1. Bajarz i łowca cz.2
Piwo okazało się nie najgorsze. Synowa Gościrada była lokalną specjalistką od warzenia. Często bawiła się smakami, zmieniając proporcje słodu i wody, zastępując chmiel krwawnikiem lub innymi ziołami. Nigdy też nie podawała napoju gościom, póki sama nie spróbowała. Na szczęście tutejsze piwa nie były zbyt mocne.
– Wyjdę przed karczmę, jeśli ci to nie przeszkadza.
– Ani trochę. Trzeba korzystać ze słońca.
Iwan wziął dzbanek w dłonie. Przekroczył próg karczmy, a potem oparł się o pień brzozy. Przy drugiej czekał cierpliwie Dąbek, który zerknął chciwie na napitek.
– No, co? Mało się opiłeś wody z potoku?
Koń łypnął okiem i odwrócił łeb.
Nieopodal zebrała się grupka dzieci. Pośrodku niej stał staruszek z karczmy, który rzucał spojrzeniem naokoło, jakby chciał policzyć wszystkie wiejskie maluchy.
– Czekajcie, czekajcie dzieci! Opowiedzieć wam co?
– Tak! – wrzasnęło naraz kilka małych gardeł.
– To posłuchajcie.
Starzec usadowił się na starym pniu, leżącym nieopodal nowo budowanej chaty. Odchrząknął kilka razy, jakby chciał mieć pewność, że głos go nie zawiedzie.
Posłuchajcie no, ludkowie, ten kto nie wie, to się dowie – pomyślał łowca. Wiele razy słyszał dziadowskie pieśni i opowieści. Prawie zawsze zaczynały się w podobny sposób.
– Posłuchajcie no, dzieci, co się stało na świecie...
No, ten jest ciut oryginalniejszy.
– Zanim wiele z was się urodziło, tam, na zamku pełno było wojów i zacnych wielmożów. Lecz przyszedł dzień, kiedy cień wielkich skrzydeł przykrył niebiosa.
Iwan pociągnął łyk piwa. Znał tę historię, znacznie dokładniej niżby sobie tego życzył.
– Przybył wielki smok. O, dzieci, pewnie nigdy nie widziałyście smoka!
– Ja widziałem – powiedział ktoś, stojący nieopodal Iwana. Łowca obejrzał się. Przy rogu karczmy, w cieniu brzozy zobaczył młodzieniaszka, nieco starszego od jego drugiego ucznia. Obok przycupnął chłopiec, który tak uniżenie przepraszał za bieganie pod końskimi kopytami. Chwila wystarczyła, by rozpoznał w nich bliskich krewnych. Mieli niemal identyczne, smutne twarze i ciemne włosy.
– Skąd jesteście?
– Z południa, panie. Widziałem tego smoka, kiedy leciał nad górami.
Łowca też miał okazję widzieć bestię, ale przelotnie, we mgle. Nawet wtedy bał się choćby odetchnąć.
– Jak wyglądał?
– ...pod chmury wysoki, łuski żelazne kryły jego boki. Skrzydła miał jak żagle ze stali, a szpony ogromne, że górę by zwalił – mówił dalej staruszek, odruchowo rymując.
– Tak, jak dziad opowiada, tylko bez żelaznych łusek. Były małe i brązowe. Ale on... był naprawdę ogromny. Może nawet pod chmury.
– Więc jak przeleciał nad górami?
– W tamtym miejscu nie są wysokie – powiedział młodszy z chłopców. Iwan zauważył, jak drugi posyła mu zaniepokojone spojrzenie. Byli prawdopodobnie tymi ,,nowymi", którzy stracili najmłodszego brata. Domyślał się już, z czyich włości pochodzą i dlaczego odpowiadają takimi ogólnikami. Postanowił delikatnie ominąć temat.
– A inne stwory wtedy często nawiedzały wasze okolice? Strzygi, upiory, mamuny, morowe dziewice?
– W tamtych dniach niemal codziennie, panie. Korzystały z wojny – wyjaśnił młodzieniec.
– Nie musicie mówić mi ,,panie". Jestem tylko prostym łowcą.
– To wy je ubijacie? – spytał młodszy.
– Tak.
– I wielu łowców, i wielu wojów, pośród zwęglonych chat i popiołów zmarłych chowało, plugastwo tępiło. Ach, smutno na świecie i gorzko było! – jak na zawołanie wyrecytował dziad.
– Jak zostać kimś takim? – dopytywał dalej chłopiec.
– Musisz najpierw skończyć trzynaście lat. Twój brat... dobrze zgadłem? Jesteście braćmi.
Obaj pokiwali głowami.
– Twój brat mógłby zacząć szukać mistrza wśród wędrownych łowców. Ja akurat mam już uczniów, ale pewnie nieraz natkniecie się na moich przyjaciół. Któryś z nich na pewno was przyjmie, oczywiście jeśli nie okażecie się ślamazarami.
Wiedział, że w ten sposób zmotywuje ich do tego, żeby na ślamazarność sobie nie pozwolili. W tym świecie było się bystrym i sprawnym albo martwym.
– Potem czeka was długa nauka. Ćwiczenia z bronią, poznawanie zwyczajów nawii... Musicie wiedzieć, gdzie ich szukać i na co są wrażliwe. Wszystko to trzeba znać na pamięć, bo upiór nie poczeka grzecznie, aż wydobędziecie z juków księgę i sprawdzicie czy sypnąć w niego suszoną jarzębiną, czy solą.
– Solą, prawda? – powiedział młodszy.
– Dokładnie.
Chłopiec uśmiechnął się z dumą.
– A czego łowcy prawie zawsze noszą brązowe płaszcze? To ma jakieś znaczenie? – spytał starszy.
– O, tak. Na tym kolorze zaschnięta krew nie rzuca się w oczy.
Obaj zaśmiali się. Pierwsze lody zostały przełamane. Dziadek właśnie przeszedł do rymowanki o dzielnym królu Boleborze, który wybrał się z wojami, by zabić smoka. Iwan wiedział, jak to się skończyło.
Smok martwy i król martwy. Nie tylko oni zresztą.
– I dzielny król poległ, wpadł w jeziora taflę. Nie kłamię dzieci, tak było naprawdę. A wraz z nim smok i dotąd tam leży...
– Chcecie wiedzieć, jak było w rzeczywistości? – spytał łowca – Chyba, że znacie wydarzenia pod zachodnimi górami?
– Nie, stamtąd przychodziły tylko plotki – odezwał się starszy.
– Wiedzcie, że to wcale nie król zabił smoka. Pamiętam, jak szedłem za jego wojskami, polując na nawie po spalonych wioskach. Wojowie o tym gadali. Załatwili go kusznicy i łucznicy, mierząc w oczy lub paszczę. Któryś grot pewnie w końcu przedarł się do mózgu. Paskudztwo jednak zmiotło część ludzi, którzy podeszli zbyt blisko ogonem. Niektórzy, w tym król wpadli do jeziora i się potopili.
– A po co podchodzili?
– Pewnie po to, żeby zasłynąć męstwem w bezpośrednim starciu, ale nie będę się przy tym upierał. Łatwo oceniać decyzje po wielu latach, gdy stoi się pod karczmą i sączy piwo. Gorzej je podejmować w ogniu walki. Dosłownie.
Na chwilę zapadło milczenie. Słychać było tylko głos staruszka.
– Opłakali więc wojownicy króla. Usypali mu kurhan na brzegu jeziora, lecz ciała nie było. Straszna to zmora. To jednak nie koniec historii, bo młodszy z książąt o tronie marzył i miał posłuch u wielu panów. A, że brat jego, pierworodny króla, na następcę był wyznaczony i na zamku został, by królestwa pilnować, postanowił...
– Postanowił złożyć braciszkowi wizytę i grzecznie poprosić o oddanie władzy, a kiedy brat się nie zgodził, obległ Airelin. Zginęli obaj, to chyba wiecie.
Chłopcy pokiwali głowami.
– Teraz będzie najlepsza część. Ciekawe, jak mocno dziadek przesadzi.
– I gdy obaj książęta odlecieli ku Bramom Północy, dwa obozy naprzeciw stanęły. Panowie pragnęli odebrać władzę, każdy dla siebie. Małogost, druh Wilczana Bratobójcy przewodził jego wojom, a Mojmir, pan na Wilczym Grodzie, wiernym wojskom pierworodnego Miłwita. Już mieli chwytać za broń, gdy nagle... Co to? Między namioty Mojmira wjechała pani na gniadym koniu. Piękna była, aż dech zapierało. Suknia jej złota, haftowana w kwiaty, płaszcz zielony, a we włosach czarnych wieniec z niezapominajek. Ci, co starych bogów chwalili, mówili, że Dziewanna sama ich odwiedziła. Ci, co wierzyli w Króla Jasności, twierdzili, że posłanie z Krainy Prawych przybyło. Zatrzymała się pani pośrodku obozu, otoczona oniemiałą strażą i tako rzecze: ,,Odłóżcie miecze, o szlachetni synowie Samirthan. Po co rozlewać krew swoją? Tron kruchy jest, gdy potomek królów na nim nie siedzi i wtedy niebezpiecznie go zajmować."
Dopiero teraz łowca zauważył, ze staruszek przestał rymować. Wypełniał ten brak kwiecistością języka.
– ,,Lecz pani!" – rzekną wojowie – ,,Potomkowie zgładzeni. Tron pusty został, a królestwo ku upadkowi się chyli. Kto nami będzie rządził? Kto wrogów odpierał?". ,,Zesłany wam będzie potomek królów. Wy wróćcie do swych siedzib i brońcie własnej ziemi, nie zabierając jej jeden drugiemu." ,,A tron? Kto na nim zasiądzie, nim ten potomek się zjawi?" ,,Kto by chciał bezprawnie zasiąść na tronie Airelinu, spotka go kara, lecz zamek sam nie pozostanie pusty. Idźcie, gdy dzień wstanie, by pojednać się ze swoimi braćmi. A gdy to uczynicie, niech dwaj najpotężniejsi panowie udadzą się pod wieżę, która jeszcze pozostała niezdobyta. Tam przywita ich pani w zielonej sukni, a wraz z nią druga, w sukni białej. Im pieczę nad zamkiem powierzcie."
Iwan zmusił się, żeby nie prychnąć. Znał te dwie ,,panie" z imienia i rodu.
– Tak też uczynili panowie, a gdy spotkali się z pozostałymi, ze zdziwieniem wielkim usłyszeli, że do tamtych też przybył posłaniec z tym samym nakazem. Miał to być pan w pysznych szatach, na kasztanowym rumaku. Kiedy zaś poszli do wieży, zastali dwie niewiasty, tak, jak im mówili tajemniczy jeźdźcy. Zdumieni rozeszli się więc do swoich włości, by wypatrywać oczekiwanego władcy. Już siedem lat zamek czeka na swego króla. Tylko te dwie panie czasem zjawią się poza nim.
– I kupują ser od mojej mamy! – zawołała jedna z dziewczynek.
Chłopcy wybuchli śmiechem.
– I mąkę od mojej cioci! – dodał jakiś mały szkrab.
– Z daleka do was ten dziad przywędrował? – spytał łowca, powstrzymując rechot.
– Nie, ze Skałek – powiedział starszy z chłopaków.
– Pewnie wysłuchał tam tej historii i stwierdził, że skoro dzieci są za małe, żeby to pamiętać, może ją tu opowiadać – stwierdził Iwan – Tylko, że Pustki ciągle żyją w cieniu Airelinu. Widzieliście już te dwie kobiety?
– Jeszcze nie.
– To może niedługo je spotkacie. Tylko nie radziłbym się do nich zalecać. Są nieco zbyt dumne, jak dla śmiertelnika.
– To nie ludzie? Wolałbym nie mieć takiej żony.
– Zresztą jesteś za młody – wtrącił jego młodszy brat. Iwan uśmiechnął się.
– Małżeństwo z Nieśmiertelną to akurat nie najgorsza rzecz, jaka mogłaby cię spotkać – stwierdził.
– A kim są? Wiłami?
– To skomplikowane. Sąsiedzi mogą wam wyjaśnić – skończył dyskusję łowca.
Dzieci zaczęły biegać dookoła dziada, opowiadając mu o tym, co kupują, sprzedają albo jak często bywają we wsi ,,panie z zamku". Staruszek życzliwie się uśmiechał i dziwił teatralnie, jakby właśnie powiedziano mu coś niezwykłego. Może właśnie dlatego dziatwa lubiła jego towarzystwo?
– Ten dziad w końcu mocno przesadził? – spytał młodszy chłopak. Kiedy zrozumiał, że łowca nie należy do żadnego potężnego rodu, zaczął być śmielszy.
– No cóż, niewiele, tyle, że panowie tak szybko nie przekonali się do czekania na tego niewiadomego potomka. Ci od Wilczana postanowili nawet – tu urwał. Nie były to szczegóły odpowiednie dla młodszego z chłopców – Pozostać jeszcze pod zamkiem, żeby nie zajął go Mojmir. Dopiero później, kiedy rozeszły się plotki o zagubionej najmłodszej królewnie, stwierdzili, że może jej trzeba szukać. Zaczęli się sprzymierzać między sobą, żeby dopaść ją jako pierwsi i osadzić na tronie. W końcu teraz miałaby jakieś dziewięć lat. Idealna marionetka.
– A ta pani na gniadym koniu?
– Ta pani nie otumaniła wartowników urodą, tylko wiadomym sobie sposobem przekradła się do obozowiska. Podejrzewam, że straż nawet jej nie zauważyła, póki sama nie zechciała się pokazać.
– Ale... to prawda? Nie wymysł dziada?
– Najprawdziwsza prawda – odparł łowca, po czym pociągnął łyk piwa – Ta dwójka rzeczywiście zjawiła się w obozie.
– I mówili to samo?
– Może mniej kwieciście, ale zrozumiale. Rozejść się i czekać. Tak mówił mój znajomy, który był wtedy w obozie Mojmira.
– Ale jak to? Takie rzeczy...
– Co? Żyjecie między wiłami, elfami i dziewoniami, a nie jesteście w stanie uwierzyć w coś takiego? Myślę, że to rzeczywiście był ktoś od nich. Może nawet z tej krainy, do której trafiają ich polegli. Nie patrzcie na mnie jak na szaleńca. Łowca po pewnym czasie przestaje oddzielać wiarę od życia. Co istnieje, to istnieje i trzeba to traktować jako fakt, nie ładną bajkę.
– A co... ty o myślisz, panie o tym, co powiedziała? Następca przybędzie? – spytał starszy.
– Przybędzie. Może tylko nie od razu prawdziwy – stwierdził łowca z gorzką ironią – I raczej nie w najbliższym czasie – dodał po chwili.
Gdyby nie sąsiedztwo elfów, ziemie Samirthan już dawno zostałyby podbite. Ich honorowy lud osłaniał królestwo od zachodu przed zakusami zamożnych Fodlan i Irenów, od wschodu chroniło je morze oraz wysokie góry, na północy żyły nieliczne, rozproszone plemiona Śmiertelnych oraz Nieśmiertelnych i tylko na południu pozostawały pogrążone w wewnętrznych konfliktach Rimvaeth oraz Wiliath. Ościenne państwa stanowiły więc niewielkie zagrożenie, ale w dawnym królestwie dalej żyło wielu ambitnych panów, którzy z chęcią zwiększyliby swoje wpływy. Paradoksalnie, póki co w ryzach trzymały ich własne intrygi. W tej skomplikowanej sieci ciężko było podnieść się wyżej niż inni, a kraj przypominał szachownicę, którą zamiast czarnych oraz białych pól tworzyły ziemie, należące do przedstawicieli różnych stronnictw. Następca musiał najpierw opanować choć część tej układanki, a to wymagało czasu i dyskrecji.
– Królewskie problemy zostawmy szlachetnie urodzonym. My mamy dosyć swoich – odezwał się po chwili łowca – Słyszałem o południcy, która zjawiła się tu we żniwa. Wiecie, gdzie dokładnie?
Starszy z chłopaków pokręcił głową.
– Nie. Musisz, panie, zapytać innych.
– Była tu, zanim przyjechaliśmy – rzucił młodszy. Brat znów posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
Teraz mógłbym zagadnąć, skąd są i jak długo podróżowali. Kiedy pochodzi się z włości szaleńca, lepiej nie prowokować pytań.
Udał, że nie zwrócił na to uwagi i spojrzał przed siebie, jakby szukał lepszego informatora. Nawet nie zauważył, kiedy dzieci się rozbiegły. Staruszek przysiadł na starej kłodzie, wystawiając twarz do łagodnych promieni słońca.
– Cóż, w takim razie pójdę spytać kogoś innego. Miło było was poznać, panowie.
Odruchowo zwrócił się do nich tak, jak do swoich uczniów.
– Również, panie – odparł starszy brat, lekko się kłaniając.
Łowca powolnym krokiem wszedł do karczmy. Tuż za progiem przypomniał sobie, że nie spytał chłopców o imiona. Nie lubił wymieniać swojego, więc rzadko nakłaniał do tego innych.
– I co, Iwanie? – spytał karczmarz – Wysłuchałeś zacnej opowieści?
– Zacnej opowieści, którą znamy z życia – powiedział, oddając mu dzbanek – Kiedy będę na zamku, powtórzę im tę wersję. Lubią wiedzieć, co się o nich mówi.
– Widzisz, zaczynamy być legendą.
– To dopiero siedem lat, ale cóż, im bardziej niezwykłe dzieje, tym szybciej wyrastają na nich bajki.
– Tak niezwykłe, że tu spalono pięć chat po kłótniach z wojakami, a w Skałkach zniszczono świątynię. Nie mówiąc już o całym podzamczu...
– Mówiłem o tych dziwnych przybyszach w obozie. To... paskudztwo wojny, ot co. Tu jeszcze nie było tak źle. Ludzie to nie smoki.
– A, no, nie smoki, tylko zgraja rachmanów – podsumował gospodarz, po czym szybko zmienił temat – Może jakiś posiłek przed wyruszeniem w drogę?
– Spokojnie, pewnie już coś czeka na mnie w obozowisku.
– Kto gotuje?
– Mój starszy uczeń.
– A, ten uczeń? Syn karczmarki? – spytał Gościrad z lekkim uśmiechem.
– Tak, ten – odparł łowca – Może już skończył swoje kolejne dzieło.
– Oby. Wszystkiego dobrego!
– Wszystkiego dobrego!
Iwan wyszedł z karczmy i odwiązał Dąbka. Potem przemierzył wieś, pytając o miejsca, w których widziano południcę. Po drodze minął podwórze, zarośnięte chwastami. Chata była spalona. Pozostało z niej tylko kilka osmalonych belek i resztki paleniska. Nikomu nie opłacało się jej odbudowywać ani nawet uprzątać zgliszczy po zniszczeniu przez rozjuszonych wojów przed siedmioma laty. Nie pamiętano już nawet, którego z braci popierali.
Ten widok był dla niego podwójnie bolesny, jak każdy, który otwierał rany z przeszłości.
Król czy nie król, jedni czy drudzy, wojna zawsze jest wojną. A nawet, gdy jej nie ma, nieszczęścia chodzą po ludziach.
Dzień nieubłaganie dobiegał końca. Wkrótce usłyszał śpiew ku czci Króla Jasności, intonowany codziennie przed zachodem słońca. Mocny głos kapłana dobiegał z drewnianej świątyńki, stojącej na wzgórzu. Przynajmniej w nim tliła się jeszcze jakaś nadzieja.
Najwyższy czas wracać – pomyślał, kierując konia z powrotem na gościniec. Wieczór zaczynał już barwić świat złotem, kiedy zagłębił się w pachnący las.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top