, ale uratował go najbardziej znienawidzony nauczyciel w tej szkole. No, tu mała poprawka. Aktualnie pierwsze miejsce zajmowała różowa ropucha nazwiskiem Umbridge. Nie znosił tej kobiety tak samo, jak większość szkoły. Próbowała się wtrącać we wszystko. Harry już dla świętego spokoju nie odzywał się na zajęciach, tylko czytał ten durny podręcznik. Był bardzo ciekaw, jak niby mają umieć się bronić w przypadku zagrożenia. Książka była nudna jak flaki z olejem i nie wnosiła niczego do ich nauki.

– Jak my niby mamy zdać SUMy? – biadoliła Hermiona po każdej lekcji z Umbridge. – Przecież poza teorią zdaje się też praktykę!

– Hermiono, uspokój się – powiedział Ron. – Narzekaniem nic nie zmienisz – zauważył.

Dziewczyna prychnęła tylko. Powiedziała hasło do portretu Grubej Damy i chwilę później siedzieli już na jednej z kanap w pokoju wspólnym Gryfonów.

– Gdybyśmy tylko mogli znaleźć sobie innego nauczyciela – mruknęła pod nosem.

Harry nawet nie próbował tego komentować. Już dawno zauważył, że jego przyjaciele nawet nie zwrócili uwagi na fakt, że prawie w ogóle się nie odzywał. Nie miał zresztą nawet ochoty na rozmowy z nimi. Bo o czym mieliby gadać? Hermiona nawijała tylko o egzaminach albo złorzeczyła pod adresem Umbridge. Ron z kolei mówił albo o quidditchu, albo narzekał na naukę i brak kasy.

Nikt nie zauważył, w jakim stanie się znajdował. Harry miał ochotę uciec gdzieś daleko i nigdy nie wrócić. Albo zaszyć się w jakiejś ciemnej komórce, zwinąć w kłębek i zasnąć. Powinien chyba zacząć nosić ze sobą swoją pelerynę niewidkę. Mógłby wtedy usiąść sobie w kącie gdziekolwiek i nikt by go nie znalazł.

Wieczorem kład się do łóżka z tą myślą. Kiedy miał pewność, że wszyscy śpią, wyślizgnął się ze swojego łóżka, narzucił na siebie pelerynę i wyszedł z wieży. Nikt nie mógł go zobaczyć. Czuł się bezpiecznie. Ale to nie znaczyło, że czuł się dobrze. Zerknął na opatrunek na nadgarstku. Tego też nikt nie zauważył.

Westchnął cicho. Nogi jakoś same zaniosły go do biblioteki. Ron skrzywiłby się pewnie, gdyby o tym wiedział, a Hermiona zaraz zrobiłaby mu kazanie na temat nocnych wędrówek.

Nocą biblioteka wydawała się ogromna. Nie było w niej tłumu uczniów, odrabiających prace domowe. Nie słychać było skrobania piórem po pergaminie ani szelestu przewracanych stronic. Było cicho i spokojnie. Tak właśnie lubił. Krążył jakiś czas pomiędzy półkami, aż za jedną z nich trafił na małą alkowę. Okno wychodziło na jezioro, w którym odbijał się księżyc.

Ten biblioteczny zaułek musiał być nieodwiedzany. Świadczyła o tym warstwa kurzu pokrywająca woluminy na półkach. Harry podszedł do jednej z nich i zerknął na tytuły. "Walka z samym sobą", „Czarodziejska mentalność", „Dorastanie czarodzieja", „Przekraczanie własnych granic", „Jak zaakceptować samego siebie?"

Harry uniósł brwi w górę mocno zaskoczony. Najwyraźniej trafił do jakiegoś działu zdrowotnego, czy coś w tym stylu. Uznał, że skoro i tak nie mógł spać, to nie zaszkodzi poczytać. Nie chciał jednak sięgać po cokolwiek związanego ze stanem psychicznym. Zdjął więc z półki „Dorastanie czarodzieja", usiadł w alkowie i zaczął czytać.

W ciągu godziny dowiedział się więcej o byciu nastoletnim czarodziejem, niż ktokolwiek mu kiedykolwiek powiedział. Książka odpowiedziała też na sporo jego pytań. Przede wszystkim wahania nastrojów zdarzały się w okresie dojrzewania niemal każdemu czarodziejowi, czy czarownicy. Tekst podsuwał nawet kilka technik relaksacyjnych na takie okoliczności. Harry zastanawiał się, czy pomogłyby i jemu.

Snape twierdził, że chłopak miał głęboką depresję i to był powód jego skłonności samobójczych.

Westchnął i zamknął książkę. Wyciszył się na tyle, że chyba będzie w stanie przespać kilka godzin w miarę spokojnie. Odłożył tom na półkę i przemknął się do wieży. Po drodze musiał uważać na krążącą korytarzami panią Norris. Na szczęście nie natknął się nigdzie na Filcha ani, co gorsza, na różową ropuchę. Ostatnio po szkole zaczynały krążyć plotki, że woźny się w niej kocha. Harry wzdrygnął się na samo wspomnienie i miał nadzieję, że nie będzie miał o tym koszmarów.

,,,

Rano może nie obudził się w doskonałym humorze, ale przynajmniej nie czuł się otępiały. Najwyraźniej miał jeden ze swoich lepszych dni. Podniósł się powoli z łóżka i sięgnął po okulary. Zmarszczył brwi, kiedy pod nimi znalazł złożony mały kawałek pergaminu. Wsunął okulary na nos i wziął go do ręki. Treść wprawiła go w konsternację.

"Potter, spodziewaj się dziś szlabanu. W ten sposób nikt nie będzie zadawał pytań."

Wiadomość nie była podpisana, ale Harry wiedział, od kogo jest. Jęknął cicho, chowając twarz w dłoniach. Po prostu cudownie. Snape miał zamiar wlepić mu szlaban pod byle pretekstem. Najwyraźniej postanowił spełnić swoje zapewniania o zabraniu go do psychologa.

Harry nie miał najmniejszej ochoty, opowiadać obcej osobie o swoim życiu. Raz spróbował i nie skończyło się to dla niego miło.

Kiedy był w podstawówce jedna z nauczycielek, zwróciła uwagę, że zawsze jest sam i z nikim nie rozmawia. Harry przyznał wtedy cicho, że Dudley groził każdemu, kto chciał do niego podejść. Zwróciła na to uwagę Dursleyom, przy okazji najbliższej wywiadówki. Harry został wtedy zamknięty w komórce na kilka dni. Tego dnia nie dostał też nic do jedzenia i zrozumiał, że lepiej być samemu i nic nie mówić.

Pojawienie się listu z Hogwartu i Hagrida, zburzyło jego mały porządek. Oczywiście cieszył się, że mógł iść do szkoły z dala od swoich krewnych, ale szybko zrozumiał, że Hogwart miał też sporo minusów.

Przede wszystkim, wszyscy go tu znali i wiedzieli o nim więcej niż on sam. Nie podobało mu się to. Tak samo, jak nie lubił, gdy ktoś próbował mu narzucić swoje zdanie. Milczał jednak, dochodząc do wniosku, że w sumie fajnie mieć się do kogo odezwać. Ale jego sława była osobnym tematem.

Tego z całego serca nienawidził. Co mu po tej całej sławie? Miał przez nią tylko same kłopoty i czuł się momentami bardzie, samotny niż kiedykolwiek.

Zwłaszcza kiedy wszyscy myśleli, że jest szczęśliwy. Niby jak miał być szczęśliwy, skoro przez tę całą sytuację nie miał rodziców? Żył bez nich, bo niby co innego mu pozostało? Zawsze jednak cicho marzył. Wiedział, że o rodzicach nie mógł, ale żeby chociaż jednak osoba troszczyła się o niego, a nie o Chłopca, Który Przeżył. Nienawidził tego tytułu. Przypominał mu o wszystkim, co stracił.

Eliksiry mieli zaraz po obiedzie. Harry starał się zjeść cokolwiek, ale wizja przymusowego szlabanu ze Snapem, odbierała mu apetyt. Miał tylko nadzieję, że nie straci żadnych punktów. To już byłaby czysta niesprawiedliwość, gdyby profesor po uprzedzeniu go, że da mu szlaban, odebrał jeszcze bez powodu punkty. Już i tak stracił ich trochę przez Umbridge zaraz na początku semestru.

Z duszą na ramieniu schodził z innymi Gryfonami z piątego roku do lochów. Był pewien, że Malfoy znowu będzie mu ubliżał i nabijał się z niego. Albo wrzuci coś do jego kociołka i cała wina tradycyjnie spadnie na Harry'ego. W końcu nie było sensu się nawet tłumaczyć.

Gryfoni i Ślizgoni zajęli swoje miejsca w klasie. Instrukcja tradycyjnie pojawiła się na tablicy, a pół godziny później Snape zaczął krążyć między stanowiskami niczym jastrząb. Harry nawet nie podnosił głowy znad swojego kociołka. Czekał tylko na nieuniknione.

Jak do tej pory jego eliksir nie wyglądał źle. Przynajmniej lepiej niż to, co bulgotało w kociołku Rona. Zamiast różowej barwy przybrało postać smoły. W dodatku zaczynało koszmarnie śmierdzieć.

– Cóż to Potter? Próbujesz podążyć za porażką kolegi? – usłyszał nagle nad sobą. Pięknie. Szlaban przybył.

– Nie, panie profesorze – powiedział, siląc się na spokój.

– To, czemu mu nie powiedziałeś, co robi źle?

Harry podniósł głowę zaskoczony.

– Przecież to praca samodzielna – zauważył.

– Jeszcze ci się zbiera na dyskusje? Szlaban. Dziś o szóstej. Jak sobie poszorujesz kociołki, to gwarantuję ci, że przejdzie ci ochota na dyskusje!

Z tymi słowami Snape ruszył w kierunku, uśmiechających się z satysfakcją Ślizgonów. Harry westchnął tylko. Miał ochotę wyjść, pobiec na wieżę astronomiczną i podciąć sobie żyły ponownie.

– To był chyba najbardziej niesprawiedliwy powód, jaki facet mógł wymyślić, żeby dać ci szlaban! – pieklił się Ron, kiedy szli do wieży Gryffindoru. – Nie miałeś przecież nic wspólnego z tym że schrzaniłem eliksir! Idź do McGonagall, stary. Może przegada temu tłustowłosemu dupkowi.

– To by nic nie dało, Ron – powiedział Harry. – Uwziąłby się na mnie jeszcze bardziej. „ Co Potter? Zachciało ci się poskarżyć? Złoty Chłopiec czuje potraktowany niesprawiedliwie?" Jak nic usłyszałbym coś takiego. A Malfoy miałby używanie przez kolejne tygodnie.

– Harry ma rację – poparła go Hermiona. – Snape i tak będzie robił, co będzie chciał.

– A co jeśli Harry będzie chciał kiedyś, na przykład zostać aurorem? Jak ma zdać eliksiry, skoro ten nietoperz tylko nas gnoi? Jesteś chyba jedyną osobą, która jest w stanie w tej chwili je zdać – zauważył Ron. – Ja ich na pewno nie zdam. Podobno Snape do klasy OWUTEMowej przyjmuje tylko tych, co zdali SUMy na wybitny. Więc żegnaj potencjalna kariero.

Harry był pewien, że Hermiona zaraz zacznie wykład na temat sposobów uczenia się. Trafił w sedno. Nawijała do momentu, aż weszli do pokoju wspólnego. Harry czuł się tak koszmarnie zmęczony, że nawet nie reagował na to, co przyjaciółka mówiła. Chciał tylko zasnąć.

,,,

Jakieś piętnaście minut przed szóstą wieczorem Harry wyszedł z pokoju wspólnego i skierował się do lochów. Nie potrafił rozgryźć Snape'a. Nie mógł uwierzyć w jego szczerą chęć, żeby mu pomóc. Obstawiał, że Snape zwyczajnie nie chciał go mieć na sumieniu. W końcu musiałby potem wytłumaczyć dyrektorowi, jak to się stało, że znalazł Złotego Chłopca z podciętymi żyłami. Miał ochotę olać szlaban. W końcu nie był zasłużony. Wiedział jednak, że nie było takiej opcji. Pozostało mu tylko zacisnąć zęby.

Westchnął i zapukał do drzwi gabinetu profesora.

– Do środka, Potter – polecił mu mężczyzna, kiedy ledwo otworzył drzwi. Harry miał ochotę wywrócić oczami. Zaczynało się świetnie. Aż bał się pomyśleć, co będzie dalej. – Siadaj – dodał Mistrz Eliksirów.

Harry posłusznie usiadł na krześle przed biurkiem.

– Chyba wiesz, czemu tu jesteś, Potter? – spytał.

– Bo dostałem szlaban – mruknął Harry.

– Nie sil się na dowcipy, bo ci to kompletnie nie wychodzi. – Harry wzruszył ramionami. – Jesteś tu dlatego, że zabieram cię do mugolskiego psychologa.

– Nie chcę – powiedział chłopak.

Severus policzył w myślach do dziesięciu.

– Potter, potrzebujesz profesjonalnej pomocy. Nie zachowuj się jak bezmózgi Gryfon.

– Jak mój ojciec? – spytał nagle Harry. To był cios poniżej pasa i widział to na twarzy profesora.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś teraz do tego nie nawiązywał i skupił się na tym, co mówiłem.

– Czyli panu wolno mnie obrażać, wytykać, jaki był mój ojciec i mówić, że jestem taki sam? – prychnął Harry. – Mówiłem już. Pan widzi we mnie tylko kopię mojego ojca. Więc po co pan udaje, że może być inaczej? I tak nie uwierzę.

„Merlinie, daj mi cierpliwość!" – mruczał w myślach Severus. Ten chłopak to chyba najgorszy przypadek, z jakim miał do czynienia przez te wszystkie lata, kiedy przyszło mu uczyć. Oczywiście, że co roku wśród Ślizgonów była przynajmniej jedna osoba, która wymagał pomocy. Dzieci Śmierciożerców żyły pod ogromną presją i często stawały się obiektem nienawiści uczniów z innych domów.

Kiedy o tym pomyślał, dodarło do niego, że Harry miał jeszcze gorzej. Nie miał nawet komu się wygadać. To, że powiedział o wszystkim jemu, było czystym przypadkiem, bo to właśnie Snape go znalazł.

– Potter... Schowajmy na chwilę osobiste animozje do kieszeni – zaczął znowu. – Potrzebujesz pomocy. Zgodziłeś się pójść chociaż raz. Dotrzymaj więc słowa i nie rób scen.

– Nie robię scen. Zwyczajnie nie widzę w tym sensu – oponował chłopak.

– Ale ja widzę. Idziemy – powiedział Severus, wskazując kominek. Rzucił garść proszku Fiuu, złapał chłopaka i chwilę później wypadli w jakimś ciemnym i zakurzonym miejscu.

– Gdzie jesteśmy? – pytał Harry zanim, zdążył się powstrzymać.

– Nieważne gdzie. Stąd możemy się aportować – przyznał starszy czarodziej. Harry nie zdążył zadać kolejnego pytanie, bo został złapany za ramię. Przypominało mu to nieco podróż Świstoklikiem. Czyli zdecydowanie niemiłe uczucie, od którego robiło mu się niedobrze. Potrzebował chwili, żeby dojść do siebie.

– Zdecydowanie tego nie polubię – mruknął blady jak ściana.

– Nie dramatyzuj – powiedział tylko Snape. – Idziemy. Za dziesięć minut masz wizytę.

– Świetnie – mruknął pod nosem. Chcą, nie chcąc ruszył za nauczycielem. Od razu widać było, że są w jakimś mugolskim mieście.

Tłum ludzi na ulicach, samochody na drodze, matki pchające wózki z dziećmi, uczniowie w mundurkach i kto wie co jeszcze. Nie lubił takich miejsc. Nie lubił tłumów. Na ulicy Pokątnej nigdy nie czuł się zbyt pewnie. Może dlatego, że Dursleyowie nigdy nie zabierali go nigdzie ze sobą. Tak naprawdę poza Hogwartem, Norą, domem Syriusza czy ulicą Pokątną Harry nigdy, nigdzie nie był. Zawsze chciał pojechać na jakąś wycieczkę. Ale ilekroć organizowano coś w szkole, on jako jedyny nie dołączał do klasy. Z braku pieniędzy oczywiście. Ciotka i wuj ciągle wypominali mu, ile kosztuje ich jego utrzymanie. Potem siedział w swojej ławce, słuchając z zazdrością opowieści dzieci z klasy o wyjściu do kina, do teatru, wycieczce do Londynu. Słuchał i było mu strasznie przykro. Chyba wtedy właśnie zaczął myśleć, że może byłoby lepiej, gdyby go nie było. Wtedy był pewien, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym i żałował, że nie zginął razem z nimi.

– Jesteśmy – odezwał się nagle Snape, wyrywając go z jego myśli.

Harry uniósł głowę. Stali przed drzwiami do gabinetu psychologa.

„Miejmy to za sobą" – pomyślał Harry, wchodząc ze Snapem do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top