4. Skrzydlaty niepokój cz.1
– Zdrowie naszych dzielnych łowców!
Głos Evariona rozszedł się po wielkiej sali. Starzec uniósł w dłoni niewielki róg, pełen drogiego miodu. Wszyscy zebrani przy stole wznieśli toast.
– Zdrowie gospodarzy – odwdzięczył się Iwan, wznosząc swój róg – I niech wam ta skóra dobrze służy – dodał, patrząc na wstępnie wyprawione trofeum Nienacha, rozłożone na podłodze.
– A jakże. Piękniejszej nawet sam król nie zdobył – stwierdziła Dobromira.
Łowca zanurzył usta w aromatycznym trunku. Na zewnątrz było już ciemno. Płomyki świec z wielkiego żyrandola rzucały migotliwe cienie, tańczące po podłodze i ścianach. Na stole, między misami, wiły się gałązki brzozy i czeremchy, rozsypane owoce jarzębin, głóg oraz kwitnące wrzosy. Z rąk do rąk krążyły dzbany napitków, a świeży chleb i świąteczne potrawy roztaczały wokół smakowity zapach. Nadeszła jesienna równonoc. Dla Samirthańczyków był to początek nowego roku.
– Iwanie, podasz mi tę sarninę w miodzie? – spytała Iralia, matka Bzionka, która siedziała przy stole na specjalnej skrzyni. Łowca podał swój róg Gnieratowi, wziął półmisek z mięsem i przytrzymał, żeby mogła nałożyć sobie odpowiednią porcję.
– Dziękuję – powiedziała przesadnie grzecznym tonem, jaki według niej był odpowiedni dla damy.
– Ależ proszę – odparł łowca. Odebrał róg od ucznia i pociągnął łyk miodu. Jego zapach przywodził na myśl setki świec, które rozpalono dziś w świątyni Króla Jasności w Pustkach. Na skrzydłach wyobraźni znów przeniósł się do złocistego wnętrza, roziskrzonego ciepłymi promykami, w którym zebrał się tłum ludzi oraz Nieśmiertelnych. Wybrali się tam o świcie, by zdążyć na przedpołudniową uroczystość. Obchodom przewodniczył Miran, obdarzony silniejszym głosem, niż jego starszy przełożony. W zamkowej bibliotece odnalazł pełen tekst jednej ze świętych pieśni, którą postanowił wykonać na zakończenie. Jej słowa wciąż tkwiły w pamięci łowcy.
Na wszystko pod niebem jest czas.
W liście się stroi i gubi je las.
Jest czas na wesele i płacz...
Świętowanie Nowego Roku z jednej strony było radosne. Rodziny gromadziły się na wspólnej wieczerzy, śpiewały, jadły, żartowały, nierzadko też wraz z sąsiadami urządzały radosne, nocne tańce. Z drugiej, wszyscy widzieli już znaki rozpoczynającej się jesieni. Elfowie nazywali ją nuinnie – ,,pora opłakiwana", a wiły isen – ,,więdnięcie" albo ,,odchodzenie". Natura pogrążała się powoli w pogrzebowej ciszy. Deszcze były coraz częstsze, a ludzkie myśli wędrowały ku przodkom, śpiącym na cmentarzyskach.
– Właściwe, który to mamy rok? – odezwał się cicho Nienach, mącąc łyżką w misce z zupą.
– Trzysta dwudziesty siódmy po upadku Twierdzy – powiedział Evarion, nie zwracając uwagi na bełkotliwy ton chłopaka – Chodzi oczywiście o twierdzę Czarnoksiężnika.
Trzysta dwadzieścia siedem lat, by nie doprowadzić jeszcze sprawy do końca – pomyślał Iwan – Trzysta dziewiętnaście, by potomkowie najpotężniejszego władcy w tej części Lądu zniszczyli własne państwo. Trzydzieści cztery lata mojego życia, by zwiedzić pół Samirthan, tańcząc na krawędzi zabójcy i tego, który ratuje życie.
– Hej, łowco! Śpisz?
Głos Wisa wyrwał go z zamyślenia.
– Przepraszam, co mówiłeś?
– Pytałem czy ten kotszur był stary. Patrzyliście jak bardzo starte miał zęby czy coś? Isiriel stwierdziła, że nie może być zbyt leciwy, bo im z wiekiem jaśnieje włos na pysku, tak jak rogaczom, a ten ma cały brązowy.
– Wierz mi, tak cieszyliśmy się, że chłopak w ogóle przeżył, że już nie bardzo obchodziło nas, ile lat miał ten zwierzak – powiedział Gnierat – Jak chcesz zobaczyć sobie czaszkę, to poczekaj, aż robaki zrobią swoje i ją wykop.
– Chłopcze, nie przy jedzeniu – oburzyła się Iralia, nabierając na małą łyżkę ziarna kaszy z grzybami. Widocznie uporała się już z sarniną. Iwan nieraz dziwił się, ile może pomieścić żołądek członka Bzowego Ludku. Minir, brat Bzionka, który siedział obok matki, pochłaniał już czwartą porcję kaszanki, oczywiście dopasowaną do swoich rozmiarów.
– Rzeczywiście, może zmieńmy temat – powiedziała Dobromira, słysząc, że kłopotliwe milczenie się przedłuża – Słyszeliście, że pani z Brzezin spodziewa się kolejnego dziecka?
– Nie – odparł młody łowca – Trzeciej córki?
– Wśród drzewic ciężko o chłopaka – stwierdził Sambor.
– Wśród dziewoni też – dodał porozumiewawczym tonem Wis, mrugając do Gnierata.
Iwan przymknął oczy, odcinając się od rozmów. Czuł, że może pozwolić sobie na krótki odpoczynek przed nowym uderzeniem. Wiedział, że ono kiedyś nastąpi. Pokonał już zbyt wiele nawii. Żmij nie wybaczał tym, którzy się mu przeciwstawiali.
– Iwanie, będę mogła mieć do ciebie prośbę? – spytała Esteriel. Jej szept zabrzmiał jak szelest liści na wieczornym wietrze – Po wieczerzy pójdziemy do ogrodów, tam ci wszystko wyjaśnię.
Pokiwał głową. Nie potrafił odmówić.
Jedzenie i napoje krążyły wokoło. Z każdą chwilą zostawało ich mniej. Smutek tonął wśród wesołych rozmów. Do końca uczty nikt nie wspomniał o południcy. Świętowanie odbywało się zawsze, nawet w najgorszych czasach, jak kpina z szalejącej ciemności.
Kiedy wszystkie potrawy zniknęły, Dobromira i Isiriel, z pomocą strażników, zaczęły zbierać naczynia. Iwan wyszedł z ciepłego wnętrza w chłodną noc. Księżycowe światło spacerowało po dziedzińcu, a gwiazdy błyszczały jak białe kamienie. Podziwiał je, stojąc kilka kroków za progiem, żeby Esteriel mogła za chwilę do niego dołączyć.
Nagle nad jego głową przemknął cień. Ptasie skrzydła. Usłyszał szelest, dochodzący z góry. Miał wrażenie, że coś próbowało wlecieć przez umieszczone wysoko okna. Dyskretnie wycofał się do sali.
– Iwanie, wszystko w porządku? – spytała Iralia. Stanęła tak blisko, że prawie na nią wpadł.
– Tak, patrzę tylko czy w czymś nie pomóc.
– Ze wszystkim sobie radzimy. Idź, przewietrz się trochę.
Błysk, cień. Znów miał wrażenie, że coś porusza się po sufitem, przesłaniając światło świec i księżyca. Postanowił zaryzykować i gwałtownie podniósł głowę do góry. Nie zobaczył niczego.
– Co, dach przecieka? – zainteresowała się Iralia.
– Nie, to chyba wosk kapnął z żyrandola – odparł, starając się nie okazywać irytacji.
– Wiesz, na to niewiele da się poradzić. Jest tam...
Iwan nawet jej nie słuchał. Jeszcze raz zlustrował dokładnie sufit, okna i żyrandol.
– ...ale gdy wosku jest zbyt dużo, to wycieka – dokończyła – O, widzę, że idzie tu Esteriel.
– Tak – oparł beznamiętnie, w głębi ciesząc się, że półelfka wybawi go od bezsensownej rozmowy. Podeszła do nich lekkim, dostojnym krokiem. Na białą suknię zarzuciła szary płaszcz, podszyty jedwabiem. Wyglądała jak księżniczka.
– Chodźmy – powiedziała. Podał jej ramię, które ujęła delikatnie i z wdziękiem.
Przeszli przez brukowany dziedziniec, a potem zatonęli wśród drzew. Iwan w drodze dyskretnie obracał się, by spojrzeć na wyzłocone blaskiem świec okna. Znów nie zobaczył żadnego intruza. Żmij dysponował czeredą skrzydlatych szpiegów. Strzygi zmieniały się w sowy, na wsiach ociężałe kłobuki chowały się po chatach, a na bagnach lelki myliły ludziom drogę lub wpędzały w szaleństwo. Miał wiele powodów do niepokoju...
Głupi! – zganił się w myślach, czując, że serce zaczyna mu bić, jak u niedoświadczonego młodzika – To może być zwykła sowa albo nietoperz.
Esteriel zaprowadziła go między jabłonie, pachnące dojrzewającymi owocami i jesienią. Ogród o tej porze zamieniał się w niesamowite miejsce.
– Iwanie, chciałabym cię o coś poprosić.
Głos półelfki przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na pulsującą lekkim blaskiem twarz. W świetle księżyca zdawała się być na swoim miejscu. Idealna.
– Słucham.
– Wiesz, gdzie latem obozuje rodzina Darmilan?
– Tak, oczywiście.
Poznał elfkę jeszcze przed wojną książąt. Ona jedyna ze starych przyjaciół nie odwróciła się od niego, gdy poznała okrutną prawdę. Od lat była związana z Airelinem, choć nie pozwoliła mu zgadnąć kiedy i jak te więzy zadzierzgnęła.
– To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Chciałabym, żebyś ich odwiedził, jeśli zimują w okolicy. Wtedy, w sali kominkowej, mówiłam, że trzeba odwiedzić naszych... przyjaciół. Zimę poświęcę na przygotowania, a wiosną ruszę. Będę jednak potrzebowała obstawy. Pomyślałam, żeby poprosić o przysługę synów Darmilan albo jej szwagra.
– A nie wystarczyliby Sambor i Wis?
– Mają tu ważniejsze zadanie. Poza tym elfia dama w elfim towarzystwie zwraca mniejszą uwagę, niż w otoczeniu ludzi. Mogę mówić, że podróżuję w Góry Białe albo do innego szczepu... rozumiesz.
– To jej synowie byli na dworze rzekomego Falibora? – spytał, ściszając głos i mając nadzieję, że półelfka odruchowo zrobi to samo.
– Nie. Mam kogoś zaufanego z południowych szczepów. Z leśnymi elfami da się dojść do porozumienia bardzo szybko, to nie pyszna arystokracja z Białych Gór.
Iwan szybko zlustrował wzrokiem gałęzie nad ich głowami. Szpieg się nie ujawnił.
– Ty tu znasz się na tym najlepiej, nie będę zaprzeczał.
– Więc?
– Pojadę. Darmilan zawsze zostawiała w letniej siedzibie wskazówkę, gdzie zamierza spędzić zimę. Posłać Gnierata z wieściami, gdy już ich znajdę?
– Nie, ważne, żeby mogli wcześniej ułożyć swoje plany. Przecież i tak będziesz musiał wrócić po Nienacha. Nie może w tym stanie wyruszyć w drogę.
– Tak, to prawda... – odparł.
– Chciałabym, żebyś wrócił na Noc Płomieni. Mam... mam ci coś ważnego do przekazania.
Wiedział, że nie powinien dopytywać. Elfów nie dało się zmusić do odpowiedzi wcześniej, niż uznały to za stosowne.
– Jeśli mogę spytać, czemu rozmawiamy w ogrodzie?
– Żeby było piękniej?
– Elfy, elfy... Wypijecie nawet truciznę, jeśli podam ją w ładnej butelce?
– Znamy zapach trucizn, niezależnie od tego, w czym je podasz. Jednak zgadłeś, piękno wabi nas jak nektar. Nic na to nie poradzę.
Iwan uśmiechnął się i odprowadził kobietę do zamku, ukradkiem spoglądając w górę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top