7/12

3 dni później

Zdecydował się napisać do Yoongiego po ponad trzystu razach skreślania i pisania na nowo wiadomości. Nie miał telefonu, skąd mógł wiedzieć, że finalna wiadomość to najbardziej nieoryginalny i tandetny tekst świata.

Cześć, tu Hoseok. Co tam?

Zadowolony z siebie odłożył telefon i wrócił do wcinania smażonych żeberek.

- Co ty taki szczęśliwy? - Zapytała mama.

Siedziała naprzeciwko i nakładała sałatę na talerz. Rzadko kiedy zdarzało im się jeść wspólnie, albo on był w szkole, albo ona wyjeżdżała na targi kwiatowe, lub w dalsze podróże w poszukiwaniu coraz to wymyślniejszych i egzotycznych kwiatów do swojej kwiaciarni. Ostatnio, kiedy przywiozła mięsożerną Rosiczkę nawet on miał kłopoty, żeby się z nią zaprzyjaźnić. Ciągle zdawało mu się, że zaraz złapie jego nos w małe zębate szczęki i zje. Ostatecznie znaleźli nić porozumienia, ale dla bezpieczeństwa nie zbliżał się, kiedy szeptała, czuł, że to pułapka.

- Zawsze jestem szczęśliwy. - Włożył do ust całe żeberko, aż ostry sos skapnął mu po brodzie.

- Aż tak? Nie przypominam sobie.

- To źle?

- Ależ skąd, cieszę się razem z tobą. Masz już jakieś numery?

- Tak, nawet kilka. - Oznajmił z dumą w głosie.

- Do kogo?

- Do kolegów.

- Kolegów powiadasz...

- Nie wierzysz mi?

- Oczywiście, że wierzę. Skąd ich znasz?

- Nie wszystko musisz wiedzieć. - Naburmuszył się i zgarbił czując jak czerwienieją mu uszy. Kobieta zmierzyła go wyczekującym wzrokiem, odstawiając pałeczki na brzeg bambusowej podstawki. - Poznałem ich na boisku obok szkoły. - przyznał się pod naporem czarnych oczu.

Natychmiast rzucił  pałeczki, gdy usłyszał odgłos przychodzącej wiadomości. Resztka jedzenia wyleciała na talerz, nie zdążywszy dotrzeć do wnętrza ust. Matka skrzywiła się i pokiwała głową, widząc zapał syna, tak prostą czynnością, jak otrzymanie wiadomości. To ona do tego doprowadziła, znowu.

Cześć. Skąd w ogóle masz mój numer?

Hoseok poczuł jak kręci mu się w głowie. Może Yoongi nie chciał, żeby ktoś taki jak on miał jego numer. może uważa go za dziwaka, tak jak wszyscy, a może to nawet nie jest jego numer i Żonkil zrobił go w konia. Odszedł od stołu, nie zważając na wołanie matki. Do końca dnia przesiedział zakryty po czubek głowy pod kołdrą. Brakowało mu powietrza, ale wolał się udusić niż przeczekać w spokoju takie upokorzenie. Wszystko wróciło do punktu wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top