1/12

- Myślisz Pinky, że ta odżywka będzie lepsza?

...

- Tak masz rację, ma więcej witamin, a Lori nie wygląda dzisiaj zbyt dobrze.

...

- Też tak myślę, to na pewno przez te ostatnie upały, ale nie możemy przesadzić z podlewaniem. Lori tego nie lubi.

...

- Wiem, że ty lubisz, ale nie każdy jest taki sam, więcej tolerancji kolego.

- Hoseok, przestań mówić do siebie i idź po skrzynki z pelargoniami na zaplecze.

- Mówiłem do kwiatów, mamo.

- Pospiesz się, bo zaraz przyjedzie Hawoo z kolejną dostawą.

- Nie gniewajcie się na na nią, nie rozumie waszego języka. To dlatego, że ciągle szepczecie i trudno was usłyszeć.

...

- Nie Pinky, nie czepiam się, co ty dzisiaj taki obrażalski?

- Hoseok!

- Już idę, mamo.

Młody chłopak o brązowo połyskujących kosmykach kędziorków nad czołem przeniósł z niemałym wysiłkiem pięć skrzynek naraz, ustawiając je ostrożnie obok plastikowych doniczek. Żwawym ruchem otrzepał dłonie z resztek ziemi i odetchnął z ulgą rozprostowując kręgosłup.

- Jak przyjedzie Hawoo pomożesz mu z dostawą i nie zapomnij podlać hortensji, kiedy będziesz wychodził. Zlicz utarg, tylko to już na sam koniec, żeby potem nie skreślać pięćdziesiąt razy na fakturze i nawet nie próbuj dorysowywać serduszek na odwrocie dokumentów, ostatnio miałam przez to problemy na rozliczeniu. Dokumenty urzędowe to nie kolorowanka. Zapamiętane?

- Tak jest. - Promienisty uśmiech wystrzelił w stronę ubierającej się w krótki płaszczyk kobiety.

Przeciągnęła wzdłuż pasa połyskującą klamerkę i zapięła ją na środku, tuż pod mostkiem. Szybkim ruchem musnęła policzek syna wywołując u niego dziewczęcy chichot. Bywała rygorystyczna jeśli chodzi o interesy, ale nie potrafiła nie pożegnać jedynego synka tradycyjną pieszczotą.

Hoseok od dzieciństwa był dziwny. Może nie powinno się używać tak dosadnego słowa, ale jak inaczej określić kogoś kto był dziwny? Już jako pięciolatek uganiał się po łące za pasikonikami zamiast budować zamki w piaskownicy, nie chciał bawić się w wojnę z kolegami, a jeśli już, to zawsze przyjmował rolę pielęgniarza i opatrywał rannych plasterkami w biedronki. Miał ich całe pudełko i nigdy nie szczędził pokrzywdzonym fachowej pomocy. Zamiast pisać czy rysować, wolał mówić. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że do ludzi wypowiadał średnio kilka słów na tydzień. Namiętnie za to rozmawiał z rzeczonymi motylkami, kotem sąsiadki, muchomorem znalezionym przy drodze, a już w prawdziwy trans wpadał widząc kwiaty. Hoseok kochał kwiaty. Nie ograniczał się co do ulubionego gatunku, zapachu, koloru. Prowadził monologi prowokując do rozmowy kaczeńce na jeziorze, stokrotki w parku, dopiero co wystawiające spod śniegu łebki przebiśniegów, róże leżące na ławce obok pary zakochanych i kwiaty wiśni opadające na chodnik podczas rozkwitów na wiosnę. Mały Hobi ukochał sobie przyrodę, zwłaszcza rośliny i tylko w ich towarzystwie czuł się prawdziwym sobą. Pani Jung nie wiedziała co myśleć o zachowaniu syna, kiedyś jeszcze się nim martwiła. Zarzucała sobie, że zostawianie malutkiego Hobiego, ledwo raczkującego całymi dniami w należącej do niej kwiaciarni doprowadziło go do tego dziwactwa. Ale co innego mogła zrobić jako samotna matka? Zostawiać niemowlę na całe dnie w żłobku? Nie chciała, by syn zapomniał jak wygląda, a pracować musiała, nikt nie był skory do pomocy w tamtym okresie.

Dzieci w szkole od zawsze naśmiewały się z pomylonego Hobiego, a on nie przejmował się zdaniem innych i robił swoje. Wiecznie odcięty od towarzystwa rówieśników nabrał jakiś dziwnych manier, których nie potrafił teraz wyplenić, nawet zaprowadzony siłą do psychologa. Miła pani Lee stwierdziła, że jest zupełnie zdrowy, jedynie bardzo zamknięty w swoim świecie i pogrążony w marzeniach. Oprócz kwiatów kochał jeszcze muzykę, a zwłaszcza taniec. Tak mu się wydawało, bo sam nigdy nie próbował tańczyć. Oglądał czasem ulicznych artystów i ćwiczącą nowoczesny styl młodzież, ale nie miał odwagi, żeby podejść bliżej niż na kilka metrów i ze swojego zakątka odosobnienia zapamiętywał poszczególne kroki choreografii. Muzyka jeszcze do długich nocnych godzin rozbrzmiewała w jego głowie, nie pozwalając zasnąć.

- No i znowu zostaliśmy sami. - Powiedział do kwiatów, gdy drzwi za matką zamknęły się z krótkim dźwiękiem dzwoneczka. - Przynajmniej nikt nie będzie się czepiał, że rozmawiamy w czasie pracy.

...

- Wiem Oris, ale mama ma też swoje powody, żeby się złościć, zagadujecie mnie, przez co zaniedbuję pracę. Pracę, właśnie, miałem odrobić pracę z fizyki! Pomożecie mi?

Otrzymawszy swoją wyimaginowaną odpowiedź pobiegł na zaplecze po zostawiony tam podręcznik i zeszyt do fizyki. Czerwone, drewniane drzwi w różane wzory otworzyły się uruchamiając dzwoneczek. Klient przeszedł wzdłuż małego sklepiku rozglądając się dookoła znudzonym, wypranym z emocji wzrokiem. Swędziało go w nosie od nieprzyjemnego zapachu. Zawsze dziwił się jak kwiaciarze mogą spędzać w takich miejscach całe dnie. Mdliło go po kilku sekundach od zatopienia się w odór odżywek, nawozów i bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Chciał to szybko załatwić i odbębnić spotkanie umówione w sumie z przypadku. Złapał w palce jedną z żółtych róż i obejrzał zgrabne płatki. Niezauważony kolec drasnął mu palec.

- Kurwa! - Sapnął.

Odłożył ze złością roślinę do białej doniczki i włożył zraniony palec do ust. Kubki smakowe wyłapały smak kropelki krwi.

- Już jestem. Mama musiała przełożyć zeszyt do drugiego plecaka, bo tamten zalałem woda z podlewaczk... - Zamilkł widząc niespodziewanego gościa.

Chłopak dyskretnie odwrócił głowę, żeby znaleźć osobę, do której zwraca się brunet, ale nikogo poza nim na terenie sklepu nie było.

Zastanawiał się przez chwilę, czy chłopak tu pracuje, bo wyglądał jakby zobaczył cesarza Japonii w podkolanówkach zamiast najzwyklejszego w świecie klienta.

- Dzień dobry. - Powiedział krótko i opuścił speszony wzrok. - W czym mogę służyć? - Jego ton diametralnie się zmienił.

Melodyjny głos zastąpiła automatyczna formułka bez cienia emocji.

- Szukam czegoś dla dziewczyny. - Powiedział nieznajomy.

Podszedł do lady, ale zatrzymał się w stosownej odległości, gdy zauważył jak chłopak stawia malutkie kroczki w tył. Był dziwny. Kędzierzawe włosy opadły mu na wysokie czoło, a zaszklone oczy powiększyły się do rozmiaru spodków. Dziewczyny - taki gatunek homo sapiens. Patrząc na to jak reaguje na zwykłych ludzi chłopak mógł nie wiedzieć jak zinterpretować te słowa. Może był wiecznie pochłoniętym RPGami nerdem, a jedyne kobiety z jakimi miał styczność to elfki wywijające łukami z ekranu komputera.

- Co lubi? W sensie... jakie lubi kwiaty? - Zapytał niepewnie odchrząkając w połowie zdania.

Jak taki ktoś mógł pracować wśród ludzi i obsługiwać klientów?

- Nie wiem, nie znam jej dobrze.

- To może Eus.. to znaczy... tulipany?

- Obojętnie. - Podczas gdy klient wyciągnął z kieszeni telefon i przeglądał nową wiadomość, Hobi zrobił minę pełną oburzenia, podszedł do wazonu, żeby wyciągnąć ze środka parę cudeniek i się z nimi pożegnać. Przeżywał każde rozstanie, najbardziej nie lubił kiedy jego przyjaciele usychali lub nie daj boże chorowali. Najtrudniej było pożegnać kwiaty doniczkowe, do nich przywiązywał się najtrwalej, bo potrafiły żyć latami. Kwiaty cięte przychodziły i odchodziły szybko, pozostawiając małe ryski na sercu. Związał kilka żółtych tulipanów ładną tasiemką i popryskał skroploną odżywką.

- Do widzenia, kochani. - Wyszeptał do dzieci największego tulipana Eustachego i ułożył je delikatnie na ladzie. Podał kwotę i podniósł tęskne spojrzenie. Przeraził się kiedy spotkał czekoladowe źrenice wpatrzone w niego jak w wariata. A mama mówiła, żeby nie żegnał się z każdym bukietem przy ludziach.

Powtórzył kwotę, jakby nic się nie stało.

Chłopak wyciągnął portfel i podał mu odpowiednią sumę. Stał jeszcze moment zanim zorientował się, że powinien wziąć kwiaty i wyjść ze sklepu.

- Pomóc w czymś jeszcze? - Dopiero pytanie wyrwało go z zastanawiających myśli.

- Yyy.. nie. To wszystko dziękuję. - I wtedy chłopak posłał mu najpiękniejszy, najbardziej nieśmiały i uroczy uśmiech jaki miał okazję ujrzeć w całym swoim życiu. Dokładnie nakreślił jego wystające kości policzkowe, rozczochrane włosy pofrunęły poruszone przez mały wiatraczek, a oczy zaszkliły się iskierką szczerej radości.

I Min Yoongi zaprzysiągł sobie, że nigdy w życiu piękniejszego uśmiechu już nie uświadczy, chyba że powróci tu na ponowne spotkanie. Kwiaciarnia nie jest miejscem, do którego wpada się z codzienną wizytą jak do piekarni. Musi coś wymyślić. W drodze powrotnej wyrzucił bukiet do kosza. Umówione spotkanie straciło w jego oczach jakikolwiek sens.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top