4. Skrzydlaty niepokój cz. 4

Iwan przymrużył powieki. Zza uchylonych drzwi komnaty Isiriel dobiegał dziewczęcy głos, wesoły jak wiosenny świergot ptaków. Światło poranka wdzierało się przez szparę. Po nieprzespanej nocy wszystko zdawało się zbyt ostre i żywe. Także szczebiotanie tej dziewczyny.

– Wiesz, nie miałam pojęcia, że w tamtych komnatach siedzą łowcy. Teraz rozumiem, skąd tam taki bałagan. Przystojni są chociaż?

– Jeden to jeszcze dziecko, jak widziałaś, drugi mógłby być jego ojcem, a trzeciego zagarnęła pewna dziewonia. Przykro mi, poszukaj sobie elfa.

– Martw się o siebie, siostrzyczko. W końcu jesteś starsza.

Śmiech wypełnił zielarnię, gdy łowca otworzył drzwi na pełną szerokość. Na prostym posłaniu siedziała czarnowłosa dziewczyna, ubrana w suknie Isiriel. Ciemne pasma wiły się po białym lnie, sięgając daleko za pas, a ciemne oczy, lśniące jak dwie gwiazdy w głębokim jeziorze, błyskały drapieżnie z jasnej twarzy. Od razu było widać, do jakiego plemienia należy.

– Wszystko w porządku – rzucił krótko – Obszedłem wszystkich, którzy pełnili w nocy wartę. Nie widzieli niczego więcej.

– Wyśmienicie – odparła czarnowłosa piękność. Na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić, że łączy ją z Isiriel jakiekolwiek pokrewieństwo, być może dlatego, że pierwsza urodziła się farinelve, a druga była praktycznie idealnym odbiciem matki, wiły. Tak samo było z ich charakterem – Teraz przynajmniej wiem, dlaczego twój uczeń celował do mnie z łuku.

– Wybrałaś naprawdę nieodpowiedni moment na odwiedziny.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Nie jestem wieszczką, jak księżna Tilvea. Skąd miałam wiedzieć, że polujecie na strzygę? Poza tym nawet młody łowca powinien wiedzieć, że wiły zmieniają się w jastrzębie.

Iwan odetchnął.

– Nie próbował cię zabić. Nie zamierzał strzelać, tylko się osłaniał. To wszystko, co mam do powiedzenia. W każdym razie przepraszam za jego zachowanie.

– Rozumiem...

Zakręciła nonszalancko resztką ziół w glinianym kubku, jakby wcale nie stanęła w nocy naprzeciwko uzbrojonego chłopaka. Od rana piła różne napary, wodę i piwo. Miała za sobą długi lot.

– Leciałaś tu naprawdę aż z Brzezin?

– Tak. Przecież nieczęsto udaje mi się znaleźć tyle czasu, żeby odwiedzić siostrę. Wolę przylecieć tutaj, niż kazać jej jechać konno przez kilka dni.

Zarzuciła na plecy czarną, lśniącą kaskadę włosów. Dolała sobie pachnącego napoju z wysokiego, misternie wykonanego dzbanka. Była piękna. Iwanowi trudno było tego nie zauważyć, ale jej drapieżna nonszalancja zdecydowanie go odstraszała. W ruchach, spojrzeniu i słowach przypominała jastrzębia. Bezlitosnego, bystrego jastrzębia, który traktuje cały świat jak swoje łowisko.

– Porozmawiam jeszcze z Nienachem. Przepraszał cię już wcześniej. Na tym zakończmy temat. Mogę wiedzieć, kiedy zamierzasz wrócić w Brzeziny?

– Wiosną. Dlaczego pytasz?

– Z ciekawości – skłamał.

– Tu jesteście. Szukałam was.

Esteriel cicho weszła do środka. Musnęła w delikatnym powitaniu ramię Iwana. Zapach liści ciągnął się za nią jak melodia lasu. Poczuł, jak jego serce uderza mocniej.

– Wszystko w porządku? – spytała Alaive, patrząc na opatrunek na jej lewej dłoni.

– Tak, to tylko małe oparzenie.

– To chyba przeze mnie, przepraszam – szepnął łowca.

Esteriel uśmiechnęła się. Rozpalała wczoraj pochodnie, by w nocnych ciemnościach móc namierzyć czarownicę lub czarownika, który mógł się kryć na zamku, okryty magiczną zasłoną. Tylko własny cień mógł go zdradzić. Iwan pamiętał, jak szła korytarzami, cała w tańczących blaskach.

– Och, nie odpowiadasz za moją niezdarność – stwierdziła – Mogłabym cię poprosić o chwilę rozmowy?

Iwan przeprosił siostry, po czym wyszedł za półelfką na kręte schody.

– Mam nadzieję, że nie chciałeś jej prosić o wizytę u Darmilan – szepnęła – Ona nie jest... kompetentna w mojej działalności.

– Spokojnie. Miałem na myśli przekazanie wiadomości do mojego znajomego, który mieszka na południu Brzezin... ale skoro ona zostaje tu do wiosny, a już wybieram się w tamtym kierunku, zajadę do niego.

– Dobrze, chociaż... chciałabym was zobaczyć przy wieczerzy w Noc Płomieni.

– Spokojnie, zdążymy.

– Obiecujesz?

Iwan nagle spochmurniał.

– Łowcy nigdy nie obiecują – szepnął – Bo zbyt wielu im obiecało śmierć – dodał w myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top