5. Pierwsze drżenie cz.1

– Mistrzu, ale ja naprawdę chcę jechać z wami!

– Odżyłeś trochę na ziółkach Isiriel i już się wymądrzasz? – spytał Gnierat, pakując do torby ostatnie szpargały. Nienach siedział na posłaniu w ich komnacie i bezskutecznie próbował przekonać Iwana, że już jest w stanie wyruszyć w drogę. Bo przecież czuje się dobrze... Bo przecież odpoczywał cały dzień po zabiciu lelka, kiedy oni przygotowywali się do wyjazdu...

– Wiem, że chcesz. Tylko, że nie możesz – podsumował łowca – A jeśli przestaniesz jęczeć, dowiesz się, dlaczego wręcz cieszę się, że zostajesz.

Chłopak z początku zmarszczył brwi, ale szybko wyprostował plecy w wyrazie pełnej gotowości. Speszył się tylko, widząc wchodzącą do środka, cichą jak cień, Esteriel.

– Dobrze, że jesteś – powiedział Iwan – Chciałem was poprosić o czujność, zwłaszcza gdy będziemy wyjeżdżać. Patrzcie czy coś nie poleci naszym śladem. Uważajcie na to, gdzie rozmawiacie i na niespodziewanych przybyszów. Najlepiej wystawcie podwójną wartę, w tym jednego człowieka w ukryciu – porozumiał się z uczniem wzrokiem i położył rękę na jego ramieniu – Gdyby pojawiło się zagrożenie, Nienach będzie służył wam pomocą jako łowca.

Musiał dać mu szansę, by zrehabilitował się za niefortunną akcję. Chociaż... gdy słuchał jego opisu zdarzeń, nie mógł zarzucić chłopakowi zbyt wiele.

Nienach uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową, potwierdzając że go nie zawiedzie.

– Dobrze, skoro wszystko gotowe, możemy wyruszać – stwierdził łowca, zakładając na ramię podróżną torbę – Aha, gdy będziesz miał wolną chwilę, przestudiuj trochę ksiąg w bibliotece.

Usłyszał tylko gniewne mruknięcie. Uśmiechnął się pod nosem. Pamiętał, jak opornie szła chłopakowi nauka czytania.

Obaj łowcy oraz Esteriel zeszli na dziedziniec, gdzie czekały już na nich osiodłane wierzchowce, pilnowane przez Wisa i Arreunta. Obok zebrali się wszyscy mieszkańcy zamku, oprócz Dobromiry, która uparła się, że musi dziś pozbierać jarzębinę i Norenta, który służył jej za strażnika. Pożegnali się z każdym po kolei, przekazując ostatnie, krótkie ostrzeżenia.

Gnierat jeszcze raz upewnił się, że Chrupacz jest dobrze przygotowany do drogi. Sprawdził popręgi i juki, a potem przejrzał bagaże, zwracając szczególną uwagę na torby, wypchane woreczkami z suszonymi ziołami. Wszystko było na miejscu, co wywołało u niego błogie zadowolenie. Od zawsze był pedantyczny i wiele razy uratowało to sytuację całej ich trójki.

– Jedziemy? – spytał.

– Jedziemy – odparł Iwan. Jego uczeń wskoczył na grzbiet Chrupacza i machnął zebranym na pożegnanie. On sam przerzucił nogę przez siodło i ukłonił się, wciągając kaptur na głowę. Uwadze Gnierata nie uszło, że mistrz obejrzał się jeszcze, by zerknąć na elegancką półelfkę. Postanowił to zapamiętać, żeby mieć w zanadrzu ripostę, jeśli znów zacznie żartować z jego uczuć do pewnej dziewoni.

Pojechali stępa ku bramie i wpadli prosto w objęcia słodkiego, zimnego, jesiennego wiatru. Wkrótce obaj dojrzeli spienione wody Królewskiej Strugi, toczące się po skałach. Kiedyś Gnierat słyszał wiersz pewnej elfki, w którym nazywano ją ,,skrwawionym strumieniem". Odkąd zginął król, powtarzano go coraz częściej, jako zapowiedź i potwierdzenie, że następca przybędzie, by naprawić błędy przodków. Problem w tym, że nigdy nie wierzył w przepowiednie, a tym bardziej w gadaninę uciekających od walki wojów.

Wierzył za to w przyjaciół. Kiedy był jeszcze wysoko, dojrzał jastrzębia, kołującego nad lasem.

Gdy już zjechał ze skalnego masywu, spojrzał jeszcze raz na dawną, królewską siedzibę, spowitą ciszą. Nigdy nie skomentował tego, w jak ciemnych barwach widzi jej przyszłość. Mogła już tylko popaść w ruinę lub zostać zdobyta. Nie chciał jednak odbierać tym ludziom tego, co nadawało sens ich życiu. Póki czekali na następcę, mieli cel, a póki utrzymywali zamek, nie postała na nim noga przeklętych sojuszników Wilczana i Małogosta. Tych, którzy pozbawili go rodziny.

Szybko przebył most nad Królewską Strugą i bezdrzewną przestrzeń dawnego pastwiska, a potem zniknął w pachnącej puszczy. Po dłuższej chwili zatrzymał się i zaczął poprawiać popręgi, by jak zawsze zobaczyć, czy ktoś lub coś ich nie śledzi.

Wtedy między drzewami zobaczył ruch, inny niż taniec spadających liści i uginających się na wietrze gałązek. Na ścieżkę wyszła Dobromira, trzymająca w ręce koszyk pełen jarzębiny.

– Zaraz go zgubisz – powiedziała.

– Spokojnie, nie odjedzie daleko beze mnie.

Kiedy zrobiła kilka kroków w jego kierunku, zaczepiła koszykiem o kolczaste jeżyny. Kilka jarzębinowych gron spadło na ziemię. Gnierat schylił się i zaczął je zbierać.

– Dzięki, chłopcze. Masz dobre serce, ale widzę w nim nieufność. Uważaj, by ciernie nie przesłoniły ci drogi.

Zaskoczyła go nagła zmiana jej tonu. Nigdy nie słyszał, żeby mówiła do kogokolwiek w ten sposób.

– Przepraszam, nie rozumiem – odparł zmieszany, wrzucając owoce do koszyka.

– Widzę, że spisałeś nas już na straty. Nie mówisz tego chyba tylko przez grzeczność.

Podniósł się i spojrzał jej w oczy. Jakim cudem mogła znać jego myśli? Była aż tak bystra?

– Będąc łowcą, nauczyłem spodziewać się najgorszego.

– Ale nie musisz myśleć, że świat to połączenie błota i przypadku.

– A czym niby jest? Kto go pilnuje, kiedy ludzie robią co chcą i wyrzynają się nawzajem?

Staruszka posłała mu uśmiech, podobny do tego, którym obdarzała innych Esteriel. Wyraz politowania. Nagle z jej głowy zniknęła postrzępiona chusta. Siwe włosy rozsypały się na plecy. Urosły, a potem poczerniały jak jaskółcze skrzydła. Pojawił się na nich delikatny wianuszek z niezapominajek, przylaszczek i przetaczników. Lniana sukienka zalśniła złotem, a twarz odmłodniała. Tylko oczy pozostały tak samo żywe i niebieskie.

– Kim jesteś? – spytał drżącym głosem.

– Czy musisz pytać? Na Krainę Zórz, czy teraz wierzysz, że nie zostawiono tej ziemi samej? To nie bogowie, za których nas wzięto, ją chronią. Ma o wiele większego strażnika.

Dotknęła dłonią jego twarzy. To nie mogło być przywidzenie.

– Jesteście hardym ludem. Trudno mi było odwrócić was od walki, ale to z waszej krwi urodzi się nadzieja dla więźniów mroku. Jedź. Niech jasne gwiazdy świecą nad twoją drogą.

Zamarł w bezruchu, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Wtedy wróciła do postaci starej kucharki.

– Jedź – powtórzyła – Nic wam nie grozi, tak jak i nam. Naprawdę nic.

Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu.

– Żegnaj – odparł w końcu, po czym wsiadł na konia i pogalopował za Iwanem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy ogarnęło go prawdziwe przerażenie. Nie takie, jakie mogło wywołać starcie z nawią. Do nich był już przyzwyczajony. Nigdy jednak nie widział czegoś tak strasznego i pięknego zarazem.

***

Nienach nie wytrzymał zbyt długo w swojej sypialni. Mógł być chory, wycieńczony, poobijany, ale bezczynny – nigdy. Po przeglądnięciu swoich rzeczy, sprawdzeniu strzał i pozostałej broni, posypaniu parapetu ziołami i poustawianiu wszystkich woreczków z mieszankami w równym rzędzie na długiej ławie, postanowił, że wykorzysta jeszcze czas, jaki pozostał do południa, na strzelanie z łuku.

Czy był to dobry pomysł? Absolutnie nie. Wiatr, wiejący porywiście od rana, z każdą chwilą potężniał. Dlatego też Nienach, w swojej czternastoletniej przenikliwości, po prostu wziął łuk i cicho zszedł na dziedziniec, pod mury, gdzie Wis umieścił kilka słomianych tarcz, przeznaczonych do ćwiczeń, zamiast pytać o pozwolenie kogoś, kto może mu tego zabronić.

Na dziedzińcu nie było nikogo. Jedynie Wis nudził się na warcie, wpatrzony w dal. On jednak był ostatnią osobą, która chciałaby mu teraz przeszkadzać.

Zaszył się za stajnią, stając naprzeciwko opartych o mur tarcz. Wis zadbał o to, by za warstwą słomy znalazła się miękka deska z lipowego drewna, która chroniła groty przed uderzeniem w kamień. Chłopak podszedł i sprawdził stan każdej z nich, wdychając zapach starej słomy, a potem odszedł na kilkanaście kroków. Z tej odległości postanowił zacząć.

Początkowo szło mu dobrze. Wiatr na chwilę zelżał, strzały wbijały się w środek tarczy. Potem jednak podmuchy zaczęły być coraz bardziej wyczuwalne. Miał problem z braniem poprawki na wiatr, który wpadając między mury, szarpał się raz w jedną, raz w drugą stronę. Zacisnął jednak zęby i z naciągniętym łukiem czekał, aż wicher na uderzenie serca zelżeje. Ciągłe przytrzymywanie cięciwy nie było jednak w jego stanie łatwe. U zdrowego człowieka po pewnym czasie ręce zaczynały drżeć, a jego osłabione ciało dodatkowo po chwili pokryło się potem, przez który zimne powiewy smagały go jak miotła w rękach wściekłej gospodyni. Nic więc dziwnego, że przestał być już tak celny, to jednak tylko zwiększało jego zaciętość. Zamiast odpocząć, szył dalej, póki strzały w jego kołczanie się nie wyczerpały.

– W tym momencie do sławnego Nienacha podchodzi upiór, a nasz szlachetny łowca nie ma nawet jednej strzały, żeby go ubić – odezwał się kpiący głos, przemawiający z charakterystycznym, obcym akcentem. Za chłopakiem stał Arreunt.

– Tutaj nie spodziewałbym się upiora, tym bardziej za dnia.

– Wierz mi, tamtego lelka też się nie spodziewaliśmy. Poza tym strasznie wieje, odpuść to sobie.

Nienach zagryzł zęby, a potem zacisnął je jeszcze mocniej, gdy dostrzegł trzy postaci, stojące na drewnianym pomoście. Esteriel, Alaive i Isiriel.

– Nienach, wracaj do siebie! – zawołała zielarka. Półelfka złapała ją za ramię i powiedziała coś cicho. Isiriel spojrzała na niego jeszcze raz, a potem poszła za nimi do wnętrza wieży.

– Lepiej uciekaj, bo jak nabiorą wody na wywary, to pewnie wiesz, co cię czeka – stwierdził strażnik.

– Wolę nie wiedzieć, ile tego chcą nagotować, skoro idą we trzy. Chociaż, nie widziałem, żeby miały przy sobie wiadra czy kociołki.

– Wiesz, jak to kobiety. Mogą mieć jedno wiadro do przeniesienia, ale wiele do omówienia. Pozbieraj te strzały, zanim Sambor cię zobaczy.

Chłopak z westchnieniem rezygnacji podszedł do tarczy i zaczął wyciągać wbite w nią groty. W końcu schował cały pęk do kołczanu, zarzucił łuk na plecy i poszedł w stronę wieży. Po drodze natknął się na Norenta i Dobromirę, dźwigających kosze jarzębin.

– Wnioskuję z miny, że Isiriel zabroniła ci trenować? – spytał strażnik.

– Tak... coś w tym rodzaju.

– Spokojnie – powiedział Norent, zniżając głos – Gdy wyskoczy do lasu po jakieś korzonki, to poćwiczymy razem szermierkę. Jak nie daje ci teraz strzelać, poproś Evariona albo Esteriel o kilka książek. Nie zmarnujesz czasu.

Nienach otarł z czoła zimny pot. Rzeczywiście, dzisiaj powinien nieco odpocząć.

Kiedy już odprężył łuk, odłożył go na ławę w sypialni i przebrał wilgotną koszulę, poszedł do biblioteki, gdzie spodziewał się zastać Evariona. Kopisty jednak nigdzie nie było. Nienach zajrzał do jego pracowni i sali kominkowej, przebiegł między regałami, zapukał nawet do sypialni, która okazała się zamknięta, ale nie znalazł żywej duszy.

Postanowił, że pójdzie do Esteriel, która równie dobrze orientowała się w bibliotecznych zbiorach. Powinna była już wrócić z wieży. Szybkim krokiem przemierzył ogród i dziedziniec, nie dając poznać po sobie słabości, a potem rozpoczął wspinaczkę po schodach.

Wiatr spadał z góry i spływał klatką schodową prosto na dziedziniec, wypędzając charakterystyczny dla zamku zapach wilgoci. Czuł się, jakby właśnie nastał początek wiosny, nie jesieni. Drzwi do komnaty Esteriel były leciutko uchylone. Stwierdził, że w takim razie kobieta musi być w środku.

Był w błędzie. Komnata była pusta. Tylko wiatr przewracał karty położonych na stolikach ksiąg i łopotał w utkanych na elfią modłę gobelinach. W pierwszej chwili Nienach przestraszył się, że pod ścianą stoi ktoś obcy. Szybko jednak zrozumiał, że to tylko jedna z naturalnej wielkości postaci. Dalej jednak trudno mu było oderwać oczy od misternej roboty.

Gobelin przedstawiał siedem ludów elfów z Lądu, jako noszące charakterystyczne stroje i barwy kobiety. Blada Ivirathe, mieszkanka północy, w jodłowej zieleni i wrzosowym fiolecie spoglądała na niego jasnymi oczami, kojąco srebrnymi jak zimowe gwiazdy. Druga była arystokratka z Królestwa Brzóz, w sukni najzupełniej oddającej wdzięk białego drzewa, za nią odziana w granat dama z zimnych Gór Zmierzchu i kontrastująca z nią, ubrana w jasne, ciepłe kolory dziewczyna ze słonecznego Złotego Brzegu. Elfka ze wschodnich, leśnych plemion została ukazana jako szatynka, tonąca w ciepłych, zgaszonych zieleniach. Ostanie miejsca zajmowali elfowie z Białych Gór, reprezentowani przez brunetkę w bieli oraz Leśni z zachodu. Blondynka o załzawionych oczach dzierżyła zakrwawiony miecz, na pamiątkę ludu, którego praktycznie już nie było.

Wiatr dmuchnął gwałtownie, zatrzaskując za nim drzwi. Chłopak podskoczył w miejscu. Karty ksiąg zatrzymały się na chwilę, a potem znów zakołysały w delikatniejszych, bo wpadających jedynie przez okno, a nie gnanych przeciągiem, powiewach.

Odetchnął z ulgą. Bał się, że właśnie ma za plecami wściekłą zielarkę.

Wykorzystując chwilę, rozejrzał się po komnacie Esteriel. Trudno było zauważyć coś konkretnego w pełnym ksiąg, map i pisarskich przyborów wnętrzu. Na skrzyni, przy posłaniu, leżał gruby tom, zatytułowany Bajanie o Perłowej Księdze. Obok położono drugi, nieco mniejszy. Wiatr kartkował go, zatrzymując się na włożonej między strony zakładce.

Nienach, wiedziony ciekawością, zerknął na rozłożoną książkę. Zawierała dokładne mapki całej okolicy. Na zaznaczonych stronach przedstawiono ziemie Nadmira, szalonego pana z południa oraz jego siedzibę, warowny gród na szczycie jasnego, kamienistego wzgórza. Gdy chłopak dotknął kart, zrozumiał, że nie są one wykonane ze skór zwierząt. Było to coś delikatnego, białego, złożonego z cienkich włókienek, podobnych do drewna, zapewne elficki wytwór. Jedynie służący za zakładkę pasek z pewnością był kawałkiem pergaminu. Chłopak przypadkowo trącił go palcami, a wtedy zobaczył, że z drugiej strony jest zapisany. Delikatne litery tworzyły ciasne linijki tekstu.

P. zawartość Kodeksu: O. o Bardach, O. o b. w Ś. Lesie, P. o Samborze (z P.K.), O. o P. Smoków, W. Tilvei (pełna), p. Miecze Łun, l. o księciu-łowcy (późniejsze).

Ilość skrótów, jaka została tu użyta, przyprawiała o zawrót głowy, jednak nawet po powierzchownym wykładzie Iwana, na temat historii Samirthan, wiedział, że pierwsze trzy teksty opisują kolejno przybycie założycieli kultu Króla Jasności, bitwę w Śpiewającym Lesie, która dała początek panowaniu pierwszego legendarnego króla oraz jedną z wersji historii o posłaniu na dno wrogich okrętów przez księżniczkę Samborę. Nie mógł natomiast zrozumieć, co znaczy skrót ,,P.K.". Spojrzał w zamyśleniu na szkic warowni Nadmira.

Słyszałem, że przed paroma miesiącami z jego siedziby zniknął rękopis jakiejś strasznie ważnej księgi – pomyślał – Wtedy wpadł w jeszcze gorszy szał, niż zwykle.

Czuł, że jest bardzo bliski odpowiedzi. Słyszał przecież wśród plotek w karczmie, jak nazywało się to dzieło. To był...

Perłowy Kodeks – przypomniał sobie, patrząc na leżące obok Bajanie o Perłowej Księdze. Skrót nagle stał się jasny. Tak samo jak połączenie leżącej na stoliku księgi i mapy.

Do licha, chyba oni jej nie ukradli!? – pomyślał z przerażeniem. Było tam rzeczywiście wiele treści, które mogły ich interesować. Wieszczba Tilvei od dawna była łączona z obiecanym następcą. Po co jednak Esteriel miałaby studiować jakieś Bajanie o księdze, a przynajmniej części księgi, którą posiadała?

Odetchnął, śmiejąc się z własnej podejrzliwości. Ostrożnie przekartkował grube tomisko. Znalazł tam zbiór legend o uczniach Bardów, zapisujących historię swoich czasów na kolejnych stronicach Perłowej Księgi. Wyglądało na to, że Perłowy Kodeks stanowił połączenie najważniejszych opowieści z tej pozycji z nowszymi tekstami, łączącymi się w jakąś historyczną całość. Wszystkie dotyczyły władców Samirthan.

Nienach oczywiście pamiętał, gdzie jest i kto za chwilę może wejść do środka, przyłapując go na gorącym uczynku, dlatego ostrożnie wyszedł z komnaty, wdrapał się po schodach i wyglądnął zza muru na pomost. Na końcu zionęło ciemne wejście do wieży, w którym dostrzegł poruszające się postaci.

Długo tam siedzą, jak na czerpanie wody.

Czy miał jakieś wyrzuty sumienia w związku z czytaniem cudzych zapisków? Absolutnie nie. Łowcy ciągle powtarzali, że ciekawość, wręcz wścibstwo, w ich przypadku może uratować życie. Młodzi uczniowie często naginali te maksymy do własnych potrzeb.

Siedział, przyczajony, dopóki kobiety nie wyszły z podcieni. Zobaczył najpierw Isiriel w szarościach i zieleniach, a zaraz za nią ubraną w brąz Esteriel. Jedna trzymała białą suknię i płaszcz z lisim kołnierzem. Na przedramieniu drugiej siedział siwy jastrząb.

Alaive.

Esteriel uniosła ramię, a wiła rozpostarła szeroko skrzydła i, mimo porywistego wiatru, poderwała się do lotu, by zniknąć za murami zamku. Włosy obu kobiet tańczyły jak płomienie w białym świetle jesiennego słońca, gdy odprowadzały ją wzrokiem.

Kiedy Alaive zniknęła im z oczu, zaczęły iść w kierunku głównej części zamku. Nienach przekradł się niżej, by móc udawać, że dopiero znalazł się w środku. Przylgnął do muru.

Przez chwilę panowała głucha cisza, mącona tylko przez wiatr. Potem usłyszał leciutkie skrzypnięcie desek, szelest ubrań, ale ani jednego słowa. W końcu nastąpił lekki trzask drzwi. Oderwał się od zimnych kamieni i postąpił ledwie kilka kroków, nim wpadł na schodzącą na dół Isiriel.

– Nienach, czego nie leżysz w łóżku?

– Bo ze spania nie wyżyję – odburknął. Kobieta westchnęła i ominęła go, z wyrozumiałością, jaką mają w sobie chyba tylko medyczki. Zaczerwienił się lekko i jak najszybciej wszedł na górę. Uderzył pięścią w grube drzwi komnaty Esteriel, a potem wszedł do środka, siłując się z zamykającym je wiatrem.

– Nienach – powiedziała, spoglądając na niego z lekkim uśmiechem – Co cię sprowadza?

– Szukam... książek o nawiach. Evariona nigdzie nie ma, a sam w tej bibliotece niczego nie znajdę.

– Cóż, w mojej komnacie też raczej niczego nie znalazłeś – powiedziała. Wskazała na podłogę.

Chłopak otworzył szeroko oczy. Gwałtowny wiatr wymiótł z paleniska zimny popiół, który oprószył kamień delikatną warstwą. Na tym tle znakomicie odbiły się jego ślady. Odetchnął dyskretnie, widząc, że zdradzają tylko jego chwilowy zachwyt nad gobelinem. Skrzynia i posłanie Esteriel znajdowały się zbyt daleko, żeby pył do nich doleciał.

Kobieta wstała z fotela. Wzięła z półki gruby tom, oprawiony w brązową skórę i podała chłopakowi.

– To najdokładniejsza wersja bestiariusza, jaką mam. Może wiele z tego już dawno słyszałeś, ale o rzadszych stworach zawsze warto dowiedzieć się więcej. Gdy skończysz, pożyczę ci Zioła w sztuce łowców.

– Dziękuję. To... idę do siebie. Przepraszam... nie wiedziałem, że nikogo tu nie ma. Pokręciłem się chwilę i wyszedłem.

Dlaczego nagle zaczął się jej obawiać?

– Na drugi raz wolałabym, żebyś został przed drzwiami – odparła – Nie wszystko tu jest przeznaczone dla oczu śmiertelników.

Spojrzała na niego, już bez uśmiechu. W księżycowej, chłodnej twarzy nie dało się dostrzec żadnych uczuć, a już na pewno gniewu, ale i tak poczuł niepokój. W tle wiatr szarpał misterny gobelin. Miecz blondynki z zachodniego ludu wił się jak wąż. Jak przypomnienie tego, ile warte były słowa śmiertelnych, gdy elfia i nie tylko elfia krew zrosiła ziemię.

Nienach skłonił się i szybko wyszedł z komnaty. Czuł się nieswojo. Bardzo nieswojo.

Kiedy był już u dołu schodów, zobaczył przed sobą plecy wychodzącego na dziedziniec Evariona. Był w jednej z dawnych komnat służby? A może też wyszedł z wieży?

Chłopak, gnany chłodnym wichrem, pobiegł do sypialni. Niepokój dalej kłuł go jak zimny podmuch. Oparł się o parapet i odetchnął, próbując spokojnie i metodycznie ustalić jego źródło. Nigdzie jednak nie widział ciemnego zarysu lelka, nie wyczuwał obcych zapachów ani nie słyszał podejrzanych dźwięków, poza wyjącym wiatrem.

Jedynie zachowanie tej czwórki było dziwne. Evarion był w wieży? Alaive przyleciała ze zwiadu, wysłana za Iwanem, a teraz nagle odlatywała? Czy przypadkiem... nie miała odejść dopiero na wiosnę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top